Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-10-2015, 21:45   #86
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Prawdą było, że zabrane przez Twema błyskotki pozwoliłyby mu żyć w luksusie do końca jego dni, a i dla ewentualnych potomków jeszcze by starczyło na co najmniej dostatnie życie. Oczywiście gdyby nie robili nic, tylko wydawali pieniądze. Zamek jednak był wielki i z pewnością w swych trzewiach krył nie tylko czysto materialne skarby. Wszak nie samym złotem i klejnotami żyje człowiek.
Dróg do wyboru było kilka, zaś szukać tam, dokąd się wybrali inni, Twem nie zamierzał. Już sobie wyobrażał to wyszarpywanie sobie znalezionych rzeczy, w towarzystwie okrzyków "ja to pierwszy znalazłem!". Z tego też powodu Twem skręcił w prawo, a następnie zaczął wchodzić po schodach na piętro.
Korytarz po prawej stronie głównych schodów łączył się z kolejnym, który dawał Twemowi możliwość skrętu zarówno w prawą jak i lewą stronę. Po obu widniały drzwi, każde, na pierwszy rzut oka, zamknięte.
Skoro pierwszy wybór był "w prawo", zatem Twem postanowił powtórzyć poprzednią decyzję i ponownie skręcić w prawo. I, oczywiście, sprawdzić, co się znajduje za drzwiami.
Nie spodziewał się co prawda żadnych pułapek, ale na wszelki wypadek dokładnie obejrzał drzwi, a potem nacisnął klamkę.
Drzwi otworzyły się bez problemu, ukazując bogato urządzony salonik, z którego kolejne drzwi prowadziły do sypialni i garderoby. Apartamentu zdecydowanie nie można było nazwać przytulnym, szczególnie jeśli się uwzględni charakter stosowanych w pomieszczeniu ozdób - z pewnością cieszących oko nekromantów, ale niezbyt przyjemnych dla zwykłego śmiertelnika.
Pomieszczenia po drugiej stronie korytarza urządzone były podobnie, a na dodatek widoczny wszędzie postępujący rozkład nie zachęcał do zatrzymania się i odpoczynku.

Korytarz wiódł dalej. Ponownie skręcił w prawo, i znów w prawo... aż wreszcie, całkiem dla Twema niespodziewanie, przeszedł w arkady, które doprowadziły poszukiwacza przygód i skarbów do dużego, kwadratowego ogrodu. Kiedyś była to przestrzeń zakryta szklanym dachem, obecnie jednak z dachu pozostał jedynie szkielet. Roślinom najwyraźniej brak dachu nie przeszkadzał - wprost przeciwnie - rozwijały się w najlepsze.
Jednak Twemowi słowo "ogród" nie kojarzyło się ze skarbami, a rosnące na środku ogrodu drzewo zdecydowanie nie wyglądało mu na jabłoń rodząca złote jabłka.

Nivio jednak miał inne zdanie na ów temat. Miast spokojnie człapać za swym panem, z radosnym merdaniem ogona, skierował swe kroki ku schodom, które do ogrodu prowadziły.

- A ty co znalazłeś? - spytał Twem, chociaż odpowiedzi oczywiście się nie spodziewał. - Ślady królika? A może kreta wyczułeś albo wiewiórkę?
Nie da się ukryć, że ani kretem, ani dzikimi różami Twem się nie interesował, ale zawsze istniała szansa, że Nivio akurat trafił na coś ciekawego. Dlatego też Twem ruszył za swym czterołapym przyjacielem.
Odpowiedź faktycznie nie nadeszła, co nie było niczym niezwykłym dla Twema, nie znaczyło to jednak, że jego droga w dół przebiegła bez niespodzianek. Był już niemal u podstawy schodów, gdy dalsza droga została mu nagle odcięta przez plątaninę wyjątkowo kolczastych krzewów, które najwyraźniej miały coś przeciwko temu by mężczyzna postawił stopę na terenie ogrodu.
- Cóż to za maniery? - spytał Twem, na widok kolczastych gałęzi, tarasujących mu drogę. Gałęzi, których nie było, gdy przed sekundą przeszedł tędy Nivio. - Bardzo uprzejmie proszę o odsunięcie się i zrobienie mi przejścia.
