Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2015, 16:41   #88
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Przeszukiwanie kolejnych komnat na niewiele się zdało. Stare meble, stare stroje, stare i zniszczone fragmenty zbroi i oręża. Nie licząc nadmiaru kurzu i pajęczyn, wiele za drzwiami, którymi upstrzone były piwniczne korytarze, a którymi Kred przemierzał, się nie kryło.
- Szukasz czegoś konkretnego? - głos Oren był zapewne ostatnim, który inżynier miałby ochotę usłyszeć w owej chwili, jednak jak na złość właśnie on rozbrzmiał za jego plecami.
Inżynier właśnie przystanął na moment, kiedy dopadł go znajomy mu głos. W skupieniu przyglądał się swojej dłoni. Tą którą ciął rytualnym sztyletem, poddając swą wolę zjawie dawnej cywilizacji. Oczywiście ręka była już zabandażowana, jednak krwistoczerwona plama przenikała przez nienagannie białe warstwy opatrunku.
- Wybawienia - odrzekł z niechęcią, ściągając cylinder z głowy i przecierając spocone czoło rękawem płaszcza. Nie odwrócił się. - Szukam czegoś, co ułatwi mi powrót do dawnego życia. Życia, które kochałem, a które zostało mi odebrane. - Kred nie spodziewał się tu Oren, jednak kiedy jej dźwięczny głos pojawił się znikąd, przyznał sobie w duchu, że mógł się tego spodziewać. Widocznie już zawsze miała go prześladować, jako sumienie świata magii oraz Odwiecznych, którym tak bardzo gardził.
- Nie znajdziesz tu nic, co mogłoby ci pomóc. Co takiego uczyniłeś? - zapytała, odczekawszy chwilę.
- Co uczyniłem? - zaśmiał się lekko. - Spróbowałem być wolnym człowiekiem. To nie popłaciło - powiedział, odwracając się w jej stronę. Spojrzał na kobietę, która wywróciła jego życie do góry nogami i wyciągnął przed siebie skaleczoną dłoń, jakby skargę na świat, który go skrzywdził. - Czego jeszcze ode mnie chcesz? Nie wystarcza ci, że wypełnili mnie tym obrzydliwym ustrojstwem? Dobrze wiesz, o czym mówię. Potrafisz to wyczuć, Oren.
Skinęła głową potwierdzając jego domysły.
- To ta magia zmusiła mnie, by cię odszukać. Nie powinieneś jej mieć, nie była ci pisana. To nie miało prawa się stać… Nie mogę jednak nic na to poradzić, nie w tej formie. - Być może była to tylko iluzja, kolejna magiczna ułuda, jednak zarówno głos jej jak i twarz wyrażały smutek i troskę.
Windath schował zabandażowaną dłoń do kieszeni i potrząsnął głową. Spojrzał jeszcze w te szmaragdowe oczy, tak nieludzko promieniujące życiem, czy raczej energią. Były niczym jeziora w jakimś magicznym, bajkowym królestwie. I ta burza ognistych włosów, która otulała drobną, zgrabną twarz. Takie połączenie musiało wywierać na zwykłym śmiertelniku niepojęte wrażenie. Zapewne niejeden mężczyzna raz spojrzawszy na tę istotę oddałby jej swe proste serce i ruszył za nią w ogień. Ale Kred nie był taki. Zawsze starał się na siłę przejrzeć iluzję. Nigdy nie pozwalał mydlić sobie oczu. Był rzeczowy. Oczekiwał konkretnych, jasnych odpowiedzi. Nie dawał się wodzić za nos na swój koszt.
