Przeklęty los!
Niezbyt wysoka, młoda kobieta, na oko trochę powyżej dwudziestki o jasnych, blond włosach i przenikliwym wejrzeniu niebieskich oczu siedziała w karocy bawiąc się leżącym na jej kolanach pół przezroczystym, turkusowym szalem, który miast dla utrzymania ciepła służył jako ozdoba. Była szczególnie poirytowana problemami, których doświadczała ostatnio w swoim… życiu po życiu - czyli tak naprawdę wszystkim.
I wiedziała kogo winić.
Na miejscu, gdy tylko wjechali do miasta, wcale nie było lepiej, a wręcz okazało się, że jest gorzej. To wszystko, czym ono było ogarnięte… To wszystko, ten korowód emocji, dźwięków, zapachów i obrazów doprowadzał Malkaviankę do złości. Nie mogli przestać? Ci wszyscy bawiący się, nie wiedzący co czynią, powinni się teraz, na raz uspokoić i dać jej skołowanym nerwom trochę wytchnięcia. Irytacja wzrastała niebezpiecznie, aż do momentu, gdy Chloe spojrzała na siedzenie przed sobą.
Obraz przed nią sprawił, że wzięła, z przyzwyczajenia, głębszy oddech, zamknęła oczy i postarała się sama wyciszyć. Na siedzisku naprzeciw leżała jedna z jej cienistych zmór, a Chloe była całkowicie pewna, iż jej pysk wykrzywia grymas, który można było jedynie łaskawie nazwać uśmiechem. Pomimo tego całego harmidru ona i jej bliźniacze bestie wydawały się czuć doskonale. Paradoksalnie dla nich ta feeria barw emocji, w której tonęła Malkavianka, była przepysznym kąskiem, a irytacja i złość Chloe słodka dla tej, która spoglądała głęboko w jej oczy zielonymi ślepiami.
Druga z bestii wyglądała na znudzoną, ale z podniesionym łbem wyraźnie węszyła za czymś, zaś trzecia, wiecznie czujna, wiecznie oczekująca siedziała obok Malkavianki wpatrując się w nią w oczekiwaniu… Na co?
Wampirzyca skrzywiła się i zdecydowanym ruchem ręki rozwiała cząstki tej bestii, które zaczęły się do niej przybliżać, niczym dym czy raczej mgłę, której rozwiać się nie da. Ta zmora zafalowała i rozpłynęła się w powietrzu, jakby nigdy jej tam nie było, ale Malkavianka wiedziała lepiej - wszak czuła na sobie jej niezmiennie wyczekujący wzrok...
Gdyby nie jedna osoba, jeden układ i jedno sprzysiężenie losu, Chloe teraz wciąż znajdowałaby się w Paryżu, do którego była przyzwyczajona i znała każdy zakamarek, z dala od tego szaleństwa, od tej głupoty i prostactwa, jakie wylewało się ulicami Wenecji. Sam na sam z cienistymi zmorami, daleko od polityki i żądzy jej talentów. Tak daleko!
Przeklęty Książę!
Wpatrzona w nią zmora wydała z siebie przeciągłe wycie i ponownie, jak jej bliźniaczka rozwiała się w przestrzeni...
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Ostatnio edytowane przez Zell : 07-11-2015 o 03:07.
|