Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2015, 13:51   #79
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację


Korzystając z chwili spokoju po zamieszaniu jakie niepodzielnie królowało na Kręgielni od rozejścia się hiobowej wieści o kradzieży czarnego BMW, Alice wyczekała moment aż reszta świty zostawi swojego dowódcę samego chociaż na parę minut. Przed powrotem do szpitala musiała jeszcze załatwić kilka drobiazgów, a w myśl zasady “im szybciej tym lepiej”, wolała nie zostawiać tego na ostatni gwizdek. Ciekawiło ja czy Ben i reszta przygotowali już korespondencję dla Drzazgi i co ponury tropiciel robił w tej chwili. Lekarka liczyła po cichu że nikt go nie ściga i jest bezpieczny. Mogli się nie lubić, mogli ledwo i cudem tolerować, mimo tego nie życzyła mu źle. Każdy żył jak chciał i wierzył w to co uznawał za stosowne.
Większą i najważniejszą personę w gangu dorwała gdy wrócił na piętro kręgielni by się wreszcie ubrać. Nie potrafiła jednak zacząć rozmowy ot tak - od suchych próśb. Nie dziś. Nie kiedy pod całą maską złości widziała u czarnowłosego mężczyzny smutek.
- Nie umiem zaradzić twojej aktualnie największej bolączce. - mówiła cichym, uprzejmym głosem - Wiem, że jesteś samowystarczalny, niezależny i wszystko przyjmujesz ze stoickim spokojem, ale może jest coś co mogę dla ciebie zrobić?

Wytatuowany tors Guido zniknął pod podkoszulką, a on sam zapinał właśnie pas z kabura gdy usłyszał swojego nadwornego lekarza. Na chwilę zawiesił na niej wzrok chyba zdziwiony tym co i jak mówi. Chwilę jego dłonie pracowały same, lecz w końcu musiał spojrzeć w dół by zapiąć pas. Schylił się po rzuconą jeszcze wczoraj kurtkę po czym zarzucił ją na siebie.
- Dzięki. - powiedział krótko i przez chwilę wyglądało, że na tym się sprawa skończy. Zatrzymał się jednak i stał chwilę nieruchomo z wyrazem twarzy świadczącym, że coś obmyśla czy kalkuluje. - No kurwa prawie wszystko gotowe na ten jebany wieśniacki bunkier, a tu się ten stary dziadyga wpierdala! - warknął z wyraźną złością, kopem posyłając jakąś pustą butelkę by zakończyła swój butelczany żywot hucznym, szklanym rozbryzgiem na ścianie. - Dasz radę przygotować serum prawdy? Czuję, że się przyda. I jakiś usypiacz, może być eter czy inne chujostwo o podobnym działaniu. Też się przyda. Oszczędź mi swoich kosmicznych frazesów, dasz radę czy nie? - popatrzył w końcu na nią czekając na odpowiedź.

Lekarka drgnęła jakby niepewna czy dobrze usłyszała. Serum prawdy, eter… bardziej spodziewała się próśb o sarin czy czynnik pomarańczowy - substancje działające szybko i równie śmiercionośne co półcalówka. Wyraźnie stężała, nie cofnęła się jednak. Zamiast tego wyciągnęła ręce i chwyciwszy gangera za przedramiona, próbowała okręcić go w swoją stronę. Niestety prawa fizyki stały po stronie oponenta, nie udało się jej go zatrzymać w miejscu. Chwilę mu się przyglądała z poważną miną aż w końcu zaszła mu drogę, wspięła się na palce i położyła ma na barkach dłonie. Oparła o nie większość swojego niedużego ciężaru, usadzając go w miejscu przez zaskoczenie. Pod palcami czuła spięte sploty mięśni, pulsujące w rytm przyspieszonego tętna. Była to niezbyt skuteczna metoda utrzymania kogoś w bezruchu, lecz innej na ten moment nie miała. Znów doszło do niej jak niedorzecznie przy nim wygląda i nie chodziło tylko o wzrost… to też zignorowała.
- Da się… tak. Myślę że to wykonalne. Pentonal sodu, LSD, skopolamina, meskalina, a także alkohol. Nie na darmo starożytni mawiali In vino veritas, w winie prawda. Oczywiście zdajesz sobie sprawę z dyskusyjności działania jakiegokolwiek serum prawdy, nie muszę więc się nad tym rozwodzić. Dam ci je, a jak zadziała to już inna kwestia. Będę potrzebowała odpowiednich odczynników i środków chemicznych. Laboratorium o którym ci wspominałam wczoraj na dachu. Na mikroskop neutronowy nie liczę… Podstawowe wyposażenie powinniśmy dać radę zorganizować. Chłopaki są zdolni, ich umiejętności organizacyjne momentami mnie przerażają...serio. Tylko nie to jest najważniejsze. - zaczęła spokojnym tonem, spoglądając uważnie prosto w wilcze ślepia - Jaki masz plan? Jeżeli dostanę szczegóły lepiej rozplanuję i zoptymalizuję dobranie zasobów. Na przykładzie eteru: sam w sobie nie jest problemem, ale już sposób jego podania… jest wiele możliwości. Chcesz uśpić pojedynczą jednostkę, grupę ludzi? Pomieszczenie zamknięte czy otwarty teren? Halotan również może być odpowiedni… lub nawet dwutlenek węgla w odpowiednim stężeniu. Powiedz co zamierzasz, ja zajmę się resztą. Przemyślę i podam najskuteczniejsze rozwiązania.

