Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-11-2015, 11:41   #18
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Starsza Pani odpowiedziała chłodno i z właściwą sobie godnością:
— Powiedziała tylko: „dobrze!”. One wszystkie na początku wyglądają bardzo porządnie, są potulne i uprzedzająco grzeczne. Spytałam ją, czy często wychodzi wieczorami; odpowiedziała, że nie.
— Wie pani, gdzie ona pracowała?
— Zdaje się, że w biurze, ale nie wiem, w jakim. Dopiero po kilka dniach zrozumiałam, co to było za ziółko.
— Ziółko?
— Okropnie skryta, z tych, co to jak sobie postanowią nie otwierać ust…
— Nic pani o niej nie wie? W ogóle z panią nie rozmawiała?
— Jak najmniej. Zachowywała się, jakby mieszkała w hotelu. Rano ubierała się i wychodziła, zadowalając się zdawkowym „dzień dobry”, kiedy mnie spotykała.
— Wychodziła zawsze o jednej porze?
— O właśnie. To jest to, co mnie zaskoczyło. Z początku przez dwa czy trzy dni wychodziła o wpół do dziewiątej; wywnioskowałam z tego, że zaczyna pracę o dziewiątej. Potem przez kilka dni z rzędu znikała dopiero kwadrans po dziewiątej i wtedy spytałam, czy zmieniła pracę.
— I co pani odpowiedziała?
— Nic. To było w jej stylu. Jak nie chciała odpowiedzieć, udawała, że nie słyszy. Wieczorem starała się mnie unikać.
— Czy aby dostać się do swojego pokoju, musiała przechodzić przez salon?
— Tak. Najczęściej przesiaduję tutaj. Proponowałam jej, aby sobie wzięła krzesełko i napiła się ze mną kawy lub ziół. Jeden jedyny raz zgodziła się dotrzymać mi towarzystwa i pamiętam, że przez godzinę powiedziała może pięć zdań.
— O czym panie rozmawiały?
— O wszystkim. Usiłowałam się czegoś dowiedzieć.
— Czego?
— Kim była, skąd pochodziła, gdzie dotychczas mieszkała.
— I nic pani z niej nie wyciągnęła? Jak się nazywała?
— Ludwika Laboine.
— Tak było napisane w dowodzie?
— Nie widziałam go na oczy. Tak mi podała, kiedy się tutaj zjawiła.
— A więc pani nie wie, czy tak się naprawdę nazywała?
— Nie miałam żadnego powodu, aby coś podejrzewać. Wiem tylko, że znała Południe. Opowiadałam jej o Nicei, gdzie co roku spędzaliśmy z mężem dwa tygodnie, — zauważyłam, że ona też tam musiała być. Kiedy ją zapytałam o rodziców, zrobiła minę kogoś nieobecnego. Żeby pani widziała te miny, też straciłby pani cierpliwość.
— Gdzie jadała?
— W zasadzie na mieście. Nie pozwalałam gotować w pokoju ze względu na niebezpieczeństwo pożaru. Z tymi ich prymusami nigdy nie wiadomo, co się może przytrafić, nie mówiąc o tym, że mam tutaj same antyki dużej wartości, które odziedziczyłam po rodzinie. Wszystkie jej wybiegi nie zdały się na nic, i tak znajdowałam w jej pokoju okruszyny chleba, a raz usiłowała spalić jakieś zatłuszczone papiery, na pewno po wędlinie.

— Czy wieczory spędzała sama?
— Najczęściej. Wychodziła dwa, trzy razy w tygodniu.
— Przebierała się przed wyjściem?
— W co mogła się przebierać, skoro miała wszystkiego jedną sukienkę i jeden płaszcz, które musiały starczyć na każdą okazję? W zeszłym miesiącu stało się to, co przewidywałam.
— Co pani przewidywała?
— Że pewnego dnia nie będzie miała z czego zapłacić za komorne.
— Nie zapłaciła?
— Dała mi sto franków zaliczki, obiecując resztę pod koniec tygodnia. Przy końcu tygodnia próbowała mnie unikać. Zagrodziłam jej drogę. Powiedziała, że za dzień lub dwa będzie miała pieniądze. Niech pan nie sądzi, że jestem skąpa i myślę tylko o pieniądzach. Oczywiście, potrzebuję ich tak samo jak wszyscy. I gdyby ona zachowywała się jak normalny człowiek, zdobyłabym się na większą cierpliwość. Ale nie, więc jej wypowiedziałam.
Pani Crêmieux z godnością wygładziła ubranie.
- Przypuszczam, że zechcecie Państwo obejrzeć jej pokój.


***


Załatwiwszy przesłuchanie Leona Zikrita śledczy udali się na ulicę Coumartin pod nowo otwarty przybytek „Romeo”. Drzwi do lokalu były uchylone, a jakiś mężczyzna o zmęczonym wyglądzie zamiatał schody.
Janvier podszedł do niego i bez ceregieli pokazał odznakę.
- Dzień dobry policja.
Mężczyzna rzucił okiem na odznakę.
- Do mnie? A o co chodzi? – spytał zdziwiony.
- Jest Pan z obsługi „Romea”?
- Można tak powiedzieć. Pełnie zaszczytną rolę naganiacza i zamiatacza, jak panowie widzą. –
uśmiechnął się przybierając minę cwaniaczka.
- Jak się Pan nazywa? – rzucił Moutier.
- Gaston Rouget.
- Był Pan przed lokalem wczoraj wieczorem?
- A jakże. Całą noc.

Janvier wyciągnął zdjęcie dziewczyny.
- Widział ją Pan?
Rouget wziął zdjęcie do ręki i przyjrzał mu się uważnie.
- Taak. – kiwnął głową – Przypominam sobie. Widziałem ją jak wchodziła do lokalu tuż przed północą, kiedy dopiero co zaczęto tańczyć. Nie wyglądała na stałą „klientkę”, więc wpuściłem ją. Pomyślałem, że to jakaś przyjaciółka panny młodej. Bo mieliśmy tu weselicho. Normalnie sprawdzałem zaproszenia, ale potem dałem sobie spokój. Wiecie co Panowie. Popytajcie barmana. Mieszka nad główną salą. Może będzie wiedział coś więcej. Zaprowadzę was. Wchodzi się od zaplecza.
Mężczyzna zamknął wejście na klucz i poprowadził ich na tył budynku do niewielkich, drewnianych drzwi. Nie były zamknięte. Otworzył je i krzyknął w górę schodów.
- Marcel! Panowie do Ciebie.
Kiwnął im ręką zachęcająco. Na górze drzwi były otwarte na oścież. Gdy wchodzili do niewielkiej służbówki mignęły im nagie plecy i pośladki kogoś znikającego w łazience. Wkrótce usłyszeli szum wody z prysznica. W głębi w pokoju nieogolony mężczyzna w samych gatkach ubierał właśnie koszulę. Miał około trzydziestki i wąsik nad górną wargą. Był dobrze umięśniony.
- Co jest? – spytał zaspany i rozdrażniony. Spoglądając mało przytomnym wzrokiem.
 
Tom Atos jest offline