Struchlała Cassey spojrzała na ekran komórki, która wibrowała połączeniem od Seana.
- Cześć, Sean – pisnęła w komórkę i zanim chłopak zdołał na nią ryknąć zalała go powodzią słów – Tak, wiem, jesteś wkurzony, bo jest 5 nad ranem, wyciągnęłam Cię z łóżka i wystawiłam pod psychiatrykiem. Ale posłuchaj, naprawdę to nie jest kawał, ani nic z tych rzeczy. Po prostu sytuacja podbramkowa i musiałam się szybko ewakuować. Odwdzięczę Ci się. Wymyśl co byś tam chciał i tego...
- Kurwać, dziewczyno... – ton nie brzmiał przyjemnie.
- Tak wiem, jesteś wściekły i absolutnie masz do tego prawo, jestem szuja a nie kumpela i wogóle nie chcesz mnie znać. Ale wiesz ja nadal potrzebuję Twojej pomocy, a nie mam do kogo się zwrócić – Cassey trochę, ociupinkę zagrała na ambicji kumpla - Masz apteczkę w aucie, co nie?
- Mam – warknął chłopak. Warknięcie Seana jakoś nie zrobiło na Cassey większego wrażenia, biorąc pod uwagę prawdziwe warknięcia wilkołaków.
- Potrzebuję apteczki, pronto. Proszę, jestem w zaułku przy pubie na 6th Avenue. Możesz podjechać? To tylko 15 minut jazdy samochodem. Prawie jak nic, a tuż obok jest McDonald’s. Postawię Ci śniadanie – kusiła.
- Dobra, będę, ale ciągle wisisz mi wytłumaczenie o co chodzi. – burknął wciąż obrażony – Tylko się już stamtąd do cholery nigdzie nie ruszaj, bo nie będę jeździł po mieście jak debil o 5 rano! – wrzasnął na koniec i rozłączył się.
Kruczyca skuliła ramiona i wrzuciła komórkę do kieszeni spodni. Ściągnęła czapkę, podrapała po nastroszonych włosach i upewniła się po raz fafdziesiąty, że Bill oddycha.
Niedaleko usłyszała przejeżdżający autobus:
- Może Marcus nim przyjechał. - wyraziła w duchu życzenie i ponownie wybrała numer Guerrero.
- Odbierz, odbierz, odbierz, odbierz, odbierz...
Ostatnio edytowane przez corax : 12-11-2015 o 14:53.
|