12-11-2015, 13:12 | #371 |
Krucza Reputacja: 1 | - Dobra, to czekamy... Nikt nie odbierał, ani KITT, ani Guerrero, ani Ty. Padły telefony czy co? Dopiero teraz odebrałeś. Dzwoniłam do kumpla ale też jakoś przepadł. - To czekamy - powtórzyła i rozłączyła się. Pogładziła Billa i szepnęła do ucha: - Marcus już jedzie, jesteś strasznie dzielny, wytrzymasz. Już niedługo. |
12-11-2015, 13:39 | #372 |
Reputacja: 1 | Po rozmowie z Casey wybrał numer Eileen. - Cześć mała. Sorki że znów zawracam ci główke ale przydałby się Matczyn Dotyk. Kumpla coś poharatało poważnie, mogłabyś podjechać? Zaraz prześlę ci adres. - wsiadł do autobusu, teraz to tyko kwestia czasu na dotarcie. |
12-11-2015, 14:03 | #373 |
Reputacja: 1 | - Teraz nie mam czasu - usłyszał warkniecie w słuchawce. - Mam robotę, Alfa zdjęli bojówkę pijawek, stado opitych sługusów ze srebrem. To jacyś jebani cyganie. |
12-11-2015, 14:39 | #374 |
Krucza Reputacja: 1 | Struchlała Cassey spojrzała na ekran komórki, która wibrowała połączeniem od Seana. - Cześć, Sean – pisnęła w komórkę i zanim chłopak zdołał na nią ryknąć zalała go powodzią słów – Tak, wiem, jesteś wkurzony, bo jest 5 nad ranem, wyciągnęłam Cię z łóżka i wystawiłam pod psychiatrykiem. Ale posłuchaj, naprawdę to nie jest kawał, ani nic z tych rzeczy. Po prostu sytuacja podbramkowa i musiałam się szybko ewakuować. Odwdzięczę Ci się. Wymyśl co byś tam chciał i tego... - Kurwać, dziewczyno... – ton nie brzmiał przyjemnie. - Tak wiem, jesteś wściekły i absolutnie masz do tego prawo, jestem szuja a nie kumpela i wogóle nie chcesz mnie znać. Ale wiesz ja nadal potrzebuję Twojej pomocy, a nie mam do kogo się zwrócić – Cassey trochę, ociupinkę zagrała na ambicji kumpla - Masz apteczkę w aucie, co nie? - Mam – warknął chłopak. Warknięcie Seana jakoś nie zrobiło na Cassey większego wrażenia, biorąc pod uwagę prawdziwe warknięcia wilkołaków. - Potrzebuję apteczki, pronto. Proszę, jestem w zaułku przy pubie na 6th Avenue. Możesz podjechać? To tylko 15 minut jazdy samochodem. Prawie jak nic, a tuż obok jest McDonald’s. Postawię Ci śniadanie – kusiła. - Dobra, będę, ale ciągle wisisz mi wytłumaczenie o co chodzi. – burknął wciąż obrażony – Tylko się już stamtąd do cholery nigdzie nie ruszaj, bo nie będę jeździł po mieście jak debil o 5 rano! – wrzasnął na koniec i rozłączył się. Kruczyca skuliła ramiona i wrzuciła komórkę do kieszeni spodni. Ściągnęła czapkę, podrapała po nastroszonych włosach i upewniła się po raz fafdziesiąty, że Bill oddycha. Niedaleko usłyszała przejeżdżający autobus: - Może Marcus nim przyjechał. - wyraziła w duchu życzenie i ponownie wybrała numer Guerrero. - Odbierz, odbierz, odbierz, odbierz, odbierz... Ostatnio edytowane przez corax : 12-11-2015 o 14:53. |
12-11-2015, 14:53 | #375 |
Reputacja: 1 | Bill smacznie spał a na głaskanie Cassey reagował przyjemnym mruczeniem jakby był śpiącym szczeniakiem, widać wilcza część jego jaźni starała się przejąć kontrolę żeby wyleczyć ciało, ale nie szło to za dobrze. Oddech wilkołaka był ciężki i urywany od czasu do czasu jęczał przez sen z bólu, ale nic nie wskazywało na to żeby umierał... Ostatnio edytowane przez Brilchan : 12-11-2015 o 15:03. Powód: dodanie hiperlinka do filmu ze szczeniaczkiem |
12-11-2015, 15:08 | #376 |
Krucza Reputacja: 1 | Cassey rozłączyła się z ulgą. Pogłaskała i poczochrała Billa za uchem i wyszeptała: - Mamy miejscówkę dla Ciebie, szczeniaku. - uśmiechnęła się na wilcze popiskiwania i warczenia i kontynuowała głaskanie. Z ulgą dostrzegła majaczącą w oddali sylwetkę Marcusa. |
12-11-2015, 15:21 | #377 |
Reputacja: 1 | Marcus w końcu dojechał pod pub, jak zwykle kiedy potrzeba się szybko dostać gdzieś, to czas ma w zwyczaju zwalniać. Podszedł pod drzwi, ale były zamknięte. “No tak, Jacob przecież nie żyję” skierował się na tyły. Wchodząc w ciemną uliczkę zaczął się rozglądać, zagwizdał też żeby zwrócić uwagę na siebie. Casey odpowiedziała mu machaniem ręką. - Jestem. Co jest? Pokaż mi tą ranę. - spojrzał na plecy wilka - O kurwa, co wy z grabiami się tłukliście? Chciałem wezwać pomoc ale nie może teraz przyjechać, jest zajęta. Trzeba go gdzieś zanieść. U ciebie pewnie nie bardzo? To do mnie, na pewno bliżej niż się przebijać przez miasto i bagniska na złomowisko Godzilli. |
12-11-2015, 15:41 | #378 |
Krucza Reputacja: 1 | - W końcu jesteś. Nie z grabiami, ze zmorą. Pająk zeżarł Jacoba, zmora chciała zeżreć mnie, ale Bill mnie uratował. Miejscówkę mam od Guerrero, safehouse z zapasem leków i wogóle. Czekamy na transport, mój znajomy już jedzie, powinien być za parę minut. Tyle, że to mortal. - I nie, u mnie nie bardzo - dorzuciła ze złością. Wyluzowany Marcus zaczął jej grać na i tak napiętych już nerwach. - Myślisz, że jakby było bardzo, to siedziałabym koło śmietnika, a on leżałby na kartonach? Dopowiedziałaby parę innych słówek, ale akurat Sean napatoczył się u wyjścia uliczki. Cassey pomachała mu z dala. Gdy Sean podszedł bliżej przestawiła: - To Sean, a to Marcus, a to... Bill - wskazała na śpiącego na jej kolanach wilka. - Zobacz jaki poraniony. Sean wyciągnął dłoń do Marcusa na powitanie i zrobił wielkie oczy na widok wielkiego psa. Odruchowo zatkał nos ramieniem. - Przecież trzeba go do weterynarza zabrać - zaczął. Cassey w miedzy czasie delikatnie zaczęła tarmosić Billa, próbując go dobudzić. - Hej, śpiochu, wstawaj. Transport przyjechał. Marcus też jest. Chodź, wstań, szczeniaku. - czochrała Billa zdecydowanymi ruchami na karku. - Nie, musimy go tylko zawieźć do domu, opatrzeć. Marcus się nim potem zaopiekuje. - Sean, Marcus, weźcie przygotujcie auto, tutaj są worki, żeby nie zakrwawić bryki. Sama poczekała aż Bill się ruszy. - Zostań w wilczej formie, ok? - wyszeptała mu do ucha, gdy Sean odszedł kawałek. Ostatnio edytowane przez corax : 12-11-2015 o 16:08. |
12-11-2015, 17:20 | #379 |
Reputacja: 1 | Dojazd do bezpiecznego domu zajął z pół godziny, bo Sean źle skręcił i musieli wracać kawałek. Zatrzymał się na podjeździe małego domku. Po bokach rosły spore żywopłoty by sąsiedzka ciekawość nie ciążyła mieszkańcom domu. Cassey znalazła klucze tam gdzie powiedział jej Guererro, że będą. Na dom składał się salon, z mocno używanymi meblami, do tego kuchnia i łazienka. Lodówka była pełna żarcia w puszkach i wody mineralnej, w łazience zaś znaleźli apteczkę wyposażoną prawie jak na ostrym dyżurze. |
12-11-2015, 17:35 | #380 |
Reputacja: 1 | Ogromny kocur pędem wleciał z powrotem do zaułka na tyłach Starbucksa gdy tylko zagrożenie w postaci furgonetki przetoczyło się w kierunku ulicy masakrując tylne felgi. Wariackimi susami ominął KITTa o włos unikając zmiażdżenia jakimś żelastwem, które spadło z maski samochodu i zniknął w kącie między kontenerem na odpadki a ścianą zaślepiająca zaułek. Po drodze łypiąc zielonymi ślepiami na swoje poniszczone rzeczy leżące na asfalcie oraz Godzillę i Wypłosza gramolących się przez ścianę. Po kilku chwilach zza kontenera ostrożnie wyjrzał ludzki łeb o zmierzwionej blond czuprynie. Zaraz za nim wyłoniła się reszta ciała, nagiego jak w dniu narodzin. Zakrywając przyrodzenie podbiegł ku swoim rzeczom orientując się, że jego beretta zniknęła w "magiczny" sposób. Zebrał garść rozrzuconych pogiętych sygnetów, okulary przeciwsłoneczne, rękawiczki, podarte spodnie i rozpruta na szwach motocyklową kurtkę. Brak spluwy nie był jedyną stratą, nie znalazł również komórki i portfela, jednak co go najbardziej zaskoczyło nigdzie nie było widać również butów. - Nie gap się tak bo mi głupio - rzucił do samochodu skulony przemykając ku tylnym drzwiom. Już w środku w iście ekwilibrystyczny sposób zaczął nakładać resztki zniszczonych spodni by choć częściowo ukryć goliznę. - Podrzucicie mnie do Sweet Suicide? - spytał.
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" |