Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2015, 19:47   #51
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Cytat:
Napisał Mag
Przetrząsanie pomieszczeń mieszkalnych ostudziło jej gniew. W sumie to nawet cieszyło ją to, że młody skutecznie się ulotnił. No i trzeba było dać za wygraną i wyjść z tego przybytku.
Spojrzała groźnie na marudzącego Gomuga co wystarczyło by się zamknął. Origa ruszyła do wyjścia trącając barkiem karczmarza, bo nie zamierzała się przeciskać.

Wyszli na zewnątrz i tylko Logan gdzieś się zapodział by w końcu znaleźć się chwilę później.
- Jak kamień w wodę. - powiedział, ale nie był przejęty porażką, co więcej jego lekki uśmieszek wskazywał, że cieszy go taki rozwój sytuacji.
Amber nadal rozglądała się po okolicy, spojrzała w górę na dachy.
- Czas coś przegryźć - odezwała się anoterissa wpatrzona w niebo. Słowa te spotkały się z mrukliwą aprobatą jej podwładnych.

Tagmatos ruszyli kontynuować swój patrol.
Zamyślona Torukia szła przodem, lewą dłoń miała wygodnie opartą na rękojeści miecza przez co wyglądała jakby była gotowa z miejsca go komuś wbić w trzewia.
“No to pozamiatane” Miała ochotę teraz usiąść gdzieś i pokontemplować przy kuflu piwa, nawet mogło by być rozcieńczone z wodą. Wtem przypomniała sobie o swoim bukłaczku.
Sięgnęła do niego. Moss kłamał, że całe wino wypił. Trochę na dnie zostało i po zmieszaniu z wodą nadal było pyszne, ale przynajmniej nie kopało tak jak pite z nowo otwartej butelki. Pociągnęła z łyk wypierając na tą chwilę myśl o gównoburzy jaka czekała ją po powrocie do strażnicy. Przyjemny smak wypełnił jej usta stając się pierwszą miłą rzeczą tego dnia.
Na znalezienie Cyrica nie liczyła. Złośliwy los podrzucił go jej przed nos tylko po to by resztę dnia wiedziała, że ma przejebane. Pozostawało już jej tylko wyparcie.
“Od razu mówiłam, że chuja warte jest to co sobie wymyślił” stwierdziła wspominając rozkaz Białego.
Znów upiła łyk.
“Jeśli wykonam to czego ode mnie chce to będzie miał mnie w garści. Jeśli nie wykonam to będzie się mścił…” rozważała chłodno nie zwracając uwagi na rozmowy jej ludzi “Ale nawet jeśli to jaki jest sens szukania mordercy, który zabił mordercę kupca? Mówiłam, na chuj komplikować.” uniosła jedną brew i pokiwała sama do siebie głową.
Chciała wypić jeszcze łyk, ale jak z oddali dotarły do niej słowa. Ktoś coś do niej mówił, ale zauważyła to dopiero po dłuższej chwili. Spojrzała pytająco bardziej obecnym wzrokiem na Logana.
- … Mamy jakiś plan? - Desydes powiedział to tonem z taką dozą irytacji jakby co najmniej drugi raz się powtarzał.
- Tak, olewamy gościa. Pewnie zaszył się w jakiejś dziurze i równie dobrze można iść szukać wiatru w polu. No i reszta jak co dzień kontynuujemy patrol i szukamy okazji, żeby wkurwić periocziego - dodała na koniec od niechcenia.

Reszta zmiany minęła spokojnie. Prawda była taka, że na porannej zmianie zawsze mało się działo. Czas na burdy był w okolicach wieczora i późną nocą. Złodzieje również woleli działać pod osłoną nocy. To samo rodzinne scysje. Tylko totalni kretyni odwalali jakąś akcję w czasie tej pory. Jak na przykład synalek szefa wszystkich szefów.