-Chciałbym ci wierzyć, że mi współczujesz. Ale wiem, że tak nie jest. Nie jesteś człowiekiem. Nie patrzysz na świat naszą miarą. Jesteś czymś ponad nami. Czyż człowiek może traktować mrówki, tak jakby to uczyniła inna mrówka? Nie, gdyż nigdy sam nie był mrówką. I tak jest z tobą. Twój płaszcz. Ta skóra, te rysy, pełna pierś i zgrabne usta… to tylko przebranie. Nie wiem, dlaczego to robisz. Dlaczego nie chcesz być po prostu sobą. Jednak błagam cię, nie obchodź się ze mną, jak człowiek z człowiekiem, bo nigdy nim nie będziesz. Wolę, kiedy odkrywacie prawdziwe oblicza. Zrzucacie maski. Kiedy stanowczo dowodzicie, że wy i tylko wy macie władzę nad nami. Tak jest lepiej. Tak jest… szczerze. Nienawidzę iluzji. - Kred odwrócił się i powolnym krokiem ruszył w głąb korytarza, zaglądając do kolejnych komnat.
- Masz rację, nigdy nie zrozumiem ludzi i nigdy nie będę w stanie szczerze odpowiedzieć na ich cierpienia. Jednak… Teraz, w tej formie, jestem wam bliższa, niż kiedykolwiek było to możliwe. W waszych ciałach płynie ta sama moc, która jest we mnie. Nawet w twoim, mimo iż się od tego odgradzasz. Jest jednak coś jeszcze, co łączy zarówno istotę, którą jestem jak i ciebie, twór, który zawdzięcza życie mojej esencji. Oboje chcemy być wolni. Nie pomagam wam, by zwiększyć władzę, jaką Odwieczni mają nad wami. Nie jestem tu, by pokazać przewagę magii nad umysłem. Jestem, bo nie chcę zostać zniewolona, bo się tego boję.

Inżynier właśnie przeglądał zawartość jakiejś starej, zbutwiałej i zakurzonej szafy. Po chwili odwrócił się do ognistowłosej, trzymając w rękach wyblakły welon. Sukni, która by mu odpowiadała, nie mógł nigdzie znaleźć. Sam welon jednak wyglądał dostojnie, pomimo upływu czasu, jaki musiał tu minąć, od kiedy ostatni raz go użyto.
- Ty jesteś zniewolona? - zapytał, skupiając na niej swoje bystre spojrzenie i podnosząc brwi w geście zaskoczenia. - Przez kogo? Jak? - dopytywał, nieświadomie trzymając element ślubnego wystroju przed sobą.
- Jeszcze nie w pełni, jednak z każdą walką bardziej - mówiąc uniosła poczerniała rękę. - Jak myślisz co to jest? Jak ci się wydaje, czym się staję? To jednak jest konieczne, by pokonać tego, który nam zagraża. To moje poświęcenie, za cenę którego odzyskam w pełni swobodę, by dalej opiekować się tym światem. Nie tylko ty płacisz cenę, za to, że tu jesteś, Kredzie.
- Tam… w jaskini pełnej szkieletów - zaczął, spoglądając na przedmiot trzymany w dłoni, który naprędce odrzucił za siebie. - Co się właściwie stało? Nie zabiłaś Rozetty, prawda? Według mnie pozbawiłaś ją czegoś. Czegoś, co sama zaabsorbowałaś. Jednak w jakim celu? Wszak nie widzę połączenia z samym rytuałem. On sam zapewne odbyłby się, nawet gdyby nekromantki tam nie było - pytał, rozglądając się po komnacie. Ostatecznie stwierdził, że nie ma tu nic rzucającego się w oczy, dlatego podszedł do wielkiego, równie zakurzonego co wszystko tutaj łoża i przysiadł na starym materacu. Po ostatnich przygodach zaczął odczuwać zmęczenie. Czerwony Byk przestawał działać, a to oznaczało spadki w energii i aktywności ciała. Niedługo prosty pan inżynier będzie potrzebował odpoczynku. I obfitej strawy.
[i]- Rozetta nie może zginąć. Jest potrzebna, tak samo, jak każdy z was. Jej moc jednak… To coś całkiem innego. Zabrałam ją i zapieczętowałam w tym ciele. Jest pierwszym fragmentem pieczęci, którą się staję. Oznacza to jednak, że od tej chwili, aż do pokonania Darkara lub odnowienia mocy wszystkich Filarów, zmuszona jestem nosić te kajdany, które wzbraniają mi powrotu do mojej prawdziwej formy.
