Kred Windath z otwartymi ustami spojrzał nad swoją głowę. Ogromny fragment sklepienia zawisł nad nim, a on potrzebował chwili, by przeanalizować sytuację i usunąć się z miejsca, w którym owe głazy miały upaść.
- Po moim trupie - odpowiedział na słowa jej towarzyszki Oren, która swą magiczną mocą uratowała go od zmienia swej ludzkiej formy w naleśnik. - Jednak muszę dostać się do mojej komnaty. Bez swojego wyposażenia na wiele się nie przydam - odpowiedział, uśmiechając się do niej słabo.
- Nie masz wiele czasu - odparła na to, podchodząc bliżej. - Zamek za chwilę runie - oznajmiła kładąc dłoń na jego piersi. - Szkoda jednak, by twoje drogie zabawki się zniszczyły - zakończyła z uśmiechem, od którego Kredowi zakręciło się w głowie i to dosłownie. Świat począł wirować wokoło, z każdym kolejnym obrotem zmieniając nieco swój wygląd, by na koniec przemienić się w dobrze już mu znaną komnatę zamkową. Jedyna różnica polegała na tym że brakowało części ściany wychodzącej na ogrody.
Innowator chciał krzyknąć, ale zanim zdołał wydusić z siebie jakikolwiek dźwięk, było już po wszystkim. To znaczy, znalazł się w innym miejscu, tak jak to wydarzyło się w zamku Rozetty. Kred podejrzewał Oren o potężną magię przemieszczania się w przestrzeni, ale nigdy nie zdołał zastrzec, iż nie chce brać już w tym udziału. Jak zwykle odbyło się to bezboleśnie.
- Błagam cię, Oren, następnym razem mów, że zaczynasz czynić. Nie lubię być zaskakiwany - powiedział nieco zgryźliwie i począł się rozglądać po swojej komnacie. Jak zwykle była zawalona różnymi narzędziami i przyborami. On jednak wiedział, czego tu szuka. Najpierw musiał się przebrać. Torby podróżne czekały już spakowane. Tak samo broń.
- Poczułbym się swobodnie, gdybyś odwróciła wzrok - rzekł, otwierając zdobioną szafę, w której trzymał swój strój podróżny.
- To byłoby nierozsądne - odparła, rozglądając się po wnętrzu. - Twoje ciało nie ma tajemnic, których bym nie znała, a tak będę mogła zareagować na niebezpieczeństwo, które mogłoby ci zagrozić. Pospiesz się jednak - ostrzegła na koniec, podchodząc do dziury w ścianie i wyglądając na ogród.
- Przypominam, że jestem gentlemanem i nie wypada mi się obnażać w towarzystwie niewiast - zaczął. Ostatecznie prychnął i począł rozpinać guziki od smokingu, a swój dotychczasowy kapelusik rzucił w kąt. Pozbywając się niewygodnej i niepraktycznej krochmalonej koszuli odsłonił swój tors, który nie imponował podkreślonymi połaciami mięśni. Kred wierzył, że jego największa siła znajdowała się pod czaszką. Równie sprawnymi ruchami pozbył się eleganckich spodni i zostając w samej bieliźnie, wydobył swój strój. Jakże za nim tęsknił. Mnóstwo pojemnych kieszeni. Tych widocznych i tych ukrytych. Mógł w nim przenosić wiele podstawowych narzędzi, które ułatwiały mu życie. Wspomniana odzież była dla niego jak mundur. Mundur inżyniera. Nie zwlekając, szybko wskoczył w spodnie i buty oraz nałożył przewiewną koszulę i kurtę. Nie mógł zapomnieć o cylindrze, który zbierał kurz od jakiegoś czasu. Jeszcze tylko zapiąć pas, narzucić podręczne torby oraz pokrowce z bronią i był gotowy.
- Dobra, zabieraj nas stąd. Chyba, że odwidziała ci się już walka o swoją wolność.
Oren nie odpowiedziała, zamiast tego ruszyła w jego kierunku, w tym samym momencie, w którym za jej plecami pozostała cześć ściany runęła w dół, zabierając ze sobą całkiem pokaźnych rozmiarów fragment posadzki.
- Potrzebujemy naszych wierzchowców - oznajmiła mu, ponownie kładąc dłoń na jego piersi. - Pozostali już wyruszyli.
Krótka chwila zawirowań i byli w stajni, aczkolwiek tym razem wyglądało na to, że owa podróż wywarła nieco niekorzystny wpływ na Oren, gdyż ta zachwiała się nieco, szybko jednak równowagę odzyskując.
- Agracha wysłałam za pozostałymi. Ruszajmy…
Kred ponownie przemilczał zmianę miejsca położenia w przestrzeni, od której robiło mu się niedobrze. Może w końcu się przyzwyczai. Zamiast tego rozejrzał się po stajni. Dostrzegł tu wierzchowce, którymi wcześniej się poruszali.
- Jesteś w stanie jechać? - zapytał, intonując głos w czymś, co mogło uchodzić za zatroskanie.
Odpowiedziało mu stanowcze skinięcie głową, jednak żadne słowa nie padły.
Windath uznał, że każda chwila spędzona w tym miejscu była już niepotrzebną zwłoką, toteż naprędce zarzucił siodło na swego wierzchowca i dosiadł go. Nim zdążył się z tym uporać, Oren wyjechała ze stajni, toteż Kred ruszył w pościg za nią.
Może będzie miał jeszcze okazję, by jej podziękować. Nie chciał się do tego przyznać, ale uratowała mu życie.