Skwar robił się co raz bardziej upierdliwy. Grupa tagmatos na chwilę wytchnienia skryło się w cieniu między białymi murami. Torukia usiadła na skrzyni i sięgnęła po swój bukłak. Właśnie delektowała się kolejnym łykiem rozwodnionego wina słuchając trzy po trzy co jej podwładni rozmawiają między sobą, gdy podeszło do niej zapłakane dziecko. Burowłosa zapłakana dziewczynka miała raptem 7 wiosen za sobą. Może mniej, nigdy nie była dobra w ocenianiu wieku dzieciaków.
- Zgubiłaś się? - zapytała Origa schylając się do niej.
Dziecko pokręciło głową przecząco i wskazało na daszek jednego z zabudowań.
- Kotek nie może zejść.
- Wszedł to i zejdzie. - odparła “W końcu jeszcze nigdy nikt kociego trupa na drzewie nie widział” pomyślała, ale powstrzymała się od powiedzenia tego na głos.
Dziecko załkało głośniej.
- Pies go pogonił i on sie boi zejść! - upierało się. Torukia dopiero teraz spojrzała w kierunku wskazanym przez dziewczynkę. Rzeczywiście na daszku siedział sierściuch i jakby się wsłuchać to dało się słyszeć ja zawodził swoim płaczliwym miauczeniem.
- Bates weź się tym zajmij - anoterissa spojrzała wymownie na Shinniego. Ten bez słowa wstał z wywróconej do góry kołami taczki i podszedł do dziecka.
- Pokaż panu, gdzie jest kotek - powiedziała Torukia do dziewczynki, a ta przetarła ramieniem łzy z policzków i pokiwała twierdząco głową.
Bates nie tylko był najbardziej barczysty z nich. Był też najwyższy. Normalnie pij mleko będziesz wielki… Jak to syn mleczarza. Kociaka miał w zasięgu rąk. Ale zamiast tego schylił się, wziął dziewczynkę na ręce i posadził na swoim ramieniu. Ta zaczęła wołać kotka i wyciągnęła do niego ręce.

Zapchlony sierściuch chwilę wahał się czy nie uciec na koniec zadaszenia, ale ostatecznie przemógł się i dał się chwycić dziecku. Dziewczyna od razu zaczęła tulić i głaskać zwierzaczka przez co ten przestał już miauczeć. Shinny powoli opuścił ją i postawił na ziemi.
- Dziękuję! - rzuciła uradowana i pobiegła w sobie tylko znanym kierunku. Tagmatos wyglądał na zadowolonego z siebie. Odwrócił się na pięcie i wrócił do reszty.
Przywitały go oklaski. Nawet anoterissa patrzyła na niego z rozbawieniem.
- Dobra, skoro tak miło się zrobiło to ogłaszam koniec roboty. - oznajmiła wstając - Wracajcie do siebie. Ja idę złożyć raport do strażnicy.
To co powiedziała wzbudziło ogólną radość w drużynie.
- Piwo dzisiaj? - zapytała niepewnie Amber.
- Dzisiaj? - Origa spojrzała po nich i dotarło do niej, że przecież wczoraj im obiecała. Oczywiście nie dała po sobie poznać tego. Odchrząknęła tylko - Jutro. Dziś mam jeszcze sprawy do załatwienia - odparła i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie powinna się przed nimi tłumaczyć.
- Dobra, nie ma problemu - zaraz wypalił Logan.

"Jak nie ma, to nie ma" pomyślała nie dociekając o co im chodzi.

Rozeszli się i Origa samotnie dotarła do strażnicy. Miejsca jej męk. Była tu raptem dwa dni, a miała wrażenie jakby ten czas rozciągnął się na kilka miesięcy. Katorga.
Była poddenerwowana, bo spodziewała się, że jak teraz zda raport Białemu to straci tu kolejne nadgodziny, za które nikt jej nie zapłaci, ani nie da wolnego.
Przezornie kazała swoim podwładnym już iść prosto do swoich domów, na wypadek gdyby Dalaosowi odwidziało się i znów chciał dręczyć Amber.

Jakież było jej zdziwienie, gdy Arwash poinformował ją, że perioczi wybył i nie zapowiada się by prędko wrócił.
- A dziś nawet nie są moje urodziny - powiedziała pod nosem nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu zadowolenia. Podyktowała więc zaraz kanceliście raport, w którym zawierały się informacje o tym jak spokojnie przebiegł patrol oraz, że poszukiwanemu schronienia udzielił nie kto inny jak Gomug w swojej karczmie i co więcej pomógł mu zbiec przed tagmatą. Jak nic utrudnianie pracy strażnikom. Przeszukanie karczmy w niczym nie pomogło tak samo jak dalsze poszukiwania w dzielnicy nie przyniosły żadnego efektu. Koniec i kropka. Biały zrobi z tym co zechce. Pominęła w raporcie bohaterski czyn Shinniego.

Opuściła strażnicę bez odwracania się za siebie. Na wszelki wypadek szła szybkim krokiem.
Wcześniej potrafiła robić nadgodziny i jeszcze była z tego zadowolona. Teraz to się zmieniło. Musiała coś wymyślić. Nie mogła przecież po prostu przyjąć reguł tej dzielnicy.

***

- Zaprosiłeś już ojca?
Desydes spuścił głowę. Chwilę szli w milczeniu. Czuł na sobie świdrujące spojrzenie kobiety.
- To, że mi czasem coś podpowie nie znaczy, że mnie uznał. Poza tym nie wiem co na to moja matka… - burknął nawet na nią nie patrząc. - ...Albo jego żona. Nawet nie wiem czy wie, że jej mąż ma bękarta. - podrapał się po głowie.
- Logan no, rozmawialiśmy przecież o tym! - Amber spojrzała na niego gniewnie.
- Tak, tak… - starał się ją zbyć.
- Ja bym chciała, żeby był. W końcu to rodzinne wydarzenie - mówiąc to oczy jej się zaszkliły. Mężczyzna spojrzała na nią i objął ją w pół. Ten temat zawsze ją smucił.
- No już. Obiecuje, że mu o tym wspomnę - odparł starając się ją udobruchać. - To co idziemy do mnie?
W odpowiedzi otrzymał kuksańca w żebra.
- Mieszkamy od zaręczyn razem, a tobie jeszcze nie znudziło się tak mówić - pokręciła głową, ale uśmiechnęła się. Desydes był zadowolony z siebie.
- To poza nim... - zaczął - Zostanie jeszcze tylko Torukię w końcu powiadomić o naszym ślubie. Wiesz co? Chyba niepotrzebnie czekaliśmy z tym tak długo i ukrywaliśmy to przed nią…
- Taak, kto by pomyślał, że prywatnie wcale nie prowadzi żywota siostry zakonnej. Ciekawe skąd go przygruchała…
Logan spojrzał na nią oburzony.
- Oj, przecież cię nie wymienię. Już jest na to za późno. - mrugnęła do niego.
Para zniknęła za rogiem kamienicy.
Ściągnięty ścierwnik nie był w stanie sam załadować truchła na wóz. Morf musiał ważyć ze sto kilo. Mimo, że chudy mężczyzna ciągnął go wczepiwszy się pazurami w naciągnięte czarną błoną skrzydła, pocąc się przy tym jak knur, zdołał na wóz wciągnąć tylko trójkątny łeb stwora. Główna, bezwłosa część korpusu, ciągle pozostawała na drodze. Tłum gapiów przyglądał się mu z zaciekawieniem a padlinie z odrazą, rzucając niewybredne komentarze.

Shar Srebrzysta
Gdy uklękła przed posągiem Styrwita o ośmiu twarzach, nim pierwsza kropla krwi spadła do jego stóp, zauważyła świeże ślady. Przetarła palcem krwawe miejsce. Brunatna, lepka substancja została jej na skórze. Roztarła ją opuszkami.
Ktoś był tutaj przed nią. Niedawno. Ktoś składał ofiarę Styrwitowi. Czy to Dhube? Choć mieszkała z kapłanką tak długo, dopiero teraz zdała sobie sprawę, że po przybyciu do Skilthry nie widziała by ta kłaniała się starym bogom. Czyżby zwątpiła?

Ismael Garrosh
Marith Taygald spojrzał na sukno trzymane przez Garrosha, potem na wojownika, jeszcze raz na sukno. Potargał brodę.

- Morfy powiadasz - rzekł w zamyśleniu. Jeśli byś szukał człowieka, który je wytropi, rzekłbym idź do Mayhacka. Sukinsyn jest w tym dobry.

Wyrwał mu belę materiału, zwinął ją i odstawił na półkę.

- Jest też Haavald zwany Czarnym Grotem. O... - uśmiechnął się. - ten może nawet lepszy jest. W gębie na pewno. O tego pierwszego pytaj Astili Shan, mieszka w Kwadracie. Spytaj kowala. O tego drugiego rozpytuj "Pod Jeleniem", tam najczęściej go spotkać można.

Wojownik podziękował i już miał wyjść gdy kupiec zatrzymał go raz jeszcze.

- Byłbym zapomniał. Jest jeszcze ta dziewczyna. Nie słyszałem żeby zajmowała się tropieniem ale jeśli potrzebujesz ustrzelić natrętnego skrzywieńca, to nie znajdziesz lepszej. Mówią jej Kania. Znajdziesz ją w starej wieży strażniczej. Ale... - złapał go za rękaw, - wspomnij o mnie paniczykowi jak obiecałeś.

***

Idąc zamyślony uliczkami, niepewny jeszcze, w którą stronę się udać natknął się na tłum ludzi, wyraźnie czymś podekscytowany, otaczający coś zbitym kordonem. Chcąc zobaczyć co ich tak zaciekawiło zaczął przepychać się w kierunku epicentrum zbiegowiska. Ludzie odsuwali się z drogi rosłego wojownika, więc w miarę szybko zauważył wóz i ścierwnika siłującego się z czarnym trupem przerosłego nietoperza.

- Zabiła go jednym strzałem! - pisnął chudzielec pokazując bełt sterczący z korpusu bestii. Ziejąc Garroshowi w twarz cebulą i nie strawionym akoholem.

- Kto? - burknął w odpowiedzi.

- Dziewczyna. Kuszniczka.

- Ma jaja - odburknął jego sąsiad, wąsacz z czerwonymi plamami na twarzy. - A do tego gładka. Przytulił by...

- Gupiś! - odszczeknął chudzielec - Taka by cię...

Nie był ciekawy końca rozmowy. Poza tym obiecał swojemu pracodawcy, że stawi się na czas. Poszukiwanie tropiciela musiał odłożyć na później.

Ismael Garrosh
Fitzgerald przybył na przyjęcie ze swoim ochroniarzem jako jeden z pierwszych. Wszyscy zaproszeni musieli pozostawić broń w depozycie przy wejściu, pilnowanym przez dwóch rosłych drabów o facjatach nie skażonych pięknem ni głębszą myślą. Wojownik niechętnie rozstał się ze swoim ko-pai głośno komentując co stanie się z przyrodzeniem nieszczęśnika, który choćby zarysuje jego ostrze.

Cyric
- Czego kurwa się tłuczesz? - ochroniarz otworzył drzwi prowadzące do kuchni Darkbergów przed wyjątkowo nachalnym, zaszczanym pijaczkiem, który dobijał się już do nich dobrą klepsydrę. Złapał go za lepkie z brudu szmaty z obrzydzeniem. - Jak się zaraz stąd nie zwiniesz, to ci...

Nie zdążył dokończyć groźby bo poczuł wrzynający mu się w krocze nóż.

- Słuchaj - powiedział pijaczek głosem Cyrica. - Mam dzisiaj wyjątkowo podły dzień, więc nie psuj go jeszcze bardziej...

***

Okazało się, że drab wprowadzony był w szczegóły akcji i na podane hasło, nie zadając więcej pytań przeprowadził go bocznym wejściem na zaplecze, gdzie czekały na niego czyste szaty, w jakie, jak się później okazało, ubrana była jednostajnie cała służba. Wciśnięto mu w rękę tacę z owocami i wypchnięto na krużganki.


Cyric, Ismael Garrosh
Podzamcze. Kamienica Robindena Darkberga.
Robinden Darkberg, częściej zwany Bezuchym, był szują i kanalią w dobrze skrojonej szacie. Śliskim, wiecznie ruchliwym piskorzem ciągle wymykającym się swoim oponentom, lawirującym na granicy prawości i bezprawia. Równie dobrze czuł się na salonach co w wątpliwej reputacji przybytkach. Bez zażenowania i śmiało dysputował o polityce i handlu z arystokracją, by za chwilę wyrzygiwać bluzgi z miejskimi szubrawcami.

Lubił rozmach i blichtr, drogie wino i podłe kurwy. Wyczucie smaku na równo mieszało się w nim z kiczem a dobre maniery z prostactwem.

Podobnym do Robindena było też przyjęcie przez niego organizowane na Podzamczu, w jednej z kamienic przylegającej do głównego rynku, zwanego Zamkowym. Sam budynek zbudowany był na bazie kwadratu, okalającego wewnętrzny dziedziniec, z krużgankami dającymi tak pożądany o tej porze cień. Dziedziniec zajmowali kuglarze i połykacze ognia, kolorowi trefnisie zabawiający towarzystwo, które obserwowali goście z owych krużganków, bo tam właśnie miały miejsca spotkania towarzyskie.

Darkberg stał przy balustradzie, głośno śmiejąc się z jakiegoś żartu, wypowiedzianego przez strojnego grubasa, pocącego się obficie i skubiąc winogrona, którego dorodną kiść porwał z jednej z tac. Z bladej twarzy grubasa znać było od razu nietutejszego a kto się przysłuchał choć trochę jego mowie od razu wyczuwał stoliczny akcent. Był to Meresius, kupiec wysłany przez cesarza. Rozmowie przysłuchiwał się Fitzgerald, skarbnik Skilthry. jego ochroniarz stał nieco z boku.