Oren podeszła bliżej, jednak nie na tyle blisko by jej obecność mogła przeszkadzać Kredowi.
- Bez ograbienia Rozetty z jej mocy nie bylibyście w stanie przejść przez drzwi prowadzące do Filaru. Co prawda otwarłyby się, jednak zastalibyście tam jedynie pusty, ciemny korytarz.
- Rozumiem. A więc cała ta Rozetta była strażniczką do sali rytualnej - Kred po tych słowach zamilkł na chwilę, nie zwracając uwagi już na Oren. Zdjął z pleców pokrowiec z Rozgadaną Betty i położył go obok siebie. Następnie zsunął z głowy cylinder i ułożył tuż przy kuszy automatycznej. Zakładając dłonie pod kark, położył się na materacu, wtapiając spojrzenie w sufit. Oddychał miarowo i wydawał się nad czymś zastanawiać.
- Co ja mam teraz zrobić? Z tym, co mi uczyniono. Czuję to pod skórą, jednak staram się o tym nie myśleć. Być może nie dotarła jeszcze do mnie myśl, czym się stałem. - Innowator wypowiadał słowa swobodnie, tak jakby rozmawiał sam ze sobą, co zresztą miał zwyczaju, a czego nie czynił na głos, kiedy był w towarzystwie. - Muszę przyznać, że to zabawne, kiedy powiedziałaś mi, że poświęcasz się tak, jak my.
- Cieszę się, że mój los chociaż jeden osobie sprawia przyjemność. - Oren nie zbliżyła się nawet na krok, zamiast tego oparła plecy o ścianę, tuż przy wejściu do komnaty. W jej głosie nie było niczego, brzmiał całkiem obojętnie, jakby mówiła o czymś, co nie miało znaczenia. - Musisz żyć i sprawić, by zadanie zostało wykonane. Wtedy… Wtedy być może będę w stanie ci pomóc.
- Nie sprawia mi to przyjemności. Mimo, iż moje życzenia dla waszego rodzaju często zakrawają o najgorsze zbrodnie. Być może człowieczeństwo jeszcze mnie nie opuściło - Kred rozłożył ręce na boki i przymknął oczy, chwilowo przenosząc się myślami do swego warsztatu. - Wtedy, kiedy pierwszy raz pojawiłaś się w mojej pracowni… Coś mną drgnęło. Poczułem takie lekkie, ciche ukłucie w sercu. Coś, co miało mnie ostrzec przed zbliżającym się zagrożeniem. Przed zmianami. Wtedy oczywiście tego nie wiedziałem. Ale widząc cię, Oren, od razu pomyślałem, że nie przyszłaś zachęcona zabawkami w witrynie. Oczekiwałaś ode mnie czegoś, czego nie mogłem, nie chciałem i czego nadal nie chcę ci dać. Wiary. Wiary w twoją sprawę - Kred przemawiał, nie zwracając najmniejszej uwagi na otoczenie. Leżał beztrosko niczym dziecko, na którym nie spoczywają żadne obowiązki. - A teraz… teraz jak się dowiaduję nasze sprawy się pokrywają. Oboje chcemy być wolni.
Kroki Oren były ledwie słyszalne, jednak na tyle wolne i ostrożne, że dawały możliwość powstrzymania jej przed podejściem bliżej.
- Tak, wtedy oczekiwałam - odezwała się, przysiadając na brudnej podłodze, przy łóżku na którym leżał. - Wtedy… To były pierwsze chwile w ludzkiej powłoce. Wszystko było takie inne od tego co znałam. Kolory, zapachy, dźwięki… Oczekiwałam … Posłuszeństwa, ugięcia się przed czymś, co znajdowało się ponad ową marną istotą, którą znalazłam w warsztacie. Byłam gotowa zmusić cię do tego, byś zgodził się wziąć udział w zadaniu, które zrzucono na twoje barki. To, że poproszono mnie o pomoc komuś takiemu… Nie znam ludzkich emocji, tak dobrze jak ktoś, kto się z nimi narodził, jednak w tamtej chwili to, co czułam najbliższe było waszego odpowiednika gniewu. Byłam wściekła, że oddano mi tak niewdzięczną, słabą i pozbawioną wiedzy o swoim miejscu w tej krainie, istotę.
Umilkła na dłuższą chwilę, zapewne zastanawiając się nad kolejnymi słowami.
- Byłam w błędzie - odezwała się ponownie. - Bycie z tobą, z wami… Nie uczyniło ze mnie człowieka, to nie tak, jednak… Teraz proszę. Proszę o to byś stanął ze mną ramię w ramię i walczył o wolność zarówno dla mnie jak i dla siebie. Czy zrobisz to Kredzie Windath? Czy będziesz w stanie przestać nienawidzić mnie na tyle, by nasza wspólna przyszłość nie nosiła piętna kajdanów?

Kiedy Oren przysiadła przy nim i zaczęła przemawiać, on wyrwał się z zamyślania i otworzywszy oczy, wciąż skupiając wzrok na sklepieniu, słuchał uważnie jej słów.
- Wszyscy jesteśmy więźniami tego świata. Czy Odwieczni także nie są przykuci do tego parku miniatur, który stworzyli? Skoro jeszcze go nie opuścili, to oznacza, że nie mogą, bądź nie chcą tego zrobić. - Kred podniósł się i ponownie wrócił do pozycji siedzącej na łożu. Spojrzał na nią. Siedziała tuż obok, na wyciągnięcie ręki, oparta o łóżko, na którym spoczywał. Wpatrzona gdzieś w dal. Z tej pozycji mógł tylko przyjrzeć się jej ognistoczerwonym włosom, nienaturalnym dla zwykłego śmiertelnika, a jednak nie sprawiającym złe wrażenie. Bujne pasma otulały jej zgrabną sylwetkę, która siedziała na tej zimnej posadzce, jak mała, bezbronna dziewczynka, która na chwile schroniła się, by zaraz wyjść z ukrycia i zmierzyć się z przeciwnościami świata.
- Nie wierzę w to, że kiedykolwiek staniemy jak równy z równym. Sprawa Wybrańców to teraz mój cel, to jest pewne. Dokonam tego, czego ode mnie się oczekuje. Postaram się zignorować ten podmuch wiatru, który mnie wypełnia, żyjąc z myślą, że wkrótce będę mógł się go pozbyć. Mimo to muszę przyznać że… źle cię oceniłem. Być może nieco pochopnie sklasyfikowałem cię na równi z rodzajem Odwiecznych. Różnisz się od nich. Wypełnia cię żądza, cel, do którego dążysz w swej wierze. Próbujesz żyć, by coś osiągnąć. Prawie jak… człowiek - przemawiał spokojnym głosem wpatrując się w jej postać, jakby zapominając na moment o swojej dumie oraz o tym, jak bardzo czuł się znieważony.
Oren skinęła głową, po czym szybkim, zwinnym ruchem podniosłą się z podłogi i obróciła tak, by móc na niego spojrzeć.
- Dziękuję - rzekła, wyciągając dłoń do siedzącego na łóżku Kreda.
Innowator odwzajemnił spojrzenie, a następnie dość niepewnie podał jej swą skaleczoną rękę. - Nie dziękuj mi - odpowiedział i objął jej delikatną dłoń. - Muszę znaleźć pozostałych. Nie znalazłem tu nic, co by mi się przydało. Może innym się poszczęściło i natrafili na skarby wspomniane przez tamtego ducha - dodał, wstając i przyglądając się jej z góry. Szybkim ruchem poprawił czuprynę i założył swój cylinder, nie zapominając zabrać ze sobą Rozgadaną Betty. - Jest tu coś ciekawego do zobaczenia? Ciekawego dla człowieka pokroju mojej skromnej osoby.
- Pozostali mają się dobrze - zapewniła go Oren. - Co zaś do twego pytania… Czy jesteś w stanie mi zaufać? - Delikatny uśmiech, lekkie uniesienie kącików ust jedynie, ozdobił jej twarz przy tych słowach.
Kred odwzajemnił uśmiech. Był on jednak szarmancki, jak na dżentelmena przystało. I z tą maską emocji odpowiedział nieco surowszym głosem - Zapewne niewiele jest już rzeczy, jakie mogą mi się przytrafić. - Nie dał wiary jej bezinteresownym intencjom, ani uroczemu uśmieszkowi, jednak zastanawiał się, czym też jego towarzyszka może go zaskoczyć. - Co tym razem dla mnie przygotowałaś?
Miast odpowiedzieć, delikatnie wyswobodziła dłoń, którą trzymał i położyła ją na jego sercu.
- Chyba… możemy uznać to za nagrodę - odpowiedziała, a Kred poczuł jak coś, siła, której nie był w stanie się oprzeć, ciągnie go w jej stronę. Jednocześnie świat przed jego oczami zaczął się rozmazywać, wirować, wreszcie całkiem zatracić znajome kształty i kolory.
- Oddychaj - usłyszał radę gdy na powrót, niezwykle powoli, zmysły wracały mu do stanu względnie normalnego.
Bez wątpienia nie znajdował się już w owej komnacie pełnej rupieci. Nie można było jednak rzec, że miejsce w którym teraz przebywał, należało do szczególnie uporządkowanych czy też zawierających jakiekolwiek skarby. Przynajmniej nie takie, które oczy zwykłego śmiertelnika były w stanie dojrzeć.
- To miejsce wkrótce przestanie istnieć - głos Oren dochodził z bliska, nawet z bardzo bliska biorąc pod uwagę, że jej dłoń wciąż spoczywała na jego piersi. - Rozetta przez jakiś czas utrzymywała w tych włościach kogoś twojego pokroju, jednak w przeciwieństwie do ciebie władającego magią od narodzin. To jego pracownia.

Windath potrzebował kilku chwil, by zebrać się w garść, powstrzymać odruchy wymiotne i zorientować się o otoczeniu. Bez wątpienia była to magia. Jednak czy Kred rzeczywiście znajdował się w tym pomieszczeniu, czy też była to tylko iluzja? Innowator dał sobie jeszcze moment, by rozeznać się w sytuacji. Kiedy stwierdził, że grunt nie zapada mu się pod stopami, postąpił kilka kroków i począł się uważnie przyglądać.
- Gdzie ja jestem? - zapytał bezwiednie, ignorując fakt, że Oren nakreśliła już mu sytuację. Nie oczekiwał jednak odpowiedzi, Zamiast tego bacznie rozglądał się po wspomnianej pracowni. Coś go ruszyło. Nie było to co prawda znajome miejsce. Nigdy wcześniej tu nie był, ani nie widział podobnego pomieszczenia. Jednak… pewne rzeczy wydawały mu się znajome. Obfite regały książek wypełnione po brzegi. Porozrzucane stronice z jakimiś rysunkami. Przyrządy, narzędzia, preparaty wszędzie porozkładane w nieogarniętym dla niego chaosie. A jednak mógł dostrzec w tym jakiś sposób.
- Kim był ten człowiek, który zarządzał tym miejscem? - dopytywał bardziej sam siebie. Zaczął coraz gwałtowniej poruszać się po pomieszczeniu. Przebiegał z kąta w kąt i przyglądał się różnym dziwnym przedmiotom, bądź to przeglądał jakieś manuskrypty. Jego spojrzenie zapłonęło. Zapominając o całym bożym świecie rozgorączkowany przemieszczał się z miejsca na miejsce, wprowadzając jeszcze większy nieład do komnaty. Bierny obserwator mógłbym stwierdzić, iż poczciwy inżynier Kred Windath oszalał. I może faktycznie ta opinia nie odbiegałaby daleko od prawdy. Innowator poczuł ogromną ekscytację, przyglądając się owocom pracowni dawno zapomnianego wynalazcy. Odczuwał jeszcze większą euforię, kiedy dowiadywał się, że niektóre z jego własnych projektów tak naprawdę pokrywały się z tym, co w zamierzchłych czasach skonstruował ten człowiek. Jego praca różniła się jednak od projektów Kreda. W wielu przyrządach jako element schematu uwzględniano magię, jej uwarunkowania i zastosowanie. Coś, nad czym Windath nigdy nie pracował.
Ta pozbawiona jakiegokolwiek ładu krzątanina lefijczyka po pracowni zatrzymała się, kiedy dotarł do pewnej gabloty. Stała między dwoma pękatymi regałami, dość niepozorna, nieśmiało pobłyskując poczerniałymi elementami z metalu w świetle nieznanego pochodzenia wypełniającym tę komnatę. W niej to dostrzegł jakiś podłużny, metalowo-drewniany przedmiot, który na pierwszy rzut oka nie mógł zidentyfikować. Był to pewien wynalazek, który nie wyglądał na dokończony, bowiem niektóre elementy leżały luzem za zakurzonym szkłem. Tuż obok na poduszeczce natomiast spoczywała jakaś nieopisana książka, z której wystawały zapisane kartki. Nie myśląc nad tym dłużej, Kred zdjął cylinder i przykładając go do gabloty uderzył przez niego pięścią. Szkło w jednej chwili popękało i otworzyło dostęp do wynalazku. Majsterkowicz otrzepał nakrycie głowy, jednak nie ubrał już go ponownie, a odłożył na stół znajdujący się nieopodal, by zaraz dobrać się do książki. Były to schematy konstrukcji. Opisy, komentarze, wyjaśnienie działania. Wszystko, co naukowym bełkotem opisywano ten przedmiot od najmniejszej śrubki. Kred oparł się o masywny, dębowy stół na kilkanaście minut i uważnie przestudiował każdą stronę, a jego zapał rósł po każdym przeczytanym słowie.
- Nie wierzę - powtarzał na głos. - Nie daję wiary. Dlaczego sam na to nie wpadłem? - dodawał drżącym głosem. - Geniusz… ale projekt jest nieskończony. Brakuje tu paru elementów. Ten człowiek może potrafił w genialny sposób powiązać inżynierię z magią, ale nie znał się najlepiej na mechanizmach. Był wizjonerem, ale brakowało mu czasem skrupulatności z pracą nad elementami działającymi bez magii...
Kred odłożył na moment książkę i ostrożnie, niczym trzymając dziecko, wyciągnął przedmiot z gabloty. Wedle opisu zwał się “miotacz kul”, co jednak nie przypadło do gustu lefijskiego inżyniera. Nie zwracając na to jednak uwagi rozłożył “miotacz” wraz ze wszystkimi elementami na stole, przy którym wieki temu pracował inny człowiek i pozbierał wszystkie narzędzia, jakie mogły mu się przydać. Schemat był dobry, jednak znalazł w nim kilka luk oraz niedociągnięć. Musiał wymienić parę sprężyn oraz od nowa złożyć tłok i przekładnię. Broń, jak się dowiedział, służyła do miotania ołowianych kul na odległość przekraczającą dwieście metrów. Do napędzenia pocisków stosowała specjalny zbiorniczek wypełniony sprężonym pod dużym ciśnieniem powietrzem. Jak się domyślił, zapełnienie takiego zbiornika mogło być problematyczne, jak na obecne warunki, dlatego twórca posługiwał się w tym przypadku magią. A konkretnie magią wiatru. Tego elementu Kred nie mógł zastąpić. Nie znał technologii, która mogłaby konkurować z tym rozwiązaniem, zachowując podobne osiągi i wydajność. Wciąż jednak wspomniane kwestie mechanizmów oraz zastosowanie celownika pozostawiała majsterkowiczowi wiele do życzenia. Dlatego nie zastanawiając się długo nad tym, co i dlaczego to robi, wziął się do pracy. Pragnął skończyć i usprawnić tę broń. Zmodyfikować ją jak tylko był w stanie i wyregulować do swoich potrzeb.