- Jakie laboratorium? O czym ty mówisz? Chodzi o coś prostego co możesz zrobić od reki na dziś czy jutro. Pojedyncze cele, podane na szmatę czy na zastrzyk. Usypiacz o jak najszybszym działaniu niekoniecznie na całe wieki czy dnie. Aby ścięło frajera od ręki. A serum by mi nawijał jak leci o czym leci jak go ładnie podpytam i poproszę o to czy tamto. Tego od ciebie chcę. Jesteś w stanie to zmajstrować? - strząsnął z siebie chwyt w jakim go złapała, został jednak tam gdzie stał. Był wyraźnie rozdrażniony i zirytowany tym porankiem, a także tymi piętrzącymi się co chwila trudnościami. Pewnie mu się wydawało, że też wydał jej proste polecenie i pytanie, a mu coś nie do końca jednoznacznego nawija. Choć okazywał jej więcej zrozumienia i cierpliwości niż chłopakom i dziewczynom nawet ze swojego wewnętrznego kręgu, ale obecnie dobrej woli do współpracy, zwłaszcza tej mało gangerskiej to zostało mu bardzo niewiele.

Savage zamknęła oczy i odliczywszy w myślach do pięciu, ponownie je otworzyła. Niewiele pomogło, wciąż odczuwała złość oraz zmęczenie koniecznością tłumaczenia nawet najprostszych faktów. Zachowała jednak opanowanie, choć drobne ręce zacisnęły się w pięści z taką siłą, że pobielały jej kostki.
- Przecież ci odpowiedziałam - nawet nie zgrzytnęła zębami otwierając usta - Tak. Dam radę to zrobić, ale potrzebuję odczynników. Z czego mam ci to ukręcić? Z piachu i wody w starym hełmie? To tak nie działa. Jeżeli mam pracować muszę mieć na czym. Nie jestem cudotwórcą. - pokręciła głową i cofnęła się krok do tyłu.

- Czasem gadasz tak, że nie wiadomo o co ci właściwie chodzi. - mruknął szef bandy wzruszając obojętnie ramionami. - Czego ci potrzeba by skręcić to cholerstwo? A właściwie czy wiesz gdzie to dorwać to się tam chłopaków pośle? - spytał krótko najwyraźniej oczekując, że poda mu coś namacalnego co da się złapać, przywieźć do jej szkołoszpitala i przerobić na to czego on potrzebował.

Sięgnęła do kieszeni i pogrzebawszy w niej chwilę, wyciągnęła zmaltretowanego papierosa oraz zapalniczkę. Odpaliła go, zaciągnęła się po czym z premedytacją zgrzytnęła zębami.
- LSD i pokrewne substancje psychoaktywne będą u TT. Część chemikaliów też musi mieć. Jak nie on, to ten kto produkuje dla niego narkotyki. - zaczęła w zadumie, raz po raz przygryzając wargę. Ruszyła się z miejsca i zaczęła obchodzić gangera w kółko, od czasu do czasu podtruwając się nikotynowym dymem - Do usypiania najskuteczniejsze są środki anestezjologiczne...takie jakie podaje się przed operacjami. To akurat mam pod ręką, zapas jest niewielki, mimo to na kilka dawek spokojnie wystarczy. Dalej...wszelkie możliwe substancje chemiczne jakie uda się znaleźć, zaczynając od pestycydów, trutek na szczury, poprzez środki owadobójcze oraz preparaty do zabezpieczania metali, skóry, drewna. Lakiery, farby. Można też podpytać Jednookiego co ma na stanie. Tak samo jak ludzi w starej fabryce forda. Musimy się skupić na tym pierwszym. Serum prawdy...to narkotyk, prawda? Tak można go nazwać. Skoro to narkotyk sprawa nie będzie trudna do ogarnięcia. Przecież wszyscy tu ćpają - prychnęła będąc gdzieś za jego plecami - Przez chwilę myślałam że chcesz coś na zasadzie granatu dymnego, tyle że powodującego u oponentów paraliż lub utratę przytomności. Po głowie chodziło mi też rozwiązanie z wpuszczeniem gazu usypiającego przez kanały wentylacyjne… jeśli chodzi o zwykłe, proste uśpienie to polecam chloroform i to co powiedziałam. Wątpię abyście mieli w mieście wytwórnie leków...choć mogę oczywiście się mylić. Wszyscy się mylą, to rzecz ludzka. - zakończyła dość gorzko.

- No teraz gadasz z sensem. Może być. Zrób listę co i gdzie szukać. Chcę coś do usypiania strażników to ten chloroform może być. Dam ci Viper i jej zespół. Niech poszukają czego trzeba i gdzie trzeba. Do wieczora chyba powinni nawieść ci do szpitala co trzeba to byś mogła zacząć. Ile to by trwało sprokurowanie tego? Na rano dasz radę? - pokiwał głową najwyraźniej trochę uspokojony. Choć złapał ją za ramię i ustawił w miejscu najwyraźniej nie bardzo chcąc obracać wciąż głowę gdy tak lawirowała wokół niego.

- Ile osób chcesz tym uśpić, ile przesłuchać? - zadała proste pytanie i wzdrygnęła się kiedy ją zatrzymał.- Poznam rozmiar zadania to powiem ci czy dam rade. Bez konkretnych danych nie określę czasu produkcji.

- Może z tuzin. Albo coś kolo tego. - zmrużył nieco oczy jakby coś obliczał czy szacował.

- Wolno mi spytać kogo? Nie żebym miała w planach wygłaszanie kolejnego przemówienia - wzruszyła ramionami wybitnie zmęczonym gestem - Intryguje mnie co knujesz tym razem.

- Albo na Schultzów albo na czarnuchów. Zobaczy się którzy trafią się prędzej. I zobaczymy jak sobie blondzia poradzi. Jakaś nowa, nie wiadomo co to za ziółko. Będzie jakiś z nią problem to też ją się sprawdzi. - mruknął obojętnie nie przywiązując chyba już w tej chwili za bardzo wagi skoro Alice podjęła się tego zadania. Dzięki temu mógł się zająć kolejnym.

Savage westchnęła ciężko i zgasiła dopalonego papierosa na podłodze, przydeptując go butem. Na dobrą sprawę mogła dać gangerowi to o co prosił prawie od ręki, ale czemu miałaby nie ugrać na tym czegoś dla siebie? Wszyscy mieli własne cele i dążenia. Kaszlnęła w zaciśniętą pięść coś co brzmiało jak “albo otruje”, wyprostowała plecy i kontynuowała uprzejmie.
- Fakt, zawsze kogoś znajdziesz - w słowach nie dało się wyczuć nawet grama ironii - Swoją drogą chciałam cię prosić o jedną rzecz. Czy mogę zabrać ze sobą zwłoki Martin'a? Potrzebuję świeżego ludzkiego ciała dla Chrisa. Myślę, że to odpowiedni czas żeby zacząć uczyć go anatomii, a nic nie jest w tym lepsze niż autopsja. Wydaje się być...zapalony do tego pomysłu, a przynajmniej cięcia kogoś piłą. Połączymy przyjemne dla niego z pożytecznym...też dla niego - uśmiechnęła się na koniec. Może po takich ćwiczeniach jej pomocnik medyczny odrobinę spasuje z nowoodkrytą w sobie pasją do amputacji.

- Bierz jak ci potrzebny. - zgodził się na jej prośbę bez oporu. - Może w tej roli będzie bardziej uzdolniony i przydatny. - parsknął nieco ironicznym tonem.

Alice sapnęła słysząc tą uwagę. Jedno życie w tą czy w tamtą - przecież jaka to różnica? Akurat ta wartość w Detroit uważana była za niezbyt istotną. Naraz wyraźnie zmarkotniała i otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, jednak rozmyśliła się nim wydobyła z siebie coś więcej poza zduszonym mruknięciem. Podjudzanie Guido mijało się z celem.
- Na marginesie - zaczęła z kompletnie innej beczki - Miałam wczoraj gościa. Jeden z tropicieli z Cheb. Przyniósł mi… ostatni podarunek od tamtejszego pastora. Uznałam że powinieneś wiedzieć, nie chce cie okłamywać, zresztą dałam słowo że nie będę tego robić. - obróciła twarz i utkwiła wzrok gdzieś za oknem.

- Co!? - szef gangu wyglądał przed chwilą jakby się już zbierał do wyjścia i miał zamiar zakończyć rozmowę gdy nagła informacja o kimś z Cheb u niego na dzielni najwyraźniej go zelektryzowała. - Jakiś szmaciarz z tej wiochy się tu szwenda? I teraz to mówisz? I jaki kurwa podarunek? Co masz z nimi za kontakty? Był tu już wcześniej ktoś od nich od zimy? - zasypał ją z miejsca pytaniami chyba nie mogąc znieść myśli, że któryś z tych pogardzanych przez niego wieśniaków odważył się tu mu szwendać pod nosem i to prawie w przeddzień operacji jaką planował od dłuższego czasu. Więc sprawy dla odmiany nie potraktował lekko.

- Nie wiem czy był tu ktoś wcześniej od nich. Po tym jak zgarnęliście mnie w zimie i wywieźliście tutaj nie miałam od nich żadnych wieści...aż do teraz - znowu przeniosła wzrok na gangera, a gdzieś na dnie zielonych oczu pojawił się i momentalnie zniknął smutek - Tydzień temu w wyniku powikłań po zapaleniu płuc zmarł ojciec Milton. Przed śmiercią poprosił Daltona żeby dostarczył mi jego książki, co też szeryf uczynił. Pastor uważał że jako lekarz zrobię z nich najlepszy użytek i mi najbardziej się przydadzą. Rozmawiałam też z Ben’em, tym brodaczem. Twierdzi że człowiek który tu przybył raczej nie jest sam. Wątpię jednak żeby odważył się zaatakować, nie kiedy trzymasz zakładników. Przy okazji próbował mnie wypytać co zamierzasz z nimi zrobić, kiedy puścisz ich do domu. Niestety nie jestem osobą kompetentną i odpowiednio poinformowaną w tej kwestii, tak więc nie uzyskał żadnych informacji - wzruszyła ramionami - Przyszedł do mnie rano, prawie przed samym meczem. Miałam rozpraszać twoją uwagę i odciągać myśli o głównej aktywności na tamten dzień zaplanowanej? A potem psuć ci moment tryumfu? Powiedziałam Marcus'owi o co chodzi i żeby razem z resztą chłopaków uważali na obcych w szpitalu i okolicy. To wszystko w tym temacie… czy masz jeszcze jakieś obiekcje? - lewa brew podjechała do góry akcentując pytanie.

- A gdybyś była kompetentna wiedzieć co zamierzam zrobić z jeńcami to co wtedy? Powiedziałabyś mu? - zmarszczył swoje brwi i patrzył na nią wyczekująco.

Coś zakuło Igłę w piersi, po lewej stronie na wysokości splotu słonecznego. Serce? Tam chyba jeszcze miała serce, taką przynajmniej żywiła nadzieję. Pytanie zawisło w powietrzu w towarzystwie ciszy podczas której przez jej czaszkę przetaczała się cała burza scenariuszy i opcji, lecz wszystkie one rozbijały się o jeden pieprzony detal, dla którego sama nie znaczyła więcej niż przysłowiowe nic.
- Nie. Nie zrobiłabym tego. - przerwała w końcu milczenie, choć nie miała najmniejszej ochoty tego czynić. Przeniosła spojrzenie na wciąż zaciśniętą na swoim ramieniu wielką łapę i przejechała wzrokiem po całej długości kończyny, zatrzymując się finalnie na podejrzliwej twarzy jej właściciela. Opadło na nią zmęczenie i tępy, pulsujący za oczodołami ból, jakby ktoś przewiercał rudą głowę rozpalonym do białości dłutem. Naiwna, głupia idiotka… oto kim była. Zebrała w sobie resztkę siły i dokończyła wywód nie chcąc zostawać niedopowiedzeń - Za bardzo cię… szanuję i cenię zarówno jako dowódcę, jak i osobę. Czemu miałabym się sprzeniewierzyć z kimkolwiek przeciwko tobie?

- No! I tego się trzymajmy! - wyszczerzył się w końcu, złapał ja za jej ramiona i przyjaźnie potrząsnął jakby dla dodania otuchy. - No a teraz tego chebańskiego śmiecia trzeba dorwać. Na pewno Dalton przysłał go na przeszpiegi. Swoją drogą jak tam wpadniemy, z przyjacielską wizytą oczywiście, chyba, że znowu coś spierdolą na własne życzenie, no to trzeba będzie temu nadętemu dupkowi sprzed wojny przypomnieć o jego roli na szachownicy. Niech te piony rozstawia na swojej połowie. - głos mu stwardniał i pojawiła się w nim zawziętość jak zazwyczaj gdy coś go wkurzało i musiał udowodnić, że to on jest górą. - Co to za jeden? Ustawiłaś się z nim jakoś? I co za kurwa książki ci przyniósł? Książki i co jeszcze? - gdy pytał o książki pojawiło się w głosie niedowierzanie. Chyba nie mieściło mu się w głowie, że ktoś dymałby taki kawał by dostarczyć komuś innemu coś tak mało wartościowego jak książki. No chyba, że były to jakieś specjalne książki mające jakąś wartość albo coś jeszcze prócz książek.

- A może zamiast tego przesłać Daltonowi jakąś wiadomość? Okazja może się już nie powtórzyć, a skoro wizyta ma być przyjacielska, budowanie odpowiedniego zaplecza dyplomatycznego warto zacząć odpowiednio wcześniej. Właściwie użytym słowem więcej się zdziała, niż całą karabinową palbą. Są też...bardziej destrukcyjne jeśli zachodzi taka potrzeba. Kwestia właściwego dobrania argumentów. Zastrzelić ich wszystkich zawsze zdążysz, żywi zaś mogą ci dostarczyć informacji, a ich będziemy potrzebować na miejscu. Przez zimę wiele mogło się tam zmienić - zwróciła mu uwagę na prosty fakt - Ten Chebańczyk to nikt istotny. Jeden z miejscowych myśliwych. Powiedzmy że… nie przepadamy za sobą. Tak w dużym skrócie. Przyniósł to co pastor miał najwartościowszego, czyli książki. Wiedzy nie da się przeliczyć na gamble, jest bezcenna. To raptem trzy tomy traktujące o medycynie naturalnej, ziołach i ich zastosowaniu. Poza tym… - zamilkła i obróciła głowę byle nie patrzeć rozmówcy w oczy - Pozwól mu wrócić do domu bez zbędnych niepokojów. Na dłuższą metę bardziej ci sie to opłaci. W Cheb jeszcze pamiętają zimę i ze mną przynajmniej będą rozmawiać mniej wrogo. Szczególnie jeśli razem z posłańcem wrócą do nich listy od jeńców. Mówiłam ci już kiedyś: ciebie muszą się bać, ale masz mnie. Wzbudzam zaufanie, ludziom rozwiązują się przy mnie języki. Chcesz dowód? Odpowiedz sobie do kogo ze swoimi rewelacjami przyszła Blue.

- Zwykły myśliwy? No co ty Brzytewka, w bajki wierzysz? - spytał podnosząc do góry brew ze zdziwienia. - Zwykły myśliwy niekoniecznie dotarłby tutaj. Musi być cwany skoro mu się udało i jeszcze przywlókł co miał przywlec. Poza tym daj spokój, ja na miejscu Daltona wysłałbym w taką podróż kogoś kto wiedziałbym, że sobie poradzi a nie pierwszego z brzegu. Pierwszego z brzegu to mogę posłać na drugi koniec dzielni, a nie taki kawał. - na bieżąco analizował sytuację jak to miał w zwyczaju. Od razu też się ożywił gdy mówił o kolejnych detalach sytuacji.
- I jeszcze pomyślę co z nim zrobić. Ale cokolwiek bym chciał z nim zrobić najpierw trzeba go złapać. Najlepiej żywego i całego. By mógł mówić. A jak powie co wie to się pomyśli co dalej. Ale wkurwia mnie, że chujek tak sobie łazi i szpicluje po moim terenie! - warknął ze złością wydobywając paczkę fajek. Ze złością odkrył, że jest pusta więc zmiął ją i cisnął na podłogę a sam ruszył w stronę swojego biurka.
- Przyszedł do ciebie wczoraj ale chuj wie jak długo tu jest. I co sie dowiedział. Musimy to wiedzieć bo jak przekaże to Daltonowi to wszystko się może sypnąć w chuj i zostaniemy w łapą w nocniku. - uniósł do góry palec wskazujący by podkreślić ten fakt a sam otworzył jakaś szufladę i spojrzał na jej zawartość. - A Cheb nie jest naszym priorytetem tym razem ale są na miejscu więc trzeba mieć ich na oku bo mogą nam nabruździć. A ten fajfus jak się wywie co nie trzeba i doniesie Daltonowi to kurwa akurat Dalton może nabruździć. Dobrze, że ten klecha kipnął bo nie do wytrzymania z nim było w zimie. Na szczęście wpadł w nasze ręce na samym początku no ale teraz mamy go z głowy. - wśród szpargałów wyłowił wreszcie kolejną paczkę skrętów i zasunął ją niedbale znów się prostując. - Więc w sumie tym razem mi zwisają te wieśniaki Daltona ale jak sami się będą prosić o klapsa no to się im go sprzeda. Co mam klientowi żałować, prawda? - uśmiechnął się na koniec zadowolony z tej uwagi jak i możliwości zaspokojenia nikotynowego głodu. Umilkł na chwilę gdy zajął się rozpalaniem kolejnego skręta, ale pamiętał o niej i pytająco wyciągnął ku niej paczkę.

Ruda przyjęła poczęstunek i wysłuchawszy co mężczyzna ma do powiedzenia, odkaszlnęła.
- Milton przynajmniej miał tyle odwagi by do ciebie przyjść osobiście. Bez broni. Żeby porozmawiać - odetchnęła niemal boleśnie, wspominając swoje pierwsze spotkanie z chebańskim pastorem. Guido kazał przywiązać go do maski swojego sztabowozu w ramach kary, czy na pokaz...albo jedno i drugie. Chorowity ksiądz nabawił się przez to zapalenia płuc i rozległych odmrożeń, które ostatecznie zgasiły jego życie na dobre. Lecz to była przeszłość, przed Alice zaś ciągle pozostawały przyszłe kłopoty - Cheb nie jest priorytetem, jednak mają tam powiązania z ludźmi mieszkającymi w bunkrze. Jeżeli udałoby się to dobrze rozegrać, sami skoczą sobie do gardeł. Muszą skądś brać zapasy, chociażby prowiant. Najbliższe źródło zaopatrzenia to wioska. Jeżeli rozeszłaby się wieść o ich potencjalnie chorobotwórczym towarzystwie… - zawiesiła wymownie głos i podjęła wywód po kilku sekundach - I niby czego miałby się wywiedzieć ten tropiciel, co? Ilu jest Runnerów? Widział to doskonale w zimie. Jakim sprzętem dysponujemy? Jaki rodzaj przygotowań uskuteczniamy? I sam mówiłeś - Dalton to tylko jeden człowiek. Poza tym on ma sw… - za późno ugryzła się w język. Piegowate policzki zapiekły niczym uderzone pięścią. Przełknęła ślinę i dokończyła ogólnikowo - Ma swoje słabości.

- No fakt, przylazł jako jedyny od nich. Jako poseł i negocjator. No jakoś więc trzeba było z nimi gadać. - w głosie szefa gangerów usłyszała niechęć do wgłębiania się w naturę czy motywy postępowania chorowitego pastora parę miesięcy temu.
- Właśnie o tym mówię. - wskazał na nią palcem gdy nawiązał do wzajemnych powiązaniach i relacjach pomiędzy Chebańczykami a załogą bunkra. - Skoczą sobie do gardeł… A wiesz to ciekawe co mówisz. To by im dało zajęcie. - pokiwał głową z zadowoleniem przyjmując tę myśl. - Masz coś konkretnego na myśli? - spytał chytrze mrużąc oczy. W końcu w takich aspektach była specem.
- I jakie słabości ma Dalton? Dowiedziałaś się o nim czegoś ciekawego w zimie? - spytał czujnie węsząc wokół tego tropu.

Dziewczyna przeszła na drugą stronę biurka i usiadła na blacie po turecku, opierając zgięte łokcie o kolana. Przez chwilę paliła w milczeniu aż w końcu przymknęła przemówiła
- Zaraz po wojnie Dalton zakazał wypraw na wyspę, bo ludzie którzy stamtąd wracali umierali dość prędko, a objawy przypominały Ebolę. - mruknęła wydmuchując dym ku sufitowi - Teraz w bunkrze siedzi nowa ekipa. Badają jego trzewia, odkrywają wszelkie sekrety. Otwierają zapewne niższe, skażone poziomy. Jak myślisz, szeryf ucieszy się jeśli ktoś uprzejmie doniesie mu o ryzyku, może odrobinę podbarwiając sytuację? Od kuriera dowiedziałam się, że nie mieli żadnej epidemii...znaczy wirus nie przenosi się przez powietrze. Co innego zaś krew, ślina. Kontakt fizyczny. Zawierając wszelkie układy i dokonując wymiany dobro za dobro, wchodzi się w bezpośredni kontakt przez co rośnie ryzyko infekcji. Potem to już efekt domina. Jestem lekarzem, zresztą rozmawiałam z nim chwilę zimą. Wie, że jestem, hm… że mówię w specyficzny sposób i odnoszę się do dość zapomnianych arkanów wiedzy. Nawet jeśli w stu procentach nie uwierzy w to co napiszę, przynajmniej się nad tym zastanowi, a to już jeden mały krok do podejrzeń pod adresem ludzi z bunkra. A co do słabości… każdy ma jakieś. Jego są z rodzaju najbardziej ludzkich. Rodzina. To przecież oczywiste.

- A to nawet świetny pomysł jest. - pokiwał głową Guido i zaciągnął się głęboko nadal nie spuszczając z niej spojrzenia. - Napisz ten list. Coś o tych zarazach w tym bunkrze i takich tam. Tobie faktycznie mogą uwierzyć. Niech mają nad czym dumać. - pokiwał głową chyba co raz bardziej zapalając się do tego pomysłu. - Rodzina? Dalton tam ma jakąś rodzinę? A to ciekawe… którzy to? - spytał całkiem już pobudzony jak wilk zapachem świeżej krwi. Sprawiał wrażenie, że ten detal wiedzy o szeryfie nie był mu dotąd znany.

- To nie są pewne informacje - podniosła zmęczony wzrok i utkwiła go w twarzy rozmówcy - poza tym ciężko to nazwać rodziną, raczej kimś powiązanym. Kiedyś, dawno temu. Trop może się okazać zwietrzały i nieistotny...a list napiszę. Widzisz? Czasem jednak nie jestem aż tak bezużyteczna. Niech Drzazga zaniesie go Daltonowi. Samo w sobie pismo się do niego nie dostarczy, niestety wysyłanie czegokolwiek drogą mailową odpada z przyczyn wiadomych.

