Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2015, 17:06   #6
Krieger
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
Daegr nie mógł uwierzyć, jak bardzo zmiękczyło go życie w mieście. Tam, skąd pochodził, nawet w środku lata nie mógł się spodziewać pogody lepszej niż ta. Trzy dni błądzenia w ulewnym deszczu oznaczało w Dolinie Lodowego Wichru wyjście do sklepu, albo podróż do najbliższej knajpy. W normalne dni mróz ścinał białka w oczach, wilki łamały się w pół na zakręcie, a ptaki spadały z nieba by roztrzaskać się o ziemię jak porcelanowe figurki, kompletnie zamrożone.

Z drugiej strony, od lat nie był w domu. Nigdy nie pozbył się ciężkiego, północnego akcentu, ale ciepłe sienniki we Wrotach Baldura i egzotyczna bryza Athkatli najwyraźniej wypłoszyły z niego barbarzyńcę. Brodząc w błocie po łydki i co jakiś czas potrząsając nogą by wylać wodę i żaby z cholewy buta, Daegr cieszył się z tej podróży. To będzie powrót do korzeni, przypomnienie tego skąd pochodzi i dokąd zmierza. Niezależnie od tego czy mu się powiedzie i nigdy nie będzie już musiał kiwnąć palcem, czy posmakuje porażki i pójdzie do piachu, mogła to być jedna z ostatnich szans na przeżycie takiej przygody. Pozwalał więc wiatrowi szarpać za swój ciężki płaszcz z niedźwiedziego futra, witał krople które zacinały go w twarz i szyję, a każdy dreszcz wyziębienia który przechodził jego ciało był jak stary znajomy. Dodatkowej otuchy, a może złośliwej satysfakcji, dostarczała mu świadomość, że i tak ma lepiej niż niektórzy towarzysze podróży z którymi połączył siły w Saelmur. Niezależnie od tego jacy wszyscy byli kiedyś wyprasowani i pachnący, teraz byli tylko bandą mokrych ludzi ze złymi snami.

Wypomadowane dziewuszki i piękni panowie, naoliwione skórznie i błyszczące kolczugi, ogolone szczęki i wyperfumowane fryzury. Idąca z wojowniczym elfem białowłosa dziewczynka zarabiałaby dziennie swoją wagę w złocie gdyby tańczyła podczas sympozjów dla jakiegoś Calismhyckiego księcia, jakkolwiek osobiście Daegr wolał dziouchy które można za coś złapać podczas grzmocenia. Zabijaka trochę nie dowierzał, że taki kociak woli obijać się po gościńcach. Sam był zdania, że należy wykorzystywać w życiu swoje talenty - on, na przykład, bardzo sprawnie rozłupywał czaszki, i niestety była to jedyna rzecz którą wykonywał na tyle dobrze by czerpać z niej wymierne korzyści. No cóż, na pewno była to jedyna rzecz która sprawiała mu na tyle zawodowej satysfakcji i emocji by miał do niej wystarczająco dużo cierpliwości. Jeśli czasem oznaczało to hodowanie odcisków na stopach i pierwsze oznaki ewolucyjnego wykształcenia skrzeli, trzeba było to spisać na karb ryzyka zawodowego.

Tak, jego współtowarzysze niedoli z pewnością przedstawiali sobą niecodzienny widok. Prawie na pewno niektórzy nie byli ludźmi, elfami ani w ogóle mieszkańcami tej płaszczyzny materialnej. Rudobrody mógł mieć tylko nadzieję, że są w stanie poradzić sobie w trudnej sytuacji lepiej niż grupa z którą trzymał się jako pełen ognia w sercu i nasienia w jajach nastolatek. Pożarcie żywcem przez białego smoka zajmowało wysokie miejsce na liście chujowych sposobów postradania życia, a w Dolinie Lodowego Wichru miało na dodatek niezwykle wysokie prawdopodobieństwo, o czym miała okazję się przekonać Kompania Długiego Ostrza z Luskan. Gdy Daegr rozmyślał po latach o tamtej brzemiennej w skutki nocy, jasnym stało się dla niego że dorosła smoczyca nie została zwabiona zapachem pieczonej na ognisku kozy i odgłosami wieczornej kłótni o podział łupów, tylko była karą zesłaną przez bogów na przewodzącego im rycerza za nadanie jego bandzie hien grobowcowych i poszukiwaczy guza tak durnej, zapewne kompensującej długość jego własnego ostrza, nazwy. Zresztą, sam Daegr nie był na pierwszy rzut oka pierwszym lepszym cieciem, ładnie wpasowując się w głodny uwagi tłumek.

Olbrzym poruszał się przez słotę z uporem, ale też z pewną łatwością, stawiając ogromne kroki i będąc niewzruszonym przez wyjący wicher. Nie było to dziwne, zważywszy że mężczyzna mierzył blisko siedem stóp wzrostu, i był zbudowany jak krasnoludzka baszta. Same jego ręce były prawdziwym zestawem śniadaniowym - dłonie jak bochny chleba, palce jak kostki masła, pięści jak dzbany, przedramiona nabite żyłami grubości parówek. Ile taki kolos mógł ważyć, trzysta funtów, trzysta pięćdziesiąt? Bogowie, z pewnością nie czterysta? Może była szczypta prawdy w historiach, jakoby barbarzyńcy z Gór Grzbietu Świata obcowali z plemionami olbrzymów do tego stopnia że ich krew mieszała się ze sobą. Grzywa rudych włosów i gęsta broda tegoż koloru naprzemiennie zwisały smętnie, obciążone deszczem, i odstawały na wszystkie strony, wplecione w wiatr, nadając mu wygląd srogiego giganta burzowego. Szare oczy, twarde jak kawałki granitu, patrzyły spod nastroszonych od deszczu brwi na świat z mieszaniną obojętności, nienawiści i pożądania, które to trzy emocje najczęściej kierowały pięściarzem. Jego twarz była jak wyciosana z drewna, naznaczona jakimś nieproporcjonalnym w stosunku do normalnego człowieka gigantyzmem - z pewnością bujne owłosienie mężczyzny nie kryło pod sobą lica przystojniaka i dandysa. Na futrze wielkiego, czarnoszarego niedźwiedzia które okrywały jego szerokie jak stół ramiona nie została sucha nitka, ale i tak prezentowało się ono dość okazale. Wojownik miał nonszalancko przewieszoną przez plecy okrągłą i fantazyjnie pomalowaną wedle modły północnych barbarzyńców tarczę, z której patrzyła złym okiem, umownie nakreślona czerwonymi liniami na czarnym tle, morda jakiejś plugawej bestii, i przerzucony przez ramię pęk ciężkich oszczepów bojowych w prowizorycznym skórzanym nosidle. Trzonek paskudnej, kolczastej buławy obijał mu się o udo, ale każdy obserwator szybko by pojął że masywne jak dębowe konary ramiona człowieka z północy mają potencjał nie mniej niszczycielski niż większość broni. Było to też w sposobie jaki się poruszał, nawet teraz, na niepewnym gruncie i przy silnym wietrze - sprężyście, dynamicznie, jakby uprawiał zapasy z samą burzą.

Co prawda strzaskane podczas bitwy i złożone w warunkach polowych kolano rwało jak diabli, jak zawsze podczas takiej pogody, jednak olbrzym nie zwracał na to uwagi. Czerpał z pulsującego bólu ciepło i determinację, by pruć dalej. Napastnik który zafundował mu tę nieprzyjemną niespodziewankę nie pożył zbyt długo, ale za późniejsze komplikacje wojownik mógł winić już tylko siebie. Nie będąc pewnym czy chwycił medyka swojej strony, czy wrogiej, postanowił nie igrać z losem i kazał młodziutkiemu klerykowi dokonać magicznego zabiegu na miejscu, z nożem na gardle. Roztrzęsiony chłopak zrobił co mógł, i teraz Daegr czuł się jak stary dziad, wyczuwając zmiany pogody licznymi bliznami i zrośniętymi złamaniami które pokrywały jego ciało pajęczyną zastygłego cierpienia, którym lubił dzielić się z innymi.

O tak, Daegr yp Kleddwyn był takim samym rodzynkiem jak wyśmiewana przez niego w duchu reszta ekipy, dając pokaz nie tylko swojej szyderczej, prostolinijnej naturze, ale też pewnemu braku samorefleksji, która cechowała wielu ludzi w jego zawodzie. Jeśli ktoś wybiera niebezpieczne, krótkie życie żołnierza fortuny i reketera do wynajęcia, i idąca za tym bolesną śmierć w jakimś zapomnianym przez bogów miejscu, musi albo być niezbyt rozgarnięty, albo nie mieć wszystkich klepek. Na tym etapie znajomości ciężko było powiedzieć do której grupy przynależał Daegr, ale powoli zaczynał się klarować fakt, że chyba do obu. Mimo to dobrze mieć pod ręką kogoś kto jest w stanie założyć nelsona ogrowi i zrobić mu czochrańca, a przynajmniej do takiego wniosku musiała dojść reszta. Przecież nie postanowili z nim podróżować dla przyjemności spędzania czasu z wulgarnym, lubieżnym brutalem z ewidentnym problemem alkoholowym?
 

Ostatnio edytowane przez Krieger : 12-11-2015 o 17:14.
Krieger jest offline