Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-11-2015, 18:00   #52
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
- Morfy powiadasz. Jeśli byś szukał człowieka, który je wytropi, rzekłbym idź do Mayhacka. Sukinsyn jest w tym dobry. Jest też Haavald zwany Czarnym Grotem. O... ten może nawet lepszy jest. W gębie na pewno. O tego pierwszego pytaj Astili Shan, mieszka w Kwadracie. Spytaj kowala. O tego drugiego rozpytuj "Pod Jeleniem", tam najczęściej go spotkać można.
Skinął głową. Pierwszego ze wspomnianych myśliwych nawet kojarzył, niemniej ostatnimi czasy słuch o nim zaginął. Cóż, taki wątpliwy urok tego zawodu. Nie można być do końca normalnym aby z własnej woli przemierzać zmorfiałe knieje.
- Byłbym zapomniał. Jest jeszcze ta dziewczyna. Nie słyszałem żeby zajmowała się tropieniem ale jeśli potrzebujesz ustrzelić natrętnego skrzywieńca, to nie znajdziesz lepszej. Mówią jej Kania. Znajdziesz ją w starej wieży strażniczej. Ale... wspomnij o mnie paniczykowi jak obiecałeś.
- Dotrzymuję słowa - odtrącił rękę kupca w odruchu niechęci do ludzkiego dotyku.

Ostatnia opcja zaczęła wydawać się interesująca. A to za sprawą incydentu, jakiego był świadkiem po drodze. Rozkrzyczana tłuszcza obsiadła wóz ścierwnika, który ładował nań upiorne stworzenie. Wyglądało na to, że za odesłanie stwora do czeluści była odpowiedzialna właśnie Kania. Trochę to zbiło z tropu wojownika, którego wyuczono w duchu mizoginizmu. W jego plemieniu kobiety miały za zadanie wychowywać dzieci i pilnować domowego ogniska. Nikt nie pozwoliłby aby niewiasta nosiła miecz. Z czasem przyzwyczaił się, że tutaj sprawy mają się inaczej, ale żeby zabójczyni takiego monstra? To go dość zaintrygowało.

Kamienica Robindena Darkberga

Kiedy straż kazała wydać całą swoją broń, Ismael wyraźnie się nastroszył. Służbista zaczął ciszej powtarzać, że takie a takie procedury, on tylko wykonuje rozkazy i tak dalej. Wojownik nie zamierzał ustępować. Znacząco zwiesił ręce na sobie. Fitzgerald westchnął i z trudem sięgnął do jego ramienia, aby poklepać ochroniarza. Garrosh zgrzytnął zębami, ale dał za wygraną. Wyjmując ko-pai, zwrócił się do strażnika.
- Jeśli zobaczę choćby rysę, znajdę cię.
Jako śmietanka towarzyska, ludzie na przyjęciu kompletnie nie interesowali Garrosha. Skupiał uwagę tylko na podejrzanych osobnikach: poruszających się nienaturalnie lub zdradzających w gestach jakiś kłam. Większą atencję poświęcił jedynie środowisku Chamberlainów. Nie sądził aby byli na tyle głupi, żeby dopuszczać się niskich zagrań na oficjalnym spotkaniu. Ostrożności jednak nigdy nie było dość.
Kiedy podniósł się raban, wszystkie głowy zebranych odwróciły się w jednym kierunku. Dziesiątki oczu poszerzyło bezbrzeżne zdumienie. Osobliwy kordon znaczyło obecność kilku zmorfowiałych istot. Ich wykrzywione twarze nosiły skorupę zaschniętych plwocin. Zdeformowane usta wydawały przerażające tony. Ich byt tutaj był pstryczkiem w nos dla rozpasłej arystokracji, tak przywykłej do oglądania szkaradzieństw świata z bezpiecznej odległości. Z drugiej strony taki akt zwyczajnie równał się zaplanowanej intrydze.
Zacisnął dłonie w pięści, aż pobielały mu knykcie. Nienawidził tych istot. Jasne, nikt nie darzył ich sympatią na tym padole łez. Ale kiedy Garrosh je widział, czuł jakby świadomość osnuwała mu petryfikująca mgła zza której toni słyszał tylko jedno. Zabij.
Postąpił o krok, rozsuwając najbliższą hałastrę. Nie obchodziło go kto tutaj przyprowadził monstra, ani jaki miał cel. Ich miejsce powinno być na stosie. Jeśli trzeba będzie, miał zamiar własnoręcznie powykręcać im karki i tamże zaciągnąć. Oczyma wyobraźni widział już obrazy z dawnych czasów oraz nadciągającą zemstę.
- Czekaj, to prowokacja - powstrzymał go Nicholas.
Ismael z trudem oderwał wzrok od zmorfowiałych istot. Jego pracodawca istotnie mógł mieć rację. Zwykle nie mylił się w takich sprawach. Może cały ten spektakl miał odwrócić uwagę od innego wydarzenia. Musiał pozostać czujny i nie dać zwieść się emocjom. Przylgnął bliżej skarbnika, by w pierwszym rzędzie chronić go przed ewentualną chryją. Teraz taksował wzrokiem nie tylko dziedziniec, ale i najbliższe otoczenie Fitzgeralda.
życie po raz kolejny zweryfikowało fakt, iż cierpliwość popłaca. Ledwie ochroniarz wycofał się do swego mocodawcy, miał miejsce kolejny incydent.
Zagadkowa figura szybko doskoczyła do Fitzgeralda. Ostrze zaświeciło już groźnie i zmierzyło ku jego krtani. Ale Ismael okazał się szybszy. W ułamku sekundy odtrącił dłoń zabójcy. Ten czując, że jego plan spełzł na niczym, natychmiast odwrócił się i przepchnął grupę osób. Przy takich operacjach istniała tylko jedna próba. Nim uświadomił sobie że skrewił, nogi same kazały mu spieprzać daleko stąd. Niemniej facet był dobry. Z pewnością nie pierwszy lepszy zabijaka z karczemnej speluny. Z resztą, taki nawet by tu się nie dostał. Wokół kręciły się same szychy: od słynnego strategosa rodu Gundurm, po wizytującego Meresiusa na gospodarzu kończąc. Musiał mieć dobrą furtkę, żeby prześlizgnąć się przez czujne oczy, których z pewnością nie brakowało.
- Człowieku, co jest kurwa? - zaklął ktoś.
Garrosh ruszył za rzekomym kelnerem. Sprawę utrudniał tłum, który przepychał się w odwrotnym kierunku, aby zobaczyć co dzieje się między krużgankami. Wojownik słyszał stamtąd słowa jakiejś przemowy, ale były dla niego jedynie tłem. Całą motywację poświęcił, by dostać w swoje ręce znikającego mężczyznę. Nie miał zamiaru uciekać się do wymyślnych sposób. Postanowił wykorzystać swoje gabaryty i gdy udało mu się odepchnąć kilku paziowatych dandysów, rzucił się ciałem na swój cel. On zaś, przygwożdżony do ziemi, tylko jęknął cicho. Z trudem wytrzymywał ciężar czarnoskórego. Kilka osób starało się powstrzymać interwencję, uznając że skoro “ciemny” kogoś goni, to wina stoi po jego stronie. Jednak delikatne, wypudrowane dłonie arystokratów były dlań ledwie muśnięciem.
Podniósł niedoszłego mordercę za śnieżnobiały strój, następnie zacisnął muskularną rękę na jego gardle. Czuł jak grdyka trzepocze mu nerwowo niczym przerażony ptak. Spojrzał wprost w jego oczy, posyłając piorunujące spojrzenie. Lubił gdy ktoś się go bał. Czuł wtedy mrowiącą po całym ciele przyjemność. Nie zamierzał czekać na straż, która zapewne zajmowała się aferą na placyku. Poza tym, nim cokolwiek mieli się od niego dowiedzieć, Nicholas mógł polec od następnego ataku. Zwolnił uścisk na tyle, by tamten mógł wydusić z siebie słowo. Domyślał się iż osoba którą właśnie pochwycił była tylko przedłużeniem czyjejś ręki. Zadał więc krótkie pytanie:
- Kto?
Zamachowiec ani myślał współpracować. Wszystkie swoje siły poświęcał nieudolnym próbom uwolnienia się z uścisku. Podduszanie go z pewnością wywołało dla organizmu szok, który nakazywał teraz walczyć o przetrwanie. Ale mogło chodzić o coś więcej. Jeśli facet był profesjonalistą, Isamel musiał przekroczyć u niego o wiele większy próg bólu, aby ten zaczął mówić. Wiedząc, że ma niewiele czasu i tak naprawdę wszystko dzieje się w kompletnym zamieszaniu, po prostu rąbnął mężczyzną o podłogę. Poprawił cios, wciskając mu pięść wgłąb żeber.
- Kto cię przysłał?! - syknął mu do ucha.
Kolejne uderzenie o posadzkę. Nie dbał ile kości mu połamie, dopóki był w stanie mówić. Jeśli i tym razem oponował, ochroniarz zaczął ciągnąć pochwyconego w kierunku Fitzgeralda. Nie chciał zostawić go samego. Tymczasem szok wśród tłumu powoli ustępował. Przynajmniej parę osób zaoponowało przeciw traktowaniu pojmanego w sposób, jaki tutaj nazywali ,,barbarzyńskim”. Doprawdy, patrząc na sposób bycia ludzi w Skilthry, była to hipokryzja wyższych lotów.
- Zejdź mi z drogi - ryknął tylko na kogoś, szukając wzrokiem skarbnika.
W całym tym zamieszaniu dopiero chwilę później zauważył, iż zabójca począł coś rzęzić i gestykulować. Jego zakrwawiona ręka wskazała postać Meresiusa.
 
Caleb jest offline