Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2015, 02:18   #96
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Topek; główna ulica; wóz Schroniarzy; Dzień 3 - wieczór; pochmurnie




Will z Vegas



Will okazał się być prawedziwym farciarzem z Vegas. Nawet jak trafił na jakichś rabusiów na swojej drodze to na jakichś porządnych rabusiów a nie jakichś psychopatów lubujących się w wyrzynaniu poróżnych. Co prawda przez moment zrobiło się nerwowo gdy brodacz złapał zastopował go w połowie drogi nim cokolwiek zdołała zrobić a wracając do wozu handlarz nie wiedział czy nie zarobi kulki w plecy bo strzelanina od paru minut wisiała w powetrzu i gdyby komuś puściły nerwy mogło się momentalnie zrobić jeszcze goręcej. Ale się jednak nie zrobiło.

Facet wyszczerzył się ponownie gdy w jego łapy trafiło zawiniątko z prochami z zasobów wozu. Przez chwile Will widział w jego chciwym spojrzeniu, że szacuje wartość reszty zawartości wozu w stosunku do zagrożenia jakie mogła nieść jego załoga. Jakie mu wyszły rachunki tego nikt z załogantów wozu nie wiedział ale widzieli jak machnął ręką i po chwili on i ci zza wrakami profilaktycznie wciąż kryjąc się za wrakami zniknęli zgdzieś za budynkami. Niedługo potem znikli też ci z okien i Schroniarze zostali sami.

Zdołali wznowić podróż, minąć miejsce zasadzki gdy z z nie tak daleka dobiegł ich odgłos uruchamianego silnika. Niedługo potem zauważyli oddalającą się boczną drogą furgonetkę. Nie wracała ani do Cheb ani ku ich celowi ale wkrótce stracili ją z oczu.

Tak jak mówiła Kate niedługo dojechali do najbliższej Cheb osady. Zwała się Topic i przy niej Cheb to była prawdziwa metropolia. Za to wyglądało na to, że z plotek jakie znała weteryniarz przez ostatnią zimę przeszła w miare normalnie więc powinna się znaleźć coś do wymiany na jedzenie. Ona sama podziękowała za wspólną podróż i lekko kołysząc się w siodle pojechała w swoją stronę. Cieszyła się na pewno, że obeszło się bez strzelaniny choć też z uszczupenia własnych zapasów na myto nie była zadowolona.

Dalej zostawało Will'owi zorganizować wymianę posiadanych zapasów na żywność. Pomimo rabunku na drodze udało im się dowieźć zdecydowaną większość zapasów na miejsce. Przy okazji zorganizować sobie jakiś nocleg o ile nie mieli zamiaru nocować na wozie. Zauważał ludzi kończących wraz z kończącym się dniem swoje zajęcia. Opylenie całej czy większości zawartości wozu pewnie też zajęłoby trochę czasu. Klienci w końcu lubili zawsze pomacać i poodlądać towar przed kupnem czy po prostu pogadać, podpytać czy zaspokoić ciekawość albo podejrzliwość. Zwłaszcza jak mieli do czynienia z obcym kupcem na miejscówie. No i zwyczajnie w świecie musieli przynieść coś na wymianę bo żywność była całkiem pojemna do przenoszenia i nie taka lekka więc przy sobie nikt tego nie dźwigał.




Pustkowia; droga z Cheb; karawana Szczoty; Dzień 3 - wieczór; pochmurnie




Siostry Winchester



Tina obserwowała z ukrycia i chyba była świadkiem jakiejś wymiany towaru pomiędzy tym całym Szuterem a tymi obcymi. Postali, pogadali i pojechali w cholerę. Zawrócili i cała zmotoryzowana kawalkada pojechała dalej na południe, pewnie do Det. Więc pomimo pozorów i nerwowości okazało się, że jednak obie bandy rozjechały się w pokoju. Zostawało wrócić im do obozu.

W obozie obie siostry widziały z bliska motocykl na który Tina miała wcześniej taką chrapkę. Teraz wyczyszczony, podniesiony i na kołach wyglądał jeszcze lepiej. Raczej więc to ten motocykl słyszały gdy obserwowały postój bandytów na zdezelowanej stacji a który wzbudził takie ich zainteresowanie.

Szczota jednak nie dał nikomu za wiele czasu i okazji do namysłu i szybko nakazał ruszać dalej by nadrobić stracony czas oraz oddalić się od miejsca spotkania z tamtą bandą. Zbliżał się już wieczór i czas było pomyśleć o przygotowaniu następnego obozu na noc. Tym razem szef nie był zadowolony i wcale tego nie ukrywał. Dzisiaj dla odmiany wyglądało na to, że nie wykonają planu trasy co zdawało się go strasznie irytować. Jechali zabłoconą i pełną kałuż wciąż przykrytym tym dziwnym piaskiem, wciąż zauważalny pomimo upływu dwóch dni tu i tam. Jak krajobraz się nie zmieni to będą obozować wśród tego lasu.

Ale pojawiła się jakaś nadzieja, że jednak nie będą musieli nocować na poboczu. Na jednej ze stron zauważyli zabudowania wyglądające na coś w stylu opuszczonej farmy. Położone o kilometr czy dwa od głównej drogi. Wglądały na tyle pojemne, że powinny pomieścić całą karawanę spokojnie. O ile jest bezpiecznie. To czy jest mieli sprawdzić Tod, Sedna, Szuter i "ta z karabinem". Miejscowi najwyraźniej mieli problemy z rozróżnieniem podobnie ubranych bliźniaczek więc chyba rozróżniali je po tym, że jedna łaziła z torbami a druga z karabinem. Whitney zaś została poproszona przez jednego z karawaniarzy o rzucenie okiem na jakiś gadżet. Cacko sprawiało wrażenie małego radia choć milczało uparcie. Facet nie był pewny czy milczało bo jest zepsute i czy jak tak to jest sens to naprawiać.



Szuter



Mina grubego na motorze również mówiła Szuterowi więcej niż 1000 słów. Był prawie pewny, że nawet gdyby się spiknęli razem na dłużej to chyba by się nie skumplowali. - To też do dziurawienia bebechów jest niczego sobie. - wycedził gruby lekko kiwając trzymanym w łapie UZI. Nie miał w zarośniętej gebie fajka więc w rewanżu za dym w twarz splunął zanieczyszczając przy okazji i tak mokre i ubłocony but Dekoratora. Przy łapaniu paczek okazał się niezbyt dokładny i zgrabny ale złapał co potrzeba.

- O pana Schultz'a się nie martw. Dostanie odpowiednie sprawozdanie. I swój towar. - kiwnął głową facet w kapeluszu i tommy gunem w łapiem lekko przygryzając wargę jakby szacując albo Szutera albo całą sytuację.

- Teraz jesteśmy w komplecie i mamy co trzeba. Ale jakbyś był kiedyś w Downtown... - to mówiąc wrzucił trzymaną dotad polewczakę na siedzenie samochodu. Sam sięgnął po coś do kieszeni spodni. Wyglądało jak portfel. Z niego wydobył jakiś papier i coś na nim napisał. Dał znak Szuterowi by podszedł i po chwili ten trzymał w dłoni wizytówkę na której był zarys chyba kościoła. Chyba przedwojenna bo reklamowała "Klub Fitness "Hercules", miała podany adres i adres mailowy no i oczywiście ze dwa numery telefonów. Na odwrocie było napisane tylko jedeno słowo: DEKORATOR. - ... To pokaż to. Myślę, że coś się znajdzie dla obrotnego faceta. Dla takich ludzi zawsze coś się znajduje. - po czym dotknął ronda kapelusza i wsiadł z powrotem do samochodu co było równocześnie sygnałem dla reszty do odjazdu. Wkróce czarny merol eskortowany przez tuzin motocyklistów odjechał znikając im z pola widzenia.

Dopiero gdy gangerzy zniknęli z oczu przez karawaniarzy przeszła wyraźna fala ulgi. Niedlugo potem prawie jednocześnie wróciła parka zaginionych bliźniaczek i Szczota dał sygnał do odjazdu.

Droga przez las nie poprawiała humoru i nastroju ani szefowi karawany ani reszcie jego ludzi. Sprawiali wrażenie, że zdecydowanie nie podoba im się perspektywa nocowania na poboczu drogi a z powodu spotkania na drodze z gangerami nie mieli szans zdążyć na zaplanowany na dzisiaj postój co niepokoiło ich i wkurzało jednocześnie. Dlatego gdy pojawiła się opcja uniknięcia tego i rozbicia się na noc na farmie sprawiającej wrażenie opuszczonej Szczota od razu z niej skorzystał. Wyznaczył Szutera, Sednę, Tod'a jednego z konnych zwiadowóc i jedną z bliźniaczek, tę z kałachem, do sprawdzenia czy tam się nic nie zalęgło i da się rozbić obozem. Konno czy motorem mogli wyprzedzić nieco karawanę i rozejrzeć się nim karawana do niej dojedzie by ją minąć lub zatrzymać się.




Cheb; płd. bagna; farma Fergusona; Dzień 3 - wieczór; pochmurnie




Łowcy robotów



- Może i Obrońca... Ale to byłby pierwszy Obrońca na gąsiennicach którego widzę... - wtrącił się Brennan w zamyśleniu spoglądając na odległe miejsce z widocznym fragmentem robota którego całego i na spokojnie widział dopiero ich snajper. - No ale może jakieś eksperymenty czy wybryki bo ten Łowca też był jakiś dziwny... - wzruszył w końcu ramionami wciąż niepewny co to wszystko oznacza. Tak to było właśnie walcząc z tymi robotami. Człowiek rozwalał setkę Łowców czy Juggów a tu nagle ten stopierwszy miał jakiś myk który potrafił wszystko odwrócić na głowie. No a przynajmniej zaskoczyć.

Gordon zaczął jednak wykonywać swój plan. Miał najdłuższą drogę do pokonania więc musiał wyruszyć najwcześniej. Musiał wyskoczyć oknem rozbryzgując z głośnym chlupotem wodę na dole i przy okazji mocząc się całkowicie. Czas uciekał. Noc raczej rzadko sprzyjała ludziom podczas walk. Mieli ostatnie godzinny dziennego światła by spróbować zrobić coś temu robotowi. Poza tym zapasy nawet prowiantu jakie pobrali im się kończyły, od rana nie mieli zmienianych opatrunków a Gordon od wczoraj a gdyby nawet ruszyli w droge powrotną teraz to przy obrych wiatrach może dotarli by jeszcze do zmroku do drogi do Cheb ale do samej osady by już pewnie wracali po ciemku. Alternatywą była kolejna noc tutaj.

Dotarł jednak nie niepokojony w pobliże postrzelanego budynku gospodarczego. W końcu od frontu i od strony podwórza robot stracił swoich mechanicznych szpiegów i jak się obeszło sporym łukiem w antytermicznym pazłotku to nawet coś z tego podziałało. Gdyby robot go wykrył raczej na pewno otworzyłby ogień. Z bliska okazało się, że los się do niego uśmiechnął choć trochę i dostrzegł starą drabinę prowadzącą na dach. Była śliska, mokra i obrośnięta rdzą i korozją skrzypiała przy każdym ruchu ale mimo to wszedł po niej dość pewnie. Problem zaczął się na samym dachu. Wyłozony jakimś falistym czymś po dwóch dekadach nie wyglądał na estradę do stpowania. A upadek z coś jakby pierwszego pietra na ten złom czy samego robota gdzieś poniżej nie zapowiadał lekkiego lądowania.

Wówczas usłyszał z oddali charakterystyczny, sapiący dźwięk silnika. Dochodził gdzieś z dołu i chyba od strony tego zdziczałego sadu. Po chwili był już pewny, że się zbliżał. Zanim zdążył pomyśleć co z tym dalej robić i co to oznacza z dołu dobiegł go odgłos maszynwej kanonady. Znów robot posłała krótką ale demolującą serię w kierunku domu starego Fergusoa. Z dachu widział odległe sylwetki wystające z okien na piętrze. Dwie. Trzeciej nie widział.

Tymczasem Lynx widząc, że Gordon przeszedł całe podwórze i wlazł na dach ruszył na dół by go osłaniać. Jednak tym razem albo miał mniej szczęścia albo robot był dużo czujniejszy niż za pierwszym razem. Właściwie ledwo postawił nogę na parterze, zrobił krok i już usłyszał kanonadę a pociski rozrywały się po całym korytarzu i salonie, przebijając sciany na wylot a jego samego zmuszając do natychmiastowego powrotu na górę. Po chwili był z powrotem przy Nico i Davidzie widząc w oddali pojedyncza sylwetkę na dachu stodoły.




Detroit; dzielnica Runnerów; klinika "Brzytewki"; Dzień 3 - wieczór; pochmurno.




Alice "Brzytewka" Savage



Marcus nie sprawiał wrażenie oazy szczęśliwości nawet po próbie załagodzenia złego wrażenia przez lekarkę. Ale chyba jednak poczuł się choć trochę udobruchany czy doceniony bo mruknął coś niezbyt zrozumiale i wykonał nieokreślony gest ręką w stylu machnięcia. Na ile się znała na ludziach szef ochrony jej lokalu raczej jej prędko tego nie zapomni ale najwyraźniej był gotów przynajmniej w tej chwili przejść nad tym do porządku dziennego.

- Dobra to ja ich tu przypilnuje i zaraz przyjdę na górę... -
mruknął wyraźniej chcąc chyba choć trochę ocalić z własnej niezależności i chociaż opóźnić stawanie na dywaniku u dyrektorki. Machnął na resztę bandy i ci od razu się ożywili gdy wrócili na znajome tony i parka zarządzajaca tym lokalem przestała drzeć ze sobą koty. Ruszyli więc za Marcusem do wnętrza budynku.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline