Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-09-2015, 14:09   #11
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Shalia, Darvan oraz Aula poszli dalej. Droga wznosiła się, opadała i wiła się pomiędzy drzewami. W ciągu niecałej godziny podróży znowu zaczął padać śnieg ograniczając odrobinę widoczność. W końcu trop rozdzielił się w dwóch kierunkach - na lewo i na prawo, a okolicę znaczyły ślady jakiegoś parzystokopytnego stworzenia, przy czym te ostatnie wyglądały na świeże.
- To nie są końskie ślady - stwierdziła Shalia. - A skoro nie widzieliśmy i nie słyszeliśmy do tej pory żadnych zwierząt, to cholera wie, na co trafimy - mruknęła pod nosem, krzywiąc się nieznacznie.
Darvan przyjrzał się nowym śladom. Wyglądało na to, że posiadacz kopyt kręcił się w kółko, jeżdżąc to tu, to tam, jakby co chwila zmieniał swoje plany co do kierunku jazdy.
- Nie wiedział, w jaką stronę chciał jechać? - zadał zdecydowanie retoryczne pytanie.
- Albo jakiś dzielny zwiadowca. Duszki już widzieliśmy, może ktoś dosiada jelenia - Shalia odpowiedziała mimo wszystko.

- Lewo, prawo. Rzucamy monetą? - spytała Shalia.
- W stronę strażnicy - powiedział Darvan.
Tak zakończyli rozmowę i mieli już się ruszyć, kiedy zza ich pleców rozszedł się dostojny głos jakiejś istoty, który można było określić jako "mądry".
- Witajcie przybysze w moim lesie. Szukacie czegoś? A może waście się zgubili?
Gdy się odwrócili dostrzegli białego jelenia wyglądającego niczym jeden z najzdrowszych okazów widzianych, jeśli kiedykolwiek widzianych, w ich życiu. Jako że brakowało na nim jeźdźca to wyglądało na to, że to on mówił.
Złote oczy rozwarły się szeroko z zaskoczenia, gdy Shalia lustrowała stworzenie wzrokiem. Była tak zdumiona, że przez chwilę zupełnie zapomniała języka w gębie. Do tej pory myślała, że ten las jest całkowicie normalny i tylko zima przyszła nagle na ten obszar. Tymczasem im bardziej się weń zagłębiali, tym bardziej czuła się tu nie na miejscu.
- Witaj, nieznajomy - zaczęła niepewnie, przełykając ciężko ślinę.
Duch lasu? Strażnik?, pytania przemykały przez jej głowę.
Opuściła łuk, nie chcąc stanowić zagrożenia dla tej pięknej istoty.
- Szukamy bandytów. Ludzi prawdopodobnie. Napadli na karawanę mojego znajomego - powiedziała ostrożnie, uznawszy, że lepiej nie kłamać przed kimś tak niezwykłym.
- Tu zaprowadziły nas ich ślady - wskazała słabo widoczny trop. - Mam nadzieję, że nie naruszyliśmy praw twej domeny.
Darvan nie odzywał się. To jednak nie mówiący jeleń był tego powodem, chociaż - trzeba przyznać - z tego typu przypadkiem się nie spotkał. Skoro jednak Shalia zabrała głos, to on ograniczył się tylko do skinięcia głową.
Jeleń potrząsnął głową i przyglądnął się łowczyni. Podszedł odrobinę bliżej i przystanął właściwie niecały metr przed nią.
- Ma domena została przez was naruszona, więc muszę się zapytać kim jesteście i dokąd zmierzacie, gdyż bandytami mogę nazwać was oraz ich, skoroście ważyli przekroczyć mą granicę - powiedział powoli - Ślady są tu moje i tych dwunożnych istot. Droga kręta prowadzi do końca. Odpowiedzcie na me pytania, a uraczę was odpowiedziami, jeśliście skorzy do rozmowy.
Łowczyni nigdy nie widziała piękniejszego zwierzęcia. Podziwiała jego lśniące, inteligentne oczy, połyskujące chrapy i białą jak śnieg sierść. Skoro już zaczęła rozmowę, to postanowiła ją kontynuować. I tak prawie wszystko musiała robić sama.
- Jestem Shalia, tropicielka z Heldren. To Darvan i Aula, moi towarzysze - odparła, choć nie była pewna, czy takiej odpowiedzi oczekuje jej rozmówca. - Zmierzamy po śladach tych dwunożnych istot, aby znaleźć odpowiedzi na inne pytania, które wloką się wraz z nami.
- Skoro to twoja domena - dodał Darvan - to może powiesz nam, jak daleko sięgają jej granice? Łamanie prawa nie jest naszym zamiarem, chociaż chcemy pomóc tym, co zostali napadnięci i uwięzieni.
- Ma domena jest tym wszystkim, po czym teraz stąpacie. Nawet pokryta śniegiem moją jest, gdyż jest częścią natury - odparł niezmiennym tonem, przez co wydawało się, że miał również nieskończone pokłady cierpliwości - Powiadasz kobieto, żeś tropicielem jest. A twoi towarzysze?
- Jestem magiem - odpowiedział Darvan - Aula zaś jest wyrocznią życia.
Shalii coś tu bardzo nie pasowało. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, o co chodzi. Głos jelenia zdawał się dobiegać znad niego, znad jego głowy konkretnie. Poczuła... rozczarowanie. Naprawdę uwierzyła, że spotkali wyjątkowe zwierzę-strażnika.
- Możesz się nam pokazać. Nie zrobimy ci krzywdy. Nie atakujemy, jeśli sami nie jesteśmy atakowani - odezwała się łagodnym tonem, przenosząc wzrok gdzieś nad pysk jelenia.
Nastała chwila milczenia ze strony zwierzęcia. Wtem zza jego pleców rozległ się piskliwy głos, którego efektem był zwinny manewr parzystokopytnego. Można rzecz, że wręcz odskoczył do tyłu odwracając się jednocześnie, a następnie zaczął biec między drzewami uciekając.
- Może jednak z nami porozmawiasz? - rzucił Darvan w stronę źródła głosu.
- Wydaje mi się, że cokolwiek to było, to już uciekło - stwierdziła Aula rozglądając sie powoli na boki.
- Szkoda - odparł Darvan. - Może by nam udzielił paru informacji.
Rozejrzał się dokoła, po czym spojrzał na Shalię.
- Do tej strażnicy to w którą stronę? - spytał.
Tropicielka popatrzyła za znikającym między drzewami zwierzęciem. Wzruszyła lekko ramionami. Przynajmniej ich nie zaatakowało, czymkolwiek to niewidzialne było.
- Tędy chyba - poprowadziła ich maleńką drużynę lewym śladem.
Szli może minutę, kiedy usłyszeli głośne przekleństwo, które ewidentnie należało do Anmara. Dobiegało z prawej strony. Biegł przerażony między drzewami, aż wypadł przed drużyną. Zasapany poczekał chwilę, aż odzyska oddech i przemówił:
- Bobry! Widziałem śpiewające bobry! Niechaj bogowie mają nas w opiece!
- Opanuj się, Anmarze - powiedział Darvan. - I bądź cicho. Oszukano cię. Przed chwilą widzieliśmy mówiącego białego jelenia. Ktoś, jakiś sztukmistrz czy magik, usiłował nas oszukać. Na szczęście Shalia odkryła to oszustwo.
Łowczyni spokojnie odłożyła łuk i dobyła miecza. Skierowała go w stronę Anmara, przyglądając mu się podejrzliwie.
- Skąd się tu wziąłeś? - Po porannym wybryku już zupełnie mu nie ufała.
Pobiegł za jakąś nadobną panienką, która się później nagle zaminiła w stado bobrów?, pomyślał Darvan.
- Nie wiem do cholery! Kiedy się obudziłem, to widziałem śpiewające bobry! - odpowiedział głośno. W jego oczach ewidentnie widać było jakiś rodzaj przerażenia.
Shalia nie opuściła miecza. Strach, który widziała u Anmara, nie przekonał jej jeszcze wystarczająco.
- Czyli ktoś wszedł do jaskini, podczas czyjejś warty, i tak po prostu zabrał Cię stamtąd, nie budząc nikogo? - zapytała z wyraźnym niedowierzaniem w głosie.
Chwila milczenia. Awanturnik teraz bardziej lękał się broni łowczyni, niż “śpiewających bobrów”. Aula po chwili się odezwała.
- Ja… Czuwałam całą noc, ale nikogo nie widziałam - rzekła zdecydowanie przejęta.
- No, słucham? - Shalia ponagliła Anmara. - Coś na swoją obronę?
Nic, nawet noża, pomyślał w imieniu Anrara Darvan. Nie odezwał się jednak ani słowem.
- Nic, nawet noża - powiedział człowiek jakby czytając myśli maga. - Do tej pory byłem przydatny, a w tym momencie nie mam nawet broni, bo wszystko zaginęło. Myślę, że możesz opuścić tą broń, skoro i tak nie mam się czym bronić.
- Jeśli się bardzo pospieszysz - powiedział Darvan - to zdążysz wrócić do jaskini. Tam zostały twoje rzeczy.
Dziewczyna wahała się chwilę, ale w końcu opuściła broń. Dotarło do niej, że gdyby Anmar chciał ich zaskoczyć i zrobić im krzywdę, mógł to zrobić w dużo bardziej przemyślany sposób.
- Niech ci będzie - mruknęła pod nosem. - Pójdę z tobą. Możemy spotkać kolejnych zimotkniętych, a - jak już wiemy - nie wszyscy są przyjaźnie nastawieni i ograniczają się do gadających jeleni i śpiewających bobrów - stwierdziła.
Następnie zwróciła się do Darvana i Auli:
- Wiem, że warunki są trudne. Sądzę jednak, że nie powinniśmy się rozdzielać. Będzie lepiej, jeśli pójdziemy wszyscy, ale to wasza decyzja ostatecznie.
- Myślałem dokładnie o tym samym - powiedział mag. - Nie powinniśmy się rozdzielać. Wracajmy.
Shalia uśmiechnęła się lekko na słowa maga i skinęła głową.
Jaskinie za bardzo się nie zmieniły. Tak właściwie to wcale. Anmar z wyraźną ulgą wziął swój sprzęt, po czym drużyna ruszyła w dalszą drogę.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”

Ostatnio edytowane przez Kerm : 24-09-2015 o 20:22.
sheryane jest offline  
Stary 29-09-2015, 15:35   #12
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Śnieg na ziemi. Śnieg na drzewach. Śnieg na plecakach. Śnieg z nieba. Śnieg wszędzie w polu widzenia. W zimie byłby to całkiem miły krajobraz, jednak mamy lato. Cholernie zimne lato.
Marsz był irytujący, a wysiłek nie umożliwiał nawet rozgrzania się. Można mieć wrażenie, że chłodna aura wysysa całe ciepło wytwarzane przez żyjące istoty, by móc nieprzerwanie rządzić w tym obszarze i rozszerzać się jeszcze dalej.
Minęła godzina. Trop prowadził dalej przez las wijąc się momentami totalnie bez sensu. Dotarli wreszcie do dość charakterystycznego punktu w tym fragmencie lasu.
Rzeka Wishbone skuta była lodem wyglądającym na bardzo gruby. Ślady ewidentnie ją przecinały nie zostawiając na jej powierzchni żadnych śladów. Nie spodziewali się jednak zobaczyć tej jednej jedynej rzeczy, która stała im na drodze.
Był to bałwan z kamiennym nosem i rękami z gałęzi. Obok niego stała tabliczka "Intruzom wstęp wzbroniony".
Sam jesteś tu intruzem, pomyślał Darvan. Nie mamy teraz zimy, bałwanie.
Ich podróż dopiero się zaczynała. Długa droga wciąż była przed nimi. Ale Shalia zdążyła się zmęczyć i zaczynała mieć dość - dość znikających towarzyszy, kruczych fetyszy, głupich duszków atakujących z ukrycia, gadających jeleni, śpiewających bobrów i głupiego bałwana. Chciała tylko znaleźć tych cholernych bandytów! Naprawdę przeszli aż taki kawał drogi, żeby spalić byle farmę na skraju lasu? Skorzystała z okazji, by rozładować irytację i podeszła do bałwana, by zaatakować go mieczem.
Darvan przez ułamek chwili zastanawiał się, kto umieścił na ich drodze taki ostrzegawczy znak. I czy ów znak jakoś zareaguje, gdy postanowią go minąć. Shalia jednak ruszyła do przodu zanim mag zdążył cokolwiek powiedzieć.
By zaatakować bałwana łowczyni musiała podejść do niego. Zrobiła kilka szybkich kroków i… Zauważyła, że na głowie bałwana zaczęły formować się usta, które szybko i z irytacją wypowiedziały kilka słów:
"Nie umiesz czytać? Tabliczka mówi, że masz zawrócić! A teraz spadaj!".
Po czym usta zniknęły tak samo szybko, jak się pojawiły.
Łowczyni na moment zdębiała, zaskoczona kolejnym dziwnym wydarzeniem w tym popieprzonym lesie. Niespecjalnie przejmując się słowami nietypowego strażnika, Shalia zmrużyła lekko oczy i cięła bałwana mieczem.
Stojący dwa kroki za nią Darvan nastawił się duchowo na ewentualną reakcję śnieżnego znaku ostrzegawczego.
Atak przeciął śnieg jak masło pozostawiając pół smutnej głowy. Wtem rozległ się z niej atakujący uszy ogłuszający pisk prawdpodobnie słyszalny na całą okolicę i dalej. Tropicielka aż się zatoczyła do tyłu zasłaniając uszy w samą porę, nim mrok zaszedł jej oczy.
Jakby na ten znak z lodu wyłoniły się dwie humanoidalne lodowe bryły pozostawiając za sobą dwie głębokie dziury w mroźnej tafli. Spojrzały w stronę drużyny i rzuciły się do ataku. Obaj obeszły nieprzygotowaną Shalię oddzielając ją od reszty drużyny niczym mur.
- Padnij! - krzyknął do dziewczyny Darvan. Miał pod ręką czar idealny na taką okazję, ale tropicielka stała, można by rzec, na linii ognia.
Dobrze że tropicielka miała pewne głęboko zakorzenione odruchy i zwykle najpierw działała, a potem myślała. Natychmiast rzuciła się za bałwana, który niemal ją właśnie ogłuszył, czy też za to, co z niego zostało. Wszystko było lepsze niż padanie w śnieg przed lodowymi potworami.
- Tangan api! - zawołał Darvan, nakierowując dłonie w stronę potworów, które przed chwilą wylazły z wody. Z jego palców trysnęły strugi ognia, obejmujące swym zasięgiem oba lodowe stwory. Pod wpływem zaklęcia lodowe kreatury zaczęły się topić. Krople wody niczym krew zaczęły wpływać po nich na świeży śnieg.
Aula szybko rozeznała się w sytuacji i weszła na miejsce maga odsuwając go na bok. Wyciągnęła rozczapierzoną dłoń do przodu, a drugą chwyciła symbol zawieszony na jej szyi.
- Elleri yanan! - wykrzyczała słowa zaklęcia, które wywołało identyczny efekt jak czar maga.
Ciała istot wyglądały niczym woskowe figury narażone na zbyt duży kontakt z ogniem.
Anmar dobył łuku i wystrzelił strzałę w jednego z przeciwników… Bez jakiegokolwiek skutku. Wszystkie ataki zdecydowanie rozwścieczyły napastników i rozpoczęli ataki. Pierwszy zamachnął się swoimi rękami na Shalię, jednak jej refleks uchronił ją od ciosu. Drugi zaś zaszarżował i naparł na łowczynię z całą siłą przesuwając ją na lód przy okazji przewracając. Zaledwie metr dzielił ją od strącenia w jedną utworzonych przez atakujących dziurę, na której dnie widać było płynącą głęboką wodę.
Łowczyni poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła na widok przerębla znajdującego się tuż za nią. Chwyciła miecz oburącz i cięła na odlew w poprzek z nadzieją, że ostrze dosięgnie potwora.
Dosięgnęło. Zimne żelazo wgryzło się głęboko w lodową bryłę. Stwór zastygł w bezruchu, po czym rozsypał się na kawałki, a jego szczątki po chwili zaczęły znikać.
Pozostał już tylko jeden stwór, ale według Darvana było to i tak za dużo.
- Asid percikan! - zawołał, posyłając w stronę lodowego potwora niewielką kulkę kwasu.
Minęła jednak swój cel zaledwie o kilka centymetrów. Aula widząc nieciekawą sytuację swej towarzyszki podbiegła do łowczyni i wykrzyczała słowa zaklęcia.
- İnanç kalkan! - uformowała w dłoniach kulkę światła przypominającą miniaturowe słońce, rozciągła ją i oblekła nią tropicielkę.
Awanturnik dobył krótkiego miecza i zaszarżował na bestię wbijając mu ostrze w ramię, lecz bez zamierzonego skutku. Było twarde jak kamień i ewidentnie brakowało jej jakiejkolwiek anatomii. Syknął jedynie pod nosem.
- To chyba żywiołak! - wykrzyczał, po czym zaklął pod nosem jeszcze raz widząc działania wchodzącego na lód przeciwnika.
Wyglądało to tak, jakby utworzył on ze swych rąk młot i trafił nim w brzuch leżącej Shalii. Siła uderzenia była tak duża, że na lodzie pod Shalią pojawiła się drobna pajęczyna. Kobieta wypluła krew i straciła przytomność.
Widząc nieskuteczność działań - tak swoich, jak i pozostałych członków drużyny - Darvan wyciągnął z bandoliera flakon ognia alchemicznego i rzucił, celując w nogi lodowego potwora. Efekt był zadowalający. Ogień alchemiczny ochlapał wroga sprawiając, że jego tułów odłączył się od nóg i upadł na lód. Było pewnym, że jest martwy, bo zaczął znikać w identyczny sposób, jak poprzedni z nich.
Pod wpływem gorąca lód przy brzegu zaczął pękać. Darvan i Anmar szybko podbiegli do Shalii i wyciągnęli ją na brzeg, kiedy Aula stanęła na brzegu i zaczęła odmawiać uzdrawiające modlitwy. Po chwili rany wszystkich zostały albo całkowicie, albo częściowo zasklepione.
Łowczyni ocknęła się z dość dotkliwym bólem brzucha, który powoli zanikał.*
- Żyjesz! - ucieszył się Darvan.
Wolał jej nie mówić, że zalana krwią wyglądała jak autentyczny trup.
Shalia zmęłła przekleństwo w ustach i splunęła krwią w śnieg.
- Żyję - potwierdziła, podnosząc się do pozycji siedzącej. - Dziękuję - powiedziała do wszystkich, tracąc na chwilę lodowate opanowanie.
Westchnęła ciężko i zebrała się w sobie, by wstać, korzystając z pomocnej dłoni, którą wyciągnął do niej Darvan. Mimo wszystko zachwiała się lekko i musiała wesprzeć się na chwilę na magu. Takie okazywanie słabości w ogóle jej się nie podobało.
- Musimy iść dalej - powiedziała z determinacją. - Ale nadwerężyliśmy trochę lód, powinniśmy chyba przejść przez rzekę w innym miejscu.
- Wystarczy kawałek - powiedział Darvan, wskazując miejsce odległe o kilka metrów. - Tam lód wygląda solidnie. Na wszelki wypadek pójdę przodem i będę sprawdzać, czy jest dosyć wytrzymały.
Shalia, o dziwo, nie spierała się z tą propozycją i pozwoliła magowi iść przodem.
Aula z zatroskaniem patrzyła na idącą przed nią, lecz nie chciała mówić nic.
Lód w innym miejscu był stabilny - aż za bardzo. Bez problemu przeszli na drugą stronę, po czym wrócili na ścieżkę…
I zobaczyli kogoś w śniegu niedaleko.
Był to stary Dansby - ewidentnie martwy. Widać było mnóstwo śladów odmrożeń i ran obuchowych. Obok niego leżały widły.
Shalia przyjrzała się dokładnie ciału. Była pełna podziwu, jak daleko zaniosła tego starego człowieka determinacja i chęć pomszczenia swych najbliższych.
- Przeżył noc w tych warunkach - powiedziała z niedowierzaniem. - Aulo, mogłabyś wypowiedzieć dla niego kilka słów? Nie mamy ani warunków, ani czasu na odprawienie mu należytego pochówku.
- Jesteś pewna, że zmarł dzisiaj? - spytał Darvan. - Może wczoraj doszedł aż tutaj i tutaj go zaatakowano?
Wyrocznia odmówiła krótką modlitwę.
- Trzeba go pochować - rzekła po chwili - Był to dobry człowiek. Należy poinformować mieszkańców Heldren o jego śmierci.
- Jedyne, co możemy zrobić, to usypać mu kopiec ze śniegu - odparł Darvan. - Nie wykopiemy mu prawdziwego grobu, bo ziemia jest zamarznięta.
Na dowód swych słów spróbował wbić włócznię w ziemię, która o dziwo weszła w nią jak w masło.
- Co to za zima? - zdziwił się Darvan. Lód był bardzo gruby, śnieg nie topniał. Ziemia nie powinna być miękka.
- Błeh. Bobry, chodzący lód, zima w środku lata… Mnie już nic nie zdziwi - stwierdził Anmar - Niech sobie ziemia miękką będzie, a jemu - wskazał krótkim mieczem ciało Dansby’ego - lekką.
- Precyzując - najprawdopodobniej zmarł w nocy - wyjaśniła Shalia Darvanowi. -Nie zmienia to faktu, że mając nad nami tak niewiele przewagi dotarł tak daleko dużo szybciej niż my. Czyli posuwamy się żałośnie powoli… - prychnęła coraz bardziej poirytowana.
Nowinę o miękkiej ziemi przywitała z równym zdziwieniem co pozostali.
- Jak widać ta zima przeczy wszelkim prawom natury, nawet normalną zimą nie jest, bo temperatura nie wpływa na ziemię… Jak chcecie tracić czas na kopanie grobu w tych warunkach, to powodzenia. Modlitwa musi mu wystarczyć. Mam dość tego ślimaczenia się. Idę dalej - jak powiedziała, tak zrobiła i ruszyła dalej, a w jej ślady poszedł również awanturnik.
Darvan, nic więcej nie mówiąc, poszedł za nimi.
Za ich plecami pozostała jedynie Aula. Mag usłyszał słowa modlitwy, która zdecydowanie stanowiła część jakiegoś zaklęcia. Po jakimś czasie dziewczyna zrównała się z resztą drużyny i ruszyli w dalszą drogę.
 
Flamedancer jest offline  
Stary 09-10-2015, 17:58   #13
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Muszę chwilę odpocząć - powiedziała po godzinie Aula i usiadła na pobliskim kamieniu wcześniej strzepując z niego śnieg. - Przepraszam.
Kolejna godzina marszu i dalej nic. Było południe, lecz temperatura nawet nie raczyła wzrosnąć. Okolica była monotonna... Dalej wszystko to samo. Cisza wręcz piszczała w uszach, przez co Shalia czuła się coraz bardziej nieswojo. Las w tej okolicy wręcz umarł.
Otaczał ich martwy las. Las, który tylko zabierał, lecz nic nie oddawał. Las, w którym wszystko, co powstało poza jego mroźnym obrębem i wejdzie w jego objęcia - umierało. Las, który… patrzył?

- Wy też macie wrażenie, że ktoś nas obserwuje? - zapytał Anmar, przerywając milczenie.
- Nie - odparł Darvan. - Dziwny mi się wydaje ten las - dodał - ale wrażenia, że ktoś we mnie wlepia oczy nie mam.
Istniały jednak, o czym sobie przypomniał, magiczne sposoby prowadzenia obserwacji. A że niektóre dawało się wykryć za pomocą magii, to nie pozostawało nic innego, jak spróbować.
Niestety... rzucenie czaru (zwanego popularnie Wykryciem magii) nie przyniosło pożądanych efektów.
- Może coś obserwuje akurat ciebie - mruknęła Shalia, która z jednej strony miała nieodmienną potrzebę parcia naprzód, z drugiej jednak… wolałaby zawrócić.
- Las wydaje się martwy, a jednak ziemia była miękka i żyje. Nie wiem… Może wkrótce na coś trafimy. Albo na kogoś. I dowiemy się czegoś więcej - wzruszyła lekko ramionami, bacznie obserwując okolicę w czasie, gdy Aula zbierała siły na dalszą drogę.
I w ten sposób w milczeniu spędzili krótką chwilę, aż cisza znów została zakłócona - tym razem przez głośny śmiech. Dochodził on gdzieś z wychodzącej naprzód ścieżki. Ucichł dość szybko.
- Chyba na kogoś trafiliśmy - powiedział cicho Darvan. - Na jakiegoś wesołka, zdaje się.
Shalia nie bardzo mogła zdecydować się, jaką broń trzymać w pogotowiu. Z jednej strony śnieg utrudniał poruszanie i łatwiej było walczyć na dystans. Z drugiej - wiedziała, że z mieczem jest skuteczniejsza. Tak jakby. W końcu zdecydowała się zostać przy mieczu. Jeśli znów trafią na zimotkniętych, wydawał się lepszym wyborem.
- Sprawdźmy. Bądźcie gotowi na walkę - ostrzegła, choć chyba wszyscy o tym wiedzieli.
Ciężko skradać się w głębokim śniegu, ale mimo wszystko próbowała iść najciszej jak tylko mogła, by zobaczyć, gdzie i kim jest owy śmieszek.
Darvan, rozglądając się na wszystkie strony, ruszył za nią, z kuszą gotową do strzału.
- Jasne. Chodźmy w paszczę lwa. Cholera… - rzucił za nimi Anmar, dobył łuku i zaczął się skradać przy łowczyni.
Aula zaś wstała, otrzepała ubranie i w poszła za resztą trzymając odstęp około pięciu metrów.

W miarę podróży w kierunku, z którego dobiegł śmiech (i przy okazji wzdłuż śladów), dało się słyszeć powoli narastający gwar rozmów kilku osób. Po kilku minutach na niewielkiej polance dostrzegli kilka rozstawionych jednoosobowych namiotów i pięciu odzianych w skóry i futra ludzi gaworzących i jedzących coś gotującego się w kotle usadowionym nad ogniskiem na środku obozu. Zapach dobiegał nawet do nosów Darvana i Shalii powodując burczenie w brzuchach.
Wyglądali tak, jakby nie zauważyli skradającej się drużyny.
- Czyżby bandyci? - zadał raczej pytanie retoryczne wnioskując z tonu jego głosu. - No to co robimy?
- Bierzemy ich do niewoli i wypytujemy - z dość wyraźną ironią w głosie powiedział Darvan. - Proponowałbym zaatakować... ale najpierw sprawdzić, czy w okolicy nie czają się pozostali. Coś ich mało, jak na tyle namiotów.
- Ewentualnie
- dodał - obejść ich szerokim łukiem i iść dalej.
Shalia popatrzyła na maga spode łba.
- Właśnie znaleźliśmy tych, których szukaliśmy i mamy teraz iść... dokąd właściwie? - szepnęła. - Z piątką powinniśmy sobie poradzić, ale cholera wie, czego nie widzimy - dodała, wspominając zimowe duszki, na które już się natknęli. - Proponuję ostrzelać na początek. Są przygotowani na zimę, więc to nie są zwykli wędrowcy z przypadku - powiedziała, po czym wbiła miecz w śnieg.
Sięgnęła po łuk, nałożyła strzałę na cięciwę i wycelowała w jednego z mężczyzn, czekając z oddaniem strzału, aż pozostali się przygotują.*
Darvan nie był pewien, czy takie rozwiązanie sprawy jest najlepsze, ale nie zamierzał dyskutować.
- Mój będzie pierwszy z prawej - powiedział, unosząc kuszę.
- To ja zdejmę tego przy jedzeniu. Jestem głodny - rzekł awanturnik i przygotował się do strzału zerkając kątem oka na kręcącą głową Aulę.
Ze świstem poleciały dwie strzały i bełt w stronę przeciwników. Jedynie mag zdołał trafić zbira w ramię tworząc lekko krwawiącą powierzchowną ranę. Wrogowie jak jeden mąż obejrzeli się w kierunku, z którego nadleciały pociski i zaczęli uciekać dalej wzdłuż śladów jakby byli przestraszonymi kurami. Ich krzyki przerażenia niosły się przez las niczym gromy błyskawic ciskanych przez Gozreha.
- Nie do wiary... - mruknął Darvan, spoglądając w ślad za uciekającymi. - Ale jedzenie zostawili. Możesz się posilić - rzucił pod adresem Anmara.
Łowczyni nie bardzo rozumiała. Nieznajomi zachowali się jak stado królików spłoszonych zapachem wilka - pomijając dzikie krzyki przerażenia. Shalia rozejrzała się uważnie, poszukując czegoś, co mogło ich tak wystraszyć. Może właśnie coś okropnego czaiło się za grupą? Na szczęście nic nie dostrzegła.
- Smacznego - zawtórowała Darvanowi. - Możemy zrobić postój. Dobre warunki i darmowe jedzenie.
Rozejrzała się raz jeszcze i skierowała się ostrożnie w stronę obozowiska.
- Przy odrobinie szczęścia któryś tu wróci - dodała z krzywym uśmiechem.
Darvan ruszył w jej ślady. Nim jednak doszli do namiotów rzucił na obozowisko wykrycie magii, jednak bez żadnego efektu. To miejsce całkowicie było pozbawione jej obecności.
- Przynajmniej będzie nam odrobinę cieplej - powiedziała cicho wyrocznia powoli idąc w stronę ogniska.
Gdy podeszli do obozu ujrzeli go w całej swej okazałości. Sześć jednoosobowych namiotów i jeden służący za polowy magazyn dwuosobowy rozłożone były nieregularnie, jednak każdy był zwrócony w stronę liżącego dolną część żeliwnego kotła ognia. Ślady butów ciągnęły się dalej - na południe. W składziku znaleźli trochę skrzynek z zapasami, drewno opałowe, broń oraz wykonane z drewna miski i sztućce.
Anmar tylko się uśmiechnął i zabrał te ostatnie ze sobą, po czym zaczął napełniać je gotującą się nad ogniskiem króliczą potrawką.
- Ktoś głodny? - zapytał wskazując chochlą na Shalię.
- Za dużo namiotów, jak na pięć osób - powiedział Darvan. - Jeden pewnie wybrał się na spacer. Może wróci i uda się nam z nim porozmawiać - dodał z cieniem ironii w głosie. - Mi też możesz nalać - zmienił temat, zwracając się do Anmara.
- Ja też poproszę - powiedziała, podając swoją miskę. - Zjedzmy, ogrzejmy się i będziemy musieli iść dalej. Za wczesna pora na zostawanie tu na dłużej - dodała.
Przez cały czas rozglądała się uważnie i nie traciła czujności.
Awanturnik jedynie skinął głową z uśmiechem i nastroił każdemu jedzenie. W trakcie posiłku nie dostrzegli nikogo, kto mógłby się zbliżać do obozu. Cisza i spokój.
Jednak czasami właśnie ta cisza może być zapowiedzią najgorszego. Jednak nic się nie wydarzyło.
Po zjedzeniu i zebraniu sił ruszyli dalej.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-10-2015, 13:14   #14
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Jak to mówią - po śladach do celu.
Po długiej wędrówce ponad sto stóp w górę wpierw usłyszeli rumor szybko spadającej z wodospadu wody. Dopiero po chwili spomiędzy drzew wyłoniła się spora polana, a na niej... Piękna stróżówka Wysokiej Straży.
Był to duży, wykonany z naprawdę dobrego drewna budynek o solidnym kamiennym fundamencie wyraźnie wskazującym na to, że pod budynkiem jest piwnica. Dwuspadowy dach, prawdopodobnie też drewniany, przysypany był grubą warstwą śniegu, a z dwóch kominów, jednego na środku, drugiego gdzieś po drugiej stronie budowli, unosił się dym. Wychodząca na południe przyłączona do budynku wieżyczka prawdopodobnie służąca również jako zwykłe pomieszczenia była piętro wyższa, a jej okna umożliwiały wgląd za całą okolicą poza tym, co było na północy. Do dwuskrzydłowych drzwi prowadziły niewysokie drewniane schody skryte pod stanowiącym część stróżówki nawisem podpartym na belkach. Okna po obu stronach drzwi wyraźnie wskazywały na to, że coś w środku się świeci lub płonie. Wygląda na to, że to efekt ognia płonącego w jakimś kominku.
Pod ścianami budowli po lewej stronie od drzwi leżały pokryte śniegiem brzozowe drwa. Obok, trochę bardziej na północ, stała prawie przysypana śniegiem studnia, zaś po przeciwległej stronie wejścia do budynku znajdował się wychodek. Biorąc pod uwagę dochodzący do nosów Shalii i Darvana smród, to na pewno był to wychodek.
Ślady ciągnęły się do wejścia, a część z nich prowadziła dalej na południe - gdzieś za wieżyczkę.
- Cóż, trzeba będzie iść i sprawdzić, co się tam dzieje - powiedział cicho mag, spoglądając na Anmara, który, z racji swych umiejętności, nadawał się idealnie do przeprowadzenia zwiadu.
Shalia już miała miecz w ręce i była gotowa na wszystko.
- Zdecydowanie lepsze miejsce na odpoczynek niż szałasy w środku lasu. Nie zdziwię się, jeśli i tam spotkamy tych bandytów - mruknęła niechętnie.
W przeciwieństwie do Darvana nie pokładała ani odrobiny wiary w umiejętnościach Anmara i postanowiła na własną rękę sprawdzić, kto obozuje w strażnicy. Ciężko było skradać się w skrzypiącym i zapadającym się śniegu, ale starała się być tak cicho, jak to tylko możliwe.
Darvan ruszył za dziewczyną, z kuszą w dłoni, gotowy równocześnie na to, by rzucić wykrycie magii gdy tylko znajdzie się na tyle blisko strażnicy, by czar przyniósł odpowiednie rezultaty.
Awanturnik tylko powiódł wzrokiem za dziewczyną, jego wyraz twarzy wyraźnie wskazywał, że przełknął jakąś sarkastyczną uwagę. Ruszył za magiem i tropicielką, natomiast Aula dalej stała w miejscu przyglądając się sytuacji.
Skrzypienie śniegu było nieznośnie głośne, a przynajmniej tak im się wydawało, ponieważ zaczęli zwracać uwagę na głośność swych kroków. Uszli kilka metrów, kiedy to łowczyni potknęła się o coś.
To była lina… I w tym momencie z jakiegoś miejsca na dachu zebrani na zewnątrz usłyszeli charakterystyczny dźwięk zwalnianego mechanizmu kuszy. Bełt pomknął i minął się z celem o dobre trzy metry.
Sam odgłos wystrzału prawdopodobnie nie zwróciłby uwagi osób znajdujących się w środku, gdyby nie wydarzenia, które nastąpiły potem. Kusza zsunęła się z dachu gdzieś za stróżówkę, po czym z wnętrza dało się słyszeć dźwięki rozbijanych naczyń.
Anmar syknął i splunął w śnieg.
- Bardzo zmyślny system alarmujący… - stwierdził zwężając oczy.
- Dość kosztowny - odparł Darvan, wpatrując się uważnie w wartownię i wypatrując jakikolwiek oznak ruchu i gotów w każdej chwili rzucić się w śnieg, by uniknąć chmary strzał i bełtów, które wszak powinny sypnąć się na intruzów, jednak im dłużej tak stali, tak nic się nie działo.
- Chodźmy dalej - zaproponował mag, gdy nie zdołał wykryć w stróżówce śladów magii.
Ruszył ostrożnie w stronę budynku, równocześnie jednak schodząc na bok z prowadzących do strażnicy śladów.
 
Flamedancer jest offline  
Stary 23-10-2015, 23:54   #15
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Pierwszą rzeczą, jaka się przebiła przez ból głowy i półprzytomną świadomość, był śmiech jakichś ludzi. Stłumiony prawdopodobnie jakąś ścianą, bo nie brzmiał tak, jakby był daleko, jednak był przygłuszony. Sergis czuł, że leżał na podłodze. Brakowało mu siły, by otworzyć oczy. Zawroty głowy sprawiły, że znów stracił przytomność.

Kolejne wydarzenie sprawiło, iż znów się przebudził. Więziona z nim kobieta została z krzykiem wyciągnięta z pomieszczenia. Alchemik nie miał pojęcia, jaki był cel, jednak wiedział, że nie jest on żaden miły biorąc pod uwagę śmiechy bandytów. Wzięli ją… i już nie wróciła.

Od tego momentu był przytomny, choć Sergis czuł, że jego łeb mógł eksplodować w każdej chwili. Mijały dni. Jego nadgarstki pozostawały skrępowane za plecami. Rozwiązywali go tylko na jakiś kwadrans w ciągu dnia, by mógł zjeść jakiś dawany przez nich posiłek. Każdy ruch palców wywoływał ból, gdyż w tym czasie wracało do nich krążenie.

Pokój, w którym przebywał, był niewielkich rozmiarów. W sporej szafie była tylko brudna, śmierdząca pościel oraz zardzewiała tarka do prania. Na łóżku znajdował tylko tylko i wyłącznie materac. Przesłonięte podartą zasłoną okno wpuszczało jedynie minimum światła do wewnątrz. Ewidentnie widać było, że nikt z tego pomieszczenia nie korzystał od bardzo dawna.

Od pewnej chwili trwała w głównej sali jakaś bandycka biesiada, kiedy to z jakiegoś powodu wszystko ucichło z powodu trzasku jakichś drzwi, a co za tym idzie - przybycia jakiegoś gościa. Kilkanaście minut później z głośnym hukiem spadły na ziemię naczynia.

Bandyta, który w tym czasie rozluźniał więzy Sergisa, odstawił miskę ze strawą na bok i na szybko próbował związać liny. Jego spojrzenie pozostawało kpiące.

- Tylko nie próbuj nam tu uciekać psi synu, bo poczujesz jak to jest być naszpikowanym bełtami - zagroził rozbójnik o twarzy krzywej niczym zakrzywiony sejmitar, po czym wyszedł trzaskając drzwiami.

Sergis potulnie pokiwał głową udając pełne posłuszeństwo i uległość, ale jego myśli obrały zupełnie inny tor. “Psi synu? Tylko na tyle stać twój mały mózg? Pewnie równie mały co twa kuśka. Bohater się znalazł, z bandą za plecami przeciw kobiecie i związanemu.

Po wyjściu zbója alchemik szarpnął się gniewnie i o dziwo wyczuł, że jest skrępowany nieco lżej niż wcześniej, bandyta w pośpiechu ewidentnie nie wywiązał się perfekcyjnie z powierzonego mu zadania. To była jego szansa.

Kiedy szarpał się z więzami rozmyślał równocześnie nad swoim losem. By to pierun strzelił, uciekł jednej bandyckiej szajce po to by wpaść w łapska innej. Szczęśliwie nie domyślili się jego profesji, jego niewielkiego towarzysza również nie znaleźli. Pogratulował mądrości księdze sądząc, że to ona wybrała formę zwierzęcia, gdyby przylazł do niego królik albo lis byłoby znacznie gorzej, a słyszał o takich chowańcach czarodziejów. Skorpion był o wiele poręczniejszy, a gdyby ktoś pchał łapy tam gdzie nie trzeba to solidna dawka trucizny mogła być jego ostatnią linią obrony gdyby spętano mu ręce.

Kiedy pomyślał o skorpionie, nagle coś przyszło mu do głowy i gdyby miał już możliwość to uderzyłby się w czoło. Kiedy targował się z kupcami o miejsce na okręcie to poczuł coś, ale zignorował, był już zmęczony podróżą, spragniony i głodny, chciał już tylko usiąść na tyłku i zjeść. Odczucie, które wtedy go nawiedziło było podobne do tych nielicznych, które starał się mu przekazywał pajęczak, odczucie, impuls mówiący „nie, to zły pomysł”. Sergis jednak nie był na siebie zły, dopiero od niedawna nawiązał połączenie z nim, nic dziwnego, że w pełni nie rozpoznaje „dialogu” z jego strony. Obwinianie się też nic by teraz nie dało, trzeba było stąd prysnąć.

Bandycka biesiada była jego szansą, co prawda chwilę temu głosy ucichły i spadło coś na podłogę. Sergis uznał, że przybył dowódca szajki i nie był z czegoś zadowolony, tak czy inaczej zapewne wszyscy lub przynajmniej większość zbójów była zebrana w głównej sali.

Kiedy w końcu udało mu się uwolnić z więzów spojrzał na miejsce, w którym wcześniej leżała towarzyszka jego niedoli. Pokiwał przecząco głową sam do siebie wiedząc, że i tak prawdopodobnie już po niej. Poza tym nie był bohaterem, miał już wystarczająco wiele na głowie, ucieczka to już nie było byle co, a musiał jeszcze odnaleźć swoje rzeczy. Gdyby chodziło o same eliksiry to machnąłby na nie ręką, ale księgi nie mógł zostawić, była zbyt cenna.

Odetchnął głęboko dodając sobie odwagi, wymacał ręką chowańca sprawdzając, czy z nim wszystko w porządku i ostrożnie wyjrzał na zewnątrz.

Skorpion był cały i zdrów, lecz jego irytacja przelała się na umysł Sergisa szybko niczym woda z wodospadu. Ewidentnie było widać, a raczej czuć, że jest zły. Alchemik nie skomentował tego w żaden sposób, jakby on był zadowolony z obecnej sytuacji…

Drewniane, niezbyt solidne drzwi lekko zaskrzypiały.

Pierwsza rzecz, jaka mu się rzuciła w oczy, to czarna niedźwiedzia skóra rzucona na podłogę jako dywan, zaś na ścianach wisiały głowy okazałych jeleni. Na środku stał kamienny kominek, którego ogień płonął w stronę zwróconych w stronę dwuskrzydłowych drzwi bandytów. Dostrzegł również schody prowadzące na górę - na balkonik stanowiący przejście do kolejnego pokoju. Kilka kolejnych wejść do innych pomieszczeń znajdowały się na północy. Było dość ciemno w tej części holu.

Jego ucieczka nie została zauważona z powodu skupienia, jakim bandyci darzyli lekko uchylające się drzwi. Usłyszał jakieś głuche uderzenie. Człowiek, który ewidentnie był tym, co nieudolnie go związał, przemówił do kogoś tak głośno, że było go wyraźnie słychać po drugiej stronie sporej wielkości budynku.

- Lepiej się poddajcie i chodźcie po dobroci. Szef chciałby rozmawiać z takimi, jak wy - efektem tych słów był śmiech pozostałych osób zebranych naokoło stołu.

Intelekt Sergisa pracował na najwyższych obrotach, rozważał możliwości. Możliwe, że zaraz dojdzie do walki, w którą nie zamierzał się mieszać, przynajmniej w tej chwili. Najlepiej by sami się tam pozabijali. Z drugiej strony nie wiedział kto z kim będzie walczył, mogli to być strażnicy z czego byłby zadowolony, ale mogła to być konkurencyjna grupa, a jaka by ona nie była to nie była mu przyjazna. Rozważał też plan by rozejrzeć się po okolicy, odzyskać rzeczy i uciec przez okno, nie obchodziły go miejscowe potyczki.

Kątem oka zauważył stojący przy dwuskrzydłowych drzwiach szpadel i wziął go jako prowizoryczną broń. Bandyci może i teraz skupili uwagę na tym co działo się przed nimi, ale nie byli głusi, a on jakby nie patrzeć nie był mistrzem złodziejstwa, w zasadzie to nigdy niczego nie ukradł. Wolał teraz pozostać w ukryciu i poczekać na rozwój wypadków, jeśli dojdzie do walki to odgłosy bitwy zagłuszą jego myszkowanie po pokojach lub łażenie po schodach, a gdyby ktoś skierował się w jego stronę po kusze czy inną broń to miał swoje sposoby by po cichu poradzić sobie z przeciwnikiem, przynajmniej jednym. Schował się za najbliższą ścianą i nasłuchiwał co się dalej stanie.

- Może szef sam do nas przyjdzie i sam z nami porozmawia. Nie chciałabym wylądować przed nim z ostrzem w plecach - powiedziała powoli jakaś kobieta - prawdopodobnie osoba która otwierała drzwi.

- Niestety jest zajęty. Ugaszcza naszych gości - odpowiedział jej bandyta - Ale mogę zagwarantować, że znajdzie dla was czas, jeśli złożycie broń. Bardzo nalegamy, byście to zrobili, ponieważ nie możemy biesiadować z bronią w ręku.

Wciąż nikt nie zwracał na Sergisa uwagi. Być może było to jakieś zrządzenie losu. Alchemik zdecydował się nadal nie wychylać i czekać na rozwój wypadków, był jednakże gotowy gdyby któryś z bandytów szedł w jego stronę za jakąkolwiek potrzebą.

Słuchałby prawdopodobnie dalej, gdyby nie fakt, że otworzyły się przed nim jakieś drzwi. Biorąc pod uwagę aromatyczny zapach, jaki się rozniósł, była to kuchnia. Wyszła z niej półorczyca w pełnym rynsztunku. Wyglądała przez chwilę tak, jakby chciała coś krzyknąć w stronę bandytów, lecz stanęła w pół kroku i obejrzała się w stronę alchemika. Musiała go zauważyć kątem oka. Natychmiast dobyła krótkiego miecza i groźnie się popatrzyła na nieproszonego gościa.

Szczęśliwie alchemik był w pełni gotowości. Nie dał jej czasu by mogła zaalarmować towarzyszy. Niemal instynktownie zrobił to co ćwiczył już wiele razy, mentalnie nakazał jej zasnąć. Zwykle poprzedzał to pstryknięciem palców dla lepszego efektu wizualnego, ale w tej chwili wolał nie przeginać.

Jego przeciwniczka zachwiała się niczym akrobata na linie, jednocześnie upuszczając dzierżoną broń, a w jej oczy ewidentnie straciły blask - stały się puste. Rozdziawiła szeroko usta, z kącika jej ust poleciała ślina. Nie minęły trzy sekundy, kiedy przewróciła się na plecy i zaczęła cicho chrapać. Ewidentnie zasnęła.

Sergis zerknął czy nikt nie usłyszał brzdęku broni, jednakże dźwięk zlał się z całą gamą hałasów, które pojawiły się w jednej chwili, był bezpieczny. Nie wiedział kto zalał bandytów ogniem, ale podziękował mu w duchu, bardzo ułatwiło to sprawę. Przekradł się w stronę orczycy ściskając w ręku broń. Stanął nad nią, postawił stopę na jej mostku i oparł szpadel o grdykę, a następnie pchnął z całej siły w dół miażdżąc gardło. Skrzywił się na ten widok i odwrócił wzrok, mimo wszystko nie lubił rozlewu krwi i starał się go unikać jak tylko mógł, ale czasami nie miał wyboru.

W tym czasie walka w drugiej części holu rozpętała się na dobre. Dryblas, który wcześniej mówił, wydawał polecenia, jednak jedno z nich przykuło jego uwagę.

- Doug i Mario - pójdźcie po Ten-Perry i obejdźcie ich z drugiej strony!
Dwie sekundy później do jego części pomieszczeni wpadły dwie osoby w wieku może dwudziestu lat. Popatrzyli najpierw na ciało półorczycy, a później na alchemika. Spojrzeli na siebie porozumiewawczo i ten będący bliżej schodów mający rude krótko ścięte włosy krzyknął:

- Więzień zbiegł!

Nikt tego jednak nie mógł usłyszeć, a to dlatego, że opętańcze krzyki ludzi przy drugich drzwiach zagłuszyły wszystko.

Sergis nie łudził się, że zbyt długo uda mu się pozostać niezauważonym. Kiedy zobaczył dwóch młokosów wpadł mu do głowy pewien pomysł.

-Uwięzienie mnie było błędem - powiedział do rudego - Odezwij się jeszcze raz to wyrwę Ci język i każę go zjeść. Ona też mnie nie posłuchała - wyciągnął zakrwawiony szpadel z gardła półorczycy i pokazał go przeciwnikom - Rzuć broń i poddaj się to tylko Cię ogłuszę i przeżyjesz, jeśli nie to… - wycelował zakrwawioną łopatę w stronę jego towarzysza, a przez jego myśl przemknęło “Oby się udało…” - Skończysz jak on, giń.
Wyjątkowe szczęście dopisywało dziś Sergisowi, człowiek którego wskazywał szpadlem upadł jak długi na ziemię. Alchemik liczył, że w ogólnym chaosie rudy pomyśli, że tamten faktycznie zginął od jego jednego słowa i nie zauważy oddechu.

- Tobą też mam się zająć, chłystku? Rzuć broń i poddaj się po cichu to może przeżyjesz jako jedyny z całej tej bandy. Skarby mnie nie interesują, będziesz mógł wziąć co tam zostanie po szefie, na pewno ma trochę złota, które byś bardzo chciał.

Sergis wyciągnął też z kieszeni płaszcza dość sporego zielonego skorpiona o imponującym żądle i upuścił go na ziemię.

- Mój przyjaciel jest głodny, ale wystarczą mu teraz dwa ciała, jego trucizna wyjątkowo dobrze rozpuszcza humanoidy.

- O bogowie, proszę, nie! - wybełkotał cały roztrzęsiony rudy chłopak i skulił się w kącie. - Nie chcę tak umierać. Weź sobie wszystko, pozwól mi tylko odejść. Proszę, zostaw mnie.

Zaczął tak pleść bez sensu, w międzyczasie odrzucając krótki miecz i puklerz.

Alchemik poczuł, że skorpion przejawiał totalny brak zainteresowania losami bandytów oraz ogólne znudzenie całą sytuacją. Pajęczak podreptał szybko w stronę śpiącego i wdrapał mu się na głowę, przygotowując się do dźgnięcia go w oko.

-Zaczekaj-stanowczo powiedział do niego alchemik starając się powstrzymać go przed głupotą. Co on sobie myślał? Obudziłby go tylko i wszystko wzięłoby w łeb- Za moment to zrobisz.-pajęczak wahał się przez chwilę i niechętnie się rozluźnił.

Sergis zauważył też jak do środka pomieszczenia wpadła jakaś baba zabijająca wszystko na swojej drodze, a zaraz za nią jakiś ryczący wariat z mieczem. Przełknął nerwowo ślinę, nadal nie wiedział czy są sprzymierzeńcami, czy wrogami, a w bitewnym chaosie kiedy adrenalina daje o sobie znać mógł równie dobrze zostać przez nich wzięty za bandytę. Miał jednak nadzieję, że ciała zbójów wokół i jego odmienny wygląd sprawią, że najpierw będą pytać, a potem atakować. O ile nie uda mu się wcześniej zwiać z pola widzenia. Proces myślowy i wnioski trwały w jego głowie ułamek sekundy, wrócił do ogrywania swojej roli i spojrzał na rudego kulącego się w kącie.

- Grzeczny chłopiec. -wysyczał przez zęby- Będziesz żył.-mówiąc to podszedł do niego i zdzielił szpadlem w łeb, chłopak padł bezwładnie na ziemię. Miał nadzieję, że faktycznie tylko ogłuszył, choć zaraz zbeształ się w myślach, że przejmuje się takimi pierdołami jak życie bandyty, który chwilę tamu chciał wypruć mu flaki, ale może to była nuta wdzięczności za nie sprawianie mu większych problemów…

Następnie skierował swoje kroki do szybkiej egzekucji śpiącego; wiedział że zostało mu niewiele czasu, za mało by w spokoju mógł uciec, musiał najpierw dokończyć to co zaczął.

Dobił leżącego w ten sam sposób, który zastosował na orczycy i ponownie odwrócił wzrok. Zebrał z podłogi chowańca, schował do kieszeni płaszcza i wyjrzał zobaczyć, która ze stron wygrywa. Gdyby nie ta cholerna księga to wiałby przez najbliższe okno, ale najpierw musiał ją odnaleźć. Miał nadzieję ze zwycięstwo będzie po stronie grupy, która zaatakowała bandytów, a którzy w podzięce za zajęcie się trójką zbójów pozwolą mu zabrać swoje rzeczy i wyruszyć w dalszą drogę.

Walka za tylną ścianą kominka dobiegła w tym czasie końca. Sergis widział, że bandyci zaczęli robić już bardzo głupie rzeczy - w strachu. Szybko wywnioskował, że prawdopodobnie nigdy nikomu nie stawili czoła w otwartej walce, co w przypadku BANDYTÓW było bardzo normalne.

Odgłosy walki ucichły. Gdy się wychylił zza rogu, to dostrzegł, że na placu boju pozostały tylko trzy postacie, czyli osoby, które napadły siedzibę jego ciemiężców, oraz właśnie wynoszony ze stróżówki płonący stół wraz z ławami. Pożar na szczęście nie był tak duży, by zająć chociażby drewniane, wysokie sklepienie.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie

Ostatnio edytowane przez Bronthion : 23-10-2015 o 23:57.
Bronthion jest offline  
Stary 28-10-2015, 11:51   #16
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Po dwóch krokach Darvan zatrzymał się.
Nie po to instalowano system ostrzegawczy, czy straszyć przybywających. Zazwyczaj. W tym przypadku Darvan wolał dmuchać na mało wątpliwe zimne. Wyciągnął niedawno zdobytą różdżkę i rzucił na siebie czar magicznej zbroi.
Potem powoli, ostrożnie, ruszył w stronę stróżówki.
Shalia w duchu klęła, ma czym świat stoi, nie mogąc uwierzyć, że przetoczyła tak prostą pułapkę. Szybko jednak zaczęła przywoływać się do porządku, by odzyskać względny spokój.
Wdech, wydech.
Chmurka pary uniosła się z jej ust. Ktokolwiek był w środku, wiedział już, że ktoś jest na zewnątrz. Dalsze skracanie się i podchody dawały przeciwnikowi jeszcze więcej czasu na przygotowanie się na nadejście napastnika.
Dziewczyna prychnęła pod nosem i ruszyła w stronę wejścia do stróżówki, mając zamiar tym razem wyjątkowo chociaż spróbować rozmowy.
Podchodzenie w prosto do budynku Straży nie był, według niego, najtrafniejszym pomysłem. Z drugiej strony... Równie dobrze można było oberwać bełtem wystrzelonym z okna.
Ale - taką miał nadzieję - okno trzeba było najpierw otworzyć, a dopiero potem strzelać.
Bacznie obserwując okna Darvan szedł przez śnieg. Jego celem, przynajmniej w tej chwili, nie były drzwi. Miał nadzieję, że zdoła podkraść się do okna i rzucić okiem do środka.
Rzut oka nie przyniósł najlepszych wieści i Darvan natychmiast odsunął się od okna, z cichą nadzieją, że nikt go nie zauważył.
- Dziewięciu - syknął w stronę najbliżej stojącej Shalii.
Widząc to, co chciała uczynić łowczyni, Aula i Anmar czym prędzej podbiegli do reszty drużyny, by się z nimi zrównać. Kiedy Darvan wychylił się lekko, by ujrzeć przez okno kilku czyhających na nich bandziorów, tropicielka nacisnęła klamkę.
Wtem drzwi zostały wykopane, skutkiem czego było odepchnięcie Shalii na dwa metry, lecz zdołała utrzymać równowagę. Ich oczom ukazali się ludzie o różnym wieku, w lekko podniszczonym ekwipunku. Mieli na sobie przeszywanice, a w rękach dzierżyli lekko przerdzewiałe miecze oraz puklerze. Grymas dryblasa o krzywej twarzy wykrzywił się jeszcze bardziej, choć dla niego mógł to być jakiś rodzaj uśmiechu, i wycelował mieczem w kobietę przed nią.
- Lepiej się poddajcie i chodźcie po dobroci. Szef chciałby rozmawiać z takimi, jak wy - powiedział głośno, skutkiem czego był chichot jego kamratów będących w gotowości bojowej.
Shalia ułożyła usta w uprzejmy uśmiech, który nie zdołał jednak ogrzać zimnego spojrzenia jej złotych oczu. Odruchowo poprawiła chwyt na broni.
-Może szef sam do nas przyjdzie i sam z nami porozmawia. Nie chciałabym wylądować przed nim z ostrzem w plecach - powiedziała powoli, niemal leniwie.
Tym samym dała sobie czas na szybką ocenę sytuacji. Jak na razie nie widziała, by któryś dzierżył kuszę, co było zdecydowanie na korzyść jej grupy. Gdyby była w pełni sił, może dałaby radę trzem, a nawet czterem ze wsparciem Auli. Ale w tym stanie... Postanowiła pohamować odrobinę pokusę i zaczekać na rozwój sytuacji.
Czy Shalia podjęła dobrą decyzję, podejmując rozmowy z bandytami, tego Darvan nie wiedział. Może lepsze byłoby wrzucenie do środka paru fiolek alchemicznego ognia albo ostrzelanie każdego, kto usiłowałby wyjść ze stróżówki - trudno było ocenić. A skoro Shalia zaczęła rozmowę, to i mag postanowił się dostosować i cierpliwie poczekać na ciąg dalszy.
- Niestety jest zajęty. Ugaszcza naszych gości - niemal szyderczo odparł na słowa łowczyni bandzior - Ale mogę zagwarantować, że znajdzie dla was czas, jeśli złożycie broń. Bardzo nalegamy, byście to zrobili, ponieważ nie możemy biesiadować z bronią w ręku.
- I, jak rozumiem, wy też to zrobicie? - zapytała łowczyni, unosząc lekko jedną brew.
Sytuacja była patowa. Musieliby mieć sporo szczęścia, żeby pokonać całą dziewiątkę. Mogła sprowokować tamtych do ataku albo mogła wpaść między nich, ale to rozwiązanie wydawało się mało rozsądne. Do tego jak zwykle nikt z pozostałych nie wykazał żadnej innej inicjatywy czy próby zaskoczenia bandytów. Czy gdyby złożyła broń, to pozostali poszliby za nią jak owieczki na rzeź? Czuła, że czas jej się kończy.
- A potem nikomu nie stanie się krzywda i będziemy mogli spokojnie porozmawiać? - zapytała z niedowierzaniem w głosie. - Tym kobietom na farmie chyba nie daliście takiego wyboru... - dodała ponuro.
Propozycja bandyty rozbawiła Darvana. I wydała mu się niemożliwa do zrealizowania. To, co stało się na farmie zdecydowanie zniechęcała do odkładana broni. Mag wyciągnął kolejną fiolkę alchemicznego ognia. Zrobił krok w tył, by dobrze widzieć drzwi, po czym rzucił fiolkę między dwóch stojących na samym przodzie bandytów.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 28-10-2015, 12:28   #17
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
W czasie rozmowy Shalia zdążyła się lepiej przyjrzeć wnętrzu. Na środku pomieszczenia stał długi drewniany stół, wzdłuż którego ustawione były utworzone z desek ławy pokryte zwierzęcymi futrami. Dookoła rozciągały się barłogi, a najwięcej było ich przy witającym nowo przybyłych ogniem i ciepłem kamiennym kominku dzielącym hol na dwie części. Zastawa stołowa leżała w nieładzie na drewnianej podłodze i na stole. Z lewej wychodził na pomieszczenie balkon połączony ze schodami - prawdopodobnie wejście na piętro niewielkiej wieży strażniczej. Poza tym pod nim znajdowało się jeszcze wejście do innego pomieszczenia. Z prawej zaś na głucho zamknięte drzwi oszpecone zostały czarnym napisem "nie wchodzić". Bardzo wysoki sufit podtrzymywany był drewnianymi krokwiami.
Rzucona przez Darvana fiolka rozbiła się idealnie pomiędzy bandytami ochlapując ich swą zawartością i parząc niemiłosiernie skórę. Płomienie utworzone przez ogień alchemiczny zaczęły łapczywie lizać futra, którymi zostały wyłożone bandyckie siedziska.
Shalia nie czekała dłużej, zupełnie jakby uznała akcję maga za sygnał do ataku. Natychmiast dopadła do bandytów i, zacisnąwszy drugą dłoń na rękojeści miecza, wyprowadziła poziome cięcie na wysokości jego pasa. Krzyk trafionego przebił się ponad wszystkie dźwięki w pomieszczeniu. Trafienie poskutkowało głęboką, obficie krwawiącą raną, która zwaliła cel łowczyni z nóg.
- Doug i Mario - pójdźcie po Ten-Perry i obejdźcie ich z drugiej strony! - zaczął wydawać rozkazy bandyta z krzywą gębą, jednocześnie robiąc krok w bok. - Carl, Amy - weźcie łuki i ostrzeliwujcie ich z daleka. Chris i Paul - weźcie beczkę z wodą i zgaście ten cholerny pożar!
Słowo “pożar” zrównało się z atakiem bandyty w Shalię. Cięcie o włos minęło jej krtań, jednak w czasie uniku uderzyła głową o futrynę. Ból był nieznośny.
Mężczyzna stojący przed oknem również się przesunął w swoje lewo i spróbował zaatakować łowczynię - na daremno. Zablokowała krótkie ostrze długim mieczem.
Broniący się ludzie zaczęli, o dziwo, wykonywać rozkazy. Dwóch młodzików pobiegło w jakieś miejsce za kominkiem, będąca jakoś w wieku Shalii czarnowłosa dziewczyna o nieprzyjemnym spojrzeniu poszła do znajdującej się pod schodami skrzynki i wyjęła z niego dwa kołczany oraz dwa łuki, po czym podała jeden zestaw znajdującemu się za nią chuderlakowi, którego głowa przypominała spłaszczone jajo, a dwóch pozostałych dryblasów wzięło sporą beczkę znajdującą się naprzeciw schodów.
Wtem z pokoju pod schodami wyszli kolejni bandyci - dwóch mężczyzn i dwie kobiety, jednak w swych rękach mieli tylko miecze. Nie mieli na sobie żadnego pancerza, a tylko przepocone koszule i spodnie. Wyglądali tak, jakby zżerała ich gorączka.
Anmar wystrzelił ze swego łuku w faceta obok paskudnogębego. Strzała wbiła się w jego lewe ramię i sterczała w dość nieprzyjemny sposób.
- Dawać moją kasę kanalie! - krzyknął awanturnik, lecz jego twarz pozostawała kamienna.
Aula, odrobinę kulejąc podeszła do Shalii i dotknęła jej pleców uzdrawiając ją.
Co za dużo, to niezdrowo, pomyślał Darvan, widząc nowych przeciwników i żałując trochę, że wdał się w tę awanturę i że nie znajduje się w tej chwili paręnaście mil stąd.
Nie miał jednak zamiaru usiąść i płakać nad swym losem. Jedyne, co można było zrobić, to spróbować pokonać jak najwięcej przeciwników i zniechęcić pozostałych.
Mag przesunął się tak, by widzieć jak najwięcej wrogów.
- Tangan api! - wypowiedział magiczną formułę, a płomienie tryskające z jego rąk objęły trójkę przeciwników.
Przeszywanice znajdujących się przed tropicielką zbirów zajęły się ogniem, jednocześnie wypełniając pomieszczenie swądem palonego ludzkiego ciała. Temu wszystkiemu towarzyszył opętańczy krzyk. Dosłownie po chwili leżeli na podłodze i się dopalali. Efekt działania magicznego ognia. Odziany w koszulę mężczyzna nie był nawet w stanie uskoczyć przed ogniem, gdyż zasłaniała mu ściana. Zdążył jedynie zasłonić głowę oraz część torsu swymi nagimi przedramionami, które pod wpływem czaru dość nieciekawie się przypiekły.
Shalia poczuła się znacznie lepiej po interwencji Auli. Przez głowę przemknęła jej myśl, że będzie potrzebowała dalszego wsparcia, jeśli tamta dwójka miała wprawę w strzelaniu. Wizja zajścia od tyłu też nie była zbyt optymistyczna. Póki jednak miała siły, musiała walczyć. Zaatakowała najbliższego, żyjącego bandytę.
Jeśli w tej całej magicznej zimie miał zdarzyć się jakiś cud, teraz nadeszła nań pora.
Weszła więc przez otwarte na oścież drzwi. Czuła żar bijący od rozprzestrzeniającego się pożaru spowodowanego rzutem alchemicznym ogniem. Wiedziała, że jeśli nikt tego nie ugasi, to stróżówka może spłonąć. Sama miała niestety inne zmartwienia na głowie. Kilka uzbrojonych zmartwień.
Zimne żelazo wgryzło się głęboko w żebra kolejnego ze zbirów, który miał nieszczęście stanąć twarzą w twarz z Shalią. Krew popłynęła wartkim strumieniem, barwiąc podłogę na czerwono i sycząc w zetknięciu z tańczącymi tu czy tam płomieniami. Blask życia w oczach przeciwnika zgasł i ciało zaczęło osuwać się na podłogę. Ostrze na chwilę zaklinowało się między żebrami i Shalia musiała mocno szarpnąć, by je oswobodzić. Wykorzystała impet i wykonała płynny obrót, by stanąć przed kolejnym wrogiem. Srebrna smuga cięła błyskawicznie, niemal dekapitując bandytę.
Dwóch mniej, pomyślała Shalia, w duchu dziękując Auli za przywrócenie sił.
Niosący beczkę bandyci otworzyli szerzej oczy widząc okrutną śmierć, jaką przybysze zgotowali ich dowódcy. Jeden z nich, trochę starszy, zaczął kląć w stronę tropicielki, wziął sam beczkę w ręce i rzucił nią w łowczynię. Efekt był taki, jakiego można było się spodziewać, czyli idiotyczny, chociaż Shalia ledwo zdołała się odsunąć. Baryłka wody wyleciała przez okno roztrzaskując szybę i lądując głęboko w śniegu poza obrębem ganku. Gdyby to były zawody sportowe, to pewnie widownia by wybuchła śmiechem, jednak problem polegał na tym, iż nie były to zawody sportowe, a pożar wciąż się rozprzestrzeniał.
Dwójka strzelców najwidoczniej obrała sobie za cel Aulę - najlepiej widoczny cel ze wszystkich nie licząc Shalii. Strzała dryblasa przeleciała przez ogień i trafiła ją w bok sprawiając, że zgięła się z bólu. Rozejrzała się zagubiona szukając przeciwnika, który w nią wystrzelił. Wiadomym było, że była na pół ślepa. Wzrok kobiety z łukiem stał się jeszcze mniej przyjemny - przejawiał mordercze intencje. Pocisk z jej łuku poszybował nad ogniem i trafił wyrocznię prosto w stroń okręcając jej głowę do tyłu i zwalając bez życia na plecy - prosto w śnieg. Krew szybko zaczęła barwić nieskazitelną biel puchu, którym wyściełana była ziemia.
Dwójka w samych koszulach, ośmieleni tym, iż jeden z napastników padł, rzuciła się na łowczynię. Ten z przodu po prostu się nabił na długi miecz Shalii i szybko padł na ziemię. W oczach drugiego natychmiast zgasła pewność siebie i widocznie zaatakował bardzo ostrożnie próbując się zasłaniać przez ewentualnymi atakami z jakiejkolwiek strony.
Anmar rzucił łuk na bok i wydobył z pochwy swój dwuręczny miecz. Jego spojrzenie zdradzało chłód, którego nie sposób opisać.
- Zapłacicie za to, psy! - krzyknął i zaczął biec pomiędzy swymi towarzyszami do dryblasa, który wcześniej rzucił beczką.
Wykonał pionowe cięcie wielkim ostrzem bez jakiejkolwiek litości. Miecz utknął w prawej łopatce zbira obryzgując wszystkich znajdujących się w promieniu metra krwią. Nieme zdziwienie wymalowane było na ustach bandyty, kiedy przewracał się na ziemię, a w jego oczach gasły oznaki życia.
Podczas zabaw z ogniem trzeba uważać, by sobie nie poparzyć palców. A gdy w zabawie uczestniczy większa grupa, to i na sąsiadów należy uważać. Poza tym czary mogły się przydać na innych przeciwników. Na tych, którzy mieli wyjść z chaty, by okrążyć wrogów. Dlatego też Darvan postanowił zmienić sposób działania i miast rzucić kolejny czar, lub kolejną fiolkę z alchemicznym ogniem, posłał bełt w stronę łuczniczki.
Chybił on jednak o kilka centymetrów swój cel i wbił się w ścianę za nim. Widocznie nie był to dzień, w którym magowie powinni brać się za strzelanie z kuszy.
Shalia mogła jedynie domyślać się, co się stało. Nie miała czasu się odwrócić, nie mogła pomóc Auli, a reakcja Anmara mówiła sama za siebie. Ku własnemu zdziwieniu, tropicielce zrobiło się przykro. Wyrocznia była dobrą, miłą osobą, która mimo problemów ze wzrokiem i ogólnej delikatności wyruszyła w tę podróż. Chciała wesprzeć innych i ani razu nie uskarżała się na ciężkie warunki czy trudy podróży, które to jej najbardziej dawały się we znaki.
Na poły ze wściekłością, na poły z żalem, gwałtownie zaatakowała przeciwnika, który blokował jej drogę do strzelców. A to oni właśnie przypieczętowali swój los…
Miecz prowadzony złością uderzył potężnie. Cios był tak silny, że na nic zdała się uniesiona do bloku broń. Ostrze z zimnego żelaza z impetem uderzyło o miecz przeciwnika, bez trudu przełamując obronę i mimo oporu stali brnąc dalej. Na piersi bandyty pojawiła się linia czerwieni, która błyskawicznie wsiąknęła w materiał i momentalnie zaczęła przeradzać się w wielką plamę. Popatrzył na tropicielkę oczami pełnymi wyrzutu i padł na ziemię. Nie dane mu było już zmienić wyrazu twarzy przed śmiercią.
Dwaj strzelcy postanowili skupić swój ostrzał na Shalii. W ich oczach widniał strach, a ręce mężczyzny zaczęły się tak trząść, że strzała wypadła mu z rąk. Kobieta zaś posłała strzałę prosto w lewe ramię łowczyni, znów powodując nieznośny ból. Tropicielka krzyknęła, puszczając jedną ręką miecz. Pocisk wbijający się w jej ramię z tak niewielkiej odległości zachwiał nią i sprawił, że cofnęła się o krok.
Ostatni z trójki napastników, która się ostała przy życiu, rzucił się na Anmara, próbując go trafić jakimś zmyślnym manewrem. Bezskutecznie. Awanturnik odbił cios tak, jakby walczył z dzieckiem i wykonał kontrę wielkim mieczem (w sumie… jakkolwiek to nazwać). Równie nieskutecznie.

Zaklęcia, jakimi w tej chwili dysponował Darvan, niezbyt nadawały się do użycia. Kolejna fala ognia objęłaby sojuszników, a nie tych, którzy powinni oberwać. Z tego też powodu mag ponownie naładował kuszę i strzelił do łuczniczki. Ona, z tamtej dwójki, wydała mu się groźniejsza.
I, ku nieukrywanemu swemu zaskoczeniu, udało się. Trafiona łuczniczka zawyła z bólu, gdy bełt wbił jej się w udo.
Łowczyni wierzyła, że Anmar poradzi sobie z jednym wojownikiem. Zresztą nie było za wiele miejsca po drugiej stronie stołu, a rozprzestrzeniające się płomienie utrudniały manewrowanie w pomieszczeniu. Złote oczy zwęziły się w gniewie, gdy dziewczyna ruszyła ku łucznikom. Wiedziała, że im jest bliżej, tym łatwiejszym staje się celem, ale jakoś niespecjalnie przejmowała się tym w tej chwili. To oni zabili Aulę. W dodatku ich przewaga liczebna gwałtownie zmalała w czasie kilku uderzeń miecza… Ich koniec też był już bliski.
Szybkie cięcie przez klatkę piersiową kobiety z łukiem rozciął przeszywanicę i sprawił, że obfity strumień krwi spłynął na podłogę, a ciało zwaliło się pod nogi łowczyni. Widzący to łucznik z krzykiem rzucił się na Shalię w celu wepchnięcia jej w ogień... Stracił głowę, nim zdołał cokolwiek zrobić. Nie bez powodu powiadają, iż lepiej nie podchodzić nieuzbrojonym do kogoś, kto chce ci zrobić krzywdę.
Przy oknie, po krótkiej szamotaninie, Anmar po prostu skręcił kark ostatniemu żywemu napastnikowi i wrzucił go do rozprzestrzeniającego się ognia. Szybko zaczął się rozglądać za jakąkolwiek beczką wody, jednakże żadnej w zasięgu wzroku nie było.
- Lepiej się rozejrzyjmy za wodą, bo nie chcemy pogrzebać błękitnokrwistej żywcem, jeśli gdzieś tutaj jest - krzyknął do pozostałych i ruszył w stronę skrytej przez cień drugiej części holu.
To mógł być pewien problem. O ile rozpalenie ognia przyszło Darvanowi z (można by rzec) łatwością, o tyle zgaszenie zdało mu się zdecydowanie trudniejsze.
Rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu jakiegoś źródła wody, i wtedy dopiero zauważył leżącą bez ruchu Aulę.
Przeklinając w duchu swój brak spostrzegawczości przyklęknął przy dziewczynie.
Niestety... musiałby być cudotwórcą, a nie zwykłym magiem, by móc jej pomóc.
Jednak żal po zabitej towarzyszce trzeba było zostawić na później - teraz trzeba było zabrać się za gaszenie ognia i ratowanie tego, co dałoby się wyrwać ze szponów ognia.
- Anmarze, pomóż mi z tym stołem - powiedział, po czym odsunął na bok ławę, która stała między stołem a drzwiami
Najlepszym wyjściem zdało mu się obrócenie stołu, chwycenie za ten kawałek, który jeszcze nie zajął się ogniem, a potem wyciągnięcie mebla na dwór, gdzie stół mógłby się w spokoju dopalić.
Operacja zajęła dłuższą chwilę, jednak udało się wynieść i ławy, i stół nie wyrządzając większych szkód. Awanturnik wywrócił go blatem w śnieg, by ten szybciej się ugasił.
 
Kerm jest offline  
Stary 19-11-2015, 15:43   #18
 
Bronthion's Avatar
 
Reputacja: 1 Bronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodzeBronthion jest na bardzo dobrej drodze
Sergis uznał, że w tej sytuacji najlepsze będzie rozpoczęcie pokojowych rozmów. W końcu jak to mówią „wróg mojego wroga jest moim przyjacielem”. By szybciej przekonali się, że walczyli ze wspólnym wrogiem złapał jednego trupa za kostki i pociągnął go do głównej sali wołając przy okazji.

- Witam moich drogich wybawców! Nie wiem jak wam dziękować, Ci dranie porwali mnie i trzymali w niewoli. Udało mi się uwolnić kiedy jeden z nich w pośpiechu nie związał mnie wystarczająco dobrze. Pokonałem trzech, ale nie wiem co bym zrobił gdyby nie wy. To na dowód moich słów - Wyciągnął trupa na środek sali, fakt, że głowa ledwo trzymała się korpusu dodawał mu wiarygodności, tak przynajmniej sądził - Dalej jest jeszcze dwóch, ale jeden jest tylko ogłuszony, więc żyje, możecie go przesłuchać jeśli chcecie. Zostałem też przez nich obrabowany, chciałbym tylko zabrać swoje rzeczy i wrócić na szlak, reszta może być dla was… - Podrapał się po głowie w lekkim zamyśleniu - Wiecie może gdzie jesteśmy i którędy do Heldren?

Alchemik nie sprawiał wrażenia groźnego, wyglądał bardziej na mieszczucha niż podróżnika. Rysy jego twarzy były zmarszczone sprawiając wrażenie jakby ciągle nad czymś intensywnie myślał, zastanawiał się lub był niezadowolony, ale w tej chwili starał się uśmiechać, był też nieco blady.

Mężczyzna, który wynurzył się z głębi stróżówki, podał się za jeńca. To, że wspomógł ich w walce, i że - z wyglądu - nie przypominał żadnego z bandytów, przemawiał za nim. Wyglądał też na nieco sfatygowanego... Mógł więc być jeńcem. Z tego jednak nie wynikało, że natychmiast należy go obdarzyć pełnym zaufaniem. Ale porozmawiać można było.

- Witaj, nieznajomy - powiedział mag. - Zwą mnie Darvan.

- Każda pomoc jest przydatna - dodał - więc dziękuję, a my nie mamy zamiaru brać cię do kolejnej niewoli. Jesteśmy w Granicznym Lesie, w nieco nadwyrężonej stróżówce Wysokiej Straży. A Heldren jest mniej więcej tam. - Wskazał kierunek, z którego wszyscy przyszli.

- Znasz się może na leczeniu?
- spytał.

Auli już nikt nie mógł pomóc, ale Shalia oberwała i przydałoby się coś więcej, niż zwykłe obwiązanie ręki szmatą.

-A ja jestem Sergis, znam się tylko na klasycznej medycynie, ale i tak najpierw musiałbym znaleźć swoje rzeczy. Magii leczącej niestety nie potrafię stosować -alchemik myślał przez chwilę- Jeśli jakimś cudem wy również zmierzacie w stronę Heldren to możemy tam udać się razem, w grupie bezpieczniej, również dla rannej -przeniósł na moment spojrzenie na zakrwawione ramię kobiety-. Możemy też dowiedzieć się od ogłuszonego tam w kącie, czy wie coś o innych grupach bandytów, na które trzeba uważać.

Dla Shalii wróg jej wroga był co najwyżej nieznajomym. Kimś niewartym na razie zaufania, ale kogo niekoniecznie trzeba było od razu pojmać czy zabić. Spojrzenie złotych oczu przeniosło się na Sergisa, obserwując go uważnie. Łowczyni ani myślała chować broń w tej chwili.

- My jesteśmy w grupie - skwitowała słowa mężczyzny. - I nie, nie zmierzamy w stronę Heldren. Jeszcze nie. Ale powodzenia na drogę, jest dość ciężka.

Na chwilę jakby zupełnie zapomniała o dość poważnej ranie, z której stale sączyła się krew. Dopiero po chwili przeniosła na nią wzrok.

- Będę żyć. Są ważniejsze sprawy… - mruknęła i odwróciła się na pięcie, by zająć się ciałem Auli, o której nagle wszyscy zadawali się zapomnieć.

- Anmarze, zajmiesz się jeńcem? - spytał Darvan. - Ja pomogę Sergisowi znaleźć jego rzeczy. Czy były w tym jakieś magiczne drobiazgi? - spytał Sergisa.

Miał zamiar sprawdzić, czy w stróżówce lub przyległej do niej wieżyczce znajdują się jakieś magiczne przedmioty i jeśli któreś z nich należały do Sergisa, to wolał o tym wiedzieć wcześniej.

Alchemik w pierwszej chwili nie wiedział czemu Darvan pyta, miał mu wymienić listę tego co posiadał? Niezbyt mu się to podobało.

- Było kilka drobiazgów, mikstura leczenia, dwie flaszki ognia alchemicznego, niezbyt pękaty mieszek, kusza i kilka innych gratów - odparł - w tym cenna dla mnie książka. Może zebrali wszystkie moje rzeczy w jednym miejscu. Poszukajmy, wykrycie magii powinno szybko ujawnić jej położenie, jeśli wyczujesz coś niecodziennego lub poczujesz się dziwnie to może być to. - dodał tajemniczo. - A jeńcowi powiedzcie, że ten, który darował mu życie oczekuje, że będzie posłuszny. - Uśmiechnął się pod nosem. - To powinno pomóc rozwiązać mu język.

Widząc, że Darvan szykuje się do poszukiwań, sam również wziął się do pracy. Niestety nie odkrył od razu tego czego oczekiwał, co wywołało wyraz napięcia na jego twarzy. Aury były słabe, to czego szukał powinno być niczym światło latarni w ciemności, choć może to nie najlepsze porównanie. Rozpoznał dwie szkoły iluzji, więc od razu z nich zrezygnował. To czego szukał nie było z tym związane. Udał się w kierunku nierozpoznanych źródeł magii, po drodze złapał się na tym, że był naiwny jak dziecko sądząc, że wykryje księgę na odległość skoro we własnym domu nie potrafił jej odczytać w żaden sposób. Trzeba więc będzie szukać standardową metodą.
Pokój przy kominku był otwarty. Żródło aury było wyczuwalne ze skrzyni stojącej po lewej stronie. Sergis nie dostrzegł żadnych pułapek, ale zamek był solidny, bez speca od takich zabaw będzie ciężko. Wyprostował się i zawołał do pozostałych:

- Znalazłem skrzynię zamkniętą na cztery spusty, solidny zamek, jeśli ktoś z was zna się na wytrychach to będzie mógł się wykazać.

- Wybacz, ale tymczasowo jestem zajęty! - krzyknął Anmar zza ściany.
Słysząc to alchemik szybko rozejrzał się po pomieszczeniu. Wychodziły na nie trzy pary solidnych drzwi - pierwsze na wschodzie, drugie na zachodzie oraz trzecie na południu, naprzeciw którego znajdowało się brudne okno wyglądające na ośnieżony las. Dwuosobowe, pokryte kosztownymi futrami i jakimiś kocami wygodne łóżko stało w kącie pomieszczenia. Ściany dekorowały pozostałości po portretach jakichś ludzi. Komoda znajdująca przy ścianie po przeciwległej stronie pokoju była w całkiem niezłym stanie.

Sergis westchnął, ale z drugiej strony to co w skrzyni znajdzie się w jego posiadaniu. Nie był jednak zbyt silny, ale wiedział, że jeśli będzie próbował do skutku to w końcu skrzynia podda się i otworzy przed nim swą zawartość. Tak się złożyło, że miał pod ręką solidny szpadel, więc spróbował swoich sił. Wedle oczekiwań alchemika zamek nie poddawał się i walczył z upartym agresorem niczym lew.


Tymczasem na dole Shalia przesunęła opuszkami palców po zamglonych oczach martwej Auli; oczach, które już nigdy miały niczego nie zobaczyć… Westchnęła ciężko. Wszak to, że nie była wielce wylewna w uczuciach, nie oznaczało, że ich nie miała. Przez moment nie bardzo wiedziała, co powinna zrobić z ciałem. Gdzieś jednak przez żal przebił się pragmatyczny głosik, którym musiała się kierować. W tej głuszy i nienaturalnej zimie liczyło się dla nich teraz przede wszystkim przeżycie. Co im po magicznych przedmiotach i skarbach bandytów, jeśli nie znajdą Lady Argentei albo nie dadzą rady wrócić do Heldren?

Shalia popatrzyła na budynek, przed którym się znalazła, i prychnęła cicho, wyobrażając sobie, jak Darvan z nowym kolegą szabrują każdy kąt w poszukiwaniu czegoś magicznego. Pokręciła głową w milczeniu.

- Wybacz mi, Aulo - powiedziała cicho, choć wyrocznia nie mogła jej usłyszeć.

Sprawdziła jej kieszenie i pas w poszukiwaniu czegoś, co mogło przydać się im jeszcze w dalszej podróży. Pozwoliła sobie także wyciągnąć spod martwej jej plecak, by sprawdzić i jego zawartość. Później zamierzała rozpalić ogień i oddać Aulę płomieniom. Być może Anmar jej pomoże…

Nie znalazła niestety nic poza standardowym wyposażeniem oraz torbą służącą do pierwszej pomocy. Jej zawartość starczyła jeszcze na jakieś sześć użyć.


- Mengesan sihir - powiedział Darvan, rzucając czar pozwalający na wykrycie źródeł magii.

Jakąś słabą magiczną emanację wyczuł na północy, ale tam pospieszył Sergis.

Było jeszcze coś... za kominkiem.

Źródłem magii okazały się cztery różnokolorowe fiolki należące wcześniej do aktualnie martwej półorczycy, z których jedna, czerwona, była eliksirem pajęczej wspinaczki. Pozostałych trzech nie rozpoznał, ale nie zamierzał ich zostawiać. Magia była magią - a nuż Sergisowi się uda. A jak nie? Kiedyś ktoś się znajdzie, kto zdoła powiedzieć, co zawierają fiolki.

Przełożywszy fiolki do swego bandoliera Darvan ruszył w stronę schodów. Do forsowania zamków niezbyt się nadawał i wolał tego typu rzeczy zostawiać innym. No i miał nadzieję, że piętro wyżej znajdzie jeszcze coś ciekawego.
No i było. Co dokładnie, tego Darvan tak od razu nie wiedział, ale magię wyczuwał. By jednak przekonać się, na co trafił, musiał otworzyć drzwi i osobiście sprawdzić, co zesłał mu los.

Lekkie uchylenie otwieranych do środka drzwi poskutkowało głośnym skrzypnięciem słyszalnym prawdopodobnie aż na niższe piętro. Nie zdążył ich jednak do końca otworzyć, albowiem przerdzewiały sejmitar rozciął magowi skórę na przedramieniu zamieniając wyciekającą krew w lód. Ukazał się przed nim chrzęszczący, emanujący godnym najsroższych mrozów zimnem szkielet.
 
__________________
"Kiedy nie masz wroga wewnątrz,
Żaden zewnętrzny przeciwnik nie może uczynić Ci krzywdy."

Afrykańskie przysłowie
Bronthion jest offline  
Stary 23-11-2015, 18:11   #19
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Wrogowie! - krzyknął Anmar widząc chaotyczny ruch na schodach.
Wziął swój oparty o ścianę miecz dwuręczny i ruszył pędem pod schody. Nie widział swego celu, więc niezbyt wiele mógł zdziałać w tym momencie.
- Na szabrowanie przyjdzie czas później. Ruszcie się! - powiedział głośno i mocniej chwycił rękojeść swego ostrza.
Darvan spodziewał się różnych niespodzianek, ale atakujący go szkielet... W pierwszej chwili cofnął się o krok, z zamiarem natychmiastowego odwrócenia się na pięcie, zbiegnięciu, jak najszybszym, po schodach i schronieniem się za placami towarzyszy. Był jednak przekonany, że zanim on dobiegnie w okolice kominka, szkielet go dopadnie i wykończy.
- Tangan api! - Darvan zdecydował się na desperacki krok, po czym poczęstował przeciwnika płynącym z palców ogniem.

Ogień i lód... Te dwa żywioły nigdy się ze sobą nie zgadzały, a ich spotkanie oznaczało walkę. Bezwzględną walkę, prowadzącą do zniszczenia przeciwnika.
Tym razem zwyciężył ogień i Darvan z satysfakcją spostrzegł, jak stojący przed nim szkielet rozsypuje się w proch... A wraz z nim i kolejny, którego wcześniej Darvan nie zauważył. Bo gdyby zauważył, to nawet by nie próbował podejmować walki, tylko wziąłby nogi za pas, nie bacząc na konsekwencje.
Mag odetchnął głęboko i wzniósł oczy ku niebu, w myślach dziękując Nethysowi na pomoc.

- Anmarze... mógłbyś mi pomóc? - Darvan spojrzał na Anmara, idącego w jego stronę. - Pomożesz mi? Kręciły się tu dwa szkielety. Nie wiem, czy nie będzie ich tu więcej...
Czekając na przybycie kompana spróbował spenetrować wnętrze pomieszczenia wykryciem magii.

Na okrzyk Anmara Shalia poderwała się znad ciała Auli.
Mają za swoje, pomyślała w pierwszej chwili, choć kiedy wbiegała do budynku zdążyła już ochłonąć i dotarło do niej, że sprawdzenie i zabezpieczenie stróżówki jednak takie głupie nie było.
- Co się tam dzieje? - zawołała z dołu, wchodząc na schody i rozglądając się czujnie dookoła.
Nie chciałaby, by ktoś wrócił akurat do budynku i zaatakował ich w plecy.

- Nie spodziewałem się, że trzymają na piętrze ożywione szkielety - wyjaśnił Darvan, trzymając się za zranioną rękę. - Potwornie zimne szkielety.

Sergis wybiegł z pokoju i zamyślił się patrząc na całą scenę.
- Wygląda na to, że to nie taka zwyczajna placówka. Dobrze by było nie rozdzielać się za bardzo, dopóki nie upewnimy się, że wszędzie jest bezpiecznie, ale z drugiej strony… - Przeniósł spojrzenie na nieprzytomnego bandytę w kącie - mamy tu jednego z nich. Wykorzystajmy to, wyglądajcie groźnie, żeby nie próbował niczego głupiego. - Uśmiechnął się do nich, jakby opowiedział właśnie dobry żart.

Alchemik podszedł do rudego i dostrzegł, że pod jego ciałem zaczyna tworzyć się ledwo widoczna kałuża krwi. “Cholera… przywaliłem mu za mocno?” - pomyślał, ale krew nie wyglądała na starą, zupełnie jakby dopiero coś mu się stało. Ukucnął przy nim i odwrócił go twarzą do sufitu. Jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, kiedy dostrzegł ranę na jego obojczyku, wyglądała na zadaną bronią krótką, może sztyletem lub krótkim mieczem. Spojrzał w stronę pozostałych.
- Czy ktoś z was go dobijał? Zostawiłem go nieprzytomnego, ale teraz ma ranę, jakby go ktoś dźgnął, nie żyje. Jeśli to nikt z was, to ktoś jeszcze jest w tym budynku, ktoś kto porusza się na tyle cicho, by nikt z nas go nie usłyszał, ani nie zobaczył… wątpię by sam się zabił, ostatnio kiedy oddychał bardzo chciał żyć. - Rozejrzał się z wyraźnym napięciem na twarzy, starając się dostrzec jakieś dodatkowe ślady, ale nic nie zauważył. Przy zwłokach nie było śladów śniegu, ani błota z butów, nie było kropel z krwi z ostrza, którym zadano śmierć, ani niczego innego. To jeszcze bardziej go zaniepokoiło.

- Zaklęcie niewidzialności? - wyraził swe przypuszczenie Darvan, schodząc parę stopni w dół. Bo jeśli nie, to musiał to zrobić któryś z tamtej trójki. Tego jednak wolał nie wypowiadać na głos.
Sergis tylko wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia, ale ktokolwiek to był, to nie chcę go spotkać, a może równie dobrze być w pobliżu. Proponuję mieć się na baczności, chodźmy wspólnie na górę sprawdzić czy jest tam bezpiecznie, zbierzmy co się da i opuśćmy to miejsce, przynajmniej ja mam taki zamiar. Chcę jeszcze wyłamać zamek skrzyni w tamtym pokoju. - Wskazał na pomieszczenie, z którego wyszedł i ponownie przeskanował otoczenie w poszukiwaniu sygnatur magicznych licząc, że jeśli ktoś tu jest, to go wykryje.
Niewidzialność oznaczała zazwyczaj magię, więc i Darvan przyłączył się do Sergisa w poszukiwaniu tajemniczego zabójcy, podobnie jak tamten rzucając wykrycie magii.
No i była... Magia, której tu nie powinno być.
Skupił się na niej.

Shalia przyglądała się ich poczynaniom i decyzjom z jakąś mieszaniną niechęci i dezaprobaty. Niewielka rana i zaklęcia niewidzialności? Aż się prosiło o zimotkniętych. Nie miała pojęcia o jakiej trójce mówił mag, zwłaszcza że w pobliżu nie było żadnych śladów, a przecież niewidzialni też robią ślady. Więc ponownie - zimotknięci? Uznała jednak, że nie będzie się odzywać. Przecież wszyscy wiedzą wszystko lepiej.
Nie miała też zamiaru opuszczać ciepłej, suchej przystani, bo ktoś może im zrobić krzywdę. Niestety nie bardzo umiała stwierdzić, co było gorsze - tchórzostwo czy znieczulica.
Podczas kiedy reszta zajęta była… czymkolwiek była zajęta, łowczyni postanowiła pochować Aulę. Z mieczem z zimnego żelaza w ręku udała się więc na poszukiwania łopaty.

Nie minęło kilka sekund, kiedy to w pomieszczenie z kominkiem na chwilę pociemniało w taki sposób, jakby powoli zaczynał zapadać zmrok. Drużyna miała wrażenie, jakby słodkawa woń wypełniła powietrze, parząc jednocześnie skórę znajdujących się w pokoju osób. Każdemu na chwilę świat zawirował przed oczami dając uczucie braku stabilnego podłoża. Wszyscy się pozbierali dość szybko, jednak nie Darvan. Ten padł na podłogę na wznak tracąc przytomność.
Ukazał się przed nimi pewien mężczyzna z pokrytym jakąś cieczą mieczem w swej dłoni. Stał w miejscu, gdzie dotychczas był stół i wskazywał swą bronią na alchemika.
- Nie lubię, kiedy goście nie chcą przyjąć mej gościnności. A teraz gińcie. Będziecie moimi nowymi ożywieńcami - rzekł paskudnie się uśmiechając.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-11-2015, 18:41   #20
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
“Co jest do ch…” pomyślał Sergis kiedy padli ofiara parzącej chmury. Ciemność zniknęła, a jego oczom ukazał się leżący Darvan, oraz ten którego nie chciał spotkać. To jakieś zrządzenie losu? W jednej chwili alchemik spiął się wyraźnie kiedy odczuł poczucie zagrożenia, które go owiało. Mimo strachu to gniew wziął nad nim górę.
- A ja nie lubię kiedy się mnie okrada draniu! Gdzie schowałeś księgę?!-odkrzyknął do niego i spróbował ponownie swojej ulubionej sztuczki, która nie raz już uratowała mu skórę.

Bogowie fortuny chyba naprawdę sprzyjali Sergisowi gdyż przeciwnik padł na ziemię w głębokim śnie. Serce alchemika nadal biło szybko kiedy wybuchnął głośnym śmiechem, był z siebie wyjątkowo dumny. Podszedł szybko do ciała, kopnął w kąt miecz i przyszykował się do standardowej dekapitacji. Trzymając łopatę nad jego szyją zapytał szybko pozostałych.
- Dosłownie zaraz się obudzi, żywcem czy zabić? Szybko.

Wszystko potoczyło się tak szybko, że Shalia, która wciąż jeszcze nie opuściła pomieszczenia z kominkiem, nie zdążyła nawet zareagować. Przemknęło jej jedynie przez myśl, że już wiadomo, kto stworzył ożywieńców zamkniętych w wozie. W tym czasie ich nowy, tymczasowy towarzysz zdołał już nieźle podziałać.
- Żywcem - odparła, rzucając już plecak na ziemię i wyciągając z niego linę, by pomóc w skrępowaniu wroga.

Sergis pokiwał głową obserwując wiązanie bydlaka, a po chwili przeniósł wzrok na nieprzytomnego Darvana.
- Jeśli macie przy sobie jakieś przybory medyczne to mogę go opatrzeć.
Dziewczyna popatrzyła na alchemika z ukosa. Przeniosła wzrok na jeńca, potem na swoją zakrwawioną rękę, znów na jeńca i w końcu z powrotem na alchemika.
- Aha. Bo jest taki śmiertelnie ranny? - Jej twarz nie wyrażała niczego, jedynie w złotych oczach migotała zimna złość.
- Zamierzam go zabić, jak tylko dowiem się, gdzie jest kobietą, którą porwali. Szkoda zasobów - mruknęła i od niechcenia kopnęła nieprzytomnego w ramię, by go ocucić.
Sergis spojrzał zdziwiony na kobietę, a na jego ustach na chwilę pojawił się kpiący uśmieszek.
- Mówiłem o waszym kompanie, tym co tam leży, ale skoro zamierzasz go zabić…- wzruszył ramionami udając bezradność. “Słabowita na umyśle? Lepiej się nie zbliżać”.
Shalia machnęła ręką na Sergisa. Nie pierwszy raz nie dogadywała się z tego typu zarozumialcem. Im szybciej ten koleś ruszy w swoją stronę, do Heldren, tym lepiej dla wszystkich.
- Ah, Darvan. Nie wygląda, jakby umierał. Nie pierwszy raz traci przytomność na widok wroga - parsknęła cicho. - Tam przy ciele Auli są jakieś przybory, jej się już nie przydadzą - powiedziała, wskazując wyjście z budynku.
Alchemik kiwnął głową.
- Wezmę je w takim razie jak będę ruszał w dalszą drogę. Więźnia nie zabijaj póki i ja go nie zapytam o kilka spraw, wstawaj! - zawołał do leżącego szturchając go butem.
Ten po chwili faktycznie otworzył oczy i prawie natychmiast przybrał tę minę, która mówiła “weźcie się odwalcie, nic wam nie powiem”.
-Uuu… - zareagował komicznie Sergis. - Patrz jak hardo wygląda, jak nic speca od tortur tu trzeba. No chyba, że wyładujesz na nim tę irytację, która w Tobie siedzi. Ja bym od razu zaczął gadać na jego miejscu.-odsunął się od leżącego, oparł plecami o ścianę i skrzyżował ramiona dając jej pełne pole do popisu. - Nie krępuj się moja Pani.
Shalia specjalistką od tortur nigdy nie była, a zadawanie bólu z premedytacją też niezbyt do niej pasowało. Stanęła przed jeńcem i zadała jedyne, najważniejsze pytanie:
- Gdzie jest Lady Argentea? - nie oczekiwała jednak, że uzyskanie odpowiedzi na to pytanie przyjdzie łatwo.
“Lady Argentea?” - pomyślał Sergis. “Widać mój oprawca to nie byle złodziej. Mieszanie się w porwania jakichś księżniczek nie jest mi potrzebne”.
Prócz myśli nie odezwał się ani słowem.
Jeniec wymamrotał tylko jedno zdanie:
- To wszystko wina Teb Knottena i Izoze. Kazali nam porwać szlachciankę, kiedy siłą zmusili naszą bandę do współpracy - zaczął tłumaczyć - Ale gdzie ona jest… No cóż. Za drobną przysługę mogę wam pomóc.
W międzyczasie leżący przy kominku Darvan odzyskał przytomność.
- W porządku - Sergis wbił się w rozmowę - To my Cię nie zabijemy w ramach przysługi, a Ty powiesz, co wiesz. Przy okazji, gdzie jest moja księga?
- Jakaż znowu księga? - zapytał zdziwiony przywódca bandziorów - Nie dostałem żadnej księgi, kiedy cię rozbroiliśmy.
- To moje rzeczy? Gdzie są?
- Na górze.
- Mam nadzieję, że nie ma tam więcej szkieletów?
Leżący na schodach Darvan otworzył oczy. Przysłuchiwał się rozmowie, ale nie zamierzał się do niej na razie wtrącać. No i nie zamierzał wstawać.
- Jeśli mnie wreszcie rozwiążecie, to ci pokażę. Cholera - szarpnął swymi więzami mężczyzna.
Shalia prychnęła kpiąco.
- Rozwiążemy? Żeby… jak to było… stać się twoimi nowymi ożywieńcami?
Sergis pokiwał głową z aprobatą na dźwięk jej słów.
-Nie ma takiej opcji, poza tym nie potrzebujesz wolnych rąk by nam pokazać co trzeba i powiedzieć pozostałym to co chcą wiedzieć. Równie dobrze mogliby je uciąć, a dalej byś mógł mówić. Zostawiam go już wam, wybacz, że przeszkodziłem -zwrócił się do kobiety- Potem tylko niech pierwszy wlezie na górę i mi pokaże co trzeba.
- Możesz zająć się w tym czasie Darvanem - odparła, wzruszywszy lekko ramionami.
Następnie zwróciła się do pojmanego:
- Kim są Teb Knotten i Izoze? Nic mi nie mówią te imiona.
- Izoze to lodowy mefit - odparł po chwili milczenia bandyta. - Izoze działała jako pośrednik pomiędzy nami, a Teb Knottenem. Ten drugi zaś… Mchowy troll. I wydaje mi się, że pojawili się wtedy, gdy przyszła tu ta nienaturalna zima.
Szarpnął jeszcze raz za więzy.
- Wiecie co? Może pójdziemy na układ? Wy mnie rozwiążecie, a ja wam pomogę zająć się tym, co tutaj się przypałętało. Mam z nimi rachunki do wyrównania - uśmiechnął się na koniec.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172