- Co się takimi umęczonymi patrzałkami we mnie wślepiasz? Kawę sobie strzel czy innego szota. - parsknął ganger widząc kolejne z serii spojrzeń które w końcu zwróciło jego w ten czy inny sposób. - No pewnie, że nie jesteś bezużyteczna. I nigdy nie byłaś. Jedynie za często nawijasz po kosmicznemu, że nie wiadomo czy ci podziękować czy w ryj przywalić dla zdrowotności psychicznej obu zainteresowanych stron. - uśmiechnął się i rozsiadł wygodnie na swoim fotelu. - Drzazga mówisz… - wrócił myślami do omawianych spraw. - To ten dupek co go Bert na wierzy załatwił? Co go potem chłopaki musieli do pionu postawić jak naskoczył na naszą Brzytewkę w kościele? - spytał mrużąc oczy i wskazując na nią dwoma palcami pomiędzy którymi wciąż trzymał zapalonego skręta. Chyba kojarzył scenę albo relacje z wydarzeń jakie rozegrały się zimą w kościele ale chciał się upewnić, że chodzi o tego samego typa.

-Tak, ten sam. - kiwnęła głową potwierdzając jego przypuszczenia - Ciągle boli go urażona duma i takie tam… w sumie kawa to dobry pomysł, ale potem. Jak już przestanę przez ciebie ekspresowo siwieć.

- Kojarzę typa. Popatrz jaki wieśniaczek-cwaniaczek z niego. - pokręcił głową patrząc na żar z papierosa. - Bym wiedział, że mi tu będzie się pętał po ogródku bym mu kazał w zimie przetrącić to czy owo, jak Taylor załatwił tego przygłupa co ukrywał Daltona. Mieliby o czym razem nawijać przy kominku przez zimę a nie mi tu kurwa fika za płotem. - najwyraźniej nie mógł przejść do porządku dziennego nad tym, ze coś na jego terenie jest poza jego kontrolą i to jeszcze pod kontrolą ludzi niekoniecznie mu życzliwych.
- No a z Daltona rodziną czy kto mu się tam pęta po domu to co to za jedni? Ciekawie się robi bo tak się tym za specjalnie coś nie chwali na posterunku czy ulicy. Coś mi Custer nic nie nawiał o tym by się szeryfek z kimś bujał po tej swojej pipidówie. Zawsze tylko mundur i odznaka ten kretyński kapelusz i co najwyżej te jego przydupasy. - Guido dalej drążył daltonowy temat chcąc poznać jego słabość. W nadchodzącej rozgrywce na pewno taka wiedza byłaby dla niego przydatna.

- Mówiłam ci, że to stara sprawa i może być nieaktualna. To dość… poufna informacja. Prywatna. Jeżeli zrobisz jakikolwiek ruch w tym temacie będą wiedzieli, że dowiedziałeś się ode mnie co z miejsca zamknie wszystkie drzwi przed moim nosem, a bez nich nie będę na bieżąco zbierać dla ciebie informacji już na miejscu. Poza tym tajemnica lekarska...hm. - pokręciła głową i zaciągnęła się po raz ostatni, zaś niedopałek wylądował w popielniczce. W przypływie czarnego humoru parsknęła śmiechem - Czego ja w ogóle wymagam? W skrócie: jeszcze będę mogła między nimi chodzić w miarę bezpiecznie, o ile nie zrobisz ruchu w tym kierunku, a wiem że zrobisz. Każdą słabość przeciwnika winno się przekuć we własną siłę. Tym razem oszczędzę ci łacińskich sentencji.

- Brzytewka weź się uspokój dobra? Co te debile mogą tobie czy nam zrobić? Chuja nam zrobią. Na razie pytam się ciebie tak samo jak z tym debilem co tu przylazł. Chcę wiedzieć o co chodzi a jak będę wiedział to pomyślę co dalej z tym zrobić. Poza tym jak Dalton i jego patałachy nie będą fikać, żadne ruchy nie będą potrzebne. Ale jeśli sami zaczną… No to właśnie przyda się coś co im pomoże zachować zdrowy rozsądek i wybranie właściwej strony barykady. - czuła jak się ponownie zjeżył jej uporem choć mówił dość spokojnie. Unikał jednak patrzenia na nią wpatrując się w żar trzymanego w dłoni papierosa którego już powinien spalić, ze dwa czy trzy machy temu. Widziała też jak rozdyma nerwowo nozdrza co zawsze było oznaką irytacji czy złości.

- Niezła bajera, prawie łyknęłam. - powtórzyła zasłyszany w kompletnie innej sytuacji zwrot. Usadowiła się wygodniej na biurku i żeby zyskać na czasie potarła zdrętwiałą twarz dłońmi. Na niewiele się to zdało, nie chciała też męczyć rozmówcy dłużej niż to konieczne. I tak dość się nadenerwował jak na jeden dopiero co rozpoczęty dzień. - Ten chłopak którego bliźniacy przenosili z naszego szpitala do kościoła w zimie to syn Daltona. Nieślubny. Sytuacja jest na tyle skomplikowana, że kilka lat temu był świadkiem śmierci swojego brata, za którą szeryf ciągle go obwinie. Mimo to wciąż to jego dzieciak, jakkolwiek by na to nie patrzeć. Matka chłopaka ma na imię Clarice. Clarice Saxton. Z tego co pamiętam zajmuje się szyciem. O tym że szeryf i jego zastępca są spokrewnieni wie może...teraz pięć osób, w tym sami zainteresowani. Widzisz, jak mówiłam - również zapatrzyła się w czerwony punkcik żaru. Nie wspomniała z jaką nienawiścią szeryf patrzył na zwłoki gangera odpowiedzialnego za rozkwaszenie twarzy wspomnianej kobiety - To może być dość nietrafiona droga szantażu.

- Może i tak… Ale zasada, że krew nie woda działa bardzo często… - rzekł szef w końcu facet który pojechał na krańce gangerowej domeny by pomścić śmierć brata przy czym pstrykając niedopałkiem który wylądował prawie w popielniczce roznosząc wokół po drodze snop iskier a póki leciał zmieniając sie w mini kometkę. - Popatrz, popatrz jaki nasz prawilny Dalton był kiedyś widać bardzo wesołym chłopcem… - uśmiechnął się całkiem szczerze i radośnie splatając dłonie na karku i wpatrując się w sufit rozmyślając nad dopiero co zdobytymi informacjami.
- I ten Saxton to jego prawa ręka. I patrz kurwa mieliśmy go w garści w zimie. Przecież to jego Viper powinęła z posterunku wraz z całym majdanem… No fakt, zrobiła to bezbłędnie… Ale kurwa niech nie zapomina, że pomysł był mój i ja jej dałem namiar i zlecenie! - wspomnienie o krnąbrnej podwładnej znów wywołało cień złości na nią co od razu przywołało zacięty wyraz twarzy a przy okazji spojrzał wprost na lekarkę wskazując ja palcem pewnie by podkreślić ten fakt dobitniej. Viper chlapiąc ozorkiem jakoś chyba zapomniała wspomnieć o tym detalu.
- I szeryf buja się z tą szwaczką? Custer mi o niej wspominał. Mówił, że kozackie wyszywanki robi na kurtkach i pochwach czy kaburach. Zamówił sobie parę u niej i dla chłopaków, widziałem co przywieźli faktycznie niezłe. Aż dziw, że z takiej wiochy. Ale kurwa nie sądziłem, że ta kurka z takim kogucikiem coś tenteguje… - zadumał się znowu przenosząc spojrzenie na sufit i łącząc dłonie na karku. - No niezła rodzinka… Szeryf, zastępca jako jego bękart i ta szwaczka… - pokiwał głową do swoich myśli i planów. Znów wylazł mu na twarz te uważne spojrzenie. Zamilkł i dopasowywał w głowie nowe informacje pod przyszłą rozgrywkę.

- Czasem człowiek nie ma wpływu na to kogo obdarza uczuciem i co z tego wychodzi. Po prostu tak się dzieje i nic na to nie idzie poradzić. - Alice opuściła nogi na podłogę i zeskoczyła z biurka. Pochyliła się nad mężczyzną i pocałowała go w policzek na pożegnanie. - To... pójdę już. Późno się zrobiło, a mam dużo pracy i coś do napisania.

Schodząc schodami na dół konstruowała w głowie plan na najbliższe godziny. Jak zwykle trochę się tego uzbierało - sprokurować pismo do szeryfa, odebrać od Ben'a listy dla rodzin jeńców i zobaczyć czy nie przekazują w nich niczego dla gangerów niewygodnego. Zapakować wszystko w zgrabną, szczelną paczkę i zostawić we wskazanym przez Drzazgę miejscu. Następnie wydać ludziom Viper garść precyzyjnych poleceń czego i gdzie mają szukać w temacie wydumanych przed ich dowódcę specyfików...z pewnością się ucieszą, bez dwóch zdań. Gdzieś po drodze powinna też zgarnąć zwłoki i przetransportować je do przyszpitalnej kostnicy, złapać Chrisa celem przeprowadzenia ćwiczeń praktycznych z anatomii, lecz aby cokolwiek przenieść musiała sobie kogoś zorganizować. Przy swoich gabarytach prędzej dostałaby przepukliny, niż zapakowała sztywniejącego już pewno denata do auta.
- Skarbie, potrzebuje pomocy - na dole schodów złapała więc w przelocie Paul'a nim ten zdążył zbiec na bezpieczną odległość. Wystarczyło, że otworzyła usta, a brunet zamarł i z niepewną miną przerzucał oczami od niej do swojego latynoskiego bliźniaka, kończącego właśnie dość głośną i sugestywną rozmowę z szeregowym członkiem gangu, przez co ten drugi wylądował na ziemi z rozbitym nosem.
Dzień jak co dzień w Detroit.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 31-10-2015 o 16:08.
Zombianna jest offline