Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-11-2015, 19:07   #55
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Cienie rzucane przez pochodnię rozmywały rysy twarzy, wykoślawiały sylwetki, przerysowywały wymowę gestów i grymasów. Oparta plecami o ścianę Nekri czuła ciągnący od niej chłód, którego z Przyzamkowych kamieni nie były w stanie wygnać żadne upały. Stojący przy wejściu Chares znowu grzebał pod paznokciami czubkiem swojego rzeźnickiego noża. Przygarbił ramiona, przykulił się cały, na twarz wciągnął wyraz wioskowego durnia, dla którego brud pod pazurem stanowi największe zmartwienie świata. Cztery kroki od niego siwowłosy perioczi doił z długiego języka kolejne imiona:

Pernakis. Żmij. Hagne. Anapis.

Doił je z wprawą i łatwością, choć przesłuchiwał jak typowy tagmata: nie przytapiał, nie przypiekał, nie szarpał, nie wyrywał skamleń i krzyków. Nie straszył, nie zaszczuwał, nie łamał ludzi jak łamać można suche patyki. Nie wykorzystywał ich słabości, nie szukał chciwości czy wstydu. Nie węszył za podłością i egoizmem. Nie zamieniał w trudne do rozpoznania strzępy dygoczącego i skamlącego mięsa.

Biały grał uczciwie. Biały grał miękko. Bił szczyla jak bladź - otwartą dłonią przez twarz, nawet nie biorąc szerokiego zamachu. Od niechcenia, prawie mimochodem. Jakby rżnął swoją siwiejącą żonę. Trochę z obowiązku, trochę z przyzwyczajenia, trochę dlatego, że to było oczekiwane. Akurat to Nekri widziała wyraźnie - doskonale znali swoje role: on i Barden o długim języku. Obydwaj jednako byli mistrzami wypracowanej miesiącami rutyny i wzajemnych usprawiedliwień.

Gdy perioczi podniósł rękę do kolejnego ciosu, a gówniarz tylko nadstawił drugi policzek, miała pewność. Cień ulgi i zadowolenia, który przemknął po twarzy tej małej, przykrej francy był nie do podrobienia. Tagmatos dawał mu tylko pretekst do tej świętej spowiedzi, wymówkę, oficjalne rozgrzeszenie, które zdejmowało z niego łatkę dobrowolnego donosiciela. Biały natomiast… Przechyliła głowę, przesunęła się kilka kroków, by lepiej go widzieć. Niby był taki jakim go znała, a jednak coś kłuło ją w oczy i wołało o uwagę. Może była to przyjemność, jaką w każdym budziło posiadanie władzy nad drugim człowiekiem. Może jakieś zaparcie w tej grze. Może spojrzenia, które z rzadka jej rzucał, jakby pewność chciał mieć, że ona widzi. A może właśnie - zaraza - jakieś przestudiowanie, jakby Dalaos pod stopy jej rzucał jeno wystudiowane obrazki a nie prawdziwego siebie.


~ * ~


Zmorfowane wykrzywieńce wyciągnięte przez archigosa z najgłębszych szybów kopalni były iście piękne. Przyjemnym powidokiem odbijała się w oczach Nekri ich brzydota, ich ohyda, ich zbydlęcenie. Rozkosznie brzmiało w jej uszach ponure wycie przypominające bardziej zawodzenie wiatru niż dźwięk, który mogło wydać z siebie żywe zwierzę. Gdy odetchnęła głęboko, w powietrzu niemal czuła obietnicę krwi. Metaliczną, słodką, przynoszącą ulgę. Zebrany na placu tłum już zaczynał się burzyć: buczeć, krzyczeć i grozić. Ku bramie i oknom posiadłości Bezuchego poleciały pierwsze kamienie. Zamkowi jeszcze nie reagowali, co żadnego zdziwienia ze sobą nie niosło. Plac Zamkowy, zamkowym był jedynie z nazwy i bardziej należał do anakratoi niż kogokolwiek innego. W gęstniejącej ciżbie, przy jednej z wąskich kamienic, błyskały insygnia tagmaty.

Od okna odwróciła się z uśmiechem na twarzy i mordem w oczach.

Archigos, wszechmądry władca tego miasta, kutas niemyty i pasożyt namaszczony, szlachetny Parwiz Yehuda nie uprzedził jej. Mógł puścić koraga, którego zabrał ze sobą Cleon. Mógł puścić jednego z jej ludzi szybciej, by ten powiedzieć jej mógł, jakie atrakcje szykuje przeklęty władyka. Mogła być przygotowana, mogła obstawić plac, ruszyć tagmatę, zdławić protesty tłumu w zarodku. Wsadzić ten pierwszy krzyk nawołujący do krwi, głęboko w gardło krzyczącego. Pierwszy kamień lecący ku obejściu Bezuchego, cisnąć prosto w twarz rzucającego. Ale archigos zaniechał i nie była gotowa, nie tak jak mogła być.

Po świstawkę sięgnęła, gdy szybkim krokiem wracała do przedsionka. Dmuchnęła - krótko, ostro i bardzo głośno. Wystarczyło kilka oddechów i Przyzamcze zamieniło się na chwilę w ul, który ktoś kopnął z rozmachem.

- Chares - warknęła do olbrzyma, podbródkiem wskazując donosiciela. Rozciągnęła wargi w czymś, co nawet nie próbowało być uśmiechem. - Zakuj go, zamknij i chodź za mną. Biały. - Podeszła do tagmatoi tak blisko, że prawie stykali się nosami. - Archigos przywklókł do Bezuchego zmorfowane bydlaki z kopalni i nowego strategosa. - Przeklarowała mu zwięźle starannie wymawiając każde słowo. Przymrużyła oczy, wykrzywiła się szyderczo, nieładnym grymasem. - Staniesz w pierwszym szeregu przeciwko tłumowi? Ramię w ramię z anakratoi? - Cisnęła mu w twarz jego własne słowa sprzed niecałej godziny. - Tak? Nie? Pomóż, albo nie wchodź mi w drogę - niemal wywarczała.

Dalaos prychnął na tak wyplutą parafrazę.

- Nie pierdol. Chodźmy.


~ * ~


Poszli.

Nekri nie dała swoim ludziom wiele czasu na przygotowania. Najlepszych kuszników zagoniła do wąskim okien, część wzięła ze sobą, reszcie kazała czekać pod bronią. Na plac egzekucyjny wyszła szybkim zdecydowanym krokiem. Po jej lewej stronie, jak powoli przesuwający się lodowiec, sunął Chares z prawej Biały, powiewający płaszczem niemal jak chorągwią haftowaną w insygnia straży. Idący za nimi anakratoi nie stanowili jednolitej grupy. Wielu wyszło jak stało - w samych zbrojach, bez szarych płaszczy, za to każdy jak jeden z dobytym żelazem w łapie.

- ADARA! SPROWADŹ ZAMKOWYCH! - krzyknęła, gdy zbliżyli się do burzącej się ciżby. Jej głos poniósł się w powietrzu - czysty i wyraźny. - HARI! BIEGNIJ PO DIATRYSÓW!

Strzeliła biczem przez twarz ulicznika, który zaszedł jej drogę. Chares odrzucił go w bok jak zawszonego kundla. Oprawczyni nawet nie zwolniła kroku. To był jej plac, jej teren i tu sięgała jej władza.

- ZABIĆ KAŻDEGO, KTO SIĘGNIE PO BROŃ! A KTO NIE ZAMKOWY LUB TAGMATA!

Zgromadzonych ludzi dało się jeszcze wziąć w cugle, musieli tylko poczuć, że nie są bezkarni, że żadne dziwo przyciągnięte na smyczy przez przeklętego archigosa nie burzy właściwego porządku. A właściwy porządek wyglądał tak, że mieli zginać kark i robić to, co się im każe. Tak jak byli tego od pokoleń przyuczani.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline