Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-10-2015, 06:33   #81
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Słowa. Tyle zbędnych słów oburzenia, gniewu i protestu...a przecież zadanie jakie jawiło się przed grupą śmiertelnych, zamkniętych w sali gdzie czas zdawał się stanąć w miejscu i trwać w owym marazmie bogowie raczyli wiedzieć jak długo, było równie proste co przejechanie ostrzem brzytwy po gardle śpiącego niemowlęcia. Nic trudnego, drobna zadawać się mogło ofiara. Chwila uwagi i po wszystkim.

Na to się zgodzili, choć z różnych pobudek i w różnych okolicznościach. Połączyło ich przekleństwo, mimo że swego czasu Mar nazwał to błogosławieństwem... głupiec równie martwy co naiwny. Kapryśna uwaga istot boskich nigdy nie niosła człowiekowi nic dobrego, zostawiając po sobie ból oraz tlące się na granicy widoczności zgliszcza.

Jedyne co Sentis mogła zrobić to poczekać aż reszta uczyni swoją powinność, po czym samej podejść do ołtarza ze sztyletem w dłoni. Tak też uczyniła, starając się skupić uwagę na kamiennym postumencie miast na towarzyszących jej ludziach. Przedzierając się przez zamieć brunatnych drobin otaczających ją na podobieństwo śnieżnego całunu, nie czuła nic prócz zimnego spokoju.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 29-10-2015, 11:01   #82
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Na koniec podeszłą Elissa, niezbyt chętna, widać było na pierwszy rzut oka. Zadanie jednak wykonać należało, a kara za nieposłuszeństwo, jak Kred miał okazję się przekonać, nie należała do niskich.

Gdy ostatni Wybrańców upuścił kroplę swej krwi do pucharu, wszyscy mieli okazję odczuć to, co już od dłuższej chwili było udziałem Hassana i Twema. Ich ciała zostały otulone mocą, która nie pozwalała im wykonać najmniejszego nawet ruchu mięśni. Słyszeli wszystko, widzieli tyle ile znajdowało się przed ich oczami w chwili dokonywania rytuału. Szarość skradła jednak wszelkie kolory. Zmiękczyła kontury, ukoiła ból. Pozwoliła na skupienie uwagi nie na tym co dookoła, a tym co w ich wnętrzu się kryło. Tam zaś, gdzieś w okolicy serca, płonął idealnie biały płomień czystej energii. Nie należała ona do żadnego z Odwiecznych. Nie miała posmaku ani wiatru, ani wody, ani ziemi czy powietrza. Nie tliła się w niej śmierć, ani cierpienie. Nie było zła. Było za to życie. Piękne, nowe życie. Absolutnie czyste, nie skalane naleciałościami świata. To życie, ten płomień, który blaskiem otaczać począł każdego z nich, niósł z sobą nadzieję lepszego jutra. Wolność, której smak upajał z każdym kolejnym oddechem. Wiedzę, która mogła niszczyć i budować. Siłę, która nie miała sobie równych. Ten płomień tkwił w nich, Wybrańcach, zwykłych istotach ludzkich, podatnych na spaczenie, złość, niewiarę i pokusy. Płonął jasno, mocno, na przekór wszystkim i wszystkiemu.
On to, esencja życia, był tym, co mogło ocalić Rivoren od zagłady. Jego fragmenty, po drobnej części od każdego z nich, odłączyły się od całości i opadły na dno pucharu by złączyć z wątłą nicią mocy w nim tkwiącej i krwią, darem, który ofiarowali.
- Rytuał został odnowiony - cichy, pełen tłumionych emocji głos kobiety, przeszył ciszę, która ich otoczyła.
Wraz z chwilą, w której przebrzmiał, snop mocy wystrzelił z pucharu, rozjaśniając całą jaskinię i kierując się ku jej sufitowi i .. dalej. Wycie zawodu i bólu rozległo się w ich głowach, jednak nie było w stanie dotrzeć do ich serc i zbrukać je strachem. Wciąż bowiem otoczeni byli esencją życia, która powoli, jakby niechętnie, powracała do uśpionego stanu, wnikając w ich ciała. Nim jednak w pełni skryła się w owym delikatnym naczyniu, jakim był człowiek, ujrzeli kolejny cel, ku któremu mieli się udać.


Łzy Tahary, miejsce, którego zła sława od wieków rozkwitała w opowieściach matek, które do snu kładły swe dzieci. Sława, która wielu głupców wysłała w objęcia Władczyni Świata Dusz. Pragnienie wiecznego życia tkwi bowiem w człowieku głębiej niż każde inne. Łzy zaś oferowały szansę na poznanie tej tajemnicy, na wieczną młodość, wiedzę, potęgę. Była jednak cena, którą należało zapłacić, a ta która pobierała opłatę, nie należała do istot łaskawych. Kalante Marui, Krwawa Namiestniczka. Pierwsza swego rodzaju, Pani Nocy. Zamek jej znajdował się w samym środku bagnisk zwanych Łzami Tahary. Zamku, do którego droga Wybrańców prowadziła.

Nim jednak dotrzeć tam mieli, czekała na nich nagroda. Poświęcenie bowiem i wiara czasami, nie zawsze co prawda, prowadziły wybranych ku skarbom nie tylko po śmierci na nich czekającym ale i za życia będącym do dyspozycji.
- Powrócić teraz możecie do swego świata, wiedząc, że pierwsza część waszego zadania została wykonana. Most ten - zjawa wskazała na przejście przeciwne temu, którym tu przybyli - zaprowadzi was do piwnic zamku, który siedzibą jest Królowej Nieumarłych. Znajdziecie tam skarby, które każdemu z was winny po części wynagrodzić trudy, jakie musieliście przejść by tu dotrzeć, a także wspomoże w tych, które na was czekają. Wasi Towarzysze już na was czekają. Niech łaska Odwiecznych prowadzi was przez mrok.
Z tymi słowami, wciąż jeszcze brzmiącymi w uszach Wybrańców, znikła.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 29-10-2015, 17:54   #83
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Hassan patrzał na przejście do zamku i głowę, miał pełną myśli. Zbyt wielu myśli które spłynęły na niego za sprawą Oren. CHoć nie było to jego przeznaczeniem posiąść tą wiedzę, to jednak, ta wiedza doprowadzi go do jego przeznaczenia. Ironiczne prawda? Szukając wolności, dokonasz żywota w sposób tobie przeznaczony... Więc po co szukać wiedzy. skoro ostatecznie może ona skutkować z dokonaniem żywota? Może było coś więcej, coś czego jeszcze nie wiedział. Tak, teraz nie wiedział, ale się dowie.

- Idę sprawdzić ten zamek. Jeżeli jest tam cokolwiek cennego, ja to odnajdę. - oznajmił i podjął kroki w kierunku przejścia zwracając się jeszcze do Kreda - Mógłbyś rzucić okiem na Nymph? Nie wiem czy pokąsał ją wąż, ale to zadanie dla medyka, nie dla mnie.

Tak, był prawdziwym dzieckiem jego matki. Zabawne, że tak bardzo się w nią wdał, choć miał mu być przeznaczony inny żywot. I byłby, gdyby Sylef nie spojrzał na niego w tamtym momencie i nie wziął pod swoje skrzydło. Lecz to były myśli o przeszłości, całkowicie zbyteczne. Teraz był wybrańcem i musiał patrzeć w przyszłość. Tylko tak zdoła pokonać Darkara, a wiedza której szukał, go wyzwoli.
 

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 29-10-2015 o 18:20.
Dhratlach jest offline  
Stary 29-10-2015, 18:45   #84
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Trwanie bez ruchu, bez możliwości powiedzenia czegokolwiek, bez możliwości chociażby mrugnięcia okiem...
Twem wnet doszedł do wniosku, że taki stan niezbyt by mu się spodobał. Na szczęście Kred dał się jakoś przekonać... nieco na siłę... i perspektywa zamknięcia w objęciach Mocy, zatopienia niczym owad w bursztynie, odpłynęła w siną dal.

Co prawda perspektywa wędrówki przez Łzy Tahary i wizyty w zamku Krwawej Namiestniczki rzucała pewien cień na radość z powodu odnowienia mocy Filaru, ale cóż... Skoro nie ma innego wyjścia...

Słowo "skarby", wypowiedziane przez Arin, wyparło z głowy Twema myśli o Kalante Marui.
Jakaś nagroda mu się należała, prawda? No i był pewien, że w znajdywaniu ciekawych rzeczy jest co najmniej tak samo dobry, jak Hassan.
Przywołał Nivio i nie zwlekając ruszył mostem w stronę zamku Królowej Nieumarłych.


Most, kolejne drzwi, kolejne schody i ponownie przed nimi stanęły drzwi. Stare, z zardzewiałymi zawiasami, od dawna nie otwierane.
Twem nacisnął klamkę i pchnął... a drzwi nawet nie drgnęły.
Istnieje wiele sposobów, by otworzyć drzwi. Najlepiej mieć klucz do zamka... a jeśli się go nie ma, to można skorzystać z produktu zastępczego.
Z tym, że jeśli zamek ma setkę lat i zardzewiał, to dobrym pomysłem jest wcześniejsze zmiękczenie go.
- Kredzie, masz może oliwę? - spytał Twem.
- Mam coś innego - odpowiedział, wyciągając z torby dziwną flaszkę z czymś niezidentyfikowanym w środku. - Grzyb promiennika - dodał w zamyśleniu, zalewając naczynie spirytusem, który nosił ze sobą do celów naukowych. Po chwili buteleczka rozbłysła intensywnym, zielonym światłem.
- I jak to niby ma podziałać? - Twem spojrzał na błyszczącą butelkę.
- Nijak. Ja ci przyświecę, a ty kombinuj.
- Rzeczywiście… pomocne. - odpowiedział z uśmiechem kapłan - Nie możemy tego po prostu wyważyć? drzwi wyglądają na stare.
- Proszę bardzo. - Twem uprzejmie zrobił miejsce przy drzwiach.
- Wiesz dobrze, że ze mnie marny materiał na wojownika, ale gdyby tak podważyć zawiasy? Nie wiem, nie znam się, mamy złodzieja wśród nas? - odpowiedział Hassan.
- Widziałem twoje bełty w akcji, panie Twem… ale pozwól, że ja się tym zajmę. Trzymaj - podał butelkę promiennika kapłanowi, tak by, by mu przyświecał. Następnie dobył ze swojej torby mały futerał, który rozwijając na podłodze odsłonił kolekcję poręcznych narzędzi równo poukładanych i posegregowanych. Zwinnymi ruchami wyciągnął kilka z nich i już po chwili zanurkował przy zamku, grzebiąc w nim delikatnie i z wyczuciem.
Hassan przejął w władanie podejrzany kawałek świecącej mazi. Z uniesioną brwią przyglądając się poczynaniom inżyniera… kto wie, może okaże się w końcu na coś przydatny?
Kred był zdolnym inżynierem. Wiedza jego sięgała daleko gdy rzeczy się miały przedmiotów i ich różnych zastosowań. Złodziejem jednak nie był i jedyne co zdołał osiągnąć to skruszyć nieco rdzy z metalu, z jakiego zamek został zrobiony.
- Nic z tego - rzucił beznamiętnie po jakimś czasie. - Budowniczy tych posiadłości mieli zgoła inne pojęcie o mechanizmach. Dość staromodne, pozwolę sobie takie określenie. - Po tych słowach Kred spakował narzędzia, odszedł od drzwi i odebrał butelkę od kapłana. Raz jeszcze spojrzał na zamek i drapiąc się po głowie wzruszył ramionami.
Kapłan mruknął niezrozumiale po czym dobył sztyletu, ale nic z nim nie zrobił. Zdawał się pogrążony w myślach.
- Prosiłem o odrobinę oliwy, żeby to nie skrzypiało - mruknął Twem. - Ale... - Klepnął się w czoło. - Kupiłem nie tak dawno pewien drobiazg. Nigdy jeszcze tego nie sprawdzałem, ale sprzedawca zapewniał, że to działa... Nie wiem tylko, czy to czasem nie jednorazowa zabawka...
- Poczekaj - powiedział Hassan i spróbował otworzyć drzwi, normalnie, tak jak by były otwarte, pociągając i pchając.
Drzwi jednakże ani myślały otworzyć się przed kapłanem, bez względu na to czy pchał, czy ciągnął.
- Cóż,, warto było spróbować. - odpowiedział z uśmiechem - Chcesz spróbować swojej zabawki?
Twem, który już wcześniej próbował "normalnie" otworzyć drzwi, nie skomentował działań Hassana.
- Nie pozostaje mi nic innego - powiedział.
Przyłożył do zamka magiczny "klucz" (który w najmniejszym stopniu nie przypominał klucza), po czym powiedział:
- W imię Sylefa,, władającego Powietrzem, i Avarona, Władcy Ognia, otwórz się!
W zamku coś zgrzytnęło, szczęknęło, a gdy Twem nacisnął klamkę i popchnął drzwi, te otworzyły się z drażniącym uszy skrzypieniem.
- Oliwa, mówiłem - mruknął Twem.
Za drzwiami znajdował się korytarz. Służba w zamku musiała być jednak bardzo leniwa, albo też miejsce to należało do niezwykle rzadko odwiedzanych. Warstwa kurzu na podłodze ze spokojem mogła udawać puszysty dywan, a pajęczyny zwisające z sufitu - gobeliny. Zarówno na prawo, jak i na lewo, od drzwi, znajdowały się kolejne im podobne, każde tak samo stare, jak te pierwsze, sforsowane przez Twema. Z tego co można dostrzec było, korytarz skręcał w lewo, parę drzwi dalej, z prawej strony. Z drugiej zaś kończył się ślepym zaułkiem.
Hassan dzierżąc sztylet i laskę udał się do pierwszych drzwi po lewej i spróbował je otworzyć licząc na to, że nie były zamknięte, bo po co?
Faktycznie, nie były. Nie było także skarbu za nimi się kryjącego a jedynie starem meble, złożone byle jak i byle gdzie w niewielkich rozmiarów komnacie.
- Moc właścicielki zapieczętowano. Przeszukajmy dokładnie to miejsce. - powiedział kapłan sprawdzając zawartość mebli. To że czegoś nie było widać nie znaczyło że tego nie ma.
Tym jednak razem, to co widać było, było dokładnie tym czym było. Starymi meblami, które nie miały już zastosowania lub zwyczajnie nie odpowiadały gustom właścicielki.
“Cóż, bywa i tak...” mruknął w myślach wielebny i spojrzał na swoich towarzyszy patrząc co porabiają.
- Sprawdzę następne - powiedział Windath i ruszył korytarzem, upewniając się, że jego cylinder nie zawadzi o żadną z pajęczyn.
Twem nie miał zamiaru przeszkadzać innym w poszukiwaniach, dlatego ominął kilkanaście drzwi i gdy jego kompani zniknęli mu z oczu, zajrzał do pierwszego z brzegu pokoju.
Hassan myślał. To była piwnica, piwnica! Musiał się dostać na wyższe kondygnacje, do pokoi samej nekromantki. Z tą myślą ruszył w głąb szukając przejścia wyżej.
Kred nie znalazł nic poza, najwyraźniej, śmieciami. Wraz jednak z każdymi otwartymi drzwiami i każdym kolejnym krokiem, zarówno pokoje jak i sam korytarz stawały się czystsze i jakby lepiej zadbane.
Twem natomiast trafił na komnatę, w której trzymano skrzynie ze starym odzieniem. Nic, co by mogło chociażby w przybliżeniu przypominać skarb.
Hassan w końcu przejście na wyższe poziomy znalazł. By do niego dotrzeć przejść musiał przez szeroki ni to korytarz, ni to salę. Po prawej i lewej stronie były tylko jedne drzwi, umiejscowione pośrodku ścian i znajdujące się naprzeciw siebie. Przy każdych leżała para czegoś co wyglądało na kopce złożone z części zbroi.
Części zbroi, a więc to byli nieumarli słudzy samej nekromantki. Pytanie tylko czy po zapieczętowaniu mocy nadal służyli wiernie. Hassan decydował się jednak na drzwi po lewej. Kto wie czego pilnowali.
- Z pewnością nie pilnowali starych ubrań. - Twem mówił bardziej do siebie, niż do innych. Ostrożnie otworzył prawe drzwi. A dokładniej - spróbował otworzyć, bowiem drzwi stawiły mu zdecydowany opór. Naciskanie klamki nic nie dało.
Trzeba było ponownie skorzystać z magicznego przyrządu.
- ...otwórz się - wypowiedział magiczną formułę.
Zamek zgrzytnął, drzwi otworzyły się, a wnętrze ukazało nieźle wyposażoną zbrojownię.
Drzwi po lewej stronie zdecydowanie odmówiły kapłanowi ukazania skrytych za nimi tajemnic. Twem natomiast miał okazję cieszyć oczy wszelakiego rodzaju mieczami, halabardami, kuszami, łukami i wszelaką bronią jaką stworzono i używano do odbierania życia. Nieco dalej od wejścia stały i leżały zbroje, od pełnych i ciężkich, po lekkie, wykonane ze skóry. Nie brakowało także bełtów i strzał, kuli do proc, małych strzałek do dmuchawek. Słowem wszystko, o czym każdy wojak mógł marzyć. Nic jednak nie promieniowało magiczną poświatą.
Kapłan spojrzał na Twema. I korzystając z okazji tego, że zapatrzył się w zbrojownię uklęknął przy zamku nacinając delikatnie skórę dłoni tak, że pojawiła się krew. Zaczął szeptać coś cicho, a kiedy krew zatańczyła przyłożył ranę z krwią do zamka. Liczył że uda mu się go otworzyć, choć prawdę mówiąc jeszcze tego nie próbował wcześniej, ale zawsze musi być ten pierwszy raz.
Zadziałało i to w sposób, który niekoniecznie był zamierzeniem Hassana. Drzwi bowiem otwarły się z hukiem, jakby nie były w stanie wytrzymać dłużej jego dotyku. Ich uderzenie o ścianę, słychać było zapewne w całym zamku. W nagrodę jednak młody kapłan mógł swe oczy nasycić blaskiem licznych, różnej wielkości wzgórz złota i klejnotów, skrzyń pełnych drogocennych kamieni oraz mniej cennymi przedmiotami wykonanymi ze srebra.
- Interesujące - mruknął cicho sam do siebie. Czarna magia miała swoje plusy i minusy, zdecydowanie jednak do subtelnych nie należała. Kapłan wstał i powiedział do Twema ukrywając swoją dłoń - Rzuć okiem na to. - po czym wszedł do środka, wybierając najdrogocenniejsze z kamieni i przedmiotów, a przynajmniej te o których miał wiedzę, że stanowiły znaczną wartość i część tych które stanowiły dla niego zagadkę.
Brać, wybierać, przebierać...
Można to było nazwać nadmiarem dobrobytu, jako że setki rivów walały się na podłodze.
Twem zgarnął do kieszeni garść złotych rivów, z których niektóre miały znaczną wartość kolekcjonerską, a potem zaczął oglądać tak leżące luzem klejnoty, jak i biżuterię, bogato zdobioną różnymi kamieniami. Z doświadczenia wiedział, że niektóre mniejsze kamienie, o oryginalnym szlifie i pięknej barwie, są więcej warte niż inne, dużo większe.
A warto było starannie wybierać, gdyż żeby zabrać to wszystko, trzeba by mieć dużo worków i karawanę tragarzy.
- A mówią że zło nie popłaca - nieco kpiący głosik, doskonale znany zarówno Hassanowi jak i Twemowi, przerwał pełną skupienia ciszę, w której wybieranie co lepszych kąsków się odbywało.
- Cóż, miała wieki by to uzbierać, nie stało się to w jedną noc. - odpowiedział Hassan obracając krwawy rubin w palcach - Coś przykuło twoje oko?
Nymph pokręciła przecząco głową.
- To tylko błyskotki bez zbytniej dla mnie wartości ale wy się nie krępujcie.
- Cóż, za coś trzeba urządzić stypę, no i część dla świątyni w podatku. No i świętowanie tego że to przeżyliśmy… trochę tego jest, a za coś trzeba jeść. Może jednak weźmiesz parę monet? Czy chcesz być moim gościem? - zapytał z uśmiechem Hassan.
- Podwójną stypę - sprostowała białowłosa. - I raczej podziękuję, nie narzekam na brak funduszów, jeżeli o to ci chodzi. Wolę skarby nieco większe znaczenie dla takich jak ja mające.
- W takim razie jak tutaj skończymy proponuję odszukać komnaty samej nekromantki. Tam powinno być coś co mogłoby Ciebie zainteresować… mam rację? - wesołe ogniki zawitały w oczach kapłana. Tak, wiedza, zakazana wiedza.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 30-10-2015 o 09:58.
Kerm jest offline  
Stary 30-10-2015, 10:50   #85
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Litwor cicho pogwizdując również dołączył do podziału pozostałości skarbu po nekromantce. Głównie zajął się właśnie klejnotami, których nie brał Twem oraz całymi naszyjnikami, jeśli takie dojrzał. Złoto było nieporęczne i ciężkie, za to kamienie szlachetne lekkie i dla niektórych wielmożów idiotycznie wartościowe. Potem skupił się na czymkolwiek, co miało jakieś znaki herbowe, pamiątki rodzinne miały jeszcze ciekawszą wartość. Dopiero potem zaczął węszyć za magią.
- Oczywiście, problem w tym, że za nic nie można się do niej dostać. Rozetta ustawił bariery, które wciąż działają i uniemożliwiają wejście. Oren powiedziała że trzeba poczekać, to.. czekamy - wyjaśniła Nymph.
Litwor bez problemu znajdywał rodzinne pamiątki, po tych, którzy zginęli marnie z ręki nekromantki lub jej tworów, samym później do owej armii dołączając. Magii jednak nie wyczuł.
- Magią nie trąci. - Rzucił Aigam nanizując na jeden z naszyjników kilka sygnetów i chowając całość z klejnotami do torby. - Może jednak nie stoją aż tak mocno, albo da się tam dotrzeć w inny sposób? - Mruknął głośno magobójca.
Hassan westchnął, po czym opróżnił swoją tubę na zwoje i zaczął ją zapełniać klejnotami. Na jednym ze zwoi pisał inwenturaż zabranych klejnotów. Podobnie swoją sakiewkę opróżnił i zapełnił 20 złotymi monetami i kilkoma cennymi klejnotami. Szafowanie się klejnotami nie należało do rozsądnych, miał wobec nich inne plany, a sakiewkę ukrył pod ubraniem. “Trzy krwawe rubiny, dwa czarne diamenty, pięć…” powoli ale systematycznie spisywał zabrane bogactwa. Kto jak kto, ale nie będzie szukał cennych przedmiotów w tubie na zwoje ubogiego wędrownego kapłana. Nie, większość złodziei będzie szukać sakiewki, a tuba powinna być relatywnie bezpieczna.
- Już to sprawdziliśmy, trzeba czekać - Nymph nie wydawała się z tego powodu zbytnio zawiedziona. - Gdzieś jednak musi być biblioteka… - Dodała dzieląc się z Hassanem porozumiewawczym spojrzeniem. Gdzie bowiem biblioteki, tam i księgi, a gdzie lepiej szukać zapomnianej wiedzy niż w zbiorach kilkusetletniej istoty parającej się czarną magią.
Kiedy Hassan był ukontentowany swoimi zdobyczami wobec których miał plany. Oczywiście warunek był jeden: przeżyć. Spojrzał na Nymph z delikatnym uśmiechem.
- Na tą chwilę skończyłem tutaj. Idziemy przeszukać zamek?
- Pozostali czekają na was na górze. Agrach za mną nie przepada więc poszłam was poszukać. Wydaje mi się też że Lorett wspominała coś o śniadaniu… - padła jej odpowiedź.
- Śniadanie, muzyka dla moich uszu, ambrozja dla żołądka. Fakt, przydałoby się coś zjeść, potem możemy przeszukać resztę. - Stwierdził prozacko Aigam, pakując resztę swoich królewskich zdobyczy. Głód powoli zaczynał mu znowu grać w kiszkach.
- Zjedzmy i przebadajmy do końca to miejsce. - powiedział Hassan - Przydadzą się nam siły na dalszą droę.
Śniadanie? To ile czasu spędziliśmy w tych przeklętych jaskiniach? - pomyślał Twem.
- Skoro jesteście gotowi - ni to stwierdziła, ni zapytała białowłosa, po czym ruszyła w stronę klatki schodowej, widocznej na końcu korytarza.
Dotarcie na górę zabrało im nieco czasu, tym bardziej, że nieśli ze sobą nieco dodatkowego ciężaru. Gdy jednak wreszcie wydostali się na nieco większą przestrzeń, ich oczom ukazał się obraz powolnego obumierania.



Mimo iż wciąż robiący wrażenie, zamek nekromantki wyraźnie z każdą niemal chwilą odchodził w zapomnienie. Rysy na posadzce powstawały same z siebie, szyby pękały, jedna po drugiej.
- Już niewiele mu czasu zostąło. Do wieczora będą tu tylko ruiny - oznajmiła Nymph podchodząc do siedzącej na najniższym stopniu Lorett. Czarnowłosa wojowniczka nie podniosła na nią jednak wzroku, wpatrzona w płomienie ogniska.
- Powinniśmy się spieszyć - zabrała głos Yura, która zdawała się nawet całkiem dobrze pasować do tego otoczenia.
Agrach, który leżał sobie wygodnie z pyskiem tuż przy ogniu, uniósł łeb i wydał z siebie niezbyt podnoszące morale wycie.
- Chyba śniadanie powinniśmy zjeść na zewnątrz - zaproponował Twem.
- Mamy niewiele czasu… Nymph, śniadanie może poczekać. Idziemy szukać? - zapytał Hassan.
- Ja nie jestem głodna - oznajmiła dziewczynka, która najwyraźniej odczuwała głód, jedynie nie ten który można było jadłem zaspokoić.
- Ja mogę zjeść po drodze, więc chodźmy. - Rzucił magobójca.
Nymph niepewnie spojrzała na Litwora jednak nic nie powiedziała, zamiast tego zaczęła wspinać się po szerokich, wciąż pięknych, schodach.
- Zaczniemy z tej strony? - zapytała wskazując na korytarz po lewej stronie, który rozwidlał się dając im do wyboru trzy różne drogi. Jedna prowadziła w głąb skrzydła. Druga na górę, trzecia zaś ku balkonowi i dużym, zdobnym drzwiom.
- Może te duże najpierw sprawdzimy. - Zasugerował Litwor wybierając tą właśnie drogę i niuchając za magią, chociaż nie był pewien czy ją wywęszy.
- Rozdzielmy się. - zasugerował Hassan - Mamy niewiele czasu.
- Jak wolicie… To ja wybieram tą drogę - oznajmiła, kierując swe kroki w głąb korytarza.
Hassanowi została droga na górę i tą obrał, szybkim, pośpiesznym krokiem.




Drzwi, ku którym zmierzał Litwor, wciąż dumnie stały, obojętne na to co działo się wokół nich. Ich skrzydła nie nosiły śladów zniszczenia, jakie zdawało się rozsiewać po zamku. Aura magii stawała się jednak słabsza z każdym krokiem, jaki magobójca postąpił w ich stronę. Mimo to, mężczyzna podszedł i spróbował je otworzyć, był ciekaw co się za nimi znajduje, jakby nie było, znajdowali się w rozpadającym się zamku nekromantki. Nacisnął klamkę i naparł na drzwi.
Drzwi wydały z siebie dźwięk sprzeciwu będący niemal ludzkim. Z każdą chwilą gdy na nie napierał, zdawały się stawiać mu opór, starając się zatrzymać tajemnice które za nimi się kryły. W końcu jednak, z ostatnim, pełnym skargi jękiem, ustąpiły. Za nimi znajdowała się długa sala. Z lewej strony ściany zdobiły portrety i fragmenty oręża, z drugiej witrażowe okna sięgające od podłogi do sufitu. Wyraźny powiew magii dochodził z każdego z owych mieczy, buzdyganów, sztyletów i halabard jakie tkwiły przytwierdzone do ściany. Także niektóre z portretów, jak Litwor wkrótce mógł się przekonać, przedstawiających Rozettę, nosiły znamię magii, którą w nich zamknięto.
Aigam zbliżył się do portretów i ściągał je kolejno ze swoich miejsc, zastanawiał się czy będzie to miało jakikolwiek efekt. A może same obrazy były zaklęte. Jeden z nich nawet zwyczajnie wyciął z ramy. Przyjrzał się również dokładnie buławom. Miał już dobry, wręcz doskonały miecz, ale dobrze byłoby mieć również coś mniej ostrego w swoim podręcznym arsenale. - Mam zbrojownię! - Wydarł się na całe gardło, ale nie miał pojęcia czy go usłyszą.


Jeżeli nawet ktoś usłyszał to nie kwapiono się by do niego dołączyć. Napotkał również na pewien problem gdy chciał zdjąć buławę ze ściany. Ta bowiem dość stanowczo się temu zaczęła sprzeciwiać. ~A to ci gadzina. - Przeszło przez myśl mężczyźnie i spróbował zdjąć ze ściany co się tylko dało w miarę szybko. Portrety jakoś nie dawały mu spokoju, przyjrzał się im dokładnie i porównał do wyglądu Rozetty, którą niedawno miał okazję faktycznie widzieć. Czy były jakoś połączone bronią, czy może coś innego tutaj działało, nie pozwalając mu ruszyć niczego.
- Resztki jej mocy - odezwał się głos tuż przy uchu Litwora. - Nie chcą opuszczać domu.
Litwor rozejrzał się dookoła, szukając właściciela głosu, chociaż tych i bez ciała ostatnio dużo słyszeli. Zazwyczaj takie przypadki się leczyło, ale pewnie taka rola wybrańca, słyszeć głosy. - Też bym pewnie nie chciał, czyli wszystko zostanie zwykłe i bez magii za niedługo? - Zapytał wprost.
- Dokładnie - odparła Yura, cofając się o krok. - Jeżeli bowiem zabierzesz spoiwo, które łączy magię z przedmiotem to… Cóż, magia się ulatnia i zostaje sam przedmiot.
- No i cały misterny plan w pizdu. - Westchnął magobójca. - Powiedziałem to na głos? - Zatkał usta, czasami miał niewyparzony język. - Więc w zasadzie poza ładnymi obrazkami i dobrze wyważoną bronią jako taką nie zostanie nic, dobrze to rozumuję? - Aigam zaczął niuchać dalej. Zastanawiając się, czemu im bardziej zbliżał się do drzwi, tym słabszy czuł powiew magii.
- Obrazy - tak, broń - niekoniecznie. - Yura najwyraźniej lubiła bawić się w zagadki.
- Więc broń jednak nie straci właściwości, albo póki istnieją obrazy będą działać, a te trzeba by z kolei zabrać? Wiesz, pewnego dnia musimy zrobić sobie konkurs łamigłówek, ale daj mi znać wcześniej, upiję się od razu. - Rzucił mężczyzna, próbując zdjać inną sztukę broni, a potem ponownie próbując zdjąć obrazy.
- Nie - odparła głosem, którym zwykle przemawia się do dziecka, które zdaje się nie rozumieć, że cukierek jednak nie jest dla niego dobrą rzeczą. - Broń, niektóra broń, zachowa swe właściwości gdyż tak ją stworzono. Pozostałe stanowią pamiątki nekromantki i są powiązane z tym miejscem. Spal portrety, a zobaczysz który oręż jest naprawdę magiczny, a który nie.
- No dobrze, się przekonajmy. - Mruknął Litwor szukając ognia i na prędce organizując ognisko z obrazów.
Odrobina ognia wystarczyła by obrazy zajęły się nim, niczym spragniony zajmował się butelką wina. Jęki jakie przy tym wydobywały się z ich wnętrza, godne były tej, którą na nich uwieczniono. Wraz jednak z chwilą, gdy został z nich jedynie popiół, w sali rozległ się ogłuszający huk. Większość oręży wiszących na ścianie spadłą na podłogę. Została jedynie buława, łuk i halabarda, które bliżej drugiego końca pomieszczenia wisiały.
Litwor w podskokach ruszył do tych właśnie trzech okazów oręża. Łuk miał do tej pory zwykły, więc zamiana na magiczny na pewno byłaby plusem, o buławie myślał a halabarda była miłym dodatkiem, który ktoś mógl wykorzystać. Spróbował zdjąć całą trójkę.
Te zaś tym razem opuściły ścianę bez robienia mu przy tym żadnych problemów. Z naręczem zdobyczy ruszył na górę, tam gdzie wcześniej poszedł Hassan. Nie znalazłwszy go jednak, wrócił do ogniska.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 30-10-2015, 21:45   #86
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Prawdą było, że zabrane przez Twema błyskotki pozwoliłyby mu żyć w luksusie do końca jego dni, a i dla ewentualnych potomków jeszcze by starczyło na co najmniej dostatnie życie. Oczywiście gdyby nie robili nic, tylko wydawali pieniądze. Zamek jednak był wielki i z pewnością w swych trzewiach krył nie tylko czysto materialne skarby. Wszak nie samym złotem i klejnotami żyje człowiek.
Dróg do wyboru było kilka, zaś szukać tam, dokąd się wybrali inni, Twem nie zamierzał. Już sobie wyobrażał to wyszarpywanie sobie znalezionych rzeczy, w towarzystwie okrzyków "ja to pierwszy znalazłem!". Z tego też powodu Twem skręcił w prawo, a następnie zaczął wchodzić po schodach na piętro.
Korytarz po prawej stronie głównych schodów łączył się z kolejnym, który dawał Twemowi możliwość skrętu zarówno w prawą jak i lewą stronę. Po obu widniały drzwi, każde, na pierwszy rzut oka, zamknięte.
Skoro pierwszy wybór był "w prawo", zatem Twem postanowił powtórzyć poprzednią decyzję i ponownie skręcić w prawo. I, oczywiście, sprawdzić, co się znajduje za drzwiami.
Nie spodziewał się co prawda żadnych pułapek, ale na wszelki wypadek dokładnie obejrzał drzwi, a potem nacisnął klamkę.
Drzwi otworzyły się bez problemu, ukazując bogato urządzony salonik, z którego kolejne drzwi prowadziły do sypialni i garderoby. Apartamentu zdecydowanie nie można było nazwać przytulnym, szczególnie jeśli się uwzględni charakter stosowanych w pomieszczeniu ozdób - z pewnością cieszących oko nekromantów, ale niezbyt przyjemnych dla zwykłego śmiertelnika.
Pomieszczenia po drugiej stronie korytarza urządzone były podobnie, a na dodatek widoczny wszędzie postępujący rozkład nie zachęcał do zatrzymania się i odpoczynku.

Korytarz wiódł dalej. Ponownie skręcił w prawo, i znów w prawo... aż wreszcie, całkiem dla Twema niespodziewanie, przeszedł w arkady, które doprowadziły poszukiwacza przygód i skarbów do dużego, kwadratowego ogrodu. Kiedyś była to przestrzeń zakryta szklanym dachem, obecnie jednak z dachu pozostał jedynie szkielet. Roślinom najwyraźniej brak dachu nie przeszkadzał - wprost przeciwnie - rozwijały się w najlepsze.
Jednak Twemowi słowo "ogród" nie kojarzyło się ze skarbami, a rosnące na środku ogrodu drzewo zdecydowanie nie wyglądało mu na jabłoń rodząca złote jabłka.

Nivio jednak miał inne zdanie na ów temat. Miast spokojnie człapać za swym panem, z radosnym merdaniem ogona, skierował swe kroki ku schodom, które do ogrodu prowadziły.

- A ty co znalazłeś? - spytał Twem, chociaż odpowiedzi oczywiście się nie spodziewał. - Ślady królika? A może kreta wyczułeś albo wiewiórkę?
Nie da się ukryć, że ani kretem, ani dzikimi różami Twem się nie interesował, ale zawsze istniała szansa, że Nivio akurat trafił na coś ciekawego. Dlatego też Twem ruszył za swym czterołapym przyjacielem.
Odpowiedź faktycznie nie nadeszła, co nie było niczym niezwykłym dla Twema, nie znaczyło to jednak, że jego droga w dół przebiegła bez niespodzianek. Był już niemal u podstawy schodów, gdy dalsza droga została mu nagle odcięta przez plątaninę wyjątkowo kolczastych krzewów, które najwyraźniej miały coś przeciwko temu by mężczyzna postawił stopę na terenie ogrodu.
- Cóż to za maniery? - spytał Twem, na widok kolczastych gałęzi, tarasujących mu drogę. Gałęzi, których nie było, gdy przed sekundą przeszedł tędy Nivio. - Bardzo uprzejmie proszę o odsunięcie się i zrobienie mi przejścia.
Gałęzie z zasady głosu nie miały…
- Z jakiego powodu miałabym ulec tej prośbie? - Najwyraźniej te, które zagrodziły przejście Twemowi o owej zasadzie nie widziały gdyż w odpowiedzi przemówiły dźwięcznym, kobiecym głosem.
Dyskusja z roślinkami... To było zabawne. Ale skoro zaczęło się rozmowę, to wypadało ją kontynuować... zanim zacznie się rozmówcę tępić ogniem i żelazem.
- Ponieważ tam, po drugiej stronie zarośli, jest mój przyjaciel, który mnie tu przyprowadził, a którego nie zamierzam zostawić w walącym się zamczysku - odparł, dość obszernie, na pytanie.
Trwało to dłuższą chwilę, na tyle długą iż Twem mógł powoli zacząć dochodzić do tego, że nigdy odpowiedzi nie dostanie i sięgnąć będzie musiał po mniej dyplomatyczne środki.
- Możesz przejść - padłą wreszcie odpowiedź, a w chwilę później gałęzie rozsunęły się przed mężczyzną. - Twój towarzysz zdaje się ma o tobie dobre zdanie. - Usłyszał jeszcze Twem, nim droga stała się całkiem wolna od kolców.
- Dziękuję bardzo. - Twem skłonił się uprzejmie, po czym pokonał ostatnie dwa stopnie, gratulując sobie równocześnie, iż nie poszedł na skróty i nie przeskoczył przez poręcz.
Machający ogonem stał przy drzewie, zza którego (według Twema przynajmniej) dobiegał ów głos. Całkiem jakby psu spodobał mu się właściciel (a raczej właścicielka) tego głosu.
Twem również ruszył w tamtą stronę, by po zrobieniu paru kroków dostrzec kryjący się w wysokiej trawie łańcuch, który z jednej strony znikał wśród różanych krzewów, a z drugiej - za drzewem.
- Kim jesteś, rozkazująca krzewom? - spytał, robiąc kolejny krok i rozglądając się na wszystkie strony w poszukiwaniu ewentualnych niemiłych niespodzianek.
Niespodzianek nie było. Widać opinia Nivio o jego właścicielu musiała być wystarczająco dobra, by osoba kryjąca się za drzewem, nie sprawiała mu więcej problemów.
- Jestem - chwila wahania - Senna, a ty?
- Jestem Twem. Wraz z Niviem zwiedzamy zamek... bezpański po bezpowrotnym odejściu ostatniej właścicielki. A ty co robisz w tym rozpadającym się zamczysku? Wszak to wszystko może niedługo się zawalić i przestać istnieć.
- Czekam na ten właśnie moment - padła odpowiedź.
- Aż się zawali? A nie lepiej iść już teraz? Nikt nie stanie ci na drodze do wyjścia, skoro Rozetty nie ma, ani jej sług.
Na odpowiedź musiał poczekać dość długą chwilę. Nim jednak padła, dane mu było zobaczyć na własne oczy zarówno powód, dla którego właścicielka głosu czekała na rozpad zamku, jak i samą właścicielkę.


Kobieta, dziewczęciem bowiem nie można jej było nazwać, wyłoniła się zza drzewa odziana jedynie w lekką, kremowego koloru suknię, która bardziej do nocnego spoczynku się nadawała niż na spacery w ogrodzie. Włosy miała długie, rozpuszczone, w nieładzie, jednak nie rozczochrane. Jasne, z delikatnym odcieniem złota. Jej spojrzenie było uważne, ostrożne, nie do końca nieprzychylne jednak zdecydowanie nie ufne.
- Czekam aż rozleci się w pył - rzekła, unosząc nieco rąbek sukni i ukazując Twemowi prawą kostkę na której czernią odbijała się obroża z, wyglądającym na ciężki, zamkiem.

Twem przeniósł wzrok z twarzy dziewczyny ma łańcuch.
- Z kilkoma zamkami dałem sobie w życiu radę - powiedział. - Jeśli chcesz, to spróbuję. Wtedy nie musiałabyś tak długo czekać.
Nie był pewien, czy przypadkiem łańcuch nie okaże się bardziej trwały, niż siedziba nekromantki.
Senna przez chwilę przyglądała się swemu gościowi, a następnie przeniosła wzrok na psa.
- Dobrze - zgodziła się po pewnym czasie.
Zamek był magiczny, bo gdy tylko zbliżył do niego bransoletę, ta zareagowała. Jednak drzemiąca w zamku nekromancka magia była bardzo słaba.
- Może się uda - powiedział, sprawdzając przy okazji okowy pod względem pułapek. Zdecydowanie wolał, by dziewczyna nie została wolną kaleką bez nogi.
Przyłożył magiczny "klucz" do zamka i wypowiedział formułę.
Przez moment nic się nie działo, całkiem jakby magia klucza zmagała się z magią zamka, po czym w zamku coś zazgrzytało, a obręcz na nodze dziewczyny stała się bardzo luźna.
- No, nie do końca się udało. - Twem skrzywił się. - Ale może spróbujesz wyciągnąć nogę? - zaproponował.
Wymagało to co prawda nieco trudu i kilku dodatkowych otarć, które natychmiast krwawić zaczęły, jednak w końcu noga została uwolniona, a kajdany opadły na trawę.
- Dziękuję - rzekła, ostrożnie stawiając stopę na ziemi i przenosząc na nią ciężar ciała. Szybko jednak zrezygnowała z owych prób. Jej prawa dłoń uniosła się, zwracając wnętrzem ku ziemi. Delikatne gałązki poczęły zbierać się pod nią i splatając ciasno ze sobą, piąć ku górze. Gdy dotarły na wysokość ramienia Senny, ta potrząsnęła dłonią, a następnie ujęła powstały właśnie kostur.
- Zatem to ty stoisz za upadkiem Rozetty? - zapytała, wspierając się na owym tworze i z pewną dozą ciekawości spoglądając na Twema.
- Niezłe. - Twem spojrzał na kostur. - A już ci chciałem zaoferować maści i pomocną dłoń. W pewnej mierze tak - odparł na pytanie. - Ale nie jesteśmy sami, Nivio i ja. - Pogładził psa po głowie. - Jeśli chcesz, to cię do nich zaprowadzimy. Masz coś, w co się możesz przebrać? - spytał.
Kobieta skinęła głową i drobnymi krokami ruszyła w stronę ściany, do której przytwierdzony był łańcuch, a w której, gdy już różane krzewy łaskawie zostały z drogi usunięte, znajdowały się otwarte drzwi, prowadzące do niewielkich rozmiarów pokoju. W pomieszczeniu stało proste łóżko, szafa, fotel oraz stolik. Wszystko zaś wykonane z drewna, najwyraźniej niezbyt wprawną w tworzeniu mebli, ręką.
- Sama to zrobiłaś?
Senna skinęła głową potwierdzając jego przypuszczenie.
- Okazały się lepsze niż to, co było tu wcześniej. Poza tym… miałam dość czasu by próbować nowych rzeczy - oznajmiła podchodząc do szafy. - Zatem jest was więcej? - Zapytała wyciągając prostą, brązową suknię wierzchnią.
- Tak. We dwóch nie dalibyśmy sobie jednak rady z Rozettą i jej pomocnikami.
- Co skłoniło was do takiego czynu? Czyżby pakt z nekromantką nagle przestał obowiązywać i prowincje wysłały was aby ją zgładzić? - Zadając pytanie, jednocześnie narzuciła na siebie suknię.
- Pakt z nekromantką? - Twem pokręcił głową. - Nic nie wiem o żadnym pakcie. Chodziło o... wzmocnienie Filaru Mocy, a Rozetta usiłowała nam w tym przeszkodzić. Z pewnością stała się stronniczką Darkara. Prawdopodobnie chciała, by to on zawładnął Rivoren.
Senna przez chwilę myślała, przyglądając się jednocześnie swemu wybawcy.
- Zdecydowanie panowanie Darkara przypadłoby jej do gustu. Wspominała o tym nie raz, jednak… Jej śmierć w równym stopniu może się do tego przyczynić co jej zwycięstwo. Nie jestem więc pewna czy winnam ci dziękować, czy winić za upadek krainy.
- Śmierć? - Twem pokręcił głową. - Mam wrażenie, że to nie do końca tak. Raczej jej moc została przejęta przez kogoś innego. Wyraźnie nam dano do zrozumienia, że nie należy jej zabijać, a tylko zranić.
Ulga po tych słowach była wyraźnie widoczna na obliczu kobiety.
- Zatem jednak powinnam podziękować - oznajmiła, a uśmiech rozjaśnił jej twarz przy tych słowach. - Gdy dotrzemy do Cyth upewnię się by nagroda was za to nie minęła.
Twem uśmiechnął się.
- Jeśli chodzi o mnie, to raczej nie potrzebna mi nagroda. Natomiast jeśli chodzi o Cyth... Z pewnością zdołamy cię tam zaprowadzić, albo chociażby odesłać, gdy będziemy w pobliżu. A dlaczego Cyth? Pochodzisz stamtąd?
- Pochodzę z Kallyie - zaprzeczyła. - Jednak wraz z siostrą mieszkam od jakiegoś czasu w stolicy Endary… Czy też raczej mieszkałam.
- Może się nam uda dostarczyć cię pod same drzwi - uśmiechnął się Twem. - Coś jeszcze zabierasz ze sobą?
- Nie - odparła, mocniej zaciskając dłoń na kosturze.
- Chodźmy więc. Nivio, idziemy do Lorett. Znajdź Lorett. Tylko powoli - polecił Twem. - Skąd się tu wzięłaś? - zwrócił się do dziewczyny. - I jak długo tu już jesteś?
- Jestem częścią paktu - odparła, podążając za psem i jego panem. - Tradycja ta obowiązuje już od wieków. Dzięki temu możemy w miarę spokojnie żyć bez nieumarłych armii u naszych drzwi.
- Sama się zgłosiłaś? - Twem spojrzał przez ramię na dziewczynę, nie do końca pewny, czy jej słowa są prawdą. O takim pakcie nigdy nie słyszał... no i nie bardzo sobie wyobrażał, ze ktoś na ochotnika oddał się w taką niewolę.
Wbrew jego wyobrażeniom, kobieta skinęła głową.
- Każdy z nas ma do wypełnienia obowiązki, moim było stać się daniną by zapewnić bezpieczeństwo prowincji. Polityka starych rodów bywa… skomplikowana dla kogoś kto wcześniej nie miał z nią do czynienia. Nie oczekuję, że zrozumiesz - dodała.
Polityka starych rodów, pomyślał z ironią Twem. Jego ród cieszył się naprawdę długim, na dodatek udokumentowanym rodowodem, ale tak nisko nikt z jego przedstawicieli nie upadł.
- Faktycznie, nie zrozumiem. Polityka to nie dla takich prostych ludzi, jak ja. - Nie wspomniał o tym, że taplanie się w gównach nigdy go nie interesowało.
Senna skinęła głową nie wdając się w dalszą dyskusję. Nivio, pewnie i nawet dość radośnie, prowadził ich korytarzami, które coraz bardziej upodabniały się do przypadkowych stert kamieni. Kilka razy musieli ostrożnie pokonywać zawały, a i dziury w podłodze owej wędrówki uprzyjemniać, nie uprzyjemniały. Gdy dotarli wreszcie do Lorett, ta nadal siedziała na schodach. Agrach uniósł swój wielki łeb i warknął na powitanie, co spotkało się z entuzjastycznym odzewem ze strony Nivio. Z wybrańców tylko Litwor znajdował się przy ognisku, a i on bardziej był zajęty łukiem, który oglądał niż tym kto powrócił.
- Przedstawiam wam Sennę - powiedział Twem. - Do niedawna jeńca, albo też, można by rzec, zakładniczkę w rękach Rozetty.
W tym momencie dopiero zaczął się zastanawiać, czy Senna zostanie przyjęta w Cyth tak ciepło, jak sądzi. Ofiary przeznaczone dla bogów, jeśli jakimś cudem uda się im ujść z życiem, nie zawsze są witane z otwartymi rękami.
Litwor jedynie na chwilę uniósł głowę, którą to skinął, po czym nie mówiąc nic wrócił do swoich zdobyczy. Lorett także, o dziwo wykazała pewne, dość znikome zainteresowanie wyrażające się podobnym gestem. Jako że pozostałych widać nie było, tym tylko musiała się Senna zadowolić.
- Chcesz coś zjeść? - Twem zwrócił się do dziewczyny. - Chleb, kiełbasa i takie tam zwykłe obozowe codzienności.
- Z chęcią - odparła, rozglądając się po wnętrzu zamkowym. Po namyśle zdecydowała iż krzesło będzie lepszym wyborem niż miejsce obok Lorett czy też podłoga. - Agrach? - zapytała w pewnym momencie, spoglądając na bestię, która właśnie przewróciła jeden ze świeczników stojących przy ścianie. - Zwykle nie widuje się ich w tych okolicach.
- Polubił nas - odparł Twem, sięgając do plecaka po nieco jedzenia. Racje podróżne zwykle nie pojawiały się na stołach starych rodów, ale w tym momencie Twem nie miał pod ręką bażantów czy innych specjałów, więc panna musiała się zadowolić tym, co było. - Wina? - spytał.
Przez moment pożałował, że ze stosu skarbów nie zabrał złotego pucharu, ale nie spodziewał się gościa z wyższych sfer. Poza tym takie puchary bywały ciężkie i niewygodnie się nimi nabierało wody ze strumienia.
Kobieta skinęła głową.
- Dziękuję - dodała jeszcze, upewniając się czy suknia aby odpowiednio została ułożona. Może bowiem i była prosta, widać jednak było na pierwszy rzut oka, że Senna nawykła do tego by wszystko z nią związane było bardziej niż mniej perfekcyjne.
Złotego kielicha nie było, więc Twem wlał wino do miedzianego, pięknie zdobionego kubka.
- Proszę bardzo - powiedział.
Mówienie "smacznego" nie należało do zwyczajów dobrze widzianych w wyższych sferach, zaś picie zdrowia pięknych pań nie wchodziło w grę z oczywistych powodów - nie wypadało pić prosto z bukłaka.
Kolejnego dziękuję nie było, ograniczone bowiem zostało do lekkiego skinięcia głową.
- Zbytnio się z nią cackasz - rozległ się niespodziewanie głos Lorett.
Twem spojrzał na swą Towarzyszkę i lekko się uśmiechnął.
- Wszak ja zawsze jestem uprzejmy - odparł. - To w niczym nikomu nie zaszkodzi.
- Przydać także się nie przyda - oświadczyła, niezbyt przychylnym wzrokiem mierząc nowy dodatek do ich drużyny. - To tylko dodatkowy kłopot, balast, którym nie powinieneś się przejmować. Mamy zadanie do wykonania, a ona - niechęć aż ociekała z jej słów - tylko nas spowolni i zwiększy ryzyko, a ja nie mam ochoty oglądać jak kolejna osoba z drużyny ginie...
Twem spoważniał.
- Na to nic nie poradzimy. Też bym wolał, żeby wszyscy przeżyli. I nie uważam, że nasze życie jest wpisane w koszty tej wyprawy, że każdego z nas można bez problemu skreślić z listy uczestników i natychmiast o nim zapomnieć. Ale stypę wolałbym urządzić Cyth, Tam zostawimy Sennę i nie będziesz się musiała już nią przejmować.
Lorett rzuciła ostatnie, równie nieprzychylne co poprzednie, spojrzenie w stronę Senny, po czym powróciła do swojego poprzedniego stanu kompletnej obojętności.
Powiadają niektórzy, że gdy się komu ocali życie, to się później ponosi odpowiedzialność za tego kogoś. Twem oczywiście to powiedzenie znał, ale nie zamierzał go stosować. Przynajmniej w przypadku Senny. Tego jednak nie zamierzał mówić ani jednej, ani drugiej.
Nadział na długi patyk kawałek kiełbasy, po czym, czekając na powrót pozostałych, zaczął go opiekać nad ogniem.
 
Kerm jest offline  
Stary 31-10-2015, 00:12   #87
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Spokój był ostatnią rzeczą, o jakiej mogli marzyć nikczemni. Czy Khaidar się do nich zaliczała - na chwilę obecną przytaknęłaby podobnej tezie, godząc przy okazji z tym co czekało ich tuż za progiem. Kolejna podróż, kolejne kroki wielkiego planu, którego ostateczny sens znali może bogowie, lecz nie ich wybrańcy. W założeniu, w najlichszej teorii wiedzieli na czym polega zadanie. Przypominało to bardziej majaczące na granicy widoczności światełko niż jasną, wyraźną drogę do celu… ale narzekanie nie leżało w naturze skrytobójczyni. Nie gdy miała coś jeszcze do zrobienia. Pani życzyła sobie aby jej wola stała się ciałem, reszta przestawała mieć znaczenie. Obroża którą nałożyła na swoje narzędzie należała do wygodnych, mimo że dołączona do niej smycz nieuchronnie prowadziła noszącego ku zagładzie. Cóż począć? Wszyscy mieli jakąś rolę do odegrania.

Czas podobny karemu rumakowi, zarżał i ruszył z kopyta, przyspieszając do ostrego galopu, a Sentis skupiła się tylko na tym, by nie zostawać zbytnio w tyle. Naprędce ułożony w obolałej głowie plan zakładał dozbrojenie się w sposób najlepszy z możliwych. Nie mogła zawieść, ta opcja nawet nie wchodziła w rachubę. Z rozmysłem wybierała kolejne śmiercionośne przedmioty, dołączając do kolekcji posiadanych już roboczych narzędzi. Noże najróżniejszych kształtów i rozmiarów, o ostrzach prostych, falowanych i ząbkowanych krawędziach. Niektóre zdobione, inne zaś proste, funkcjonalne. Piękne w swej surowej formie. Znalazła też kilka sztuk z wydrążonymi na truciznę rowkami - te najbardziej ucieszyły zakapturzona kobietę. Nic tak nie ułatwiało potyczki jak zafundowanie przeciwnikowi dodatkowych bodźców w postaci dobrze dobranej toksyny.

W końcu Khaidar pokiwała w milczeniu głową, wyraźnie zadowolona z nowych zabawek. Zgarnąwszy po drodze garść kosztowności na drobne wydatki, skierowała swe kroki ku pozostawionej przy ognisku Lorett. Chciała się przyjrzeć się, na własne oczy zobaczyć bariery prywatnych komnat Pierwszej Nekromantki i pomyśleć jak je ominąć. Mogły one zawierać kolejne przydatne suweniry. Kobieta nie obraziłaby się za dodatkowe fiolki z płynną śmiercią, lecz wpierw trzeba było znaleźć do nich drogę.
Lorett, która wciąż siedziała tam, gdzie zastali ją pierwsi wybrańcy, którzy opuściwszy skarbiec wspięli się na wyższe poziomy zamku. Na widok Khaidar nie podniosła jednak spojrzenia, zupełnie jakby wszystko co interesowało czarnowłosą znajdowało się w owych płomieniach, które miała przed sobą.

- Zadowolona? - padło pytanie tuż przy uchu skrytobójczyni, zdecydowanie za blisko. - Czy także planujesz ruszyć na zwiedzanie zamkowych komnat?
- Masz obiekcje? - mruknęła cicho pod nosem, obracając głowę w kierunku z którego dobiegły słowa, a przed oczami zatańczyły czerwone świetliki. Mar... jakże on ją irytował swoim pojawianiem się znienacka, jednak jego przydatność brała górę nad pozostałymi wadami - Możliwe.
Skrzywiła się, bo podrażnione głoskami gardło zapiekło. Dawno się nie odzywała, nie widziała w tym potrzeby.
- Nie - odpowiedź padła natychmiast i nawet brzmiała na szczerą. - Gdzie zatem się udamy wybranko?
- Prywatne komnaty. - Uśmiechnęła się lewym kącikiem ust. Duch się przyda, zawsze lepiej jest go mieć po swojej stroni i przy sobie - Znasz drogę i możesz mnie tam zaprowadzić?
- Zaprowadzić mogę ale wejść… To już inna sprawa - odpowiedział.
- Prowadź. - Ruszyła przed siebie, omijając bez słowa zapatrzoną w ogień czarnowłosą - Propozycje? Tylne furki, słabe elementy. Żadna bariera nie jest idealna.
Mar od razu do niej dołączył, idąc tuż przy jej ramieniu.
- Ta jest… Rozetta była i nadal pozostaje potężnym magiem, a co za tym idzie jej moc jeszcze przez jakiś czas będzie chronić najdroższych jej rzeczy. Może gdybyś znała zakazaną magię… Tej jednak nie znasz, a co za tym idzie, musisz czekać, całkiem jak ci, którzy podzielają twoje pragnienie zdobycia skarbów nekromantki.
Khaidar zmrużyła oczy i zgrzytając zębami pokręciła głową. Widać nie tylko czerwie ciągnęło do gnijącej padliny.
- Kto jeszcze tam idzie? - spytała, obrzucając ducha dość kwaśnym spojrzeniem - I czy Yura nie mogłaby z tym pomóc?
- Yura jest z Litworem - wyjaśnił Mar. - Hassan i Nymph zdają się być dość mocno zainteresowani prywatnymi komnatami nekromantki. Co w sumie dziwić nie powinno. Jeżeli jednak to trucizn szukasz - delikatny uśmiech na jego twarzy sugerował iż jest szansa na to, że duchy czytać w myślach potrafią - to powinnaś udać się do komnat alchemika. Właściciel co prawda zabrał już pewnie najcenniejsze mikstury, jednak coś dla ciebie powinno się znaleźć.
Do lewego kącika ust dołączył prawy i oba wygięły się ku górze, burząc zwyczajowo obojętną minę jaką Sentis raczyła całą okolicę.
- Prośba… zirytuj mnie w najbliższej przyszłości i zaleź za skórę, bo zaczynam cię lubić - parsknęła i machnąwszy ręką gdzieś przed sobą, dopowiedziała. - Alchemik. Poprowadzisz skoro już tu jesteś?
- Cokolwiek moja wybranka sobie zażyczy - głos jego ociekał miodem, a na ustach błąkał się złośliwy nieco uśmiech.
Droga do pracowni alchemika, w przeciwieństwie do tych, które obrali pozostali członkowie drużyny, nie wiodła w górę, a na dół. Co prawda należało obejść wielkie schody i pokonać liczne korytarze, a następnie dość zaniedbaną klatkę schodową, gdy jednak stanęli przed drzwiami z metalu, które Mar otworzył przenikając przez nie dłonią i otwierając liczne zasuwy, okazało się iż było warto. Miejsce, u progu którego stanęli było ogromne. Z powodzeniem można by w nim urządzać bale. Kamienna posadzka ozdobiona byłą licznymi zwojami i księgami porozrzucanymi w iście artystycznym nieładzie. Na stołach piętrzyły się fiolki, słoje i karafki z cieczami, które przy dobrych chęciach można było nazwać odrażającymi. Pod ścianami stały regały. Kiedyś zapewne znajdowały się na nich eksponaty i okazy które były używane w pracy alchemika, teraz jednak tylko niektóre z nich mogły poszczycić się jakąkolwiek zawartością.
Na drugim końcu sali znajdowały się niewielkie drzwi i to tam Mar skierował swe kroki. Po ich otwarciu ich oczom ukazał się schowek pełen puszek, woreczków, słojów i wolno leżących eksponatów. Tu także panował nieopisany bałagan, jednak zniszczenia były mniejsze, a szansa na znalezienie czegoś przydatnego, większa.

Kobieta stąpała ostrożnie, odgarniając stopą porozrzucane po ziemi bambetle, byle tylko niczego nie połamać ani nie zgnieść. Ktoś najwyraźniej się spieszył, żałowała iż nie dane jej było ujrzeć laboratorium w pełnej krasie. Musiało stanowić nie lada widok. Powoli, metodycznie rozpoczęła oględziny, zaczynając od lewej strony. Od czegoś zawsze trzeba zacząć.
- Widzisz coś przydatnego? - rzuciła do białowłosej zjawy bez większego entuzjazmu.
Mar, który ograniczył się do przystanięcia w progu i oparcia się o framugę, wzruszył ramionami.
- Nie dla mnie, wybranko. Tobie jednak mogłaby się spodobać zawartość fiolki, tej, po prawej, przy której znajduje się twoja śmiercionośna ręka. Miałem kiedyś z nią styczność, tylko raz na szczęście, ale jak widać zadziałała bezbłędnie. Wrażenie zdecydowanie do przyjemnych nie należało. Dwie półki nad twoją głową zawierają niezbyt przydatne dla zwykłego śmiertelnika, nawet będącego alchemikiem, trucizny powodujące długie, bardzo bolesne objawy. Uważaj jednak na tą na końcu, w poskręcanej fiolce. Wolałbym nie musieć tłumaczyć Yurze i naszej pani dlaczego wybranka będąca pod moją opieką nagle utraciła nie tylko życie ale i duszę. Tahara nie należy do zbyt wyrozumiałych w tej kwestii….
Kończąc mówić uniósł głowę, przymknął oczy i… zniknął, by ponownie pojawić się, zwyczajowo, tuż przy Khaidar.
- To zaś każda wybranka posiadać powinna - wyszeptał czule, niczym kochanek do swej partnerki, jednocześnie zapinając z cichym “klik” złoty naszyjnik na jej szyi.


Sentis zamarła z ręką wyciągniętą w prawą stronę. Chłodny dotyk metalu dookoła szyi przyprawiał o ciarki, tym bardziej jeśli posiadało się wiedzę kto właśnie majstruje przy zapięciu. Duchy winny być niematerialne…
Kobieta uniosła pytająco brwi, spoglądając w ciszy to na wisior, to na białowłosego. Wyraźnie oczekiwała rozwinięcia owej nurtującej duszę kwestii, a że Mar czytał w myślach, nie musiała wyrażać ich na głos.
Westchnienie Mar’a zabrzmiało niemal… żywo.
- Nie możesz po prostu przyjąć daru i nie zadawać pytań? - Postawa Khaidar wyraźnie bawiła ducha, który odsunął się jednak nieco by dać jej więcej przestrzeni.
Zamiast odpowiedzieć znów się uśmiechnęła. Tym jednym prostym stwierdzeniem rozbawił ją do żywego. Pytania...przecież o nic nie pytała - potwierdziłby to każda z towarzyszących im istot, prócz Yury oczywiście.
Założywszy ręce na piersi kobieta skrzywiła się, przez jej twarz przebiegła drobna fala skurczy aż finalnie przyozdobił ją uśmiech prawie pozbawiony cynizmu. Dawno się nie uśmiechała, zbyt dawno. Zgarnęła w palce łańcuszek po czym podniosła go na wysokość oczu. Piękna robota, bez dwóch zdań. Podziękowała duchowi w myślach,lecz swoją odpowiedź i tak chciała uzyskać. Ot, z czystej, niczym nieskrępowanej kobiecej ciekawości… bo przecież nie chodziło o złośliwość. Skądże znowu.
Odpowiedział jej uśmiechem, lekkim, nawet mogącym uchodzić za przyjaznym, gdyby nie ta nutka … krwiożerczości w jego spojrzeniu.
- To twór pięknej, starej i całkiem już zapomnianej magii. Pozwoliłem sobie na małe przywłaszczenie go gdy ci na górze zdjęli częściowo zaporę jaką Rozetta postawiła przy swych komnatach. Nie byłoby sprawiedliwym gdyby moja podopieczna nie dostała czegoś odpowiedniego na zakończenie tej dość interesującej przygody.
Khaidar pokręciła głową wciaż z tą samą miną.
-A podobno bariera była idealna…- westchnęła. Nie była zła, w gruncie rzeczy cieszyła się, że znaleźli się tutaj. Pokoje Rozetty jawiły się teraz jako miejsce wyjątkowo zatłoczone. Naraz kobieta drgnęła i wyciągnąwszy ręke spróbowała dotknąć swojego towarzysza ciekawa czy palce przejdą prze niego jak przez mgłę, czy zatrzymają się w jakiś sposób. Magiczny wisior musiał mieć zastosowanie. Wolała sprawdzić sama, a pytać dopiero w ostateczności.
- Nawet idealne rzeczy można zniszczyć gdy sięgnie się po to, po co sięgać się nie powinno - odrzekł na jej słowa, jednocześnie z pewnym smutkiem przyglądając się jej działaniom. Dłoń Khaidar przeniknęła bowiem przez niego, pozostawiając na niej delikatny, chłodny ślad, jakby włożyła ją do zaspy śnieżnej lub górskiego potoku.
- Nie istnieje magia, która pozwoliłaby na to, co właśnie próbowałaś zrobić.
-Więc co potrafi twój prezent? - cofnęła powoli dłoń.
Mar wykonał ruch, jakby chciał ją powstrzymać przed zabraniem dłoni, jednak wstrzymał się, ograniczając do długiego, niemal wrogiego spojrzenia, jakim obdarzył ową część ciała kobiety.
- Ochroni cię, gdy mnie nie będzie w pobliżu. Jeżeli znajdziesz się na granicy śmierci, zabierze cię z niej i pozwoli żyć dalej. Jeżeli poprosisz Yurę, ta przy pomocy Oren może także związać mnie z nim częściowo, abyś zawsze mogła przyzwać mnie w potrzebie. Jest cenny, Khaidar. Postaraj się nigdy go nie utracić, a będziesz mogła cieszyć się życiem przed długi, długi czas.
Głos Mar’a zdawał się mieć niemal hipnotyzujący efekt. Płyn w delikatnym pojemniku zaczął falować, przyciągając zarówno spojrzenie ducha jak i skrytobójczyni.
- Tak, to piękna magia - powtórzył Mar. - Powinno się jednak dziękować wiekom, które przeminęły, za to, że została jednak zapomniana.

Sentis przytaknęła ponuro. Czuła dziwny smutek przez który widziany przez nią świat utonął w mroku jesiennego zmiechrzu. Ciemnym, zimnym i jakże przygnębiającym zjawisku.
- Dziękuję Mar - odpowiedziała, szczerze doceniając wartość podarunku. Nim jednak ukryła go bezpiecznie pod koszulą dodała - Mówisz o wiązaniu. Nie jestem idealnym wyborem jeśli chodzi o towarzystwo… i nie mów mi o wybrańcach i powinności. Pytam czy ty tego chcesz.
- Wybrańcy… Powinność… - Każde z tych słów ozdobione było sporą dozą sarkazmu. - Służę, co nie znaczy, że muszę wychwalać zarówno misję, którą mi zlecono, jak i jej cel. Gdy jednak tkwisz przez lata, zamknięty, pozbawiony możliwości swobodnego poruszania się, zależny od kaprysów innych, nawet marny wybór jest wyborem wartym zastanowienia. Ty zaś - mówiąc uniósł dłoń i “dotknął” twarzy kobiety - do marnych nie należysz.
- Mogę się okazać o wiele gorsza od tych, którzy trzymali cię w zamknięciu. - zwróciła jego uwagę na ten prosty fakt. Chłód na policzku był nawet przyjemny. Tak samo jak cisza towarzysząca ich rozmowom. Żadnego głuchego łomotu w skroniach, potężniejącego wraz z pojawianiem się na horyzoncie kolejnych ludzi. - Jeżeli powiesz tak, porozmawiam z Yurą. Jeżeli zaś nie...tematu nigdy nie było.
Śmiech, który rozbrzmiał był nawet przyjemny dla ucha, być może dlatego, że był to dźwięk raczej cichy, zdecydowanie złowrogi i kuszący jednocześnie owym mrocznym, chłodnym zabarwieniem.
- Gorsza? Droga wybranko, tyś z gorszym nie miała jeszcze do czynienia. Twoja osoba będzie wytchnieniem, przyjemnym oderwaniem, powiewem świeżości. Nie, nie okażesz się gorsza, zapewniam. Z Yurą zaś sam porozmawiam. Jest moim naczyniem, uczyni to, o co ją poproszę.
- Skoro taka jest twoja wola - cofnęła się i milcząc zebrała wskazane wcześniej przez niego fiolki, łącznie z ową niebezpiecznie pokręconą. Wetknęła każdą w osobną kieszeń płaszcza, gładząc niemal pieszczotliwie ich szklaną powierzchnię. Raz jeszcze rozejrzała się po pokoju, wzruszyła ramionami i wyszła. Skoro mieli już wszystko, pozostawanie w tym miejscu uznała za bezcelowe. Wróciwszy do reszty nasunęła kaptur na sam czubek nosa i zaszyła się w odosobnionym kącie, mając dość rozmów przebywania z żywymi jak na jeden dzień.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 31-10-2015, 16:41   #88
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Przeszukiwanie kolejnych komnat na niewiele się zdało. Stare meble, stare stroje, stare i zniszczone fragmenty zbroi i oręża. Nie licząc nadmiaru kurzu i pajęczyn, wiele za drzwiami, którymi upstrzone były piwniczne korytarze, a którymi Kred przemierzał, się nie kryło.
- Szukasz czegoś konkretnego? - głos Oren był zapewne ostatnim, który inżynier miałby ochotę usłyszeć w owej chwili, jednak jak na złość właśnie on rozbrzmiał za jego plecami.
Inżynier właśnie przystanął na moment, kiedy dopadł go znajomy mu głos. W skupieniu przyglądał się swojej dłoni. Tą którą ciął rytualnym sztyletem, poddając swą wolę zjawie dawnej cywilizacji. Oczywiście ręka była już zabandażowana, jednak krwistoczerwona plama przenikała przez nienagannie białe warstwy opatrunku.
- Wybawienia - odrzekł z niechęcią, ściągając cylinder z głowy i przecierając spocone czoło rękawem płaszcza. Nie odwrócił się. - Szukam czegoś, co ułatwi mi powrót do dawnego życia. Życia, które kochałem, a które zostało mi odebrane. - Kred nie spodziewał się tu Oren, jednak kiedy jej dźwięczny głos pojawił się znikąd, przyznał sobie w duchu, że mógł się tego spodziewać. Widocznie już zawsze miała go prześladować, jako sumienie świata magii oraz Odwiecznych, którym tak bardzo gardził.
- Nie znajdziesz tu nic, co mogłoby ci pomóc. Co takiego uczyniłeś? - zapytała, odczekawszy chwilę.
- Co uczyniłem? - zaśmiał się lekko. - Spróbowałem być wolnym człowiekiem. To nie popłaciło - powiedział, odwracając się w jej stronę. Spojrzał na kobietę, która wywróciła jego życie do góry nogami i wyciągnął przed siebie skaleczoną dłoń, jakby skargę na świat, który go skrzywdził. - Czego jeszcze ode mnie chcesz? Nie wystarcza ci, że wypełnili mnie tym obrzydliwym ustrojstwem? Dobrze wiesz, o czym mówię. Potrafisz to wyczuć, Oren.
Skinęła głową potwierdzając jego domysły.
- To ta magia zmusiła mnie, by cię odszukać. Nie powinieneś jej mieć, nie była ci pisana. To nie miało prawa się stać… Nie mogę jednak nic na to poradzić, nie w tej formie. - Być może była to tylko iluzja, kolejna magiczna ułuda, jednak zarówno głos jej jak i twarz wyrażały smutek i troskę.
Windath schował zabandażowaną dłoń do kieszeni i potrząsnął głową. Spojrzał jeszcze w te szmaragdowe oczy, tak nieludzko promieniujące życiem, czy raczej energią. Były niczym jeziora w jakimś magicznym, bajkowym królestwie. I ta burza ognistych włosów, która otulała drobną, zgrabną twarz. Takie połączenie musiało wywierać na zwykłym śmiertelniku niepojęte wrażenie. Zapewne niejeden mężczyzna raz spojrzawszy na tę istotę oddałby jej swe proste serce i ruszył za nią w ogień. Ale Kred nie był taki. Zawsze starał się na siłę przejrzeć iluzję. Nigdy nie pozwalał mydlić sobie oczu. Był rzeczowy. Oczekiwał konkretnych, jasnych odpowiedzi. Nie dawał się wodzić za nos na swój koszt.
-Chciałbym ci wierzyć, że mi współczujesz. Ale wiem, że tak nie jest. Nie jesteś człowiekiem. Nie patrzysz na świat naszą miarą. Jesteś czymś ponad nami. Czyż człowiek może traktować mrówki, tak jakby to uczyniła inna mrówka? Nie, gdyż nigdy sam nie był mrówką. I tak jest z tobą. Twój płaszcz. Ta skóra, te rysy, pełna pierś i zgrabne usta… to tylko przebranie. Nie wiem, dlaczego to robisz. Dlaczego nie chcesz być po prostu sobą. Jednak błagam cię, nie obchodź się ze mną, jak człowiek z człowiekiem, bo nigdy nim nie będziesz. Wolę, kiedy odkrywacie prawdziwe oblicza. Zrzucacie maski. Kiedy stanowczo dowodzicie, że wy i tylko wy macie władzę nad nami. Tak jest lepiej. Tak jest… szczerze. Nienawidzę iluzji. - Kred odwrócił się i powolnym krokiem ruszył w głąb korytarza, zaglądając do kolejnych komnat.
- Masz rację, nigdy nie zrozumiem ludzi i nigdy nie będę w stanie szczerze odpowiedzieć na ich cierpienia. Jednak… Teraz, w tej formie, jestem wam bliższa, niż kiedykolwiek było to możliwe. W waszych ciałach płynie ta sama moc, która jest we mnie. Nawet w twoim, mimo iż się od tego odgradzasz. Jest jednak coś jeszcze, co łączy zarówno istotę, którą jestem jak i ciebie, twór, który zawdzięcza życie mojej esencji. Oboje chcemy być wolni. Nie pomagam wam, by zwiększyć władzę, jaką Odwieczni mają nad wami. Nie jestem tu, by pokazać przewagę magii nad umysłem. Jestem, bo nie chcę zostać zniewolona, bo się tego boję.

Inżynier właśnie przeglądał zawartość jakiejś starej, zbutwiałej i zakurzonej szafy. Po chwili odwrócił się do ognistowłosej, trzymając w rękach wyblakły welon. Sukni, która by mu odpowiadała, nie mógł nigdzie znaleźć. Sam welon jednak wyglądał dostojnie, pomimo upływu czasu, jaki musiał tu minąć, od kiedy ostatni raz go użyto.
- Ty jesteś zniewolona? - zapytał, skupiając na niej swoje bystre spojrzenie i podnosząc brwi w geście zaskoczenia. - Przez kogo? Jak? - dopytywał, nieświadomie trzymając element ślubnego wystroju przed sobą.
- Jeszcze nie w pełni, jednak z każdą walką bardziej - mówiąc uniosła poczerniała rękę. - Jak myślisz co to jest? Jak ci się wydaje, czym się staję? To jednak jest konieczne, by pokonać tego, który nam zagraża. To moje poświęcenie, za cenę którego odzyskam w pełni swobodę, by dalej opiekować się tym światem. Nie tylko ty płacisz cenę, za to, że tu jesteś, Kredzie.
- Tam… w jaskini pełnej szkieletów - zaczął, spoglądając na przedmiot trzymany w dłoni, który naprędce odrzucił za siebie. - Co się właściwie stało? Nie zabiłaś Rozetty, prawda? Według mnie pozbawiłaś ją czegoś. Czegoś, co sama zaabsorbowałaś. Jednak w jakim celu? Wszak nie widzę połączenia z samym rytuałem. On sam zapewne odbyłby się, nawet gdyby nekromantki tam nie było - pytał, rozglądając się po komnacie. Ostatecznie stwierdził, że nie ma tu nic rzucającego się w oczy, dlatego podszedł do wielkiego, równie zakurzonego co wszystko tutaj łoża i przysiadł na starym materacu. Po ostatnich przygodach zaczął odczuwać zmęczenie. Czerwony Byk przestawał działać, a to oznaczało spadki w energii i aktywności ciała. Niedługo prosty pan inżynier będzie potrzebował odpoczynku. I obfitej strawy.
[i]- Rozetta nie może zginąć. Jest potrzebna, tak samo, jak każdy z was. Jej moc jednak… To coś całkiem innego. Zabrałam ją i zapieczętowałam w tym ciele. Jest pierwszym fragmentem pieczęci, którą się staję. Oznacza to jednak, że od tej chwili, aż do pokonania Darkara lub odnowienia mocy wszystkich Filarów, zmuszona jestem nosić te kajdany, które wzbraniają mi powrotu do mojej prawdziwej formy.
Oren podeszła bliżej, jednak nie na tyle blisko by jej obecność mogła przeszkadzać Kredowi.
- Bez ograbienia Rozetty z jej mocy nie bylibyście w stanie przejść przez drzwi prowadzące do Filaru. Co prawda otwarłyby się, jednak zastalibyście tam jedynie pusty, ciemny korytarz.
- Rozumiem. A więc cała ta Rozetta była strażniczką do sali rytualnej - Kred po tych słowach zamilkł na chwilę, nie zwracając uwagi już na Oren. Zdjął z pleców pokrowiec z Rozgadaną Betty i położył go obok siebie. Następnie zsunął z głowy cylinder i ułożył tuż przy kuszy automatycznej. Zakładając dłonie pod kark, położył się na materacu, wtapiając spojrzenie w sufit. Oddychał miarowo i wydawał się nad czymś zastanawiać.
- Co ja mam teraz zrobić? Z tym, co mi uczyniono. Czuję to pod skórą, jednak staram się o tym nie myśleć. Być może nie dotarła jeszcze do mnie myśl, czym się stałem. - Innowator wypowiadał słowa swobodnie, tak jakby rozmawiał sam ze sobą, co zresztą miał zwyczaju, a czego nie czynił na głos, kiedy był w towarzystwie. - Muszę przyznać, że to zabawne, kiedy powiedziałaś mi, że poświęcasz się tak, jak my.
- Cieszę się, że mój los chociaż jeden osobie sprawia przyjemność. - Oren nie zbliżyła się nawet na krok, zamiast tego oparła plecy o ścianę, tuż przy wejściu do komnaty. W jej głosie nie było niczego, brzmiał całkiem obojętnie, jakby mówiła o czymś, co nie miało znaczenia. - Musisz żyć i sprawić, by zadanie zostało wykonane. Wtedy… Wtedy być może będę w stanie ci pomóc.
- Nie sprawia mi to przyjemności. Mimo, iż moje życzenia dla waszego rodzaju często zakrawają o najgorsze zbrodnie. Być może człowieczeństwo jeszcze mnie nie opuściło - Kred rozłożył ręce na boki i przymknął oczy, chwilowo przenosząc się myślami do swego warsztatu. - Wtedy, kiedy pierwszy raz pojawiłaś się w mojej pracowni… Coś mną drgnęło. Poczułem takie lekkie, ciche ukłucie w sercu. Coś, co miało mnie ostrzec przed zbliżającym się zagrożeniem. Przed zmianami. Wtedy oczywiście tego nie wiedziałem. Ale widząc cię, Oren, od razu pomyślałem, że nie przyszłaś zachęcona zabawkami w witrynie. Oczekiwałaś ode mnie czegoś, czego nie mogłem, nie chciałem i czego nadal nie chcę ci dać. Wiary. Wiary w twoją sprawę - Kred przemawiał, nie zwracając najmniejszej uwagi na otoczenie. Leżał beztrosko niczym dziecko, na którym nie spoczywają żadne obowiązki. - A teraz… teraz jak się dowiaduję nasze sprawy się pokrywają. Oboje chcemy być wolni.
Kroki Oren były ledwie słyszalne, jednak na tyle wolne i ostrożne, że dawały możliwość powstrzymania jej przed podejściem bliżej.
- Tak, wtedy oczekiwałam - odezwała się, przysiadając na brudnej podłodze, przy łóżku na którym leżał. - Wtedy… To były pierwsze chwile w ludzkiej powłoce. Wszystko było takie inne od tego co znałam. Kolory, zapachy, dźwięki… Oczekiwałam … Posłuszeństwa, ugięcia się przed czymś, co znajdowało się ponad ową marną istotą, którą znalazłam w warsztacie. Byłam gotowa zmusić cię do tego, byś zgodził się wziąć udział w zadaniu, które zrzucono na twoje barki. To, że poproszono mnie o pomoc komuś takiemu… Nie znam ludzkich emocji, tak dobrze jak ktoś, kto się z nimi narodził, jednak w tamtej chwili to, co czułam najbliższe było waszego odpowiednika gniewu. Byłam wściekła, że oddano mi tak niewdzięczną, słabą i pozbawioną wiedzy o swoim miejscu w tej krainie, istotę.
Umilkła na dłuższą chwilę, zapewne zastanawiając się nad kolejnymi słowami.
- Byłam w błędzie - odezwała się ponownie. - Bycie z tobą, z wami… Nie uczyniło ze mnie człowieka, to nie tak, jednak… Teraz proszę. Proszę o to byś stanął ze mną ramię w ramię i walczył o wolność zarówno dla mnie jak i dla siebie. Czy zrobisz to Kredzie Windath? Czy będziesz w stanie przestać nienawidzić mnie na tyle, by nasza wspólna przyszłość nie nosiła piętna kajdanów?

Kiedy Oren przysiadła przy nim i zaczęła przemawiać, on wyrwał się z zamyślania i otworzywszy oczy, wciąż skupiając wzrok na sklepieniu, słuchał uważnie jej słów.
- Wszyscy jesteśmy więźniami tego świata. Czy Odwieczni także nie są przykuci do tego parku miniatur, który stworzyli? Skoro jeszcze go nie opuścili, to oznacza, że nie mogą, bądź nie chcą tego zrobić. - Kred podniósł się i ponownie wrócił do pozycji siedzącej na łożu. Spojrzał na nią. Siedziała tuż obok, na wyciągnięcie ręki, oparta o łóżko, na którym spoczywał. Wpatrzona gdzieś w dal. Z tej pozycji mógł tylko przyjrzeć się jej ognistoczerwonym włosom, nienaturalnym dla zwykłego śmiertelnika, a jednak nie sprawiającym złe wrażenie. Bujne pasma otulały jej zgrabną sylwetkę, która siedziała na tej zimnej posadzce, jak mała, bezbronna dziewczynka, która na chwile schroniła się, by zaraz wyjść z ukrycia i zmierzyć się z przeciwnościami świata.
- Nie wierzę w to, że kiedykolwiek staniemy jak równy z równym. Sprawa Wybrańców to teraz mój cel, to jest pewne. Dokonam tego, czego ode mnie się oczekuje. Postaram się zignorować ten podmuch wiatru, który mnie wypełnia, żyjąc z myślą, że wkrótce będę mógł się go pozbyć. Mimo to muszę przyznać że… źle cię oceniłem. Być może nieco pochopnie sklasyfikowałem cię na równi z rodzajem Odwiecznych. Różnisz się od nich. Wypełnia cię żądza, cel, do którego dążysz w swej wierze. Próbujesz żyć, by coś osiągnąć. Prawie jak… człowiek - przemawiał spokojnym głosem wpatrując się w jej postać, jakby zapominając na moment o swojej dumie oraz o tym, jak bardzo czuł się znieważony.
Oren skinęła głową, po czym szybkim, zwinnym ruchem podniosłą się z podłogi i obróciła tak, by móc na niego spojrzeć.
- Dziękuję - rzekła, wyciągając dłoń do siedzącego na łóżku Kreda.
Innowator odwzajemnił spojrzenie, a następnie dość niepewnie podał jej swą skaleczoną rękę. - Nie dziękuj mi - odpowiedział i objął jej delikatną dłoń. - Muszę znaleźć pozostałych. Nie znalazłem tu nic, co by mi się przydało. Może innym się poszczęściło i natrafili na skarby wspomniane przez tamtego ducha - dodał, wstając i przyglądając się jej z góry. Szybkim ruchem poprawił czuprynę i założył swój cylinder, nie zapominając zabrać ze sobą Rozgadaną Betty. - Jest tu coś ciekawego do zobaczenia? Ciekawego dla człowieka pokroju mojej skromnej osoby.
- Pozostali mają się dobrze - zapewniła go Oren. - Co zaś do twego pytania… Czy jesteś w stanie mi zaufać? - Delikatny uśmiech, lekkie uniesienie kącików ust jedynie, ozdobił jej twarz przy tych słowach.
Kred odwzajemnił uśmiech. Był on jednak szarmancki, jak na dżentelmena przystało. I z tą maską emocji odpowiedział nieco surowszym głosem - Zapewne niewiele jest już rzeczy, jakie mogą mi się przytrafić. - Nie dał wiary jej bezinteresownym intencjom, ani uroczemu uśmieszkowi, jednak zastanawiał się, czym też jego towarzyszka może go zaskoczyć. - Co tym razem dla mnie przygotowałaś?
Miast odpowiedzieć, delikatnie wyswobodziła dłoń, którą trzymał i położyła ją na jego sercu.
- Chyba… możemy uznać to za nagrodę - odpowiedziała, a Kred poczuł jak coś, siła, której nie był w stanie się oprzeć, ciągnie go w jej stronę. Jednocześnie świat przed jego oczami zaczął się rozmazywać, wirować, wreszcie całkiem zatracić znajome kształty i kolory.
- Oddychaj - usłyszał radę gdy na powrót, niezwykle powoli, zmysły wracały mu do stanu względnie normalnego.
Bez wątpienia nie znajdował się już w owej komnacie pełnej rupieci. Nie można było jednak rzec, że miejsce w którym teraz przebywał, należało do szczególnie uporządkowanych czy też zawierających jakiekolwiek skarby. Przynajmniej nie takie, które oczy zwykłego śmiertelnika były w stanie dojrzeć.
- To miejsce wkrótce przestanie istnieć - głos Oren dochodził z bliska, nawet z bardzo bliska biorąc pod uwagę, że jej dłoń wciąż spoczywała na jego piersi. - Rozetta przez jakiś czas utrzymywała w tych włościach kogoś twojego pokroju, jednak w przeciwieństwie do ciebie władającego magią od narodzin. To jego pracownia.

Windath potrzebował kilku chwil, by zebrać się w garść, powstrzymać odruchy wymiotne i zorientować się o otoczeniu. Bez wątpienia była to magia. Jednak czy Kred rzeczywiście znajdował się w tym pomieszczeniu, czy też była to tylko iluzja? Innowator dał sobie jeszcze moment, by rozeznać się w sytuacji. Kiedy stwierdził, że grunt nie zapada mu się pod stopami, postąpił kilka kroków i począł się uważnie przyglądać.
- Gdzie ja jestem? - zapytał bezwiednie, ignorując fakt, że Oren nakreśliła już mu sytuację. Nie oczekiwał jednak odpowiedzi, Zamiast tego bacznie rozglądał się po wspomnianej pracowni. Coś go ruszyło. Nie było to co prawda znajome miejsce. Nigdy wcześniej tu nie był, ani nie widział podobnego pomieszczenia. Jednak… pewne rzeczy wydawały mu się znajome. Obfite regały książek wypełnione po brzegi. Porozrzucane stronice z jakimiś rysunkami. Przyrządy, narzędzia, preparaty wszędzie porozkładane w nieogarniętym dla niego chaosie. A jednak mógł dostrzec w tym jakiś sposób.
- Kim był ten człowiek, który zarządzał tym miejscem? - dopytywał bardziej sam siebie. Zaczął coraz gwałtowniej poruszać się po pomieszczeniu. Przebiegał z kąta w kąt i przyglądał się różnym dziwnym przedmiotom, bądź to przeglądał jakieś manuskrypty. Jego spojrzenie zapłonęło. Zapominając o całym bożym świecie rozgorączkowany przemieszczał się z miejsca na miejsce, wprowadzając jeszcze większy nieład do komnaty. Bierny obserwator mógłbym stwierdzić, iż poczciwy inżynier Kred Windath oszalał. I może faktycznie ta opinia nie odbiegałaby daleko od prawdy. Innowator poczuł ogromną ekscytację, przyglądając się owocom pracowni dawno zapomnianego wynalazcy. Odczuwał jeszcze większą euforię, kiedy dowiadywał się, że niektóre z jego własnych projektów tak naprawdę pokrywały się z tym, co w zamierzchłych czasach skonstruował ten człowiek. Jego praca różniła się jednak od projektów Kreda. W wielu przyrządach jako element schematu uwzględniano magię, jej uwarunkowania i zastosowanie. Coś, nad czym Windath nigdy nie pracował.
Ta pozbawiona jakiegokolwiek ładu krzątanina lefijczyka po pracowni zatrzymała się, kiedy dotarł do pewnej gabloty. Stała między dwoma pękatymi regałami, dość niepozorna, nieśmiało pobłyskując poczerniałymi elementami z metalu w świetle nieznanego pochodzenia wypełniającym tę komnatę. W niej to dostrzegł jakiś podłużny, metalowo-drewniany przedmiot, który na pierwszy rzut oka nie mógł zidentyfikować. Był to pewien wynalazek, który nie wyglądał na dokończony, bowiem niektóre elementy leżały luzem za zakurzonym szkłem. Tuż obok na poduszeczce natomiast spoczywała jakaś nieopisana książka, z której wystawały zapisane kartki. Nie myśląc nad tym dłużej, Kred zdjął cylinder i przykładając go do gabloty uderzył przez niego pięścią. Szkło w jednej chwili popękało i otworzyło dostęp do wynalazku. Majsterkowicz otrzepał nakrycie głowy, jednak nie ubrał już go ponownie, a odłożył na stół znajdujący się nieopodal, by zaraz dobrać się do książki. Były to schematy konstrukcji. Opisy, komentarze, wyjaśnienie działania. Wszystko, co naukowym bełkotem opisywano ten przedmiot od najmniejszej śrubki. Kred oparł się o masywny, dębowy stół na kilkanaście minut i uważnie przestudiował każdą stronę, a jego zapał rósł po każdym przeczytanym słowie.
- Nie wierzę - powtarzał na głos. - Nie daję wiary. Dlaczego sam na to nie wpadłem? - dodawał drżącym głosem. - Geniusz… ale projekt jest nieskończony. Brakuje tu paru elementów. Ten człowiek może potrafił w genialny sposób powiązać inżynierię z magią, ale nie znał się najlepiej na mechanizmach. Był wizjonerem, ale brakowało mu czasem skrupulatności z pracą nad elementami działającymi bez magii...
Kred odłożył na moment książkę i ostrożnie, niczym trzymając dziecko, wyciągnął przedmiot z gabloty. Wedle opisu zwał się “miotacz kul”, co jednak nie przypadło do gustu lefijskiego inżyniera. Nie zwracając na to jednak uwagi rozłożył “miotacz” wraz ze wszystkimi elementami na stole, przy którym wieki temu pracował inny człowiek i pozbierał wszystkie narzędzia, jakie mogły mu się przydać. Schemat był dobry, jednak znalazł w nim kilka luk oraz niedociągnięć. Musiał wymienić parę sprężyn oraz od nowa złożyć tłok i przekładnię. Broń, jak się dowiedział, służyła do miotania ołowianych kul na odległość przekraczającą dwieście metrów. Do napędzenia pocisków stosowała specjalny zbiorniczek wypełniony sprężonym pod dużym ciśnieniem powietrzem. Jak się domyślił, zapełnienie takiego zbiornika mogło być problematyczne, jak na obecne warunki, dlatego twórca posługiwał się w tym przypadku magią. A konkretnie magią wiatru. Tego elementu Kred nie mógł zastąpić. Nie znał technologii, która mogłaby konkurować z tym rozwiązaniem, zachowując podobne osiągi i wydajność. Wciąż jednak wspomniane kwestie mechanizmów oraz zastosowanie celownika pozostawiała majsterkowiczowi wiele do życzenia. Dlatego nie zastanawiając się długo nad tym, co i dlaczego to robi, wziął się do pracy. Pragnął skończyć i usprawnić tę broń. Zmodyfikować ją jak tylko był w stanie i wyregulować do swoich potrzeb.
Nie czuł, ile czasu mu tam upłynęło. Minuta mijała po minucie w mgnieniu oka. Nie zważał nawet na to, że rzeczywistość, która go otaczała, zaczęła się jakby rozpadać kawałek po kawałku. On jednak pracował bez wytchnienia przy stole, od którego nie odchodził nawet na moment pogrążony w swym szaleńczym zapale, jaki towarzyszył mu przy obcowaniu z prototypami. Karabin, określił tę broń. Karabin pneumatyczny. A dla niego “Anioł Zguby”. Bezszelestnie posyłający pocałunek śmierć nieprzygotowanym.
Praca się opłaciła. Broń była gotowa. Drewniana, mocna kolba. Celownik optyczny z wielokrotnym powiększeniem. Podczepiany magazynek na 10 kul. Lufa przystosowana także do wykorzystania w różnoraki sposób spreparowanych strzałek. Ideał. Broń wyborowa o imponującym zasięgu, z kilkoma rodzajami pocisków różnej mieszanki, zależnej od potrzeb strzelca.
Windath nie mógł wyjść z podziwu nad swoją pracą, toteż odsunął używane narzędzia by zrobić miejsce i usiadł na stole z nową zabawką na kolanach, otoczony pustą przestrzenią, która pożerała pracownię dawnego inżyniera. Kred jednak był spełniony. Cokolwiek właśnie się działo, zdążył. Zdążył dokończyć projekt poprzednika. Czuł zadowolenie, toteż bez strachu czekał, aż i jego pochłonie rozpad.
Ten jednak najwyraźniej nie miał takiego zamiaru, lub zwyczajnie został przed tym powstrzymany.
- Czy skończyłeś swą pracę? - zapytała Oren, unosząc się lekko nad podłogą. Wir powietrza, który ich otaczał, powstrzymywał oboje przed spadnięciem w dół, gdzie widniały resztki wieży, która do niedawna dumnie górowała nad zamkiem nekromantki. To co się zachowało, kilka kamieni, tworzących podłogę, stół i narzędzia oraz Kred w centrum tego wszystkiego, lewitowało nad ruiną. Słońce nad nimi wskazywało na południową porę. Hałas pod nimi wskazywał na to że, niszczycielska siła jeszcze nie zakończyła swego dzieła.
- Tym razem to ja dziękuję - odpowiedział na pytanie. - Mogę go zatrzymać? - zapytał, ściskając karabin jak najważniejszy skarb. Spoglądał na Oren, nie zawracając sobie głowy tym, gdzie go wyciągnęła i co się właśnie dzieje. Podczas swej pracy zawsze czuł się wyjęty z tego świata.
- Oczywiście - odparła, obdarzając go pogodnym uśmiechem. - Dokończyłeś go zatem jest teraz twoją własnością. Ten, który rozpoczął ten projekt już od dawna nie żyje, więc nie może już rościć sobie do niego prawa. Teraz jednak czas najwyższy, byśmy ponownie znaleźli się na ziemi. Zamek wkrótce całkiem obróci się w ruinę.
- Żałuję, że nie dane mi było poznać tego człowieka. Wiem jednak, że jego wynalazek pomoże nam w misji. Wracajmy zatem, choć nie sądzę, by Wybrańcy przejęli się moim zniknięciem - Kred, być może po raz pierwszy szczerze uśmiechnął się do Oren. Wstał ostrożnie, spakował narzędzia, założył karabin na ramię, a cylinder wcisnął na głowę.
Powoli opuszczając w dół to, co zostało z pracowni, Oren skierowała się do miejsca, które zdawało się być głównym wejściem do zamku, jednak w obecnym stanie, przypominało to bardziej chaotyczną grupę kamieni. Za nimi widniały schody i widoczny z podwórza, fragment posadzki.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 31-10-2015, 20:30   #89
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Schody na górę były nieco węższe od tych, którymi na pierwsze piętro się wspięli. Sam korytarz, który czekał na niego na ich końcu, prezentował się jednak dość okazale, o ile przymknęło się oczy na odpadające strzępy gobelinów, łuszczące się portrety dawnych mieszkańców czy rdzewiejące okazy oręża wiszące na ścianach. Również balustrady, która od zewnętrznej strony broniła Hassana od spadnięcia na posadzkę dwa piętra niżej, lepiej było jednak nie dotykać.
Drzwi było tu nieco mniej niż na niższych poziomach. Każde zaś były zdobne, acz nadgryzione zębem czasu. Gdy jednak, po dość długiej wędrówce, dotarł do wysokich, dwuskrzydłowych wrót niemal, delikatny powiew magii kazał mu przystanąć i poświęcić chwilę lub dwie na dokładniejsze zbadanie tego co kryło się za nimi.
Hassan podszedł do drzwi ściskając sztylet w dłoni i nasłuchiwał przez chwilę co się kryło za nimi.
Jeżeli liczył na jakikolwiek dźwięk, to niestety, a może i na szczęście, się przeliczył.
Ostrożnie kapłan otworzył drzwi zaglądając tam ukradkiem. To że nie było dźwięku nic nie znaczyło. Choć wątpił by napotkał tam na przeszkodę, wszak energia nekromantki została zapieczętowana, to lepiej zawsze było być ostrożnym.
Za drzwiami nikt na niego nie czekał. Nie znaczyło to jednak, że pomieszczenie ziało pustką. Wręcz przeciwnie. Regały były wszędzie, sięgając od podłogi do sufitu. Każda ściana została nimi ozdobiona, poza tą, w której tkwiło okno, oraz drobnym fragmentem gdzie znajdował się kominek. Księgi na nich się znajdujące były stare, część rozlatywała się na jego oczach. Niektóre jednak zdawały się opierać zniszczeniu, uparcie wabiąc oczy pięknymi, starannie ozdobionymi grzbietami.
Hassan znalazł dokładnie to czego szukał. Odwrócił się w stronę korytarza i krzyknął
- Nymph! Znalazłem! - po czym ruszył do ksiąg patrząc po tytuach tych które się opierały niszczycielskiemu wpływowi, oraz za powiewem magii starając się zlokalizować najcenniejsze.
Dziewczynka musiała być dość daleko, nim bowiem dotarła do kapłana, ten zdążył już zgromadzić pokaźnych rozmiarów księgozbiór w którym nie brakowało takich tematów jak “Praktyczne zastosowania magii krwi”, “ Tajemnice podziemnych ziół” czy dość duży tom o prostym, jakże pasującym do tego miejsca tytule “ Nekromancja”.
Nymph pobieżnie przejrzała owe księgi, jednak nadal nie wykazywała szczególnego zainteresowania.
- Musi być jeszcze jakieś miejsce, gdzie trzymała cenniejsze okazy. Nie uwierzę, że to wszystko co zdołała zebrać przez te wieki istnienia… - co mówiąc poczęła “węszyć” wśród pozostałych ksiąg, a raczej ich resztek.
Hassan z kolei nie namyślał się długo. Chwycił księgę o Podziemnych Ziołach i schował do torby. Magia magią, ale w ziołach był bardziej zainteresowany. Po czym i on zaczął przeszukiwać resztę zbiorów.
Poszukiwania te zawiodły oboje do tomu, który zdążył zostać całkiem zasypany resztkami ksiąg. Tom ten nie był duży, nieco tylko większy niż dłoń kapłana, na której spoczął. Gdy ten otworzył jego stronnice, okazało się iż takowych tam nie było. Zamiast nich znajdowała się szkatuła.
Wiedząc, że czas grał przeciwko nim, szybko wyjął szkatułkę i otworzył ją tak, że zarówno on jak i Nymph mogła zabaczyć jej zawartość.
Zawartością zaś był zloty naszyjnik, drobny, całkiem niepozorny. Elementem jednak, który zwrócił uwagę zarówno Nymph jak i Hassana był kamień go zdobiący. Kamień, który do złudzenia przypominał ten, który znajdował się w posiadaniu zarówno kapłana jak i wodnej czarownicy.
- Interesujące… - stwierdził Maik nie wiedząc co zrobić z tym znaleziskiem. - Co z nim zrobimy?
- Jak to co? - Nymph spojrzała na kapłana jakby ten nagle oznajmił że wyrzeka się magii i idzie tworzyć zabawki wraz z Kredem. - Przecież to jej życie, jej nieśmiertelność. Oczywiście, jak na kogoś kto żyje od wieków musiała stworzyć więcej niż jeden, jednak… Dzięki temu będziemy mogli dostać się do jej komnaty.
Uśmiech lisa zawitał na twarzy Hassana po czym zapytał wyjmując naszyjnik ze skrytki
- Więc na co czekamy? - raz jeszcze spojrzał na książki które udało mu się zebrać i… chwycił “Praktyczne zastosowania…” które wylądowały do jego torby. Wszak czasem ogień należało zwalczać ogniem, a skoro wiedza sama się prosiła…?
Nymph nie trzeba było dodatkowo pospieszać. Ruszyła przodem prowadząc kapłana w stronę komnat nekromantki. Droga prowadziła innymi korytarzami, niż te którymi przybył do biblioteki. Rozpad postępował tu jakby szybciej przez co uważać musieli na spadające od czasu do czasu fragmenty ścian i dziury w podłodze. Gdy jednak dotarli wreszcie na miejsce, oczom kapłana ukazały się wrota zajmujące całą szerokość korytarza, który do nich prowadził. Zrobione najpewniej ze złota, zdobne były w szmaragdy i diamenty, które tworzyły zakończenia licznych, zawiłych linii. Nie było klamek, ani nawet uchwytów które mogłyby pomóc przy ich otwieraniu. Były za to dwie czaszki, sądząc po rozmiarach, należące kiedyś do nowo narodzonych dzieci. Magia wibrowała w owym miejscu, wroga każdemu, kto pragnął przekroczyć próg komnaty. Gdy jednak Hassan podszedł bliżej, trzymając w dłoni naszyjnik, moc zaczęła się uginać i wybrzuszać tworząc tunel, który pozwolił na to by zbliżyć się do wrót.
Trzymając się blisko Nymph zbliżył się i próbował je otworzyć. Szczęśliwie, miał nadzieję, nie były zamknięte. Bo po co skoro postawiła właścicielka potężne bariery nie do przebicia?
Los uśmiechnął się do kapłana po raz kolejny. Drzwi stanęły otworem gdy tylko ręka jego spoczęła na jednej z czaszek, które je zdobiły. Za nimi znajdowała się sala, która mogła być zarówno biblioteką, labolatorium jak i salonem. Najpewniej zaś była każdą z tych rzeczy. Ściana po prawej stronie kryła parę drzwi, po każdej ze stron ogromnego kominka, w którym z pewnością można by upiec wołu… lub człowieka.
Nymph zmierzyła wzrokiem pomieszczenie, na dłużej zatrzymując go na księgach równym rzędem ułożonych na półkach.
- Biorę te po lewej stronie - oznajmiła w końcu, wskazując na jedne z drzwi przy kominku.
Decyzja została podjęta, mu pozostały drzwi po prawej do zbadania i tak Maik uczynił kierując do nich swe kroki.
Zarówno jedne, jak i drugie drzwi prowadziły do, jak się okazało, jednego pomieszczenia, które, biorąc pod uwagę obecność dużego łoża z baldachimem, musiało być sypialnią. To, że wielkością dorównywało sali, którą właśnie opuścili, tylko pokazywało iż nekromantka zdecydowanie wolała, by otaczały ją splendor i, cóż, przestrzeń. Poza łożem, które do oczywistych rzeczy służyło, była tam także ściana… Nie bez powodu to właśnie ona, poza łożem, od razu uwagę wchodzącej dwójki zwróciła. Do niej to bowiem, zarówno za nadgarstki jak i kostki u nóg i szyję, przykuta była para. Oboje, na pierwszy rzut oka nie mogący mieć więcej niż sam kapłan, lat. Dziewczyna znajdowała się po prawej stronie. Odzienie jej ciężko było takowym nazwać gdyż składało się jedynie z halki a i ta była w wielu miejscach naderwana i pocięta. Młodzieniec zaś nie posiadał nawet tego. Oboje czarnowłosi, szczupli i podobni rysami jedno do drugiego. Bez wątpienia byli rodzeństwem, rzec można nawet iż bliźniętami. Liczne rany, zarówno kłute jak i cięte zdobiły ich ciała tworząc mozaikę cierpień, jakich doświadczać musieli przez czas jakiś. Niektóre z raz zdążyły się bowiem zabliźnić, inne natomiast wciąż krwawiły. Wokoło nich, namalowane zapewne ich własną krwią, widniały symbole, które kapłan na oczy widział po raz pierwszy.
- Dobry Sylefie - wyszeptał Hassan podchodząc do młodzieży sprawdzić czy żyją, czy razem z zapieczętowaniem mocy i oni odeszli
- Masz jakiś sposób by ich uwolnić? - zapytał Maik nie znając prawdziwej potęgi magii wody.
- Nie jestem złodziejem, nie znam się na zamkach - prychnęła Nymph, niezbyt losem dwójki więźniów przejęta. - Mogę ich ocucić, jak chcesz...
Oboje, zarówno dziewczyna jak i chłopak, zdawali się być wciąż przy życiu, aczkolwiek stan ten mógł w każdej chwili mógł ulec zmianie.
- Najpierw zajmę się zamkami… jeśli się uda. - po czym podszedł do dwójki i przykucnął przy nich robiąc niewielkie nacięcie na palcu. Szepcząc coś do siebie niezrozumiale utrzymał palec nad zamkiem kajdan i pozwolił by kropla krwi wpadła weń.
Biorąc pod uwagę jak zakończyła się poprzednia próba otwierania zamków tym sposobem, kapłan kusił los. Szczęściem ten się do niego tym razem uśmiechnął. Rozległ się cichy “klik” i zamek ustąpił. Pozostałe także się poddały, gdy i na nich skapła kropla Hassanowej krwi.
- Marnotrawstwo - oznajmiła Nymph, zamiast mu w jakikolwiek sposób pomóc, szperając w rzeczach nekromantki. - Pewnie i tak nie dożyją wieczoru. Lepiej ich tu zostawić.
- Mogą być cenni, poza tym, puki żyją nie opuszczę ich . - z tymi słowami obandażował dłoń i kładąc po jednej dłoni na głowie mężczyzny, a drugą na głowie kobiety zaczął szeptać modlitwę do Sylefa
- Dobry Sylefie, dawco życiodajnej mocy, oddechu życia. Spraw by twa moc spłynęła na tych którzy pokrzywdzeni przez los i poczynania służki Darkara raz jeszcze ujrzeli światło, a życie w ich żyłach zajaśniało raz jeszcze w pełni chwały, by mogli Tobie składać dzięki i służyć.
Czy rozsądnym było wzywanie Odwiecznego tuż po tym jak skorzystało się z zakazanej magii… Najwyraźniej tak skoro zarówno młodzieniec, jak i dziewczyna otworzyli oczy wraz z ostatnim słowem modlitwy. Ich rany co prawda pozostały takimi jakimi były, jednak wyraźnie siły wracały do obojga. Powracał także strach na ich umęczone oblicza.
- Dzięki niech będą Sylefowi… - powiedział z ulgą kapłan po czym uśmiechnął się promiennie do biedactw zabierając dłonie z ich głów.
- Nic wam nie grozi, nekromantka została pokonana. Wstańcie i ubierzcie się w co znajdziecie. Odeskortujemy was do najbliższej osady. Jesteście bezpieczni.
Ufność najwyraźniej była tym, na co kapłan nie miał co liczyć. Także nie było śladu wdzięczności na ich obliczach. Ostrożnie, wciąż mierząc go wzrokiem, młodzieniec chwycił dłoń dziewczyny by pomóc jej wstać, po czym przytulił ją do siebie. Stali tak chwilę dłuższą, niezdecydowani czy zaufać nieznajomemu czy nie.
- Albo się ubierzecie albo idziecie tak jak teraz, nie mamy czasu do zmarnowania - Nymph nadal niechętna całemu pomysłowi, wskazała im te drzwi, które wciąż pozostawały zamknięte, a tajemnice za nimi się kryjące, nieodkryte. - Tam pewnie jest garderoba… Powinniście się lepiej tu orientować niż my…
Niechęć pojawiła się w spojrzeniu, jakie młodzieniec rzucił białowłosej. Nie zwlekał już jednak tylko, nadal się nie odzywając, poprowadził dziewczynę do wskazanych przez Nymph, drzwi.
Hassan natomiast chwilę krótko przyglądał się sylwetkom opuszczającym pokój. To naturalne, że im nie ufali. Odwieczni wiedzieli tylko jak długo tu byli. Nie mniej byli ludźmi, a ludzi nie mógł zostawić samych sobie. Odegnając jednak te myśli zaczął przeczesywać pokój szukając interesujących przedmiotów.
- Jakieś sukcesy w znajdowaniu? - zapytał z ciekawości Nymph samemu zawzięcie przeczesując pomieszczenie.
- Ktoś nas ubiegł - oznajmiła mu jego towarzyszka, wskazując na otwartą, pustą szkatułkę. - Szkoda, bo sądząc po pozostałościach magii byłby w sam raz dla mnie. Reszta… Nic co przedłużyć życie by mogło ani też nic co mogłoby je ochronić. Jak chcesz to możesz sam przeszukać te komnaty. Ja wracam na dół.
- Szybko sprawdzę tylko księgozbiór i już jestem na dole - rzucił tylko Hassan po czym ruszył w kierunku salonu rzucając przez ramię w kierunku garderoby
- Zamek się sypie, niedługo zmieni się w ruiny. Macie pięć minut, lub radzicie sobie na własną rękę. Jesteśmy na dole.
Niestety większość, zdecydowana zbiorów była spisana w obcym mu języku… jaka szkoda. Jedyna książka jaką znalazł którą był w anie odczytać to "Podstawy czarnej magi" którą schował do torby.
W czasie, w którym przeszukiwał komnatę, jego dwójka uratowanych, zdążyła doprowadzić się do porządku. Wyszli z garderoby trzymając się za ręce i zatrzymali w jej drzwiach obserwując kapłana i każdy jego ruch.
Hassan znalazł coś obiecującego, cieniutki srebrny łańcuszek który schował do kieszeni. Był jeszcze pierścień, ale… cóż, wolał nie zadzierać z pewną Odwieczną w tej kwestii. Spojrzał na młodzież i uśmiechnął się promiennie
- Gotowi? To dobrze, pora byście poznali resztę. - po czym wyszedł z pokoju i skierował swe kroki w dół. Książki, tak kuszące… ale nie miał na nie miejsca, ani czasu by je czytać. Lecz ruiny zapamięta. Przy odrobinie szczęścia da radę się je odwiedzić i dokopać do ich skarbów w przyszłości. Trzeba było tylko uważnie obserwować drogę powrotną...
 

Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 31-10-2015 o 21:13.
Dhratlach jest offline  
Stary 31-10-2015, 22:22   #90
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Zamek nekromantki dla każdego przyniósł coś dobrego. Wzbogacili się, zyskali nową wiedzę i nowe sojusze. Jego zrujnowany cień, który żegnali wkraczając na otaczające go bagna, na długo jeszcze miał pozostać w ich umysłach.
Młode rodzeństwo, które ocalił Hassan okazało się być mieszkańcami Cyth. Do zamku trafili po tym jak ich rodzice i towarzyszący im zbrojni, zostali rozgromieni przez zmienione złą mocą wilki i najemników, którzy służyli Darkarowi. Mieli być zabawką dla Rozetty i dodatkową dla niej mocą, która miała ją wspomóc w walce z wybranymi. Obecnie, osieroceni i wypełnieni złymi wspomnieniami, podążali za grupą trzymając się jej środka, jednak nie starając do nikogo zagadywać. Nawet Sennie nie udało się uzyskać jakichkolwiek więcej informacji, mimo iż próbowała kilkakrotnie. W końcu Yura poprosiła by ta przestała, co spotkało się z gniewnym spojrzeniem arystokratki i wdzięcznym skinięciem głową młodzieńca. Yura nie zareagowała jednak ani na pierwsze ani na drugie. Podążając przy boku Oren, zdawała się być nawet bardziej niż do tej pory odległa.
Do dawnego obozu dotarli późnym wieczorem, nie niepokojeni przez nic i nikogo. Także nocleg minął w spokoju, a rankiem okazało się iż czekają na nich dodatkowe wierzchowce, których pojawienie się mogło mieć coś wspólnego z delikatnym, łagodnym spojrzeniem Oren, który jednak był jedyną odpowiedzią na wszelkie pytania.
Wedle wcześniej podjętego planu, który nie każdemu przypadł do gustu, jednak i tak został w życie wcielony, skierowali się w drogę do Cyth, do którego dotarli wieczorem dnia trzeciego, od chwili opuszczenia obozu.
Z Cyth droga ich czekała ku Łzom Tahary, zdradzieckiemu miejscu przepełnionemu zakazaną magią i niebezpieczeństwami zarówno dla ciała jak i duszy. Nim do tego doszło czekał na nich czas odpoczynku. Czas picia, zabawy i korzystania z przywilejów Wybrańców. Czas, który wkrótce w niepamięć miał odejść.




Rivoren - prolog oficjalnie uznaję za sesję zakończoną.

Udział wzięli:

Grave Witch - MG
Dhratlach - Hassan Maik
Zombianna - Khaidar Sentis
Kerm - Twem Lladre
Plomiennoluski - Litwor zwany Aigam
echidna - Elissa Nysandrill
MistrzTrzechMieczy - Kred Windath


Sesja została ukończona w składzie:

Grave Witch - MG
Dhratlach - Hassan Maik
Zombianna - Khaidar Sentis
Kerm - Twem Lladre
Plomiennoluski - Litwor zwany Aigam
MistrzTrzechMieczy - Kred Windath

Wszystkim biorącym udział serdecznie dziękuję i zapraszam do drugiej odsłony Rivoren, która winna pojawić się jeszcze przed północą.

Pozdrawiam.
G W
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:10.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172