Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-11-2015, 18:52   #113
Fyrskar
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
Czas do wieczora zleciał prędko. Prędko ubywało też aqua vitae, szerzej znanej jako woda życia, to jest okowita. Okowitę w Knöpperdorfie mieli naprawdę niezłą. Awanturnicy zdecydowali więc, że nie można jej uchybić nadmierną powściągliwością. I upewnić się, czy rzeczywiście pobudza członki i umysł. Pobudzała, choć miejscowi raczej pobudzonych w swoim otoczeniu nie chcieli i koso patrzyli na włóczęgów, pomimo poparcia, które w pewnym stopniu uzyskali od kapłana. Ale była gorzałka, więc bratanie się z okoliczną ludnością nie zdawało się takie konieczne. Dobre też we wsi mieli sery i kiszone w dębowych beczkach ogórki. Wpasowywały się one doskonale w posiedzenie nad kubkiem z gorzałką. Więcej, dopełniały obrazu popijawy w sposób dyskretnie wprawny, tak, że zapijanie ogóra zdawało się czymś zgoła naturalnym. I nikt nie mógłby sobie wyobrazić innego gestu po wlaniu w siebie łyku trunku.

Karczma, zajazd, czy jak by przybytku nie nazwać, była bez wątpienia niegdyś jeszcze stodołą. Może nawet niedawno. Bez wątpienia zmęczeni dźwiganiem siana rolnicy odlewali się pod ścianą. Ku temu nie mogło być wątpliwości. Za to pewnym niemal można było być tego, że szczanie po kątach było onegdaj konkurencją i zajęciem lubianym wśród najemnych robotników, bo zapach utrzymywał się w powietrzu po dziś dzień. Chyba, że go przykryć soczystym ogórem, serem i gorzałą. Wtedy szczyn nie było czuć.
Czy więc dziwnym było, że Buhaje Averlandu nie żałowali sobie napoju? Nie, to było coś bez wątpienia normalnego.

A więc awanturnicy postanowili sobie popić. Jak latać w habicie, to na pewno nie na trzeźwo.

Tak więc, nim się Buhaje obejrzeli, ściemniło się. To jest, wychodziło na to, że koniecznie musieli, z prędkością równą konnemu posłańcowi, w dyrdy zapierniczać do świątyni. I tak zrobili. A płoty, w które powpadali, były jedynymi świadkami, że po popijawie winno się zdrzemnąć na chwilę, a dopiero w następstwie tego, po ciemku po wsi się szlajać.

Księżyc, raźno posrebrzający wioskowe strzechy, na cerkwię nie świecił, bo ta za porośniętą hojnie świerkami górą się skryła. Ciemno więc było jako w rzyci. No, może nie w rzyci węglarza czy innego gwarka, ale na pewno nie jaśniej niż w przeciętnej, zmarszczonej od siedzenia nań, dupie. Theodosius już czekał i spojrzeniem Buhajów skarcił. Ale tylko trochę. Machnął głową i wskazał na leżące już na małym stoliku habity. Dla Elgasta, Jekila i Lenza.

Trzej ludzie zdążyli wcisnąć na głowy workowate lekko i zalatujące znajomą okowitą szaty. I tylko tyle, bo potem z impetem kuli z bombardy wpadł z nich zarośnięty po czubek nosa więsniak. Wieśniak bez wątpienia również spotkał dziś pannę okowitkę. Z kolei nożyc, przy pomocy których ogarnąłby czuprynę, bez wątpienia nigdy na oczy nie widział.

- Pali się! - Kmieć zakaszlał, jakby conajmniej z płomieni i dymu wybiegł, choć tymi akurat od niego nie waliło. Za to niezawodnie można było określić, że nazbyt wykwintnych posiłków on ostatnio w gębie nie miał.

- Ślepyś Franz? - zapytał niepewnie Theodosius. Zerknął na czuprynę rozmówcy i poprawił się. - Ogłuchłeś? Elgast przecież ci chyba mówił. A kurzaków widziałeś… tfu, słyszałeś? No jak nie, jak tak, klną, że ogr by się spłonił. Choć prawda, mieli zacząć dopiero za chwilę…

- Smok!

Kapłan zawahał się. Tylko na chwilę.

- Do reszty żeś zgłupiał od tej gorzały? Dobra, koniec tego dobrego. Nie będziesz mi do świętego miejsca wpadał najebany… wybacz, panie, rozgniewany jestem i plotę… napity, napity wpadał nie będziesz. - Tu zerknął wymownie na awanturników. - W ramach pokuty naprawisz płot przyświątynny.

- Smok najprawdziwszy! - Franz kapłana nawet przez grzeczność nie słuchał. - Rozkładaliśmy scenę pod niby-podpalenie, waszmość ojcze i wtedy… cieniem wszystko się okryło. A ogień jak buchnął… stodoła płonie, gaszą ludzie… ojcze Theodosiusie, smok!

- Dobra. - Kapłan zadecydował. - Biegnę. Jeśli ktoś chce niech idzie ze mną. - Zerknął na awanturników, podkasał habit i pobiegł z prędkością, jakiej nikt się po nim nie spodziewał.

I wtedy awanturnicy pomyśleli, że ten cień to mogła nie być góra. Uznali też, że nie będą już pili w tym tygodniu. Bo przegapić smoka lecącego nad głową to wyczyn był tęgi.
Bardzo tęgi.
 

Ostatnio edytowane przez Fyrskar : 06-11-2015 o 18:56.
Fyrskar jest offline