Nie czuł, ile czasu mu tam upłynęło. Minuta mijała po minucie w mgnieniu oka. Nie zważał nawet na to, że rzeczywistość, która go otaczała, zaczęła się jakby rozpadać kawałek po kawałku. On jednak pracował bez wytchnienia przy stole, od którego nie odchodził nawet na moment pogrążony w swym szaleńczym zapale, jaki towarzyszył mu przy obcowaniu z prototypami. Karabin, określił tę broń. Karabin pneumatyczny. A dla niego “Anioł Zguby”. Bezszelestnie posyłający pocałunek śmierć nieprzygotowanym.
Praca się opłaciła. Broń była gotowa. Drewniana, mocna kolba. Celownik optyczny z wielokrotnym powiększeniem. Podczepiany magazynek na 10 kul. Lufa przystosowana także do wykorzystania w różnoraki sposób spreparowanych strzałek. Ideał. Broń wyborowa o imponującym zasięgu, z kilkoma rodzajami pocisków różnej mieszanki, zależnej od potrzeb strzelca.
Windath nie mógł wyjść z podziwu nad swoją pracą, toteż odsunął używane narzędzia by zrobić miejsce i usiadł na stole z nową zabawką na kolanach, otoczony pustą przestrzenią, która pożerała pracownię dawnego inżyniera. Kred jednak był spełniony. Cokolwiek właśnie się działo, zdążył. Zdążył dokończyć projekt poprzednika. Czuł zadowolenie, toteż bez strachu czekał, aż i jego pochłonie rozpad.
Ten jednak najwyraźniej nie miał takiego zamiaru, lub zwyczajnie został przed tym powstrzymany.
- Czy skończyłeś swą pracę? - zapytała Oren, unosząc się lekko nad podłogą. Wir powietrza, który ich otaczał, powstrzymywał oboje przed spadnięciem w dół, gdzie widniały resztki wieży, która do niedawna dumnie górowała nad zamkiem nekromantki. To co się zachowało, kilka kamieni, tworzących podłogę, stół i narzędzia oraz Kred w centrum tego wszystkiego, lewitowało nad ruiną. Słońce nad nimi wskazywało na południową porę. Hałas pod nimi wskazywał na to że, niszczycielska siła jeszcze nie zakończyła swego dzieła.
- Tym razem to ja dziękuję - odpowiedział na pytanie. - Mogę go zatrzymać? - zapytał, ściskając karabin jak najważniejszy skarb. Spoglądał na Oren, nie zawracając sobie głowy tym, gdzie go wyciągnęła i co się właśnie dzieje. Podczas swej pracy zawsze czuł się wyjęty z tego świata.
- Oczywiście - odparła, obdarzając go pogodnym uśmiechem. - Dokończyłeś go zatem jest teraz twoją własnością. Ten, który rozpoczął ten projekt już od dawna nie żyje, więc nie może już rościć sobie do niego prawa. Teraz jednak czas najwyższy, byśmy ponownie znaleźli się na ziemi. Zamek wkrótce całkiem obróci się w ruinę.
- Żałuję, że nie dane mi było poznać tego człowieka. Wiem jednak, że jego wynalazek pomoże nam w misji. Wracajmy zatem, choć nie sądzę, by Wybrańcy przejęli się moim zniknięciem - Kred, być może po raz pierwszy szczerze uśmiechnął się do Oren. Wstał ostrożnie, spakował narzędzia, założył karabin na ramię, a cylinder wcisnął na głowę.
Powoli opuszczając w dół to, co zostało z pracowni, Oren skierowała się do miejsca, które zdawało się być głównym wejściem do zamku, jednak w obecnym stanie, przypominało to bardziej chaotyczną grupę kamieni. Za nimi widniały schody i widoczny z podwórza, fragment posadzki.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline