Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-10-2015, 22:26   #168
piotrek.ghost
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
William niezbyt wiedział, gdzie się znajduje. Kilka dni temu opuścił granice Imperium, które znał z klasztornych map i ksiąg. Księstwa natomiast były mu całkowicie obce. Na cmentarz trafił przypadkiem. Wędrował bezdrożami - sam Morr raczy wiedzieć, jak udało mu się uniknąć kłopotów - aż trafił na nekropolię. Ta wyglądała na dobrze zachowaną, a to znaczyło, że w pobliżu muszą być siedziby ludzkie.

Dzień miał się ku końcowi. Mogiły zatonęły w szybko unoszącej się mgle, która delikatnie rozpraszała blask świecących na niebie księżyców. Młody mnich wędrował pomiędzy nagrobkami, głodny i zmęczony, starając się odnaleźć drogę w mlecznym labiryncie. Od czasu do czasu światło latarni przebijało się przez mgłę, jednak ta nie pozwalała na dokładne określenie kierunku, a nagrobki uniemożliwiały przejście cmentarza na przełaj.

Nagle cisza nocy została przerwana przez przytłumione głosy, Schmidt starał się kierować w kierunku, z którego nadbiegały. Kiedy udało mu się trafić na główną aleję, dostrzegł procesję żałobników. Ludzie także musieli go dostrzec. Nie wiedzieć czemu jego widok wzbudził przerażenie wśród zebranych. William wszedł w krąg światła rzucany przez latarnię i dostrzegł z zaskoczeniem, że procesja jest prowadzona przez rycerza, którego widział w swojej wizji. Kapłan nie wiedział, czy ma do czynienia z kolejnym proroczym snem, czy może to jednak dzieje się na jawie. Wizja nie rozmywała się, jak to bywało wcześniej. William postanowił odezwać się do rycerza.

- Niech bogowie mają cię w opiece panie. Jestem William Schmidt, wysłannik zakonu Morra - powiedział skłaniając się delikatnie - wysłano mnie abym cię odszukał i pomógł ci w twojej misji - kontynuował. William czuł się dziwnie. Nie wiedział, czy mężczyzna jest jeno wytworem jego chorego umysłu, a przemawiał do niego, jak gdyby znali się od dawna. Jeśli nie trafi do przytułku, to będzie mógł dziękować Morrowi.

- Skąd mnie znasz do cholery? - zapytał Zygfryd, zadowolony, że to tylko człowiek. Miecza jednak nie opuszczał, gdyż mogła to być jakaś czarcia sztuczka.

- Na Boga - zająknął się William - podejrzewam, że nawet jak ci powiem panie toś nie gotów mi uwierzyć. Opat mojego klasztoru wysłał mnie, bym cię odnalazł po tym, jak nasz Pan Morr obdarzył mnie snami, w których ujrzałem ciebie panie i zamczysko posępne, przez złe moce nawiedzane - mówił dalej łamiącym się głosem, zdając sobie sprawę z tego, jak absurdalnie brzmi jego opowieść. - Mam tu list od mojego opata do niejakiego Zygfryda de Leve, a to ty, jeśli się nie mylę szlachetny panie. - Schmidt postanowił zagrać asa z rękawa nim będzie za późno i nim miecz rycerza przebije go na wylot.

- Zaiste jam jest - odpowiedział rycerz opuszczając miecz. - Morr obdarzył cię łaską, skoro udało ci się mnie odnaleźć, a teraz pokaż ten list mnichu.

William sięgnął za pazuchę i wyciągnął zapieczętowany zwój. Pieczęć przedstawiała kruka wzbijającego się do lotu, który był symbolem bractwa Morra. Sam list zawierał słowa Herr Klögera, w których ten prosił de Leve o wprowadzenie młodego kapłana w sytuację związaną z nawiedzonym zamczyskiem, oraz o zapewnienie opieki podczas wypełniania przeznaczenia młodego mnicha.

Po przeczytaniu listu Zygfryd całkiem się uspokoił, a miecz wrócił do pochwy - Jesteś w stanie odprawić pogrzeb mnichu?

- W tym celu byłem szkolony całe swoje życie panie
- odpowiedział William, który nie ukrywał ulgi z powodu tego, że miecz już nie stanowił zagrożenia, a de Leve najwidoczniej nie miał powodów by sądzić, że jest okłamywany. - Możesz mi powiedzieć coś o zmarłym? Kim był, czym się zajmował? Tak, abym mógł przygotować krótką mowę.

- Myśliwy to był w służbie barona Schrötera. Szczegółów więcej nie znam bo za krótko tu jestem
.

Za plecami rycerza rozległy się szmery żałobników. Stróż cmentarza i stary Wiggenhaggen zbliżyli się do Zygfryda.

- Herr, wszystko w porządku? - zapytał karczmarz, lustrując ponurym spojrzeniem Williama. - Kto to?

- Nie ma się co trapić dobry człowieku
- odpowiedział rycerz. - Wasz myśliwy chyba był dobrym człowiekiem, bo Morr zesłał tu mnicha by odprowadził go na “tamtą stronę”. Dajecie się napić łyka wina wielebnemu, co by go siły nie odeszły, bo widać że długą drogę przebył.

Odświętnie ubrany oberżysta kiwnął głową w stronę kapłana.

- Herr de Leve, jest pan prawdziwym cudotwórcą! - powiedział Wiggenhaggen i wycofał się do żałobników, którym przekazał niecodzienną nowinę. Karczmarz szepnął słówko na ucho swej żonie. Staruszka skierowała swe kroki w stronę bramy cmentarnej - najwidoczniej poszła po napitek. Tymczasem William poczuł na sobie dziesiątki spojrzeń zaciekawionych mieszkańców wioski Steinhöring.

Zygfryd był bardzo zadowolony, wreszcie otrzymał konkretny znak, wreszcie jego wygnanie nabrało sensu, a nie było tylko polityczną rozgrywką.

William poczuł się strasznie nieswojo, miał wrażenie, że wszyscy zgromadzeni oczekują aż przemówi, że usłyszą słowa otuchy. William tymczasem wolałby znaleźć się w ciepłej izbie z kubkiem czegoś mocniejszego na rozgrzanie i jakąś strawą, no ale był kapłanem Morra i to było jego zadanie pocieszać żałobników i zapewniać ich, że ich ukochany trafi w lepsze miejsce. Kiedy kobieta przyniosła wino młody kapłan poczuł się lepiej, procenty rozgrzały go, a jego spierzchnięte wargi i gardło odczuły ulgę.

- Moi drodzy - zaczął zachrypłym głosem, odchrząknął i kontynuował - udajmy się wspólnie ku mogile przygotowanej dla naszego przyjaciela, gdzie złożymy jego ciało oraz ofiarę dla Morra, aby przyjął go do swego świata, w którym nigdy nie zabraknie mu zwierzyny do polowania - spojrzał na Zygfryda i zgromadzonych oczekując na reakcję.

- Chodźmy zatem - rycerz ruszył za prowadzącym kondukt grabarzem.

Zygfryd miał jeszcze okazję zobaczyć Balduina przed zamknięciem wieka trumny. Za życia może nie był przystojny, lecz śmierć wygładziła jego grubo ciosane rysy, a odświętny ubiór z wysokim białym kołnierzem zakrył miejsce, w którym zdziczały ogar rozerwał mu gardło.

Ziemia, po której szła procesja, była wyboista i nierówna, przez co w świetle latarni wydawała się poruszać pod stopami. Wreszcie żałobnicy dotarli na niewielkie wzniesienie, w pobliże otwartego grobu. Nozdrza wypełniał zapach świeżo wykopanej ziemi. Przy nagrobkach wokół można było zauważyć upominki i pamiątki pozostawione zmarłym przez żyjących. Wszystkie te przedmioty stanowiły przejmujące przypomnienie daremności ludzkiego życia. Nie miało znaczenia, kim byli ludzie, którzy leżeli w tych grobach. Teraz już odeszli. Tak jak któregoś dnia odejdzie Zygfryd i William. Życie spisane jest na piasku, pomyślał kapłan, a wiatr rozwiewa jego ziarenka.


Gdy zakończyły się uroczystości pogrzebowe, Zygfryd zaprosił Williama do karczmy. Raz, że wyczerpany mnich musiał odpocząć, a dwa, że musieli pogadać z dala od ciekawskich uszu. W karczmie rycerz załatwił zakwaterowanie dodatkowego lokatora, a potem z ciekawością przyglądał się, jak mnich pałaszuje kolejną miskę kaszy ze skwarkami. Aż dziw był, ile mieści się jedzenia w tak wychudzonym ciele.

- No gadaj - zaczął Czarny Strażnik - O co konkretnie chodzi z tym duchem, bo co prawda nasza kompania natknęła się na nawiedzoną twierdzę parę dni temu i zamieszkującą ją złośliwego ducha, ale szczegółów żadnych o tym miejscu nie wiemy.

- Będę z tobą szczery panie - odezwał się William, szczęśliwy, że w końcu znalazł się w ciepłym miejscu i mógł zjeść porządny posiłek. - Sam też wiem niewiele, prawdę mówiąc to liczyłem, że ty panie powiesz mi coś więcej. Cała historia zaczęła się około rok temu. Zacząłem miewać różne sny. Czasem to, co mi się śniło, okazywało się faktem po pewnym czasie. Z reguły sny dotyczyły spraw przyziemnych, niegodnych uwagi, lecz ostatnimi czasy sprawy zmieniły swój obrót. W snach poczęły się pojawiać niespokojnie dusze, a sny trwały tak długo, aż ktoś nie zapewnił im spokoju - młody kapłan opowiadał swoją historię, robiąc przerwy na jedzenie i popitek. - Jak pewnie już się domyślileś, ostatnio w śnie pojawiłeś się ty panie. W towarzystwie kogoś, kto na pewno był martwy. Ta sama postać pojawiła się w moich snach jeszcze kilkukrotnie. Kiedy opowiedziałem o wszystkim mojemu opatowi, ten sprawdził, czy ktoś z bractwa przebywa na tych terenach. Opis zamku był wystarczająco dokładny, żeby określić, gdzie mniej więcej znajduje się ta warownia.*

- Sprawa z tym duchem musi być ważna skoro sam Morr zesłał ci wizje - odpowiedział rycerz - Złożyłem przysięgę temu duchowi, że uwolnię go od wiążącej go tu klątwy w ciągu pięciu lat. Sposób jest banalnie prosty, trzeba rozebrać twierdzę do zera. Jednak co proste w Imperium tu urasta do rangi wielkiego problemu, bo trzeba zebrać fundusze, robotników i najemników do ochrony.
 

Ostatnio edytowane przez piotrek.ghost : 29-10-2015 o 22:28.
piotrek.ghost jest offline