Jan zawsze powtarzał, że to nie gorąca krew Brujah lecz ciekawość będzie jej zgubą. Cały wieczór w towarzystwie doży był jedną wielką zagadką, które tak uwielbiała. Zdawała sobie sprawę z niebezpieczeństwa lecz raz pobudzona, wrodzona żyłka badacza, nie chciała poddać się wpajanej jej przez stwórcę ostrożności.
Gdy z ciemności korytarza wyskoczyła zjawa, zdążyła odruchowo pomyśleć:
„Czy Jan miał rację i to jednak koniec?”
Jej wampirze zmysły nie dźwięczały ostrzegawczo, jak wtedy gdy groziło jej niebezpieczeństwo. Nie czuła ostrych ukłuć wysyłanych przez bestię chcącą za wszelką cenę przetrwać. Przestraszyła się, to fakt – gdyby żyła, serce waliłoby jej jak oszalałe – lecz to co rozgniewało ją naprawdę było zachowanie doży.
Rzuciła mężczyźnie pełne gniewu i ognia spojrzenie spod ściągniętych rudych brwi:
- Signore, tuszę, żem zdołała zadowolić Waści i egzamen zdać. Wszelako łacniej przyjdzie mi cieszyć się towarzystwem Waszej Wysokości i samym karnawałem, jeśli testy zostawimy na inną, dogodniejszą po temu okazję. – odpowiedziała lodowato na przeprosiny Giovani.
Nie przedłużała dysputy i podążyła za zapraszającym gestem Carmelo. Gdy weszła do niewielkiej komnaty wypełnionej księgami, rękopisami i wyposażeniem naukowca, na jej twarzy pojawił się szcześliwy uśmiech. Poczuła się prawie jak w domu. Wystrój komnaty tak bardzo przypominał jej własną pracownię w ukochanym Krakowie, w piwnicach posiadłości Jana. Zaraz, tam... zamiast aparatury... tak! w miejsce apartury był drugi stół, na którym prowadziła badania nad ziołami i przygotowywała swe specyfiki. I zapach... zapach też był inny.
Odwróciła się kilka razy wokół własnej osi, rozglądając się w pomieszczeniu. Zdjęła maskę i położyła na rogu stołu. Słuchała wyjaśnień Carmelo, przeciągając koniuszkami palców po pergaminach i tomiszczach zalegających półki. Spojrzała na wampira pełnymi radości oczami:
- Dziękuję, Signore, żeś raczył pokazać mi swą pracownię. Wiem, jak drogie są naszym sercom miejsca jak te.
Sens wypowiedzi doży zaczął dochodzić do niej dopiero, gdy mężczyzna odwrócił się i podał gęsto zapisaną kartę: - Ta osoba, o której opowiadasz Signore, to ktoś bliski Tobie, messer Giovanni? – powiedziała nie zastanawiając się nad etykietą i nad tym czy wypada zadać tak bezpośrednie pytanie. Czekając na odpowiedź, położyła podaną jej kartę na stole i opierając dłonie po obu jej stronach, pochyliła się wczytując w zapiski. Poczuła głębokie rozczulenie i rozrzewnienie widząc notatki sporządzone w swym ojczystym języku. Te kilka zdań, które zdołała przeczytać poruszyło lawinę wspomnień.
- Czy rozpoznaję... – wyszeptała cicho, niemal nabożnie przesuwając delikatnymi palcami po pergaminie – tak, messere... to zapiski w mym...
Wtem poderwała głowę i zmrużyła lekko oczy zaskoczona: - Signore... skąd masz te dokumenty? Skądeś wiedział, że rozczytam ten język? – zaczęła domagać się odpowiedzi. Wyprostowała się, dumnie ściągając ramiona i unosząc podbródek. Starała się nie pokazać wielkiego wzburzenia i poruszenia, jakie wywołały zapiski w języku, którego nie spodziewała się nigdy więcej ani usłyszeć ani przeczytać. |