Marcus w końcu dojechał pod pub, jak zwykle kiedy potrzeba się szybko dostać gdzieś, to czas ma w zwyczaju zwalniać.
Podszedł pod drzwi, ale były zamknięte. “No tak, Jacob przecież nie żyję” skierował się na tyły.
Wchodząc w ciemną uliczkę zaczął się rozglądać, zagwizdał też żeby zwrócić uwagę na siebie. Casey odpowiedziała mu machaniem ręką.
- Jestem. Co jest? Pokaż mi tą ranę. - spojrzał na plecy wilka - O kurwa, co wy z grabiami się tłukliście? Chciałem wezwać pomoc ale nie może teraz przyjechać, jest zajęta. Trzeba go gdzieś zanieść. U ciebie pewnie nie bardzo? To do mnie, na pewno bliżej niż się przebijać przez miasto i bagniska na złomowisko Godzilli. |