Trochę dalej można było zauważyć innych członków Wielkiej Rady. Była Eleanore Chamberlain z synami, dorosłymi już mężczyznami, trzydziestoparoletnimi. Wiekowa matrona wylewała się ze swoich bogatych sukien. Jadła niedużo, wyrażała się powściągliwie i z namysłem. Jej synowie zaś nie odzywali się w ogóle, wpatrzeni w każdy ruch matki odczytywali jej życzenia nim je wypowiedziała. Widać było kto rządzi w domu.

Eleanore dyskutowała z Wurindosem Gundurmem, legendarnym wręcz strategosem, mężczyzną po czterdziestce, z lekko zarysowanym brzuszkiem pod skromnym acz eleganckim ubraniem, jasnymi włosami zaczesanymi do tyłu i wypielęgnowanym wąsem. Stał z kielichem w ręku, lecz pił niewiele, nie zainteresowany pokazami, brylował w polemice, przytaczał argumenty, zbijał przeciwnika z tropu, meandrował wokół tematu, wrzucał dykteryjki, dygresje... Jednym słowem - zabawiał adwersarza swoją elokwencją i erudycją. Jednocześnie omiatał krużganek uważnym spojrzeniem, ciągle obserwując Bezuchego z gościem.

Był też chudy i wysoki na patykowatych nogach i zgarbiony, jak jego nos Aleksios Symonides niczym przyczajony w tataraku żuraw. Ten stał tuż obok barierki, na której położyć sobie kazał tacę z mięsiwem i z wielkim zainteresowaniem oglądał cyrkowe popisy kuglarzy.

Było też kilku innych mieszczan, pomniejszych, którzy raczej służyli jako tło. Kolorowa, bogatsza część Skilthry, pragnąca pogrzać się troszkę w blasku świecznika, zakosztować smaku sławy a może i przy okazji ubić jakiś interes? Zaistnieć?

Shar Srebrzysta
Musiała chyba przysnąć. Obudził ją hałas dochodzący z zewnątrz. Wstała i spojrzała przez okno wieży. Dziwny korowód zbliżał się ulicami miasta. Przodem, w dwóch rzędach jechali dwójkami konni, pozostawiwszy w środku pusty szpaler. Jeśli dobrze mogła ocenić z tej wysokości, strażnicy miejscy. Między każdą z par, w środku korytarza szli piesi, w dziwnym katotonicznym tańcu. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że nagie postacie szarpały się w łańcuchach rozpiętych między końmi.

Za strażą z ulic wylewał się motłoch, zwabiony niecodziennym pokazem, bucząc i gwiżdząc. Nad ten tumult wyrwało się kilka głośniejszych okrzyków, których jednak sensu nie zrozumiała. Zdawało jej się nawet, że w kierunku spętanych poleciało kilka kamieni, lecz mimo wszystko ciżba trzymała się z daleka. Shar zbiegła zaraz na dół, chcąc sprawdzić... zobaczyć.

***

Tłum oddalał się w kierunku Zamku i dobrze czuła jego wzburzenie. Informacja biegła z ust do ust. Okrzyki zdumienia. Klątwy i niedowierzanie.

- Jesteś pewien?

- Przechodzili tuż obok...

- Widziałeś?

- ...na wyciągnięcie ręki...

- ...ale skąd?

- ...a skuci w łańcuchach jak zwierzęta...

- ...i Parwiz ich prowadził!

...a do tłumu ciągle to dołączali nowi i nie sposób było ich wyprzedzić, nie sposób było przecisnąć się przez ciżbę, żeby ujrzeć na własne oczy, żeby sprawdzić, czy mówią prawdę. Ale wiedziała, że to nie może być kłamstwo i dopiero gdy dotarli na rynek, gdy z ulicy wypadli na szeroki plac udało jej się przepchnąć do przodu i zobaczyć to na własne oczy, nim znikli w jednej z kamienic.

Syntyche Nekri
Pasierb Gormuga, Barden widząc Białego urósł o dwie stopy. Szarpnął się o mało nie wyrywając sobie ręki złapanej w żelaznym uścisku łapska Charesa - widziała z cienia, w którym stała wyraźnie ból w kaprawych oczkach. Usłyszała - zaskomlał.

- Puść kutasa - zakomenderował Dalaos.

Wielkolud popatrzył na swe połamane paznokcie i skonstatował zaraz, że jedyną rzeczą jaką trzyma, to jakiś kmiotek, więc uśmiechnął się szeroko i puścił.

- Zabierz stąd - zaczął się łasić. - Uwolnij. Ja przecież nic... Ja służę, ja...

Uderzenie z otwartej dłoni najwyraźniej zadziałało właściwie, bo skulił się w sobie i przerwał szczekanie.

- Zamknij kurwa mordę posrańcu... - przypomniało mu gdzie jego miejsce, a później już poszło gładko.

- ...skurwiele przygotowani byli...

- ...droga ucieczki przez dach... od dawna, na wypadek...

- ...słyszałem, że coś większego planują...

- ...nie wiem, nie wiem! gdybym wiedział, przysięgam... przecież ja zawsze...

Znowu uderzenie.

- ...bo na Kwadracie jest łącznik, przez którego informacje zostawia...

- ...bawidamek! ciągle jakąś ma... na przykład tą no rudą... tę córkę służebnej Pernakisa od płatnerzy...

- ... ze Żmijem na włamy chodzili... no przecież mówię, włamywacz...

- ... ponoć Hagne, burdelmamę finansują...

- ...żeby go morfa pokręciła lichwiarza, szubrawca i oszusta... kogo? Anapisa szelmę, który z nimi przystaje... gdybym miał o zakład iść to...

- Nekri - anakratoi pociągnął ją za rękaw. Miała go zbesztać, skląć, lecz wystarczyło krótkie spojrzenie na jego bladą twarz... - musisz to zobaczyć.

***

Przez wąskie okna Przyzamcza doskonale było widać nieprzysłonięty niczym Zamkowy rynek i kawalkadę Tagmatoi prowadzoną przez, miała tego pewność, rozpoznawała jego szatę, archigosa. A między dwoma rzędami zbrojnych, szarpiących się na łańcuchach... Nie była pewna tego co widzi. Zmrużyła oczy...

Cyric
- ...prosi o oliwki. Duże i czarne.

Ledwie dosłyszał nazwisko szepnięte wprost do ucha, przez mężczyznę ubranego tak jak on, któremu nawet przyjrzeć się nie zdołał. który gdy się odwrócił, już znikał wśród ludzi. Tylko tył głowy. Szybki, sztywny chód.

Wypatrzył wzrokiem ofiarę. Jak miał to zrobić wśród tego tłumu? Jak miał uciec?

Cyric, Ismael Garrosh, Parwiz Jehuda
Raban podniósł Aleksios Symonides. To on pierwszy zobaczył wdzierających się na podwórzec, uciekających w popłochu kuglarzy. Kilka pojedynczych krzyków przerwało toczące się rozmowy. Srebrna taca z udźcami zrobiła kilka efektownych koziołków, by z głośnym brzdękiem sięgnąć bruku. Ochłapy mięsa plasnęły tuż obok niej.

Wypchnięci na dziedziniec przez tagmatosów, ciągle trzymani na długich łańcuchach, jak wściekłe psy, szarpali się się, półnadzy. Powykręcane nienaturalnie ramiona, przerośnięte, spuchnięte twarze z przerażającymi, czarnymi oczami bez białek, szczękami zbrojnymi w podwójne rzędy zębisk, z połamanym szkieletem skrzydeł wyrastających z poranionych pleców. Cztery szkaradne postacie. Ciągle jeszcze podobne ludziom. Ludźmi już nie będącymi. Splugawione, skrzywione przez morfę...

W podcieniu, nie zauważony przez nikogo stał Parwiz Jehuda obserwując z zainteresowaniem wykrzywione w przerażeniu i odrazie twarze gości. Szczególnie zaś wpatrywał się w bladą, zroszoną potem, pulchną twarz Meresiusa


Syntyche Nekri, Shar Srebrzysta
Motłoch na zamkowym rynku buczał jak rój os w gnieździe, do której nieostrożny niedźwiedź wsadził swą łapę. Ponad to buczenie wznosiły się pojedyncze okrzyki.

- Plugastwo!

- Pomioty!

- Zabić!

Ktoś wyrwał z bruku pojedynczą kostkę i rzucił w kierunku kamienicy Darkberga. Uderzyła w ścianę odłupując kawałek tynku. Ktoś inny kopnął w zamknięte drzwi do rezydencji.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)

Ostatnio edytowane przez GreK : 12-01-2016 o 18:18. Powód: Mag
GreK jest offline