Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-10-2015, 12:28   #17
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
W czasie rozmowy Shalia zdążyła się lepiej przyjrzeć wnętrzu. Na środku pomieszczenia stał długi drewniany stół, wzdłuż którego ustawione były utworzone z desek ławy pokryte zwierzęcymi futrami. Dookoła rozciągały się barłogi, a najwięcej było ich przy witającym nowo przybyłych ogniem i ciepłem kamiennym kominku dzielącym hol na dwie części. Zastawa stołowa leżała w nieładzie na drewnianej podłodze i na stole. Z lewej wychodził na pomieszczenie balkon połączony ze schodami - prawdopodobnie wejście na piętro niewielkiej wieży strażniczej. Poza tym pod nim znajdowało się jeszcze wejście do innego pomieszczenia. Z prawej zaś na głucho zamknięte drzwi oszpecone zostały czarnym napisem "nie wchodzić". Bardzo wysoki sufit podtrzymywany był drewnianymi krokwiami.
Rzucona przez Darvana fiolka rozbiła się idealnie pomiędzy bandytami ochlapując ich swą zawartością i parząc niemiłosiernie skórę. Płomienie utworzone przez ogień alchemiczny zaczęły łapczywie lizać futra, którymi zostały wyłożone bandyckie siedziska.
Shalia nie czekała dłużej, zupełnie jakby uznała akcję maga za sygnał do ataku. Natychmiast dopadła do bandytów i, zacisnąwszy drugą dłoń na rękojeści miecza, wyprowadziła poziome cięcie na wysokości jego pasa. Krzyk trafionego przebił się ponad wszystkie dźwięki w pomieszczeniu. Trafienie poskutkowało głęboką, obficie krwawiącą raną, która zwaliła cel łowczyni z nóg.
- Doug i Mario - pójdźcie po Ten-Perry i obejdźcie ich z drugiej strony! - zaczął wydawać rozkazy bandyta z krzywą gębą, jednocześnie robiąc krok w bok. - Carl, Amy - weźcie łuki i ostrzeliwujcie ich z daleka. Chris i Paul - weźcie beczkę z wodą i zgaście ten cholerny pożar!
Słowo “pożar” zrównało się z atakiem bandyty w Shalię. Cięcie o włos minęło jej krtań, jednak w czasie uniku uderzyła głową o futrynę. Ból był nieznośny.
Mężczyzna stojący przed oknem również się przesunął w swoje lewo i spróbował zaatakować łowczynię - na daremno. Zablokowała krótkie ostrze długim mieczem.
Broniący się ludzie zaczęli, o dziwo, wykonywać rozkazy. Dwóch młodzików pobiegło w jakieś miejsce za kominkiem, będąca jakoś w wieku Shalii czarnowłosa dziewczyna o nieprzyjemnym spojrzeniu poszła do znajdującej się pod schodami skrzynki i wyjęła z niego dwa kołczany oraz dwa łuki, po czym podała jeden zestaw znajdującemu się za nią chuderlakowi, którego głowa przypominała spłaszczone jajo, a dwóch pozostałych dryblasów wzięło sporą beczkę znajdującą się naprzeciw schodów.
Wtem z pokoju pod schodami wyszli kolejni bandyci - dwóch mężczyzn i dwie kobiety, jednak w swych rękach mieli tylko miecze. Nie mieli na sobie żadnego pancerza, a tylko przepocone koszule i spodnie. Wyglądali tak, jakby zżerała ich gorączka.
Anmar wystrzelił ze swego łuku w faceta obok paskudnogębego. Strzała wbiła się w jego lewe ramię i sterczała w dość nieprzyjemny sposób.
- Dawać moją kasę kanalie! - krzyknął awanturnik, lecz jego twarz pozostawała kamienna.
Aula, odrobinę kulejąc podeszła do Shalii i dotknęła jej pleców uzdrawiając ją.
Co za dużo, to niezdrowo, pomyślał Darvan, widząc nowych przeciwników i żałując trochę, że wdał się w tę awanturę i że nie znajduje się w tej chwili paręnaście mil stąd.
Nie miał jednak zamiaru usiąść i płakać nad swym losem. Jedyne, co można było zrobić, to spróbować pokonać jak najwięcej przeciwników i zniechęcić pozostałych.
Mag przesunął się tak, by widzieć jak najwięcej wrogów.
- Tangan api! - wypowiedział magiczną formułę, a płomienie tryskające z jego rąk objęły trójkę przeciwników.
Przeszywanice znajdujących się przed tropicielką zbirów zajęły się ogniem, jednocześnie wypełniając pomieszczenie swądem palonego ludzkiego ciała. Temu wszystkiemu towarzyszył opętańczy krzyk. Dosłownie po chwili leżeli na podłodze i się dopalali. Efekt działania magicznego ognia. Odziany w koszulę mężczyzna nie był nawet w stanie uskoczyć przed ogniem, gdyż zasłaniała mu ściana. Zdążył jedynie zasłonić głowę oraz część torsu swymi nagimi przedramionami, które pod wpływem czaru dość nieciekawie się przypiekły.
Shalia poczuła się znacznie lepiej po interwencji Auli. Przez głowę przemknęła jej myśl, że będzie potrzebowała dalszego wsparcia, jeśli tamta dwójka miała wprawę w strzelaniu. Wizja zajścia od tyłu też nie była zbyt optymistyczna. Póki jednak miała siły, musiała walczyć. Zaatakowała najbliższego, żyjącego bandytę.
Jeśli w tej całej magicznej zimie miał zdarzyć się jakiś cud, teraz nadeszła nań pora.
Weszła więc przez otwarte na oścież drzwi. Czuła żar bijący od rozprzestrzeniającego się pożaru spowodowanego rzutem alchemicznym ogniem. Wiedziała, że jeśli nikt tego nie ugasi, to stróżówka może spłonąć. Sama miała niestety inne zmartwienia na głowie. Kilka uzbrojonych zmartwień.
Zimne żelazo wgryzło się głęboko w żebra kolejnego ze zbirów, który miał nieszczęście stanąć twarzą w twarz z Shalią. Krew popłynęła wartkim strumieniem, barwiąc podłogę na czerwono i sycząc w zetknięciu z tańczącymi tu czy tam płomieniami. Blask życia w oczach przeciwnika zgasł i ciało zaczęło osuwać się na podłogę. Ostrze na chwilę zaklinowało się między żebrami i Shalia musiała mocno szarpnąć, by je oswobodzić. Wykorzystała impet i wykonała płynny obrót, by stanąć przed kolejnym wrogiem. Srebrna smuga cięła błyskawicznie, niemal dekapitując bandytę.
Dwóch mniej, pomyślała Shalia, w duchu dziękując Auli za przywrócenie sił.
Niosący beczkę bandyci otworzyli szerzej oczy widząc okrutną śmierć, jaką przybysze zgotowali ich dowódcy. Jeden z nich, trochę starszy, zaczął kląć w stronę tropicielki, wziął sam beczkę w ręce i rzucił nią w łowczynię. Efekt był taki, jakiego można było się spodziewać, czyli idiotyczny, chociaż Shalia ledwo zdołała się odsunąć. Baryłka wody wyleciała przez okno roztrzaskując szybę i lądując głęboko w śniegu poza obrębem ganku. Gdyby to były zawody sportowe, to pewnie widownia by wybuchła śmiechem, jednak problem polegał na tym, iż nie były to zawody sportowe, a pożar wciąż się rozprzestrzeniał.
Dwójka strzelców najwidoczniej obrała sobie za cel Aulę - najlepiej widoczny cel ze wszystkich nie licząc Shalii. Strzała dryblasa przeleciała przez ogień i trafiła ją w bok sprawiając, że zgięła się z bólu. Rozejrzała się zagubiona szukając przeciwnika, który w nią wystrzelił. Wiadomym było, że była na pół ślepa. Wzrok kobiety z łukiem stał się jeszcze mniej przyjemny - przejawiał mordercze intencje. Pocisk z jej łuku poszybował nad ogniem i trafił wyrocznię prosto w stroń okręcając jej głowę do tyłu i zwalając bez życia na plecy - prosto w śnieg. Krew szybko zaczęła barwić nieskazitelną biel puchu, którym wyściełana była ziemia.
Dwójka w samych koszulach, ośmieleni tym, iż jeden z napastników padł, rzuciła się na łowczynię. Ten z przodu po prostu się nabił na długi miecz Shalii i szybko padł na ziemię. W oczach drugiego natychmiast zgasła pewność siebie i widocznie zaatakował bardzo ostrożnie próbując się zasłaniać przez ewentualnymi atakami z jakiejkolwiek strony.
Anmar rzucił łuk na bok i wydobył z pochwy swój dwuręczny miecz. Jego spojrzenie zdradzało chłód, którego nie sposób opisać.
- Zapłacicie za to, psy! - krzyknął i zaczął biec pomiędzy swymi towarzyszami do dryblasa, który wcześniej rzucił beczką.
Wykonał pionowe cięcie wielkim ostrzem bez jakiejkolwiek litości. Miecz utknął w prawej łopatce zbira obryzgując wszystkich znajdujących się w promieniu metra krwią. Nieme zdziwienie wymalowane było na ustach bandyty, kiedy przewracał się na ziemię, a w jego oczach gasły oznaki życia.
Podczas zabaw z ogniem trzeba uważać, by sobie nie poparzyć palców. A gdy w zabawie uczestniczy większa grupa, to i na sąsiadów należy uważać. Poza tym czary mogły się przydać na innych przeciwników. Na tych, którzy mieli wyjść z chaty, by okrążyć wrogów. Dlatego też Darvan postanowił zmienić sposób działania i miast rzucić kolejny czar, lub kolejną fiolkę z alchemicznym ogniem, posłał bełt w stronę łuczniczki.
Chybił on jednak o kilka centymetrów swój cel i wbił się w ścianę za nim. Widocznie nie był to dzień, w którym magowie powinni brać się za strzelanie z kuszy.
Shalia mogła jedynie domyślać się, co się stało. Nie miała czasu się odwrócić, nie mogła pomóc Auli, a reakcja Anmara mówiła sama za siebie. Ku własnemu zdziwieniu, tropicielce zrobiło się przykro. Wyrocznia była dobrą, miłą osobą, która mimo problemów ze wzrokiem i ogólnej delikatności wyruszyła w tę podróż. Chciała wesprzeć innych i ani razu nie uskarżała się na ciężkie warunki czy trudy podróży, które to jej najbardziej dawały się we znaki.
Na poły ze wściekłością, na poły z żalem, gwałtownie zaatakowała przeciwnika, który blokował jej drogę do strzelców. A to oni właśnie przypieczętowali swój los…
Miecz prowadzony złością uderzył potężnie. Cios był tak silny, że na nic zdała się uniesiona do bloku broń. Ostrze z zimnego żelaza z impetem uderzyło o miecz przeciwnika, bez trudu przełamując obronę i mimo oporu stali brnąc dalej. Na piersi bandyty pojawiła się linia czerwieni, która błyskawicznie wsiąknęła w materiał i momentalnie zaczęła przeradzać się w wielką plamę. Popatrzył na tropicielkę oczami pełnymi wyrzutu i padł na ziemię. Nie dane mu było już zmienić wyrazu twarzy przed śmiercią.
Dwaj strzelcy postanowili skupić swój ostrzał na Shalii. W ich oczach widniał strach, a ręce mężczyzny zaczęły się tak trząść, że strzała wypadła mu z rąk. Kobieta zaś posłała strzałę prosto w lewe ramię łowczyni, znów powodując nieznośny ból. Tropicielka krzyknęła, puszczając jedną ręką miecz. Pocisk wbijający się w jej ramię z tak niewielkiej odległości zachwiał nią i sprawił, że cofnęła się o krok.
Ostatni z trójki napastników, która się ostała przy życiu, rzucił się na Anmara, próbując go trafić jakimś zmyślnym manewrem. Bezskutecznie. Awanturnik odbił cios tak, jakby walczył z dzieckiem i wykonał kontrę wielkim mieczem (w sumie… jakkolwiek to nazwać). Równie nieskutecznie.

Zaklęcia, jakimi w tej chwili dysponował Darvan, niezbyt nadawały się do użycia. Kolejna fala ognia objęłaby sojuszników, a nie tych, którzy powinni oberwać. Z tego też powodu mag ponownie naładował kuszę i strzelił do łuczniczki. Ona, z tamtej dwójki, wydała mu się groźniejsza.
I, ku nieukrywanemu swemu zaskoczeniu, udało się. Trafiona łuczniczka zawyła z bólu, gdy bełt wbił jej się w udo.
Łowczyni wierzyła, że Anmar poradzi sobie z jednym wojownikiem. Zresztą nie było za wiele miejsca po drugiej stronie stołu, a rozprzestrzeniające się płomienie utrudniały manewrowanie w pomieszczeniu. Złote oczy zwęziły się w gniewie, gdy dziewczyna ruszyła ku łucznikom. Wiedziała, że im jest bliżej, tym łatwiejszym staje się celem, ale jakoś niespecjalnie przejmowała się tym w tej chwili. To oni zabili Aulę. W dodatku ich przewaga liczebna gwałtownie zmalała w czasie kilku uderzeń miecza… Ich koniec też był już bliski.
Szybkie cięcie przez klatkę piersiową kobiety z łukiem rozciął przeszywanicę i sprawił, że obfity strumień krwi spłynął na podłogę, a ciało zwaliło się pod nogi łowczyni. Widzący to łucznik z krzykiem rzucił się na Shalię w celu wepchnięcia jej w ogień... Stracił głowę, nim zdołał cokolwiek zrobić. Nie bez powodu powiadają, iż lepiej nie podchodzić nieuzbrojonym do kogoś, kto chce ci zrobić krzywdę.
Przy oknie, po krótkiej szamotaninie, Anmar po prostu skręcił kark ostatniemu żywemu napastnikowi i wrzucił go do rozprzestrzeniającego się ognia. Szybko zaczął się rozglądać za jakąkolwiek beczką wody, jednakże żadnej w zasięgu wzroku nie było.
- Lepiej się rozejrzyjmy za wodą, bo nie chcemy pogrzebać błękitnokrwistej żywcem, jeśli gdzieś tutaj jest - krzyknął do pozostałych i ruszył w stronę skrytej przez cień drugiej części holu.
To mógł być pewien problem. O ile rozpalenie ognia przyszło Darvanowi z (można by rzec) łatwością, o tyle zgaszenie zdało mu się zdecydowanie trudniejsze.
Rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu jakiegoś źródła wody, i wtedy dopiero zauważył leżącą bez ruchu Aulę.
Przeklinając w duchu swój brak spostrzegawczości przyklęknął przy dziewczynie.
Niestety... musiałby być cudotwórcą, a nie zwykłym magiem, by móc jej pomóc.
Jednak żal po zabitej towarzyszce trzeba było zostawić na później - teraz trzeba było zabrać się za gaszenie ognia i ratowanie tego, co dałoby się wyrwać ze szponów ognia.
- Anmarze, pomóż mi z tym stołem - powiedział, po czym odsunął na bok ławę, która stała między stołem a drzwiami
Najlepszym wyjściem zdało mu się obrócenie stołu, chwycenie za ten kawałek, który jeszcze nie zajął się ogniem, a potem wyciągnięcie mebla na dwór, gdzie stół mógłby się w spokoju dopalić.
Operacja zajęła dłuższą chwilę, jednak udało się wynieść i ławy, i stół nie wyrządzając większych szkód. Awanturnik wywrócił go blatem w śnieg, by ten szybciej się ugasił.
 
Kerm jest offline