Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2015, 17:43   #6
Rycerz Legionu
 
Reputacja: 1 Rycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodzeRycerz Legionu jest na bardzo dobrej drodze
Tura 2

Ensurgianie

Długo, długo po tych wydarzeniach, na horyzoncie pojawiła się grupa Ensurgian, która przed laty wyruszyła na południe w poszukiwaniu nowych roślin. Szli niespiesznym krokiem, roześmiani i wyglądający o wiele lepiej niż dawniej, nawet przed tym zanim wyruszyli. Rodacy zaś, patrzyli z wytrzeszczonymi oczami na to, jak ich pobratymcy zmienili się i zaczęli bardziej doceniać to, co ich otaczało.

Od razu po powitalnej biesiadzie jaką mieszkańcy osady zgotowali przybyłym, podróżnicy udali się do domu władcy, aby zdać mu raport z odkrytych przez siebie dziwów. A było ich nie mało. Od skąpanych w świetle słońca, kwiecistych łąk, aż po drzewa uginające się od soczystych, słodkich owoców które można było wręcz jeść kilogramami. Zwierzęta, nie bały się ponoć ludzi, a ryby można było chwytać gołymi rękoma i były tak smaczne, jak nigdzie indziej, a roiło się od nich olbrzymie, słodkowodne jezioro, będące granicą dla idyllicznej krainy. Na potwierdzenie swoich doniesień, szczęśliwcy podarowali zaś przywódcy nasiono, pochodzące z najpiękniejszego drzewa, jaśniejącego podobno srebrem i złotem. Roztaczała się wokół niego wręcz mistyczna aura, a ono samo prawie jaśniało światłem.




Sami podróżni oznajmili zaś, że wyruszają natychmiast z powrotem i wesoło machając na pożegnanie swemu władcy, udali się w drogę powrotną do, jak sami to określali "krainy miodem i mlekiem płynącej".

Kraj Ensurgian, nękany był zaś pewnego roku wyjątkowo ciężką i dającą się we znaki zimą. Lód i śnieg trzymały tak mocno, że mieszkańcy osady wręcz bali się wyściubić nosa z i tak już chłodnych chatynek. Skarżyli się zaś na ciągły brak materiału opałowego i skrajne zimno, a co niektórzy panikowali nawet, że już nigdy nie nadejdą roztopy i jest to ostateczny koniec świata. Co gorsza grono to, z tygodnia na tydzień zaczęło się systematycznie powiększać.

Ponadto, wojownicy wysłani by zbadać odnogę jaskini nie wrócili a ich rodziny coraz bardziej się o nich niepokoiły. Niektórzy radzili, by wysłać następną ekspedycję, która odszuka zaginionych.
Tak czy inaczej, każda z tych okoliczności pozostawiała póki co więcej pytań niż odpowiedzi.

Nacatlowie

Pierwszy zasiadał dumnie na tronie i napawał się tymczasowym blaskiem swej chwały, na którą zasłużył sobie pozbyciem się groźnej bestii i zatrzymaniem choroby wywołanej trującą rośliną, a także skarbami zniesionymi do osady z ruin. Kilka najbliższych miesięcy zdawały się więc upływać we względnym spokoju.

Dni dłużyły się i dłużyły, aż w końcu do władcy przybyły rozesłane wcześniej po świecie grupki. Trzy z nich, nie odkryły praktycznie nic nowego i oznajmiły, że na zachodzie, północy i południu rozpościera się jedyni w dalszym ciągu dżungla i rozlewają wody wielkiej rzeki, użyźniającej całą krainę. Grupa która wyruszyła jednak na wschód, odkryła iż im bardziej oddalali się od osady i szli pod prąd wielkiej rzeki, tym bardziej się ona zwężała, aż w końcu okazało się, że wypływa z wielkiego bagniska, rozlewającego się na skraju lasu.

Ziemie te, opisali jako krainę pełną wilgoci, jeszcze większej niż dżungla Nacatli . Poza tym, występowały tam ponoć duże drzewa, o szerokich pniach i chylących się ku ziemi gałęziach. Oprócz tego rosły tam ogromne grzyby, z kapeluszami wielkości głowy. Zwiadowcy donieśli również, że bagnisko kończy się strzelistym pasmem górskim, lecz nie starczyło zaprowiantowania by eksplorować odleglejsze regiony.

Wieści z dalekich stron jak gdyby automatycznie przywiały jednak ze sobą nowe problemy dla ludu Pierwszego.

Mianowicie, doniesiono o tym, jakoby na członków najbliższego otoczenia władcy organizowane były zamachy, które na szczęście nie skończyły się póki co zgonami.

Jak gdyby tego było mało, kupiec któremu oddany został oddział wojowników w celu odnalezienia Nacatla odpowiedzialnego za masowe zatrucia zbiegł.

Kres tym obu sprawom, mogły jednak przynieść nowo odkryte, wspaniałe właściwości odnalezionej w ruinach korony, zdawającej się dodawać władcy szybkości, sprytu, siły i mądrości, kiedy tylko nakładał ją na namaszczone przez duchy skronie.

Tylko od niego zależało, do jakich celów wykorzysta moce artefaktu i czy za ich pomocą pomoże swym poddanym, czy też zacznie zaspokajać swoje własne zachcianki i ambicje.

Orkowie

Tak oto, dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, pora rozpłodu zwierząt i roślin ustąpiła miejsca zmarzlinie, która bezlitośnie skuła trawy równiny, na której znajdowała się wioska orków. Teraz krajobraz był bardzo podobny do tego, jaki można było zobaczyć u stóp wulkanu, lecz coś było nie tak. To nie była zwyczajna zima.

Tego roku, chłód zdawał się być nie do zniesienia, a normalne funkcjonowanie praktycznie niemożliwe. Orkowie pracowali więc krótko i nie wydajnie, co nie pozostało bez odbicia na małej póki co gospodarce osady. Szybciej męczący się robotnicy jedli więcej, a ciężkie warunki pracy wzmagały tylko ich głód i niezadowolenie. Nikt jednak osobiście nie winił Pana Pięści za ciężkie warunki, ale rada Lordów Wojennych proponowała jakoś wspomóc współplemieńców, bo zima nie oszczędzała nawet ich własnych rodzin.

Były jednak i dobre wieści, bo w posterunku na wulkanie udało się zamknąć dwóch rosłych orków, którzy od razu przyznali się do oddawania czci "wulkanicznym istotom, zbudowanym z roztopionych skał i czystego ognia". W zeznaniach kategorycznie zaprzeczyli temu, jakoby mieli wyznawać demony i usilnie tłumaczyli że są to emanacje żywiołu ognia, które pochodzą od samych orkijskich bóstw. Teraz, wódz sam mógł przepytać jednego ze schwytanych. Jednego, bo drugi umarł na skutek zimna i głodu, gdyż strażnicy woleli sami zjeść "ekstra" posiłek przeznaczony dla i tak słabo się trzymającego więźnia.

Alani

Wraz z zimą, przyszło ochłodzenie i opady, tak upragnione przez lud Alanów. Problem zdawał się ustąpić sam, a lud tylko utwierdził się w przekonaniu, że Creia i Atos stoją po ich stronie i błogosławią całej osadzie.

Chłód nie był wielki, jak zwykle w tym rejonie świata. Ochłodzenie przyniosło przyjemną ulgę wszystkim, zwłaszcza pracującym fizycznie. Ożywczy deszcz nawadniał wyschnięte latem pola, przez co w rośliny na nowo wstąpiło życie. Wykarmienie poddanych stało się więc czymś stosunkowo prostym przy obecnych warunkach.

Nie wszystko zapowiadało się jednak tak dobrze, jakby się to mogło zdawać.
Po serii napadów dzikich psów, pokój na jakiś czas powrócił w te okolice. Nie był to jednak nawet rok, kiedy doniesiono o panoszącym się wokół osady krwiożerczym, białym wilku o czerwonych, świecących w ciemności ślepiach. Wielu twierdziło że widziało go nocami i słyszało jego mrożące krew w żyłach wycie, a potwierdzeniem tego była jedna z nocy, podczas której Toris rzeczywiście słyszał wysoki, głośny dźwięk, zdający się wręcz przewiercać uszy na wylot. Owy stwór potrafił ponoć nawet mówić, a jak gdyby tego było mało, towarzyszyła mu sfora innych, równie agresywnych istot o futrze czarnym jak węgiel.

Z pewnością nie można było pozostawić tej sprawy samej sobie. Szczególnie, że niebezpieczeństwo które lud stale czuł na karku, nie pozwalało normalnie funkcjonować.
 
Rycerz Legionu jest offline