Gałęzie z zasady głosu nie miały…
- Z jakiego powodu miałabym ulec tej prośbie? - Najwyraźniej te, które zagrodziły przejście Twemowi o owej zasadzie nie widziały gdyż w odpowiedzi przemówiły dźwięcznym, kobiecym głosem.
Dyskusja z roślinkami... To było zabawne. Ale skoro zaczęło się rozmowę, to wypadało ją kontynuować... zanim zacznie się rozmówcę tępić ogniem i żelazem.
- Ponieważ tam, po drugiej stronie zarośli, jest mój przyjaciel, który mnie tu przyprowadził, a którego nie zamierzam zostawić w walącym się zamczysku - odparł, dość obszernie, na pytanie.
Trwało to dłuższą chwilę, na tyle długą iż Twem mógł powoli zacząć dochodzić do tego, że nigdy odpowiedzi nie dostanie i sięgnąć będzie musiał po mniej dyplomatyczne środki.
- Możesz przejść - padłą wreszcie odpowiedź, a w chwilę później gałęzie rozsunęły się przed mężczyzną. - Twój towarzysz zdaje się ma o tobie dobre zdanie. - Usłyszał jeszcze Twem, nim droga stała się całkiem wolna od kolców.
- Dziękuję bardzo. - Twem skłonił się uprzejmie, po czym pokonał ostatnie dwa stopnie, gratulując sobie równocześnie, iż nie poszedł na skróty i nie przeskoczył przez poręcz.
Machający ogonem stał przy drzewie, zza którego (według Twema przynajmniej) dobiegał ów głos. Całkiem jakby psu spodobał mu się właściciel (a raczej właścicielka) tego głosu.
Twem również ruszył w tamtą stronę, by po zrobieniu paru kroków dostrzec kryjący się w wysokiej trawie łańcuch, który z jednej strony znikał wśród różanych krzewów, a z drugiej - za drzewem.
- Kim jesteś, rozkazująca krzewom? - spytał, robiąc kolejny krok i rozglądając się na wszystkie strony w poszukiwaniu ewentualnych niemiłych niespodzianek.
Niespodzianek nie było. Widać opinia Nivio o jego właścicielu musiała być wystarczająco dobra, by osoba kryjąca się za drzewem, nie sprawiała mu więcej problemów.
- Jestem - chwila wahania - Senna, a ty?
- Jestem Twem. Wraz z Niviem zwiedzamy zamek... bezpański po bezpowrotnym odejściu ostatniej właścicielki. A ty co robisz w tym rozpadającym się zamczysku? Wszak to wszystko może niedługo się zawalić i przestać istnieć.
- Czekam na ten właśnie moment - padła odpowiedź.
- Aż się zawali? A nie lepiej iść już teraz? Nikt nie stanie ci na drodze do wyjścia, skoro Rozetty nie ma, ani jej sług.
Na odpowiedź musiał poczekać dość długą chwilę. Nim jednak padła, dane mu było zobaczyć na własne oczy zarówno powód, dla którego właścicielka głosu czekała na rozpad zamku, jak i samą właścicielkę.


Kobieta, dziewczęciem bowiem nie można jej było nazwać, wyłoniła się zza drzewa odziana jedynie w lekką, kremowego koloru suknię, która bardziej do nocnego spoczynku się nadawała niż na spacery w ogrodzie. Włosy miała długie, rozpuszczone, w nieładzie, jednak nie rozczochrane. Jasne, z delikatnym odcieniem złota. Jej spojrzenie było uważne, ostrożne, nie do końca nieprzychylne jednak zdecydowanie nie ufne.
- Czekam aż rozleci się w pył - rzekła, unosząc nieco rąbek sukni i ukazując Twemowi prawą kostkę na której czernią odbijała się obroża z, wyglądającym na ciężki, zamkiem.

Twem przeniósł wzrok z twarzy dziewczyny ma łańcuch.
- Z kilkoma zamkami dałem sobie w życiu radę - powiedział. - Jeśli chcesz, to spróbuję. Wtedy nie musiałabyś tak długo czekać.
Nie był pewien, czy przypadkiem łańcuch nie okaże się bardziej trwały, niż siedziba nekromantki.
Senna przez chwilę przyglądała się swemu gościowi, a następnie przeniosła wzrok na psa.
- Dobrze - zgodziła się po pewnym czasie.
Zamek był magiczny, bo gdy tylko zbliżył do niego bransoletę, ta zareagowała. Jednak drzemiąca w zamku nekromancka magia była bardzo słaba.
- Może się uda - powiedział, sprawdzając przy okazji okowy pod względem pułapek. Zdecydowanie wolał, by dziewczyna nie została wolną kaleką bez nogi.
Przyłożył magiczny "klucz" do zamka i wypowiedział formułę.
Przez moment nic się nie działo, całkiem jakby magia klucza zmagała się z magią zamka, po czym w zamku coś zazgrzytało, a obręcz na nodze dziewczyny stała się bardzo luźna.
- No, nie do końca się udało. - Twem skrzywił się. - Ale może spróbujesz wyciągnąć nogę? - zaproponował.
Wymagało to co prawda nieco trudu i kilku dodatkowych otarć, które natychmiast krwawić zaczęły, jednak w końcu noga została uwolniona, a kajdany opadły na trawę.
- Dziękuję - rzekła, ostrożnie stawiając stopę na ziemi i przenosząc na nią ciężar ciała. Szybko jednak zrezygnowała z owych prób. Jej prawa dłoń uniosła się, zwracając wnętrzem ku ziemi. Delikatne gałązki poczęły zbierać się pod nią i splatając ciasno ze sobą, piąć ku górze. Gdy dotarły na wysokość ramienia Senny, ta potrząsnęła dłonią, a następnie ujęła powstały właśnie kostur.
- Zatem to ty stoisz za upadkiem Rozetty? - zapytała, wspierając się na owym tworze i z pewną dozą ciekawości spoglądając na Twema.
- Niezłe. - Twem spojrzał na kostur. - A już ci chciałem zaoferować maści i pomocną dłoń. W pewnej mierze tak - odparł na pytanie. - Ale nie jesteśmy sami, Nivio i ja. - Pogładził psa po głowie. - Jeśli chcesz, to cię do nich zaprowadzimy. Masz coś, w co się możesz przebrać? - spytał.
Kobieta skinęła głową i drobnymi krokami ruszyła w stronę ściany, do której przytwierdzony był łańcuch, a w której, gdy już różane krzewy łaskawie zostały z drogi usunięte, znajdowały się otwarte drzwi, prowadzące do niewielkich rozmiarów pokoju. W pomieszczeniu stało proste łóżko, szafa, fotel oraz stolik. Wszystko zaś wykonane z drewna, najwyraźniej niezbyt wprawną w tworzeniu mebli, ręką.
- Sama to zrobiłaś?
Senna skinęła głową potwierdzając jego przypuszczenie.
- Okazały się lepsze niż to, co było tu wcześniej. Poza tym… miałam dość czasu by próbować nowych rzeczy - oznajmiła podchodząc do szafy. - Zatem jest was więcej? - Zapytała wyciągając prostą, brązową suknię wierzchnią.
- Tak. We dwóch nie dalibyśmy sobie jednak rady z Rozettą i jej pomocnikami.
- Co skłoniło was do takiego czynu? Czyżby pakt z nekromantką nagle przestał obowiązywać i prowincje wysłały was aby ją zgładzić? - Zadając pytanie, jednocześnie narzuciła na siebie suknię.
- Pakt z nekromantką? - Twem pokręcił głową. - Nic nie wiem o żadnym pakcie. Chodziło o... wzmocnienie Filaru Mocy, a Rozetta usiłowała nam w tym przeszkodzić. Z pewnością stała się stronniczką Darkara. Prawdopodobnie chciała, by to on zawładnął Rivoren.
Senna przez chwilę myślała, przyglądając się jednocześnie swemu wybawcy.
- Zdecydowanie panowanie Darkara przypadłoby jej do gustu. Wspominała o tym nie raz, jednak… Jej śmierć w równym stopniu może się do tego przyczynić co jej zwycięstwo. Nie jestem więc pewna czy winnam ci dziękować, czy winić za upadek krainy.
- Śmierć? - Twem pokręcił głową. - Mam wrażenie, że to nie do końca tak. Raczej jej moc została przejęta przez kogoś innego. Wyraźnie nam dano do zrozumienia, że nie należy jej zabijać, a tylko zranić.
Ulga po tych słowach była wyraźnie widoczna na obliczu kobiety.
- Zatem jednak powinnam podziękować - oznajmiła, a uśmiech rozjaśnił jej twarz przy tych słowach. - Gdy dotrzemy do Cyth upewnię się by nagroda was za to nie minęła.
Twem uśmiechnął się.
- Jeśli chodzi o mnie, to raczej nie potrzebna mi nagroda. Natomiast jeśli chodzi o Cyth... Z pewnością zdołamy cię tam zaprowadzić, albo chociażby odesłać, gdy będziemy w pobliżu. A dlaczego Cyth? Pochodzisz stamtąd?
- Pochodzę z Kallyie - zaprzeczyła. - Jednak wraz z siostrą mieszkam od jakiegoś czasu w stolicy Endary… Czy też raczej mieszkałam.
- Może się nam uda dostarczyć cię pod same drzwi - uśmiechnął się Twem. - Coś jeszcze zabierasz ze sobą?
- Nie - odparła, mocniej zaciskając dłoń na kosturze.
- Chodźmy więc. Nivio, idziemy do Lorett. Znajdź Lorett. Tylko powoli - polecił Twem. - Skąd się tu wzięłaś? - zwrócił się do dziewczyny. - I jak długo tu już jesteś?
- Jestem częścią paktu - odparła, podążając za psem i jego panem. - Tradycja ta obowiązuje już od wieków. Dzięki temu możemy w miarę spokojnie żyć bez nieumarłych armii u naszych drzwi.
- Sama się zgłosiłaś? - Twem spojrzał przez ramię na dziewczynę, nie do końca pewny, czy jej słowa są prawdą. O takim pakcie nigdy nie słyszał... no i nie bardzo sobie wyobrażał, ze ktoś na ochotnika oddał się w taką niewolę.
Wbrew jego wyobrażeniom, kobieta skinęła głową.
- Każdy z nas ma do wypełnienia obowiązki, moim było stać się daniną by zapewnić bezpieczeństwo prowincji. Polityka starych rodów bywa… skomplikowana dla kogoś kto wcześniej nie miał z nią do czynienia. Nie oczekuję, że zrozumiesz - dodała.
Polityka starych rodów, pomyślał z ironią Twem. Jego ród cieszył się naprawdę długim, na dodatek udokumentowanym rodowodem, ale tak nisko nikt z jego przedstawicieli nie upadł.
- Faktycznie, nie zrozumiem. Polityka to nie dla takich prostych ludzi, jak ja. - Nie wspomniał o tym, że taplanie się w gównach nigdy go nie interesowało.
Senna skinęła głową nie wdając się w dalszą dyskusję. Nivio, pewnie i nawet dość radośnie, prowadził ich korytarzami, które coraz bardziej upodabniały się do przypadkowych stert kamieni. Kilka razy musieli ostrożnie pokonywać zawały, a i dziury w podłodze owej wędrówki uprzyjemniać, nie uprzyjemniały. Gdy dotarli wreszcie do Lorett, ta nadal siedziała na schodach. Agrach uniósł swój wielki łeb i warknął na powitanie, co spotkało się z entuzjastycznym odzewem ze strony Nivio. Z wybrańców tylko Litwor znajdował się przy ognisku, a i on bardziej był zajęty łukiem, który oglądał niż tym kto powrócił.
- Przedstawiam wam Sennę - powiedział Twem. - Do niedawna jeńca, albo też, można by rzec, zakładniczkę w rękach Rozetty.
W tym momencie dopiero zaczął się zastanawiać, czy Senna zostanie przyjęta w Cyth tak ciepło, jak sądzi. Ofiary przeznaczone dla bogów, jeśli jakimś cudem uda się im ujść z życiem, nie zawsze są witane z otwartymi rękami.
Litwor jedynie na chwilę uniósł głowę, którą to skinął, po czym nie mówiąc nic wrócił do swoich zdobyczy. Lorett także, o dziwo wykazała pewne, dość znikome zainteresowanie wyrażające się podobnym gestem. Jako że pozostałych widać nie było, tym tylko musiała się Senna zadowolić.
- Chcesz coś zjeść? - Twem zwrócił się do dziewczyny. - Chleb, kiełbasa i takie tam zwykłe obozowe codzienności.
- Z chęcią - odparła, rozglądając się po wnętrzu zamkowym. Po namyśle zdecydowała iż krzesło będzie lepszym wyborem niż miejsce obok Lorett czy też podłoga. - Agrach? - zapytała w pewnym momencie, spoglądając na bestię, która właśnie przewróciła jeden ze świeczników stojących przy ścianie. - Zwykle nie widuje się ich w tych okolicach.
- Polubił nas - odparł Twem, sięgając do plecaka po nieco jedzenia. Racje podróżne zwykle nie pojawiały się na stołach starych rodów, ale w tym momencie Twem nie miał pod ręką bażantów czy innych specjałów, więc panna musiała się zadowolić tym, co było. - Wina? - spytał.
Przez moment pożałował, że ze stosu skarbów nie zabrał złotego pucharu, ale nie spodziewał się gościa z wyższych sfer. Poza tym takie puchary bywały ciężkie i niewygodnie się nimi nabierało wody ze strumienia.
Kobieta skinęła głową.
- Dziękuję - dodała jeszcze, upewniając się czy suknia aby odpowiednio została ułożona. Może bowiem i była prosta, widać jednak było na pierwszy rzut oka, że Senna nawykła do tego by wszystko z nią związane było bardziej niż mniej perfekcyjne.
Złotego kielicha nie było, więc Twem wlał wino do miedzianego, pięknie zdobionego kubka.
- Proszę bardzo - powiedział.
Mówienie "smacznego" nie należało do zwyczajów dobrze widzianych w wyższych sferach, zaś picie zdrowia pięknych pań nie wchodziło w grę z oczywistych powodów - nie wypadało pić prosto z bukłaka.
Kolejnego dziękuję nie było, ograniczone bowiem zostało do lekkiego skinięcia głową.
- Zbytnio się z nią cackasz - rozległ się niespodziewanie głos Lorett.
Twem spojrzał na swą Towarzyszkę i lekko się uśmiechnął.
- Wszak ja zawsze jestem uprzejmy - odparł. - To w niczym nikomu nie zaszkodzi.
- Przydać także się nie przyda - oświadczyła, niezbyt przychylnym wzrokiem mierząc nowy dodatek do ich drużyny. - To tylko dodatkowy kłopot, balast, którym nie powinieneś się przejmować. Mamy zadanie do wykonania, a ona - niechęć aż ociekała z jej słów - tylko nas spowolni i zwiększy ryzyko, a ja nie mam ochoty oglądać jak kolejna osoba z drużyny ginie...
Twem spoważniał.
- Na to nic nie poradzimy. Też bym wolał, żeby wszyscy przeżyli. I nie uważam, że nasze życie jest wpisane w koszty tej wyprawy, że każdego z nas można bez problemu skreślić z listy uczestników i natychmiast o nim zapomnieć. Ale stypę wolałbym urządzić Cyth, Tam zostawimy Sennę i nie będziesz się musiała już nią przejmować.
Lorett rzuciła ostatnie, równie nieprzychylne co poprzednie, spojrzenie w stronę Senny, po czym powróciła do swojego poprzedniego stanu kompletnej obojętności.
Powiadają niektórzy, że gdy się komu ocali życie, to się później ponosi odpowiedzialność za tego kogoś. Twem oczywiście to powiedzenie znał, ale nie zamierzał go stosować. Przynajmniej w przypadku Senny. Tego jednak nie zamierzał mówić ani jednej, ani drugiej.
Nadział na długi patyk kawałek kiełbasy, po czym, czekając na powrót pozostałych, zaczął go opiekać nad ogniem.
 
Kerm jest offline