Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2015, 16:34   #8
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kathil Wesalt


Bal był już tylko miłym wspomnieniem. Ale to co na nim odkryła było jej zyskiem z tego wieczora. A Kathil była bardzo energiczną kobietą, więc po krótkim śnie od razu zabrała się do działania. Rozmowa z ciocią była dopiero początkiem jej działań. Nie mogła wszak tracić czasu. Miała kilka dni na przygotowanie się na spotkanie z Condradem, o którym nic wszak nie wiedziała. Kim naprawdę był, skąd przybywa i czemu.
Tytuł baronessy był bowiem w tej chwili kłopotem. O ile małżonki i córki kupców miały nieco swobody, o tyle sembijskie arystokratki nie. Ziemia bowiem musiała zostawać w “rodzinie”. Prawo i zwyczaje sembijskie dbały o to, by majątki szlacheckie nie ulegały rozdrobnieniu i wyprzedaży. Patriarchowie rodu mieli wielką władzę i wpływy w tej materii.
Dotąd Kathil to nie przeszkadzało, gdyż Vadyeckowie nie mieli patriarchy rodu, który mógłby się zaopiekować młodą wdową i jej majątkiem. Dotychczas… Teraz należało się co nieco wywiedzieć o Condradzie. Jednym z przydatniejszych źródeł siostrzeniec jej zmarłego męża, mnich i skryba w klasztorze Oghmy. Był też jednym z łatwiejszych do sprawdzenia. Inne tropy stanowiły już problem. Condrad był uważany za martwego od paru co najmniej lat. Morze to okrutna kochanka i często zazdrosna. Kto mógł przypuszczać że wróci?

Dlatego też powóz Kathil nie zatrzymał się długo u cioteczki Mae. Musiała zebrać swą drużynę pomocników, toteż objechała niemal całe Ordulin zaglądając do ich domów i ulubionych miejsc. Opłaciło się. Zebrała całą trójkę. I małej tawernie przeznaczonej na schadzki dla kupców zdradzających swe żony (i vice versa), mogli spokojnie porozmawiać. W końcu “Zielone Grono” słynęło z dyskrecji. Tu też Kathil mogła przedstawić swoje plany. Yorrdach okazał do nich mniej entuzjazmu niż się spodziewała. Z drugiej jednak strony, może zmienić zdanie później. Ashka zaś zamarudziła, że znowu najwięcej się zrzuca na jej barki, ale obiecała szybko dostarczyć smakowitych kąski.
Po tej burzliwej rozmowie, każde z nich udało się w swoją stronę. W przypadku Wesalt było to rodowe gniazdko Vandeycków.


Posiadłość ta była uroczym, acz zaniedbanym dworkiem, który nigdy nie miał właściwości obronnych. Zbudowany na ruinach poprzedniego zamku był popisem pychy rodu w dniach ich chwały. I jednym z powodów upadku. Taki dworek był kosztowny w utrzymaniu, tym bardziej kiedy kolejne pokolenia lepiej radziły sobie z wydawaniem, niż zarabianiem. Niemniej w oczach cioci Mei i samej Kathil ta posiadłość była dodatkową zaletą nieboszczyka Cristobala. A teraz… mógł tu zamieszkać ktoś jeszcze.
Karoca zatrzymała się zza dworkiem, o tej porze pani Bartolomea Percy zajmowała się kuchnią, pilnując by wszystko było odpowiednio przygotowane. Podobnie jak większość służby Percy pracowała tu od ponad roku. Kathil bowiem zaczęła wymieniać służbę kilka miesięcy po nieodżałowanej śmierci męża. A stara ochmistrzyni podpadła baronessie wścibstwem i zadzieraniem nosa. Bartolomea: była burdelmama, była prostytutka, była złodziejka… nie robiła takich problemów. Nie miała też za grosz pruderyjności, ani manier.
Umiała za to trzymać służbę w ryzach i wbić nóż między żebra jeśli zaszłaby taka potrzeba.
I rzeczywiście… przebywała w kuchni.


Przyglądając się posiłkowi przygotowanemu na powrót jaśnie dziedziczki Vandeyck. Nie zdziwiła się na jej żądanie przygotowania balu. A sama Wesalt starając się oprzeć pokusie podjadania wprost z kuchennego stołu opowiadała o swoich planach dotyczących owego przyjęcia. Oczywiście musiała być muzyka. Oczywiście musiały być przygotowane dwie sale, jedna duża balowa… a druga na rozmowy przy kieliszku dobrego wina i nowince jaką były cygara z Maztiki. No i oczywiście menu: różnego rodzaju amouse bouche na początek. Potem dania główne: zupa lekka, a na drugie danie dziczyzna z dodatkami. Na deser zaś: ciasta oraz czekoladki. Dodatkowo po części tanecznej mają krążyć patery z niewielkimi przekąskami w formie serów, czy owoców. Jeśli chodzi zaś o alkohole to na początek wina lekkie musujące, do drugiego dania wina dobre rocznikowo, do deserów zaś muskat dla dam lub cięższe alkohole dla panów. No i również wyższej jakości cygara.
Wysłuchując planów swej pani Bartolome zagryzła jedynie dolną wargę przeliczając w myślach.
- To będzie z… dwa i pół tysiąca za jedzenie i używki. Może mniej, gdy sięgniemy po zapasy z zamkowej piwniczki. Obsługa grzeczna czy figlarna? Muzyka… Te nudnawe kadryle czy coś bardziej pikantnego?- zaczęła w końcu zadawać pytania. - Ilu gości? Jakieś dodatkowe rozrywki?
A gdy padło polecenie, by kielich wina pana Merske był cały czas pełny, zapytała.- A czy ktoś konkretny ma obsługiwać ma owego szlachcica. Jeśli tak, to… z jak głębokim dekoltem? Wiadomo że im głębszy, tym chętniej się sięga po kielich, ale… niektórzy bywają dwulicowymi świniami i oburzają się na widok cycków prawie na wierzchu. -
Potem padły uwagi na temat przygotowania samego pałacyku na czas przyjęcia. Że ma wyglądać schludnie i czysto, ale należy ukryć wszelkie ślady przepychu. Pani Percy nie zadawała pytań. Nie płacono jej za mielenie ozorem, jak się wyrażała. Dyskrecja to był kolejny powód jej zatrudnienia, mimo braków ogłady towarzyskiej.
Potem był posiłek, bo też kuszony zapachami kuchni żołądek Kathil wyraził swe oburzenie pomrukami. Posiłek zakończony pisaniem zaproszeń. Prosta formułka. Uprzejme zaproszenie, podanie terminu i oczywiście : R.S.V.P. na koniec.

Standard.

Potem nastąpiła podróż i załatwienie pokoju w “Żółtej Ciżemce”. Karczma słynęła z dyskrecji i różnego rodzaju usług, oraz przeciętnej kuchni. Za to serwowała dużo afrodyzjaków. Wiele utrzymanek Odrulin miało tu własne pokoiki spotkań, dobra rzecz, gdy było się kochanką jednocześnie kilku spragnionych dreszczyku kupców. Jeden rogacz wszak nie powinien wiedzieć o pozostałych. Dlatego też, wejście do Żółtej Ciżemki nie rzucało się w oczy, obrosła bluszczem tabliczka było ledwie widoczna. Przyczyna była prosta, do tej tawerny trafiali tylko ci, którzy czego szukać. Reszta miała spotkanie z Kulgarem.


Te rosły cywilizowany półork grzecznie wskazywał błądzącym drogę do innych części miasta i innych karczm… lub mniej cywilizowanie, w zależności jak się ktoś zachowywał. A że był niekorowanym mistrzem pały… cóż, guzy potrafiły przemówić do rozsądku równie mocno jak rany cięte. A miały tą przewagę, że nie ściągały uwagi straży miejskiej.

Wynajęcie sali wymagało ponownie sięgnięcie do kieski przez baronessę Vandyeck, ale cóż… inwestycje wymagają wpierw wkładu własnego, zanim zaczną procentować. A Kathil… zamówiwszy i opłaciwszy z góry komnaty i usługi przysiadła się w kącie sali osłoniętej parawanem i mogła rozkoszować się grzanym winem i miejscowymi pierniczkami zaprawionymi lubczykiem. Załatwiła dziś większość spraw.

Spotkanie z Jaegere na jutro miała już zaplanowane. Wiligianowi mogła wspomnieć o załatwionej dla niej przyjaciółce za pomocą listu, lub odwiedzić go wprost w domu. Skandaliczne posunięcie ze strony młodej wdowy i z pewnością wytrącające z równowagi notariusza, który raczej był odludkiem. Jeśli jednak zamierzała go odwiedzić w miejscu pracy, to cóż… musiała się spieszyć.
Ciocia Mea już z pewnością podesłała młodą damę do oczarowania notariusza, a poza tym… do “Żółtej Ciżemki” wdarł się obdartus i ruszył do stolika Kathil z wiadomością od Ashki gdzie i kiedy chce się spotkać. No tak… odwiedzanie Wiligiana w notariacie straciło na aktualności. Jeśli chciała tego wieczora spotkać się z obojgiem, to prymat miała wizyta w zaułku u przyjaciółki, a potem odwiedziny notariusza w domowych pieleszach.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline