Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-11-2015, 14:38   #91
 
Carloss's Avatar
 
Reputacja: 1 Carloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputacjęCarloss ma wspaniałą reputację
Chłopak myślał, że przeciwnicy okażą się mniej pewni siebie i czujni. Został jednak zatrzymany w najgorszym możliwym miejscu, wystawiając się na ostrzał z każdej strony. Przeciwnicy mieli przewagę liczebną i taktyczną.

No cóż - dla tych kilku gambli nie warto było ryzykować życiem swoim i innych. Zwłaszcza, że oszczędzili pare centów nie wynajmując ludzi do ochrony. W sumie to pewnie wyszło właśnie na to samo. Chłopak miał tylko nadzieję, że w przyszłości nie będzie kolejnych nieprzyjemności - a na pewno nie powinni dawać się łapać w taką pułapkę...

Chłopak opuścił broń i pokojowo wyciągnął rękę w kierunku przeciwników.

- W porządku - zapłacimy - odezwał się do brodacza. Po czym podszedł do wozu i z powrotem na niego się wspiął.

Pytająco spojrzał się na weterynarkę, która chyba również niezbyt paliła się do walki, orientując się, czy zapłaci swoją część. Potem wyjął z wozu parę gratów, które oszacował, że zadowolą intruzów i podszedł do nich z nimi.

- Łapcie - powiedział podchodząc do nich po tym jak wcześniej schował broń

Miał nadzieję, że nie będzie więcej problemów - załadują się z powrotem na wóz i ruszą dalej.
 
Carloss jest offline  
Stary 14-11-2015, 15:27   #92
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
No i se pojechali… Tina nie tracąc czasu na zabawę w skradanki, wstała z ziemi i rozejrzała się kontrolnie po dordze. Machnąwszy na siostrę, by ta w końcu ruszyła swoje cztery litery, przeszła na szosę, kierując się do obozowiska.

Doszła do znajomego znów zakrętu. Tam ponownie musiała się skitrać, bo zauważyła już zebranych mniej i bardziej nieznajomych w komplecie. Najbliżej stał ten czarny mesio. Stał tyłem, jakby kierowca zatrzymał się tak jak jechał. Silnik też wciąż warczał na jałowym biegu. Najwyraźniej nie planowano dłuższego postoju. Drzwi od strony pasażera były otwarte i widziała plecy jednego z garniaków. Stał za drzwiami, które dawałyby mu nieco osłony, w razie strzelaniny, przed ostrzałem z obozowiska karawaniarzy. Stał i na głowie miał kapelusz a w łapie Tommy Gun’a z lufą skierowaną w pochmurne niebo. Choć dość łatwo było mu wrzucić ją do środka albo oprzeć o drzwi i strzelać. Na razie wpatrywał się chyba gdzieś w głąb obozowiska i wyglądało, że czeka na coś.

Potem, wokół i za merolem, stały Dzikuny wciąż na swoich motocyklach. Wyglądało na z grubsza standardową obstawę i mięcho do przemielenia. Od strony obozu stanowiliby pewnie główną siłę bojową ale cel dla karawaniarzy. Mieli broń w łapach i siedzieli na swoich maszynach z nogami opartymi o mokry i ubłocony asfalt lub pobocze. A jeszcze kilkadziesiąt metrów dalej widziała część ich obozowiska. Wyglądało na to, że ci karawaniarze jakich zauważyła pokitrali się to za wóz, to za jakiś kamień czy drzewo i też mieli broń w łapach. Nigdzie z wierzchu nie widziała Szczoty, ani tych pazer od motocykla. Ale z zakrętu widać było tylko część obozowiska, najbliższą drogi, a reszta była skryta za drzewami.

Ogólnie jakby zrobić teraz fotkę i szukać tytułu to coś w stylu “Nim zaświszczą kule” byłby pewnie jak najbardziej na miejscu. Walkę było czuć w powietrzu i najwyraźniej obie strony się jej spodziewały, a przynajmniej liczyły. Ale też chyba załapała się by ujrzeć jakieś rozmowy czy negocjacje. Coś musiało być na rzeczy, bo trochę trwało odkąd gangerzy zniknęli im z oczu za zakrętem, a one już doszły z buta i nadal się nie strzelali. Jakby chcieli to już mogli i zacząć i skończyć.

Skitrana rangerka, czujnie obserwowała spotaknie ‘szeryfów’ z bezpiecznej kryjówki, jakim był goły krzak na środku pola. Od czasu do czasu przykładała do oczu lornetkę, by móc wypatrzeć ciekawy szczególik zaistniałej scenki. Wprawdzie, potrzeba dopadnięcia Hildy była paląca ale dziewczyna dobrze wiedziała by nie rozpoczynać samemu strzelaniny.

Kilkadziesiąt metrów od stanowiska Tiny nastąpiło jakieś poruszenie. Ukazał się ten cały Szuter w tym dziwnym ni to płaszczu, ni pancerzu o uroku zarzyganego gówna. Szedł powoli i z oszczędnymi ruchami, najwyraźniej nie chcąc sprowokować żadnej ze stron do otwarcia ognia. Potem wręczył coś jednemu z ganerów na motocyklach i chyba coś powiedział czy coś takiego. Zostało przyjęte chyba dość znośnie, bo po chwili widziała jak gruby ganger przypalił mu fajka swoją zapalniczką. W międzyczasie podjechał do nich inny motocyklista i załadował to coś co dał im Szuter do plecaka.

No niech ją kurak kopnie! Jeszcze się okaże, że obie ekipy rozjadą się w pokoju. O nie… to musi mieć jakiś głębszy sens… “Oni” mają plan, wiedzą, że Tina o nich wie i są ostrożni… Dziewczyna, węsząc poważniejszy spisek, postanowiła być cierpliwa, wszystko dokładnie obserwować, przeanalizować i zapamiętać. Nawet jeśli obie grupy nie wymienią ani jednego strzału między sobą, ona, będąc na straży ludzkości będzie czujna… a gdy dopadnie Hilde w swoje ręce…
-Już ja cię mała dziwko przemagluję… - syknęła niczym wściekła żmija, wbijając okulary lornetki w swoje oczodoły - Gdzie jesteś??!! Czaisz się pewnie w moim plecaku… może bombę konstruujesz, he? - pogrążona w swoim odrealnionym świecie, czekała na dalszy ciąg wydarzeń.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 14-11-2015, 17:03   #93
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Jeszcze na polu walki, Szuter zastanawiał się w którą stronę powininen skierować motocykl. Nie był na tyle głupi, by nie wiedzieć tu się stało i co się dzieje. Być może gdyby motocykl odpalił, jechałby zadowolony so Szczoty myśląc, że zrobił dobry interes. Niestety prochy znalezione w baku tłumaczyły strzelaninę, oraz dziwne zniknięcie rannego motocyklisty.
Mężczyzna zdawał sobie sprawę, że poprzedni właściciel choppera musi być właśnie przesłuchiwany, lub właśnie wydał wszystkie informacje i kona cicho gdzieś w rowie.

Miał dwie możliwości: olać karawanę z którą przecież nie był jakoś specjalnie związany i jechać do Cheb, za prochy kupić paliwo i jechać czym dalej o Detroit. Było to kuszące, ale nie znał tak dobrze rejonu, jak właściciele białego i czarnego złota. Mógł więc wrócić do karawany i odpalić temu chujowi Szczocie porcję za ochronę. Wydawało się to wtedy nawet rozsądne, więc mężczyzna ostatecznie skierował koła motocyklu w kierunku karawany, ale teraz rozmawiając z przywódcą karawany czuł jak go krew zalewa. Jedna taka porcja dałaby więcej dochodu niż cała ta wyprawa, a ten gnój chciał połowy?
Szuter szykował długą i bolesną śmierć dla tego sukinsyna, ale jego rozważania przerwał warkot silników. Mężczyzna nie był nawet z okolic Detroit, ale rozpoznał warkot wielu maszyn, w tym bardziej równą pracę jednostki większej, należącej prawdopodobnie do samochodu.

- Miałeś swoją szansę - rzucił do Szczoty, dodając w myślach "Łajzo".
Obserwował jak zza zakrętu wynurzają się uzbrojeni w półautomaty brudasy na motocyklach eskortujących jeden, zadbany samochód. Odbezpieczył P90 obserwując otoczenie. Nie miał szans na ucieczkę, zresztą byłoby to źle odebrane. Widział jak reszta karawaniarzy w mniejszej lub większej panice rozgląda się po okolicy, później ładuje swoje archaiczne bronie i szuka osłony przed kulami za wozami i drzewami. Szuter mógłby przysiąc, że czuje smród gówna w gaciach każdego z tych "karawaniarzy". Ta sprawa zdaje się przerastać ich małe ograniczone Chebańskie móżdżki. Mimo nerwowej atmosfery, którą wyczuwał również od przyjezdnych, nikt jeszcze nie wystrzelił.
~ Dobrze, to znaczy, że będą najpierw gadać. ~ Szuter w myślach układał plan wyjścia z tej sytuacji. Szkoda, że nie miał w dłoni granatnika. Byłoby zdecydowanie łatwiej. Ten niestety spoczywał w piórniku na kierownicy, nie było więc czasu na jego dobycie.

- Ej, ty, na motorze! - krzyknął grubas wskazując łapą na Szutera. - Fajnie, że nam zaoszczędziłeś kłopotu z szukaniem naszego motoru. Dawaj go tutaj i spadaj to będziesz cały. - zakrzyknął ponownie przenosząc wskazujący gest gdzieś od jeźdźca na zabłocony asfalt parę kroków od siebie.

Szuter posłał mu swój nazimniejszy uśmiech podobny do przedwojennych pralinek Merci - wyrażający więcej niż 1000 słów, z których żadne nie było podziękowaniem. Uśmiech, zwiastujący długą bolesną śmierć poprzedzoną odkrajaniem różnych kawałków ciała. Nie zdołał jednak odpowiedzieć, gdy drzwi samochodu wciąż pyrkającego na jałowym biegu się uchyliły i do "rozmowy" dołączył mężczyzna, który sądząc po ubiorze dowodził tą całą bandą.
Dało to zabójcy dodatkowych kilka sekund, na opracowanie dobrego planu wykaraskania się z tej sytuacji. Pozwolił więc mężczyznom wypowiedzieć się wyławiając bardzo interesujące wieści.
Otóż, okazuje się, że w Detroit zasłużył sobie na nową ksywkę - Dekorator. Wnioskował to po tym, że nie spotkał jeszcze innego trepa z P90, więc musieli mówić o nim. Tylko dlaczego Dekorator? Będzie musiał o to spytać.
Póki co postanowił skorzystać na reputacji i rozegrać to możliwie bezkrwawo i z korzyścią dla siebie.

- Pan Brown - uśmiechnął się schodząc z motocykla w taki sposób, żeby wszyscy mogli zobaczyć jego lśniące, czarne P90. Uśmiechnął się paskudnie do Grubasa, by ten doskonale zrozumiał z kim próbował pogrywać. Przez chwilę zastanawiał się, czy jak podejdzie bliżej poczuje ten charakterystyczny zapach strachu zmieszanego z potem.
Póki co wyciągnął spokojnie fajka kontynuując - Robienie interesów z panem Shultzem zawsze należało do przyjemności, tak też będzie tym razem.
Rozejrzał się po okolicy, powoli lustrując przestraszonych, ale zaciekawionych karawaniarzy, spiętych i nerwowych gangerów, spoconego grubasa, niebo, swoją charakterystyczną PMkę i powiedział trochę głośniej, by być słyszalnym przez wszystkich zainteresowanych ściskając niezapalonego fajka w kąciku ust.
- Demonstracja siły jest zbędna, szkoda mi zostawiać dobre pestki na takim pustkowiu, dogadamy się.
- Demonstracja siły często powstrzymuje innych przed użyciem siły. -
zauważył filozofcznie pan Brown. Ostrożne i spokojne ruchy Szutera wyraźnie skupiły na sobie większość uwagi mafiozów i gangerów. Karawaniarzy chyba zresztą też. I dobrze. Oznacza to, że Szuter przejął inicjatywę i to on rozdaje karty.
- Tylko w przyadku ludzi nierozsądnych, a obaj do takich nie należymy - odpowiedział uśmiechając się. Zwracał się bezpośrednio do szefa gangu, by dobitniej pokazać swoją pozycję, nawet jeśli była mocno iluzoryczna.
Żaden ze zbirów nie podszedł, co świadczyło, że póki co Szuter panuje nad sytuacją, albo pan Brown pozwala mu panować. Tak, czy inaczej Hegemończyk nie byłby sobą, gdyby tego nie wykorzystał.
- Masz ogień? Moja zapalniczka zawieruszyła się gdzieś w Detroit. - spytał wyjmując towar z kieszeni. Położył go na motocyklu i przywołał do siebie Sednę.
- Cóż kochanie, będziesz musiała oddać paczuszki - dodał patrząc się na cycki dziewczyny, po czym wyjął pozostałe paczki schowane w jukach motocykla. Nadal śmierdziały benzyną, ale były dobrze zaklejone, więc samym prochom nic nie powinno się stać.
- Panowie, nie chciałbym żeby w ten piękny wiosenny dzień komukolwiek stała się krzywda, więc proszę obie strony o kilka głębszych wdechów. Świeże powietrze wszystkim zrobi dobrze. - uśmiechnął się zgarniając paczki i kierując się w stronę Grubasa.
Rzucił mu niedbale prochy sprawdzając refleks. Takie informacje zawsze mogą być przydatne. Jak nie dziś, to za parę miesięcy.
- Tylko ich nie zgub następnym razem! - Przemiędolił fajka ustami z jednego kącika do drugiego, czekając na pana Browna, który kiwnął głową.
Jeden z gangerów podjechał i zgarnął towar, zaś grubas niechętnie wyciągnął zapalniczkę i przypalił zabójcy fajka lustrując podejrzliwie jego i polewaczkę.
Szuter zdawał sobie sprawę, że kusi los i wydmuchnięcie dymu w twarz grubasa może być tym, co przepełni czarę cierpliwości pana Browna, więc spojrzał tylko w oczy mężczyźnie mówiąc - Dzięki koleś. Przyjżyj się temu cudu, jeśli chcesz, ale niech Cię nie korci, by sprawdzać co potrafią wystrzelone z niego pestki. - Cała sytuacja była surrealistyczna. Spodziewał się już kilku ciosów, być może nawet kulek, ale widocznie ludzie mają większy respekt do cwaniaków z przerośnietym ego. Widać nie była to tylko cecha hegemończyków. Nie zastanawiał się jednak zbytnio i podszedł do pana Browna

- Proszę przekazać pozdrowienia panu Shulz'owi, jeśli kierujecie się wprost do Detroit - powiedział ciszej, żeby ciekawskie uszy karawaniarzy i Szczoty musiały zapracować na informacje.
- Jak już będziemy mieć cały towar to właściwie koniec i wracamy do domu. - wzruszył niedbale ramionami. Wciąż jednak w drugiej łapie trzymał swoje UZI najwyraźnie mając nad wyraz skromne zaufanie w tej chwili do Szutera i jego kolegów z karawany. Zresztą wszyscy zmotoryzowani prezentowali podobną postawę a i karawaniarze rewanżowali im sie tym samym.
- Nie potrzebujecie pewnej ręki i bystrego oka Panie Brown? - spytał ciszej, ale z całą stanowczością. Nikt nie mógł winić go za zgarnięcie motocykla i sprzętu, a rozwiązanie całej sytuacji bezkrwawo powinno dodać mu parę punktów w tej dziwnej negocjacji.
Karawana była jego planem awaryjnym, gdyby nie znalazł roboty dla siebie. Pan Brown, czy Shultz mogli mieć robotę w sam raz dla niego.
 
psionik jest offline  
Stary 15-11-2015, 11:52   #94
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
by bagienna ekipa:)

Gordon po oględzinach i chwili zastanowienia się nad całą sytuacją pokazał ręką Lynx’owi żeby nie strzelał i nadal czekał. Zabójca maszyn zdecydował się wrócić do reszty i rzucić pomysł na nowy plan, chciał podzielić się też efektami zwiadu.

Wdrapał się na górę i od razu rzucił do swojej ekipy:
- Mam nowy plan… - rzekł spokojnie - z dołu zauważyłem na szczycie blaszaka jakieś poruszające się “coś”... niby antena… dam sobie uciąć rękę że jest to jedna w ważniejszych części bydlaka, tylko ona się rusza… pomijając kaemy, z którymi mieliśmy już przyjemność… - zwrócił wzrok na Lynx’a - nie spodoba ci się ten plan… nowy plan zakładałby strzał w blaszaka z parteru w ten kręcący się wihajster… i błyskawiczną ucieczkę tu na piętro. Do tego potrzebny jest wprawny strzelec, który byłby zdolny trafić w ten pierdolony wihajster… Blaszak zostałby zaalarmowany i pewnie otworzyłby ogień, może nawet wyjechałby z kryjówki. Wtedy mielibyśmy go na widelcu… albo on nas… trzeba też zawczasu zapewnić sobie drogę ucieczki jakby stracie nie szło zgodnie z planem.

Lynx skinął głową zamyślony. Jeżeli maszyna faktycznie miała jakieś urządzenia namierzające, to mogło być owo zauważone przez Gordona. - Ok, zejdę na dół, ale przyczaję się gdzieś bliżej schodów, proponowałbym też, gdybyście zaraz po moim strzale rozpoczęli ostrzał z góry, wtedy maszyna będzie zdezorientowana.

Gordon kiwnął głową na znak zgody i rzucił:
- Nie daj się trafić, zdążyłem cię polubić… - rzucił uśmiechem - Będziemy walić do blaszaka wszystkim co mamy o to się nie martw… traf za pierwszym razem i spieprzaj stamtąd… w porządku?

Nie czekając na odpowiedź, nawet się jej nie spodziewając kucnął przy oknie, sprawdził broń i wycelował w kloca i czekał aż padnie strzał Lynx’a który miał być znakiem do rozpoczęcia ognia.

Nie mając innych planów czy obiekcji każdy zajął się swoim kawałkiem roboty. Trójka na piętrze zaległa przy oknach z bronią opartą o parapety okna. Przez różnorakie narzędzia wymyślone przez człowieka by zwiększyć swoje szanse operowania bronią obserwowali swój kanciasty cel. Był to cel całkiem spory nawet jeśli nie był widoczny tylko częściowo ale w półmroku nie można było dostrzec szczegółów a bez optyki to te półtora setki metrów tak na oko to stanowiło całkiem zauważalne utrudnienie do trafiania. Zwłaszcza jak już się odczuwało zmęczenie, ciężar przenoszonego ekwipunku czy jak David’a nękały rany po wczorajszych walkach. Łowca maszyn odczuwał je całkiem solidnie nawet przedbitewnej gorączce.

No jednak byli w końcu profesjonalistami, wojownikami, obrońcami ludzkości przed robocią zagładą. Niektórzy z nich spotykali się z tego przeciwnikiem po raz pierwszy, inni spędzili na walce z tworami Bestii całe swoje życie niemniej jednak do każdego z nich trafiało co oznacza przeciwnik wyposażony w broń maszynową. Plan Gordona zdawał się wyglądać sensownie i dawać szanse na zniwelowanie przewag jakie miał “kloc z wewnątrz”. David odczuwał wyraźny entuzjazm za to Nathaniel wyraźny dyskomfort. Był sam na parterze czyli był jedynym potencjalnym celem do trafiania dla robota. Miał też zainicjować całą akcję. Szansa, że jego zespół z góry jakoś odwróci uwagę robota były może i niezłe tyle, że nadal on był w pierwszej kolejce do odstrzału. To sprawiało, że mierzył i celował w wirujący “wihajster” jak go nazywał Gordon z duszą na ramieniu. Szybszy od kuli nie był żaden pocisk a dzięki swojej noktowizji w cyberoku i wzmocnieniu jaką dawała optyka broni widział całkiem ładnie, że wieżyczka z bronią maszynową jest wycelowana mniej więcej wprost na niego. Co prawda mogła tak zostać po ostatnim strzelaniu ale świadomość, że czy tak czy siak stoi na linii strzału robociego ckm-u nie była zbyt budująca. Mimo to jednak nie stchórzył i gdy nadeszła odpowiednia chwila nie zawahał się pociągnąć za spust. No i się zaczęło.

Snajper czuł jak broń lekko szarpnęła gdy pocisk opuścił lufę. Pocisk był karabinowy tak samo jak te jakich używali Gordon czy David ale jego snajperka była prawie dwa razy cięższa w efekcie zbliżony odrzut był rozkładany na większą masę. Ciężko i niewygodnie się operowało tą bronią w ruchu i karabiny chłopaków przy dynamicznch strzelaniach się nie umywały tak samo jak jego hakaśka czy kanadyjka Kanadyjki ale w końcu snajperki nie projektowano do szturmów. Tylko właśnie do takiego strzelania jakie miało miejsce w tej chwili.

Świetna broń, w połączeniu z idealną na takie dystanse optyką i solidnym, przeciwpancernym pociskiem w rekach speca dała pożądany efekt. Obserwował latający wihajster wcześniej. Wyglądało faktycznie na jakiś radar czy inna antenę. No i wirowało. Ale było zbudowane z drutów czy czegoś podobnego więc trafienie w tarcze niewiele dawało. Z tej odległości i jego nieznajomości tematu ciężko było zidentyfikować który dokładnie element jest niezbędny do funkcjonowania urządzenia. Bo trafienie w samą tarczę mogło wyrwać dziurę, urwać drut ale nie gwarantowało, że cholerstwo wyłączy z akcji na dobre. Ale na szczęście było zamontowane na kawałku wysięgnika czy innej nóżki. Cel był bardzo trudny bo wręcz punktowy. Na szczęście sam wysięgnik jak i cały robot był uprzejmy być nieruchomy w przeciwieństwie do reszty urządzenia. Pocisk trafił bezbłędnie w to coś trzymające antenę i przebiło go na wylot. Impet uderzenia był tak duży, że wyrwało cały fragment robociego odnóża posyłając wciąż obracający się “wihajster” łukiem w głąb pomieszczenia. Pewnie upadł gdzieś w pobliżu robota na hałdę tych śmieci wokół albo do wody. Tego już Lynx nie miał możliwości oglądać bo zerwał się by przy rozbryzgach bagiennej wody pędzić na schody i dalej na górę.

Strzał z dołu rozległ się echem przez resztę domu podobnie jak i pewnie na reszcie farmy dając wyraźny sygnał do otwarcia ognia przez jego towarzyszy. Byli w pogotowiu od kwadransa odkąd Wood zszedł na dół i czekali aż urządzi swoje stanowisko, przygotuje się do strzału i strzeli. Więc po jego strzale od razu rozpoczęli dokładać swoja cegiełkę w demolowaniu robota. Gorący ołów wystrzeliwany tripletami przeszywał bagienne powietrze by zanurzyć się w kadłub robota. Byli prawie pewni, że każde z nich trafiło w swój cel choć efekt trafień nie był jakiś spektakularny ale jak na warunki bojowe to ta pierwsza salwa poszła im chyba nieźle. Słyszeli już kroki snajpera jak rozbryzguje wodę na dole a potem tupot jego butów na schodach gdy już ich dopadł wbiegał na górę. I właśnie wówczas robot dał o sobie znać. Z głębi stodoły doszła ich zmasowana kanonada jaką wydawać może tylko broń maszynowa. W wodzie wewnątrz stodoły coś się zakotłowało małymi chlupotami zupełnie jak od deszczu łusek wpadających do wody. Widać było też w niej refleksy jakie mogły dawać ziejące ogniem lufy. Resztę mogli usłyszeć i poczuć. Widocznie robot też miał trochę ołowiu w swoich trzewiach i prezentował go ludziom równie chętnie jak oni jemu. Poczuli uderzenie pod stopami gdy robocie pociski ogarnęły pomieszczenie na parterze tu i tam sięgając nawet płaszczyzny jaka robiła ludziom za podłogę. Słyszeli jak drewno jęczy i pęka od licznych uderzeń podobnie jak plastiki i metale na jakie natknął się rozgrzany ołów. Robot całkiem dokładnie zlokalizował strzelca który zainicjował ostrzał. Tyle, że jego już tam nie było. Wbiegającego na górę szczęściarza ogarnęła fala drzazg z rozwalanych schodów i poręczy oraz tynk gdy pociski trafiały w ścianę. Na jego szczęście nie zaliczył żadnego bezpośredniego trafienia ołowiem i już był na piętrze.

- Heh, looks like we opened can of whoopass.. - zaszeptała pod nosem Nico.

Wyglądało na to, że robot skupił ogień na dolnej kondygnacji. “Czyli tam skąd namierzył strzał” - pomyślał Lynx wracając na swoje poprzednie stanowisko strzeleckie na piętrze. Być może plan Gordona był trafiony i maszyna stała się ślepa. On jednak nie uwierzył w to tak łatwo. Jego towarzysze prowadzili ogień, on sam też wycelował i oddał kolejny strzał do znienawidzonego wroga.

Gordon pomimo frywolnie latającego wszechobecnego ołowiu był zadowolony ze swojego planu. Nie wiedział co prawda jaki dokładnie efekt czy krzywdę wyrządzili blaszakowi ale na pewno nic przyjemnego. W kolejnej chwili Gordon’a strzeliło objawienie, kolejny plan. Tym razem Gordon planował zabawić się z programem operacyjnym maszyny i sprawdzić reakcję na nietypowe zachowanie. Mianowicie chciał zaprzestać prowadzenia ognia. Może na pierwszy rzut oka brzmi to głupio ale dzięki takim łatwym manewrom można było w miarę łatwo chociaż w przybliżeniu określić jak zaawansowany program operacyjny ma wgrany pomiot Wielkiej Puszki. Była to o tyle przydatna informacja gdyż pozwalała w następnej kolejności określić jakie kolejne posunięcie można zaplanować i jak bardzo można z tym posunięciem zaszarżować. Walker po pierwszej salwie przestał strzelać, podchodził po kolei do wszystkich trzymając głowę nisko i pokazał wszystkim gest dłonią by zaprzestali ostrzału. Gdy uspokoił wszystkich rzucił tylko półszeptem:
- Nie strzelajcie… sprawdzimy reakcję blaszaka...

Zabójca maszyn podkradł się ponownie do okna z którego wcześniej strzelał i wyjrzał delikatnie czekając na reakcję maszyny na zaprzestanie ognia:
- Poczekamy chwilę i zobaczymy czy skończy z tą zaporą ołowiową… Jeśli tak to przyczaimy się na niego jeszcze raz, jeśli będzie dalej pruł z luf to i my wznowimy ogień - kiwnął głową pytająco do reszty ekipy.

Ludzie powstrzymani słowami i chodzeniem Gordona wkrótce wstrzymali ogień. Umilkł też robot ze swoim strzelaniem i nastała cisza. Ludzie wiedzieli czemu przestali strzelać ale powody wstrzymania ognia przez robota pozostawały nieodgadnione.

Gordon stał przy oknie i uśmiechnął się pod nosem:
- Blaszak myśli że albo nas powystrzeliwał, albo myśli że uciekliśmy. Dobrze wiedzieć… póki nie ma z nami swoistego kontaktu wzrokowego możemy się z nim bawić do woli. To co prawda tylko teoria… nie mniej jednak myślę że warto to sprawdzić. - spojrzał na David’a - Brennan, spojrzysz swoim wprawnym okiem czy dasz radę znaleźć jakiś słaby punkt puszki? Ja nic więcej oprócz tego kręcącego się “wihajstra” nie dałem rady wywnioskować… tylko powoli i spokojnie, nie daj sobie strącić głowy! I trzeba ogarnąć jakiś inny punkt niż ten z którego strzelał Lynx, tak dla większego bezpieczeństwa, i zostaw wszystko co może cię spowolnić… - zwrócił się do reszty - Poczekamy tu na górze aż David wróci, Lynx trzymaj skurwiela na muszce. Ja i Nico będziemy osłaniać David’a. Chyba że ktoś ma lepszy plan? - spojrzał pytająco na grupę.
Jak powiedział tak zrobił, przyczaił się znowu przy oknie i był gotowy do dalszej akcji.

- A gdzie chcesz ogarnąć inny punkt niż ten co strzelał Lynx jak cholerstwo omiotło serią chyba cały parter? Nie uśmiecha mi się tam złazić i sprawdzać czy będę ruchomym czy nieruchomym celem. Sam idź jak chcesz. - odparł mu jego partner wciąż obserwując widoczny w oddali fragmenty kanciastego robota ze swojej strony okna. Mogli jedynie zgadywać, że Nico i Lynx robią w drugim pokoju to samo bo ich ogień też umilkł. By się słyszeć trzeba było podnieść głos a cichą rozmowę można było prowadzić tylko gdy przebywało się w tym samym pomieszczeniu.

Walker kiwnął głową:
- Coś w tym jest… no kurwa mać… wpadnij na coś sam w takim razie! Mi już się kończą pomysły… czegokolwiek byśmy się nie podjęli blaszak nie chcę wyjść z tej pierdolonej stodoły… - rzucił zirytowany Gordon, było widać że puszczają mu nerwy. A podczas takich walk ludziom którym puszczają nerwy bardzo często dzieje się krzywda. Walka z maszyną tylko teoretycznie i na papierze była łatwiejsza niż ta z mutantami albo ludźmi. Niby wystarczyło tylko czym prędzej zawęzić kwestie diagnostyczne, wyczuć nieco maszynę lub wyciągnąć wnioski dotyczące słabego punktu danego egzemplarza i… napierdalać. Nieraz zadrzały się jednak sytuacje jak ta w której się znaleźli. Brak danych, brak diagnostyki, zlokalizowania słabego punktu no i absolutny szlagier tego poranka - dwa kaemy które trzymały ich w bardzo niewygodnym szachu. Pojawiał się plan za planem. Jednak nadszedł ten czas że i plany się kończą. Gordon miał co prawda jeszcze kilka ryzykowniejszych zagrań w rękawie jak np. próba zniszczenia karabinów maszynowych. Plan był jednak bardzo ryzykowny - nie ze względu na brak potencjalnych umiejętności grupy. Cały czas jakby wracała do niego myśl o zbyt małej ilości informacji. Miał wrażenie że coś przeoczył, coś ważnego, coś co na pstryknięcie mogłoby dać im przewagę w tej walce. Oczywiście pierwszy wniosek był zarazem krytycznym “jak mogłeś nie wziąć granatnika jełopie” - z tym jednak już się pogodził. To było coś innego, coś co można było określić jako subtelne. Granatnika nie mieli, materiały wybuchowe się skończyły. Jedyne atuty jakie jeszcze posiadali w tej walce to wyrzutnia EMP, sokole oko Lynx’a i doświadczenie w walce z maszynami i wiedza z tego płynąca. Niby wiele, jednak obecnie wyglądało to na bardzo mierny wynik…

Chyba że… Zabójca Maszyn poskładał wszystkie dane których był pewny w jedną całość i nareszcie miał lepszy przegląd pola. Obrońca… ten jebany kloc to obrońca… ciężko go zidentyfikować gdyż każdy z nich jest inny ale zawsze są jakieś wspólne cechy. Po pierwsze. Niechęć ruszania się i zaszycie się w jednym miejscu. Po drugie, ciężki sprzęt dalekiego zasięgu. Po trzecie dobra optyka. Po czwarte wihajster który miał zapewniać łączność z drugą maszyną. Po piąte fakt drugiej maszyny, bardziej ruchomej, do jakiegoś specjalnego zadania. Wszystko układało się w całość i miało sens. To jest najważniejsze. Zabójcy maszyn często muszą polegać na zmyśle logicznego sensu swoich dedukcji. Gordon’owi wszystko sensownie się układało.

Gordon jakby zbystrzał, zaczął przyglądać się stodole, po chwili machnął ręką do David’a by poszedł za nim i ruszył do drugiego pomieszczenia do Lynx’a i Nico:
- To obrońca… - rzekł jakby dumnie ze swej diagnozy - wszystko się zgadza… broń, zachowanie, brak ruchu, druga maszyna, gabaryty, dobra optyka… wszystko się zgadza. To musi być obrońca. I to jest zła wieść - dobra optyka, ciężki pancerz i jeszcze cięższa broń… Dobre wiadomości to to że na pewno zerwaliśmy mu łączność z drugim blaszakiem, a dzięki rozpieprzeniu czujek może nawet mocno nadszarpnęliśmy systemy optyczne. - nacisk ostatniego członu wypowiedzi i znacząca pauza wypadła na dwóch ostatnich słowach wypowiedzianych przez Gordon’a - I to jest właśnie nasz cel… systemy optyczne… to słaby punkt maszyny… - zwrócił się do Lynx’a - Rzuć proszę okiem na stodołę, przyjrzyj się dokładnie czy damy radę wejść jakoś na dach. Trzeba oszukać optykę i zaawansowanie programu blaszaka. Czego się nie spodziewa całkiem “mądra” maszyna podczas walki z ludźmi? - tu zrobił chwilę pauzy - Ataku z góry. Daję uciąć sobie rękę że czujki optyczne nawet nie będą w stanie skierować się bezpośrednio w górę. Trzeba wejść na dach z EMP i amunicją przeciwpancerną i zrobić tu wreszcie porządek. Na moje oko mamy czas do późnego popołudnia, może wieczora zanim drugi blaszak wróci.

Gordon wypluwał z siebie słowotok tak jak jeszcze niedawno maszyna ołów, podczas gdy reszta słuchała. Kiedy skończył prawić swoje teorie, spojrzał pytająco na resztę ekipy. W szczególności czekał na utwierdzenie się w swojej teorii przez drugiego zawodowca. W drugiej kolejności były wieści o możliwości wejściu na dach. Plan wydawał się być szalony i dziwny, wymyślony na czuja i na niesprawdzonej teorii ale lepszych nie było. Poza tym musieli albo to wreszcie zakończyć albo uciekać stąd, wyleczyć rany, lepiej się przygotować i wrócić:
- Czas leci… musimy podjąć decyzję...

Lynx pokiwał głową: - Jeśli to obrońca, to pytanie czego broni w tej stodole? Plan jest niezły, tyle, że pójdziesz sam, poprzednio gdy podkładałeś ładunki byłeś pod kocem termicznym, nie wiemy czy maszyna nie ma termowizji. Widzisz te połamane belki po prawej stronie frontu? Powinieneś się po nich dostać na dach, podejdź pod budynek tak jak przy podkładaniu plastiku. Ja zasadzę się na dole i jeśli coś pójdzie nie tak, zdejmę karabin maszynowy, a reszta będzie osłaniać ogniem.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 15-11-2015, 14:14   #95
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Przed wojną mawiano, że dobrymi chęciami Piekło zostało wybrukowane. Zamiary zwykle nie pokrywały się ze skutkami działań, nieważne jak bardzo prawe i szlachetne pobudki nie kierowałyby dłonią czyniącego je człowieka. Intencje hasały beztrosko swoją drogą, skutki zaś wybierały trasę w kompletnie innym kierunku. Tak było i w tym przypadku. Może i chebański traper chciał pomóc swym uwiezionym pobratymcom, lecz w efekcie tylko narobił im kłopotów. Ciężko wymagać od elementu w skórzanych kurtach zrozumienia podobnego postępowania - nie dość, że nie ten adres, to do tego kompletnie nietrafiona filozofia. Braterstwo, troska o kogoś kto nie należy do gangu. Równie dobrze Drzazga mógł wymagać od Runnerów przeprowadzania staruszek przez ulicę i rozdawania cukierków przedszkolakom... o ile istniało teraz coś takiego jak przedszkole. Igła szczerze w to wątpliwa. Deszcz bomb i późniejsza spirala chaosu oraz szaleństwa zmieniła ziemski padół w piekielną Otchłań - równie bezlitosną, co zamieszkujące ją istoty ludzkie. Miejsce na sentymenty zajęła nieodzowna umiejętność obsługi broni oraz przetrwania.
Bo po co komu znajomość składania literek, czy choćby odróżniania krowy od żyrafy? Zbędny balast poznawczy, marnotrawstwo czasu.
Lepiej coś rozwalić, a jak się nie broni to już w ogóle poezja!
Poezja - tego też Gangerlandia nie pojmowała. Nikomu niepotrzebna fanaberia i pedalstwo, jakby to określił Hektor.

Nawet wizja parki cerberów, deklamujących wiersze Edgara Allana Poe nie poprawiła Alice nastroju. Z uwagą przyglądała się podanemu przez piwniczne okno survivalowemu nożowi, zastanawiając się ile żywotów dane by mu było zakończyć, gdyby nie zrządzenie losu, posyłające Tom’a na papierosa za szpital akurat w tym konkretnym momencie. Rozumiała gniew i rozgoryczenie jeńców, zamkniętych przez wroga pod kluczem. Byli jak karta przetargowa plus gwarancja pozytywnego przebiegu przyszłych negocjacji. Normalne, że chcieli wrócić do domu, zobaczyć bliskich, a przede wszystkim przestać być dla nich niewygodnym ciężarem. Jednak na zabijanie kogokolwiek w tej intencji dziewczyna nie miała zamiaru pozwolić. Po kolei odbierała kolejne narzędzia Chebańczyków, skryte pewno w ścianach, materacach i rurach łóżek, niczym w starych filmach albo książkach o skazańcach. Cała reszta wyglądała na samoróbki z ogólnodostępnych śmieci - te kładła obok siebie na worku z piaskiem. Porządne ostrze z niezbędnikiem złożyła zaś do kupy i zakręciwszy rękojeść, wpakowała je do przewieszonej przez ramię torby.

Pomysł co z tym konkretnym fantem zrobi wpadł do rudej głowy niespodziewanie i zanim zdrowy rozsądek zdążył zaoponować, niepoważna część świadomości wprawiła drobne ciało w ruch, rekwirując niebezpieczne narzędzie dla swoich potrzeb i celów.
- Zaprowadźcie naszych gości na korytarz na parterze i tam dokończcie rewizję. Tylko bez zbędnego uszkadzania kogokolwiek. Do czasu aż piwnica nie zostanie dokładnie sprawdzona, umieścimy ich w kostnicy. Tej wewnątrz budynku. Niech ktoś pilnuje z zewnątrz na wypadek gdyby wizytacja miała się powtórzyć. - zwróciła się bezpośrednio do swojego medycznego asystenta.

Humor z miejsca się jej poprawił, resztki zdenerwowania co prawda wciąż przesycały ruchy zbędną gwałtownością, nie patrzyła już jednak na szefa swojej ochrony wrogo. Biedak na dobrą sprawę niczemu nie zawinił, nie zasłużył na to, by wyładowywała na nim własną frustrację, żal i zmęczenie.
- Cieszę się, że udało się nam dojść do porozumienia. - odpowiedziała już ze zwyczajowym opanowaniem i uprzejmością w głosie. Otaczające ich stadko Runnerów słuchało uważnie, nie dziwiła się podjętej przez mężczyznę próbie zachowania resztek twarzy, zdartej do mięsa paznokciami ledwie odstającego od ziemi, niepełnosprawnego na umyśle konusa. Zawstydziła go, wystawiając na pośmiewisko. Znała chłopaków na tyle długo, by wiedzieć jakich docinek można się spodziewać po podobnym pokazie - żadnych pochlebnych ani przyjemnych. -I Marcus… przepraszam za ten skandaliczny przejaw złości z mojej strony. Niepotrzebnie podnosiłam głos. W żaden sposób nie uważam cię za głupiego, wręcz przeciwnie. Szanuję twoją wiedzę i doświadczenie, dzięki którym nikt tutaj nie musi oglądać się nerwowo za plecy i spać z rewolwerem pod poduszką, dlatego musimy pogadać. - pokręciła głową z wyraźną rezygnacją i dorzuciła szeptem - Im szybciej to załatwimy tym lepiej.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 16-11-2015, 02:18   #96
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Topek; główna ulica; wóz Schroniarzy; Dzień 3 - wieczór; pochmurnie




Will z Vegas



Will okazał się być prawedziwym farciarzem z Vegas. Nawet jak trafił na jakichś rabusiów na swojej drodze to na jakichś porządnych rabusiów a nie jakichś psychopatów lubujących się w wyrzynaniu poróżnych. Co prawda przez moment zrobiło się nerwowo gdy brodacz złapał zastopował go w połowie drogi nim cokolwiek zdołała zrobić a wracając do wozu handlarz nie wiedział czy nie zarobi kulki w plecy bo strzelanina od paru minut wisiała w powetrzu i gdyby komuś puściły nerwy mogło się momentalnie zrobić jeszcze goręcej. Ale się jednak nie zrobiło.

Facet wyszczerzył się ponownie gdy w jego łapy trafiło zawiniątko z prochami z zasobów wozu. Przez chwile Will widział w jego chciwym spojrzeniu, że szacuje wartość reszty zawartości wozu w stosunku do zagrożenia jakie mogła nieść jego załoga. Jakie mu wyszły rachunki tego nikt z załogantów wozu nie wiedział ale widzieli jak machnął ręką i po chwili on i ci zza wrakami profilaktycznie wciąż kryjąc się za wrakami zniknęli zgdzieś za budynkami. Niedługo potem znikli też ci z okien i Schroniarze zostali sami.

Zdołali wznowić podróż, minąć miejsce zasadzki gdy z z nie tak daleka dobiegł ich odgłos uruchamianego silnika. Niedługo potem zauważyli oddalającą się boczną drogą furgonetkę. Nie wracała ani do Cheb ani ku ich celowi ale wkrótce stracili ją z oczu.

Tak jak mówiła Kate niedługo dojechali do najbliższej Cheb osady. Zwała się Topic i przy niej Cheb to była prawdziwa metropolia. Za to wyglądało na to, że z plotek jakie znała weteryniarz przez ostatnią zimę przeszła w miare normalnie więc powinna się znaleźć coś do wymiany na jedzenie. Ona sama podziękowała za wspólną podróż i lekko kołysząc się w siodle pojechała w swoją stronę. Cieszyła się na pewno, że obeszło się bez strzelaniny choć też z uszczupenia własnych zapasów na myto nie była zadowolona.

Dalej zostawało Will'owi zorganizować wymianę posiadanych zapasów na żywność. Pomimo rabunku na drodze udało im się dowieźć zdecydowaną większość zapasów na miejsce. Przy okazji zorganizować sobie jakiś nocleg o ile nie mieli zamiaru nocować na wozie. Zauważał ludzi kończących wraz z kończącym się dniem swoje zajęcia. Opylenie całej czy większości zawartości wozu pewnie też zajęłoby trochę czasu. Klienci w końcu lubili zawsze pomacać i poodlądać towar przed kupnem czy po prostu pogadać, podpytać czy zaspokoić ciekawość albo podejrzliwość. Zwłaszcza jak mieli do czynienia z obcym kupcem na miejscówie. No i zwyczajnie w świecie musieli przynieść coś na wymianę bo żywność była całkiem pojemna do przenoszenia i nie taka lekka więc przy sobie nikt tego nie dźwigał.




Pustkowia; droga z Cheb; karawana Szczoty; Dzień 3 - wieczór; pochmurnie




Siostry Winchester



Tina obserwowała z ukrycia i chyba była świadkiem jakiejś wymiany towaru pomiędzy tym całym Szuterem a tymi obcymi. Postali, pogadali i pojechali w cholerę. Zawrócili i cała zmotoryzowana kawalkada pojechała dalej na południe, pewnie do Det. Więc pomimo pozorów i nerwowości okazało się, że jednak obie bandy rozjechały się w pokoju. Zostawało wrócić im do obozu.

W obozie obie siostry widziały z bliska motocykl na który Tina miała wcześniej taką chrapkę. Teraz wyczyszczony, podniesiony i na kołach wyglądał jeszcze lepiej. Raczej więc to ten motocykl słyszały gdy obserwowały postój bandytów na zdezelowanej stacji a który wzbudził takie ich zainteresowanie.

Szczota jednak nie dał nikomu za wiele czasu i okazji do namysłu i szybko nakazał ruszać dalej by nadrobić stracony czas oraz oddalić się od miejsca spotkania z tamtą bandą. Zbliżał się już wieczór i czas było pomyśleć o przygotowaniu następnego obozu na noc. Tym razem szef nie był zadowolony i wcale tego nie ukrywał. Dzisiaj dla odmiany wyglądało na to, że nie wykonają planu trasy co zdawało się go strasznie irytować. Jechali zabłoconą i pełną kałuż wciąż przykrytym tym dziwnym piaskiem, wciąż zauważalny pomimo upływu dwóch dni tu i tam. Jak krajobraz się nie zmieni to będą obozować wśród tego lasu.

Ale pojawiła się jakaś nadzieja, że jednak nie będą musieli nocować na poboczu. Na jednej ze stron zauważyli zabudowania wyglądające na coś w stylu opuszczonej farmy. Położone o kilometr czy dwa od głównej drogi. Wglądały na tyle pojemne, że powinny pomieścić całą karawanę spokojnie. O ile jest bezpiecznie. To czy jest mieli sprawdzić Tod, Sedna, Szuter i "ta z karabinem". Miejscowi najwyraźniej mieli problemy z rozróżnieniem podobnie ubranych bliźniaczek więc chyba rozróżniali je po tym, że jedna łaziła z torbami a druga z karabinem. Whitney zaś została poproszona przez jednego z karawaniarzy o rzucenie okiem na jakiś gadżet. Cacko sprawiało wrażenie małego radia choć milczało uparcie. Facet nie był pewny czy milczało bo jest zepsute i czy jak tak to jest sens to naprawiać.



Szuter



Mina grubego na motorze również mówiła Szuterowi więcej niż 1000 słów. Był prawie pewny, że nawet gdyby się spiknęli razem na dłużej to chyba by się nie skumplowali. - To też do dziurawienia bebechów jest niczego sobie. - wycedził gruby lekko kiwając trzymanym w łapie UZI. Nie miał w zarośniętej gebie fajka więc w rewanżu za dym w twarz splunął zanieczyszczając przy okazji i tak mokre i ubłocony but Dekoratora. Przy łapaniu paczek okazał się niezbyt dokładny i zgrabny ale złapał co potrzeba.

- O pana Schultz'a się nie martw. Dostanie odpowiednie sprawozdanie. I swój towar. - kiwnął głową facet w kapeluszu i tommy gunem w łapiem lekko przygryzając wargę jakby szacując albo Szutera albo całą sytuację.

- Teraz jesteśmy w komplecie i mamy co trzeba. Ale jakbyś był kiedyś w Downtown... - to mówiąc wrzucił trzymaną dotad polewczakę na siedzenie samochodu. Sam sięgnął po coś do kieszeni spodni. Wyglądało jak portfel. Z niego wydobył jakiś papier i coś na nim napisał. Dał znak Szuterowi by podszedł i po chwili ten trzymał w dłoni wizytówkę na której był zarys chyba kościoła. Chyba przedwojenna bo reklamowała "Klub Fitness "Hercules", miała podany adres i adres mailowy no i oczywiście ze dwa numery telefonów. Na odwrocie było napisane tylko jedeno słowo: DEKORATOR. - ... To pokaż to. Myślę, że coś się znajdzie dla obrotnego faceta. Dla takich ludzi zawsze coś się znajduje. - po czym dotknął ronda kapelusza i wsiadł z powrotem do samochodu co było równocześnie sygnałem dla reszty do odjazdu. Wkróce czarny merol eskortowany przez tuzin motocyklistów odjechał znikając im z pola widzenia.

Dopiero gdy gangerzy zniknęli z oczu przez karawaniarzy przeszła wyraźna fala ulgi. Niedlugo potem prawie jednocześnie wróciła parka zaginionych bliźniaczek i Szczota dał sygnał do odjazdu.

Droga przez las nie poprawiała humoru i nastroju ani szefowi karawany ani reszcie jego ludzi. Sprawiali wrażenie, że zdecydowanie nie podoba im się perspektywa nocowania na poboczu drogi a z powodu spotkania na drodze z gangerami nie mieli szans zdążyć na zaplanowany na dzisiaj postój co niepokoiło ich i wkurzało jednocześnie. Dlatego gdy pojawiła się opcja uniknięcia tego i rozbicia się na noc na farmie sprawiającej wrażenie opuszczonej Szczota od razu z niej skorzystał. Wyznaczył Szutera, Sednę, Tod'a jednego z konnych zwiadowóc i jedną z bliźniaczek, tę z kałachem, do sprawdzenia czy tam się nic nie zalęgło i da się rozbić obozem. Konno czy motorem mogli wyprzedzić nieco karawanę i rozejrzeć się nim karawana do niej dojedzie by ją minąć lub zatrzymać się.




Cheb; płd. bagna; farma Fergusona; Dzień 3 - wieczór; pochmurnie




Łowcy robotów



- Może i Obrońca... Ale to byłby pierwszy Obrońca na gąsiennicach którego widzę... - wtrącił się Brennan w zamyśleniu spoglądając na odległe miejsce z widocznym fragmentem robota którego całego i na spokojnie widział dopiero ich snajper. - No ale może jakieś eksperymenty czy wybryki bo ten Łowca też był jakiś dziwny... - wzruszył w końcu ramionami wciąż niepewny co to wszystko oznacza. Tak to było właśnie walcząc z tymi robotami. Człowiek rozwalał setkę Łowców czy Juggów a tu nagle ten stopierwszy miał jakiś myk który potrafił wszystko odwrócić na głowie. No a przynajmniej zaskoczyć.

Gordon zaczął jednak wykonywać swój plan. Miał najdłuższą drogę do pokonania więc musiał wyruszyć najwcześniej. Musiał wyskoczyć oknem rozbryzgując z głośnym chlupotem wodę na dole i przy okazji mocząc się całkowicie. Czas uciekał. Noc raczej rzadko sprzyjała ludziom podczas walk. Mieli ostatnie godzinny dziennego światła by spróbować zrobić coś temu robotowi. Poza tym zapasy nawet prowiantu jakie pobrali im się kończyły, od rana nie mieli zmienianych opatrunków a Gordon od wczoraj a gdyby nawet ruszyli w droge powrotną teraz to przy obrych wiatrach może dotarli by jeszcze do zmroku do drogi do Cheb ale do samej osady by już pewnie wracali po ciemku. Alternatywą była kolejna noc tutaj.

Dotarł jednak nie niepokojony w pobliże postrzelanego budynku gospodarczego. W końcu od frontu i od strony podwórza robot stracił swoich mechanicznych szpiegów i jak się obeszło sporym łukiem w antytermicznym pazłotku to nawet coś z tego podziałało. Gdyby robot go wykrył raczej na pewno otworzyłby ogień. Z bliska okazało się, że los się do niego uśmiechnął choć trochę i dostrzegł starą drabinę prowadzącą na dach. Była śliska, mokra i obrośnięta rdzą i korozją skrzypiała przy każdym ruchu ale mimo to wszedł po niej dość pewnie. Problem zaczął się na samym dachu. Wyłozony jakimś falistym czymś po dwóch dekadach nie wyglądał na estradę do stpowania. A upadek z coś jakby pierwszego pietra na ten złom czy samego robota gdzieś poniżej nie zapowiadał lekkiego lądowania.

Wówczas usłyszał z oddali charakterystyczny, sapiący dźwięk silnika. Dochodził gdzieś z dołu i chyba od strony tego zdziczałego sadu. Po chwili był już pewny, że się zbliżał. Zanim zdążył pomyśleć co z tym dalej robić i co to oznacza z dołu dobiegł go odgłos maszynwej kanonady. Znów robot posłała krótką ale demolującą serię w kierunku domu starego Fergusoa. Z dachu widział odległe sylwetki wystające z okien na piętrze. Dwie. Trzeciej nie widział.

Tymczasem Lynx widząc, że Gordon przeszedł całe podwórze i wlazł na dach ruszył na dół by go osłaniać. Jednak tym razem albo miał mniej szczęścia albo robot był dużo czujniejszy niż za pierwszym razem. Właściwie ledwo postawił nogę na parterze, zrobił krok i już usłyszał kanonadę a pociski rozrywały się po całym korytarzu i salonie, przebijając sciany na wylot a jego samego zmuszając do natychmiastowego powrotu na górę. Po chwili był z powrotem przy Nico i Davidzie widząc w oddali pojedyncza sylwetkę na dachu stodoły.




Detroit; dzielnica Runnerów; klinika "Brzytewki"; Dzień 3 - wieczór; pochmurno.




Alice "Brzytewka" Savage



Marcus nie sprawiał wrażenie oazy szczęśliwości nawet po próbie załagodzenia złego wrażenia przez lekarkę. Ale chyba jednak poczuł się choć trochę udobruchany czy doceniony bo mruknął coś niezbyt zrozumiale i wykonał nieokreślony gest ręką w stylu machnięcia. Na ile się znała na ludziach szef ochrony jej lokalu raczej jej prędko tego nie zapomni ale najwyraźniej był gotów przynajmniej w tej chwili przejść nad tym do porządku dziennego.

- Dobra to ja ich tu przypilnuje i zaraz przyjdę na górę... -
mruknął wyraźniej chcąc chyba choć trochę ocalić z własnej niezależności i chociaż opóźnić stawanie na dywaniku u dyrektorki. Machnął na resztę bandy i ci od razu się ożywili gdy wrócili na znajome tony i parka zarządzajaca tym lokalem przestała drzeć ze sobą koty. Ruszyli więc za Marcusem do wnętrza budynku.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 20-11-2015, 23:37   #97
 
Okaryna's Avatar
 
Reputacja: 1 Okaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputacjęOkaryna ma wspaniałą reputację
Whitney sukcesywnie wyparła ostatnie wydarzenia z głowy i miała nadzieję, że nikt nie będzie skory wyciągać tego z powrotem. Praca nad śmiesznym czymś spadła jak z nieba. Teraz już nie musiała nawet udawać, że zdarzenia z gangerami miała głęboko w poważaniu. Ochoczo zabrała się za obczajanie cacuszka.
- No, pokaż co tam masz. Nie wstydź się - mówiła do pudełka z namaszczeniem. Jeśli się okaże, że to coś ciekawego to kto wie? Może nawet nie skasuje tego śmiesznego chłopka za usługę. Swoją drogą osoba zleceniodawcy spłynęła kompletnie na drugi albo i nawet trzeci plan. I lepiej, aby ten się jej tu nie wcinał, bo przejdzie przyspieszony kurs latania. Każdy wie, że czego dotknie się facet to popsuje!
Nawet nieobecność siostry stała się odrobinkę bardziej znośna, kiedy to miała coś do roboty.

Chłopak podał jej radio i czekał przypatrując się co dziewczyna robi z jego zabaweczką. Na pierwszy rzut oka wyglądało to jak jakieś radyjko. Widziała z i charakterystyczną skalę z falami i pokrętło do ich zmieniania, choć antenka była urwana i został tylko kikut, a obudowa była zarysowana w wielu miejscach. Zwłaszcza wokół spawów plastikowej obudowy, zupełnie jakby ktoś próbował nożem czy czymś podobnym je podważyć. Widziała też modne i praktyczne przed wojną wejścia USB i to ze dwa, i jeszcze na karty pamięci i nawet w jednej wciąż była jedna karta.

Przy pomocy narzędzi do tego stworzonych było wręcz dziecinnie proste odkręcenie śrubek utrzymujących cacuszko w całości. Wewnątrz zaś ukazało się wnętrze którego można by się spodziewać. Minimalne urządzonko głośniczka, bateria niewiele większa niż w przedwojennych komórczakach i pewnie stara i do wymiany bo zdechła zupełnie. Bez prądu to i Edison nie pojedzie więc mogła sprawdzać “na sucho” stan radyjka, ale pewność by miała po podłączeniu do jakiegoś źródła zasilania. Jednak w pobliżu o ile karawaniarze nie mieli czegoś skitranego jedynym źródłem był motocykl tego Szutera. Na pewno by dała radę podłączyć się do akumulatora motocykla chociaż by sprawdzić czy to maleństwo w ogóle działa. Szuter zaś dostał to samo radosne zadanie co jej siostra więc jeszcze był w obozie ale wkrótce powinien ruszyć.

Oczywistym było, że Winchesterówna będzie chciała przetestować radyjko pod zasilaniem.
- Potrzebuję baterii albo innego źródła energii - mruknęła bardziej do siebie niż do chłopka obok. Rozejrzała się po okolicy jakby szukając jakiegoś cudu czy objawienia. A był nim motor tego dziwnego ni to żołnierza ni innego narwańca. Okazja napatoczyła się sama. Szubrawiec, Szumek - czy jak mu tam było miał udać się na zwiad. A jak zwiad to i motoru brać nie będzie. Trzeba by było być idiotą, aby zabierać tak głośną maszynę na coś tak wymagającego ostrożności i ciszy. Wystarczyło tylko poczekać. Nie miała bowiem najmniejszego zamiaru pytać faceta o zgodę na użyczenie motocyklu. Sama go sobie weźmie! A póki co to zajmie sìę jeszcze trochę tym śmiesznym pudełeczkiem. Tak, aby nie zwracać na siebie uwagi.
- Skąd to masz? - zapytała chłopa od radia. Nie do końca miała ochotę na pogawędki, ale pochodzenie urządzenia było dla niej co najmniej intrygujące.

- A co to ma za znaczenie? Działa? Albo będzie? Wiesz co to jest i jak to naprawić? - chłopak był chyba w podobnym do niej wieku i przestawiał jej całą gamę zaufania i ciepłych uczuć tak samo jak ona jemu. W końcu zauważyła, że czwórka wyznaczona przez szefa do sprawdzenia miejscówy na noc zbiera się do odjazdu. A ten strzelec jedzie konno z tą milczącą zazwyczaj Indianką a jej siostra jeszcze nawija z jednym konnych zwiadowców.

- Wygląda mi na małe przenośne radio, działać będzie, ale potrzebuję źródła zasilania, aby być w 100% pewną. Ale spoko, spoko. Nasz dziwaczny pan w dziwnym gorsecie dostarczy nam tyle prądu ile zamarzymy - powiedziała wesoło uśmiechając się drapieżnie - A co do samego radia, to pytam tylko z ciekawości, ale widzę, że gdzieś je prawdopodobnie podwinąłeś - skwitowała jego tajemniczość obserwując z ukosa jak Szumek i jego czerwona przyjaciółeczka odjeżdżają w cholerę.. znaczy na zwiady. Pozbierała radyjko do jakiej takiej kupy i ruszyła bez czajenia się w stronę motocykla. ‘Nadchodzę, piękności!’.

- Ej! Żadne podwinąłeś dobra?! Uważaj sobie… - syknął na nią wyraźnie rozeźlony chłopak. - Leżało sobie to se wziąłem co ma tak leżeć… I tak by ktoś wziął to wziąłem pierwszy… - dodał machając obojętnie ręką. Ruszył jednak za nią. I za swoim radiem.

Doszli do wozu, na którym jak na wystawie, prezentował się zdobyczny motocykl mianowanego zwiadowcy. Przed chwilą paru karawaniarzy pomogło mu wtoczyć mechanicznego rumaka na tą platformę bo jak świetnie wiedziała detroidzka monterka dla pojedynczego człowieka, wniesienie kilkusetkilogramowej maszyny, na prawie metr nad ziemię było bardzo trudnym zadaniem. Ale dzięki temu teraz gdy wskoczyli oboje na wóz ona mogła popracować w trakcie leniwego turkotania się wozu. Woźnica i jego sąsiad wozu za nimi obserwowali ich poczynania i coś rozmawiali ze sobą chyba o nich sądząc po spojrzeniach. Ci którzy jechali na wozie z motorem też ciekawie pozerkiwali od czasu do czasu na to co wyczyniają z mechanicznym pojazdem.

- Właściwie to jak się nazywasz? - spytał stojący obok właściciel radia obserwując jak bliźniaczka grzebie w torbie z narzędziami. Z pomocą narzędzi odkręcenie styków od akumulatora było całkiem proste. Podobnie jak podłączeniu pary kabli z urządzenia do urządzenia. No przynajmniej dla niej była to prościzna ale sądząc po minie chłopaka dla niego niekoniecznie. W końcu kablami popłynął prąd i od razu widziała jak gdzieś z boku zaświeciła się jakaś dioda. Gdy odwróciła radio frontem do siebie i pokręciła gałką po suwadle zakresu fal usłyszeli charakterystyczny trzask eteru. Działało. Tyle, że znalezienie działającej stacji radiowej graniczyło z trudem. Choć radio wyglądało na sprawne. Gdyby gdzieś była stacja nadawcza albo nawet zwykła krótkofalówa można by na nim chociaz odbierać emisje sygnału. Chociaż wiedziała, że gdyby miała czas no i takie radio mogłaby przerobić je na prawdziwą krótkofalówkę. Choć dość nieporęczną no i bez drugiej krótkofali. Z drugiej strony gdyby miała jedną to już jakby w połowie drogi do dwóch. Zawsze bliżej.

Inną sprawą była bateria. Teraz póki radio było podłączone pod źróło zasilania to działało. Ale bateria była do dupy. Widziała od razu, że wylała już dawno i nie było sensu nawet próbować jej reanimować. Nawet gdyby zostawiła radio na ładowanie na całą noc to i tak by nic to nie dało.

- Hej, panienko… - rozmyślania przerwał je głos jakiegoś jeźdźca który zrównał się z wozem - A ten Szuter pozwolił ci grzebać przy tym motorze? - spytał gdy uznał, że zwróciła na niego uwagę. W głosie wyczuwała podejrzliwość pomieszaną z niepewnością.

- Kultura wymaga, aby wpierw się samemu przedstawić zanim się spyta kogoś o imię - mruknęła zajęta swoją robocizną na zadane pytanie - Whitney - odpowiedziała w końcu nawet na chwilę nie odrywając wzroku od radyjka - Działa, ale baterie są śmiertelnie chore na śmierć - dodała po chwili unosząc w końcu wzrok na rozmówce - możemy z tego zrobić krótkofalówkę.. Nie wiem po co, bez drugiej, ale na pewno będzie to dużo bardziej przydatne niż radio, które nie może złapać sygnału radiowego, bo takie już raczej nie istnieją - tokowała będąc w swoim żywiole. Odpięła urządzenie od napięcia akumulatora motocykla i złożyła je do kupy. Usłyszała zawołanie jakiegoś obwiesia i odruchowo spojrzała na właściciela głosu.
- Ten cieć i tak nie zrobi z tego motoru większego użytku więc sama stwierdziłam, że się poczęstuję - odparła wzruszając ramionami. Gdyby była złośliwa to by zostawiła mu poplątane kable, ale nie miała ochoty na wysłuchiwanie późniejszego zrzędzenia więc przywróciła jednoślad do stanu sprzed całej zabawy z prądem. Tamten ciul i tak nie zauważy różnicy. Podała za to chłopakowi złożone elegancko radio kompletnie tracąc zainteresowanie jeźdźcem.

- A no tak, wybacz… Jestem Hugh. - właściciel radyjka wyciągnął rękę by się z nią tradycyjnie przywitać i zdawał się być trochę skonfundowany jej uwagą do jego zachowania.

- Słuchaj mała, nie chcesz tu mieć z nikim problemów to lepiej nie grzeb w nieswoich rzeczach. Nie ruszasz naszych rzeczy i nikt nie rusza twoich rzeczy. Tak to tutaj u nas działa. - jeździec rzucił krótko obserwując jak składa swoje zabawki i chyba czekając aż zsiądzie z wozu. Odwrócił wzrok podobnie jak Hugh, gdyż gdzieś z czoła karawany doszły ich odgłosy jakiejś awantury.

Machnęła ręką na ględzącego faceta i sprawnie spakowała swoje zabawki z powrotem do torby. Spojrzała na dłoń chłopaka i wstając zdjęła, usmarowaną jakimiś olejami i inny chłamem tego typu, rękawice aby odwzajemnić uścisk. Co do drugiego, to nie miała zamiaru wdawać się w rozmowy z jakimiś dziadami. Zeskoczyła sprężyście z wozu i miała zamiar udać się do ‘swojego’, kiedy usłyszała jakieś odgłosy. Odwróciła odruchowo głowę. Aha, posprzeczali się. Tina znowu wkręciła sobie, że zwierzęta coś knują. Wzruszyła tylko ramionami i ruszyła w kierunku jakiegoś niezatłoczonego wozu w celu odpoczęcia od świata.
 
__________________
Once upon a time...

Ostatnio edytowane przez Okaryna : 20-11-2015 o 23:40.
Okaryna jest offline  
Stary 21-11-2015, 14:17   #98
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
- Dobra brat, krótka piłka - Faust rozsiadła się wygodniej, nie zapominając aby przedtem polać Ruskowi do pełna - Co możesz i powiedzieć o waflu Starego, Rączce. Gdzie ma melinę, kogo trzyma przy dupie. Wyślę Troya na miasto, niech się na coś jebane bydle przyda, ja wskoczę w kieckę i ponapastuję klientów twojej siostry. Może ktoś się rozpruje po pijaku. Różnie bywa, jestem cierpliwa, urocza i tak dalej. A nuż któryś przyjdzie opijać przyszły sukces i wypłatę? Chuj wie, spróbować nie zaszkodzi… dam też cynę Annie, niech zmobilizuje resztę kurestwa do nadstawiania ucha. Jeżeli zdobędę brykę, ona szybciej dostanie swoją mutantkę. Klient w zamian za info o swojej kabarynie da mi ludzi do zamiatania po rewirze brudasów. Mamy wspólny cel, ale to za chwilę... mów co to za wrak przez który Zgred wziął cię na dywanik?

- Wrak… To dobry pomysł… Ja bym bardzo się ucieszył jakby to był wrak. Najlepiej z tą niereformowalną debilką w środku… - Szalony Kapelusznik wziął kielona co nie przeszkadzało mu wskazać na rozmówczynię palcem dla podkreślenia jak bardzo przypadł mu do gustu ten pomysł. Po czym słowiańskim zwyczajem przechylił szkło i przezroczysty płyn zniknął mu w gardle a on z trzaskiem postawił kieliszek z powrotem na biurko ocierając rękawem usta i krzywiąc się nieco. W końcu wyglądało jak woda ale wodą przecież nie było.
- Wielka kurwa jaśnie pani Van Diesel! Szmata jedna… - prychnął rozeźlony i wykonał gest ręką pośredni pomiędzy odganianiem czegoś a parodią jakiegoś dworskiego ukłonu. - No przyjechała na jesieni z tych wariatów z Appalachów i chuj. Niech siedzi. Młoda, ładna, przebojowa, wyszczekana no i bogata i o dziwo jeździć umie. No to jest już coś. - mimo złości pokiwał głową. W końcu w Det każdy umiał jeździć i każdy miał własne takie czy inne kółka. Albo umiałeś jeździć albo nie było co cię traktować serio. Więc jak ktoś przyjeżdżał i umiał to miał od razu uwagę innych.
- Więc wiesz, wpadła w towarzystwo i było spoko. I coś bredziła, że będzie startować w nowym sezonie ale na imprezach i po pijaku no to kurwa kto to bierze na serio takie gadanie? - spojrzał wymownie na nią. W końcu przy dźwiękach muzy, oparach prochów, opiatów, promili i smogu fajkowego i gandziowego dymu to się różne rzeczy mówiło i słuchało. Chęć zaś wystartowania w Wyścigach i błyśnięcia w nich była powszechna, akceptowalna i rozumiana we właściwie każdej detroickiej społeczności. Rzadko się trafiał ktoś kto nie chciał być tacy jak chłopcy i dziewczyny z Ligii.

- Gadać że coś się zrobi, a to zrobić. Wiesz jak jest, brat. -Blue założyła nogę na nogę i oparła ramiona o podłokietniki fotela - Ciężko o słowność.

- A patrz wredna małpa wystartowała…
- pokręcił swoją rudą głową w niemym zdziwieniu nad tym faktem jakby omawiał jakiś fenomen natury. - I co gorsza wygrywa prawie każdy wyścig! - walnął wściekle uderzając pięścią w stół aż przewrócił się pusty kieliszek. - Wiesz, no ma okazję bo Jay poprztykała się z Clody więc chwilowo sa wyautowane, Dziki jak się wyjebał w zimie na Zimowym Wyścigu to jeszcze nie jest w formie, Frank ostatnio eksperymentuje z jakimiś pancernymi chujostwami co to ledwo od asfaltu się odrywa i sporo jest młodych. No ale ona to w ogóle Świeżak. Ale jeździć umie, ma świetną brykę, okazało się, że ta banda co z nią się kręci to żaden dwór i służba tylko jebana ekipa no przez zimę szmata se już sporo ludzi zjednała a teraz jak jej mało to jeszcze wygrywa raz za razem. No jak tu żyć pani kochana? A mnie Stary ciśnie bo ci moi dopiero w jednym wyścigu na drugim miejscu przyjechali… A innym ta sucz ich wypchła i dachowanie mieliśmy więc następny wyścig musieliśmy odpuścić. I kurwa w łapę nie chce brać i bredzi coś o szlachetnych pojedynkach na szosie czy coś w ten deseń i że to ujmuje jej szlachecki honor. No kurwa jaki honor jak tu papiery przez palce przelatują tak samo jak benzyna w bakach a obie te rzeczy nie są za darmo i bez limitu. - na koniec rozłożył ręce kręcąc znowu smutno głową po czym sięgnął po butelkę i sam sobie niespiesznie polał na koniec pytającym gestem wskazując na Faust butelką czy jej też ma polać.
- I wiesz, żeby ona mnie odmówiła. Mogłaby mieć wtedy coś do mnie, Schultz’a czy jego bandy. Wkurzające ale zrozumiałe. Nikt z nas święty nie jest ani nie udaje takiego. No ale ona tak ze wszystkimi! No jak to tak zlewać nasz wszystkich? Całe miasto? Za kogo ta szmata się uważa! - znów uderzył pięścią w stół ale chyba zapomniał, że tym razem ma kieliszek i to pełny więc po chwili z niesmakiem popatrzył na zalaną wódka dłoń, mankiet i blat annowego biurka.

Świat w którym przyszło im żyć był pojebany pod każdym względem. Wszyscy kombinowali, lejąc na dobro bliźniego i dbając tylko o własne interesy. Zabijali za byle przewiny, nie szanowali tradycji i siebie nawzajem. Trudno było znaleźć tu kogoś, kogo dało się ochrzcić tym śmiesznym, przedwojennym mianem "przyjaciel". Jeżeli już miało się takiego, to do czegoś zobowiązywało... i w chuj z tym, jak bardzo napięty miało się grafik.
- Egor... brat. Możesz mówić wprost. Jesteśmy jak rodzina, ufam ci bardziej niż sobie. Chcesz żeby twój problem został rozwiązany, to się go rozwiąże. - Blue wychyliła się do przodu, robiąc się nagle poważnym człowiekiem. Nie uśmiechała się, przeliczając w blond łbie czy da radę zająć się zadaniem od ręki. Wyszło że nie bardzo - Zajmę się tą lambadziarą ale najpierw znajdę brykę Guido, tu nie mogę czekać. Zawarliśmy umowę, a wiesz że umowa rzecz święta. W tym czasie niech ktoś od ciebie ma oko na przyszłą klientkę. Jej problem że nie jest z miasta, zasady wszystkich tu obowiązuję te same. Z tą najważniejszą na czele - podniosła w toaście pełen wódki kieliszek - Nie odmawia się Kapelusznikowi.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 21-11-2015, 16:39   #99
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację


Wszystko wróciło na właściwy tor - topór wojenny między Savage, a szefem jej ochrony chwilowo zakopano, jeńcy znaleźli się na powrót wewnątrz szpitala. Każdy wiedział co ma robić, nikt nie narzekał, nie marudził, ani nie zgłaszał dalszych wątpliwości. Ile ów stan rzeczy miał potrwać można było tylko zgadywać. Na razie jednak zapanował spokój, prace ruszyły do przodu i tylko tępy ból w skroniach przypominał o niedawnych problemach. Alice po raz kolejny poczuła bardzo wyraźnie, że niektórych różnic zarówno światopoglądowych, jak i wychowawczych po prostu nie da się przeskoczyć bez zgrzytów. Jedyne co jej pozostawało, to wykonać powierzone przez Guido zadanie, ograniczając kolejne tarcia do niezbędnego minimum, mieszczącego się jeszcze w granicach tolerancji.
- Chris. - zatrzymała swojego pomocnika nim ten zdążył zbiec razem z resztą i ukryć się przed mającą najwyraźniej gorszy dzień przełożoną - Co z Toby’m?

- No żyje. - kiwnął głowa i wypalił jednocześnie najszybszą odpowiedź. - Eee… znaczy się ten. Ma stabilność. Stan ma stabilny się znaczy. - poprawił się zaraz i chyba próbował wyglądać dumnie i profesjonalnie, jak na wyszkolonego lekarza przystało, choć wyćwiekowana, skórzana kurtka raczej mało komu kojarzyła się ze szpitalem i personelem medycznym.
- Bo ten… zmieniliśmy mu bandaże z Tom'em, no nie? I przemyliśmy mu rany. Ja mu przemyłem, bo Tom sie nie zna jak należy. - zaczął nawijać i oczywiście nie zapomniał podkreślić swojej specowej wiedzy w porównaniu do nieudolnego pomocnika - amatora. Toma oczywiście nie było w zasięgu słuchu.
- No i rany były czyste bo nie jebało nic pleśnią ani innym chujostwem, nie? No to czyste. No to zakleiliśmy go z powrotem, a potem się zaczął syf bo waśnie wtedy Tom poszedł na fajka no iii… - tu wykonał nieokreślony ruch ręką w stronę całego zgromadzenia na korytarzu.

Lekarka kiwała głową w rytm wypowiadanych przez niego słów, zdobywając się nawet w pewnym momencie na blady i mizerny, ale jednak uśmiech.
- Dobrze, bardzo dobrze - poklepała chłopaka przyjacielsko po ramieniu. Żeby to uczynić musiała wspiąć się na palce, ale było warto - Świetnie sobie poradziłeś, naprawdę. Jeszcze trochę i nie będziesz już potrzebował mojej pomocy, bo sam wszystko świetnie ogarniesz. Powiedz tylko, czy pojawił się ten chłopak ze zranioną nogą, którą to chciałeś mu amputować. Spider, tak? - spytała bez grama złości, czy uszczypliwości. Chris wkrótce dostanie okazję do porządnego pobawienia się piłą, a po tej lekcji pewno przez dłuższy czas będzie omijał temat krojenia czegokolwiek szerokim łukiem.

- A ten co miał dostać wpierdol? No był, ale już żeśmy tych debili trzepali i Marcus kazał mu spierdalać, no to spierdolił. - rzekł po chwili wahania gdyż napęczniał z dumy i rozejrzał się po korytarzu, by się pochwalić przed mniej zdolnym kolegą, ale Toma złośliwe nie było w zasięgu słuchu. Nieco się jednak skrzywił gdy w końcu odpowiedział lekarce. - Kulał. Mocniej niż wczoraj. Mówiłem, że trzeba mu ujebać nogę. Mogę mu ujebać jak przyjdzie jeszcze raz? - temat amputacji znacznie go ożywił i patrzył wyczekująco na szefową, zupełnie jak pies któremu ma być właśnie rzucona kość.

Kolokwialnie rzecz ujmując dziewczynie opadły witki. Patrzyła z niedowierzaniem na młodego gangera i westchnęła wyjątkowo boleśnie. Tak wiele jeszcze zostało do przekazania. Chyba powinna używać do tego kańczuga... albo chociaż bejsbola. Jak Taylor.
- Wygoniliście go, chociaż potrzebował pomocy, wyraźnie bardziej niż ostatnio? - zmarszczyła brwi, niezdecydowana czy odpuścić, czy kogoś udusić - To szpital. Ludzie przychodzą tu po pomoc. Następnym razem każ pacjentowi po prostu poczekać. Niech posiedzi w którejś z sal dopóki rozróba się nie skończy, a potem będzie możliwość zajęcia się nim… a jeśli chodzi o amputacje mam dla ciebie niespodziankę. Dowiesz się wieczorem o co chodzi, ale podpowiem, że będziemy używać piły, ale tylko jeśli darujesz ucinanie czegokolwiek komukolwiek nim sama go wcześniej nie obejrzę, dobrze Chris? - przeniosła lewą rękę z jego ramienia i ujęła go delikatnie za brodę, zwracając twarz lekko w dół aby móc spojrzeć mu w oczy.

- Hej Brzytewka, a co miałem zrobić?! Marcus go wyjebał a nie ja! Darł się tu na każdego no i jest szefem ochrony no i złapaliśmy jak ci coś kombinują no to co miałem zrobić?! - Chris poczuł się chyba trochę urażony czy obwiniony więc starał się wykazać swoją niewinność przeciw temu oskarżeniu, lecz kiedy usłyszał o pile, piłowaniu, odcinaniu od razu się uspokoił i zaciekawił, jakby nie wierząc, że wreszcie się szefowa zgadza. Chwilę ważył w myślach zaproponowany kompromis, po czym energicznie pokiwał głową. - Dobra! Powiesz mi jakiemu fraj… eee… pacjentowi trzeba uj… eee… Amputować coś tam, to ja mu już to upitolę! - zatarł radośnie dłonie najwyraźniej już się ciesząc nadchodzącymi wydarzeniami.
- A właśnie a przy okazji… A amputuje się głowy? - spytał zaciekawiony tym medycznym aspektem.

Igła zamrugała i unosząc krytycznie lewą brew przypatrywała się pomocnikowi z uwagą, jakby nie mogąc zdecydować czy robi on sobie z niej jaja, czy pyta tak całkiem na poważnie. Dopiero po kilku sekundach dotarło do niej, że rozdziawia usta. Zamknęła je więc, odetchnęła i zaczęła wykonywanie swojej powinności względem przyszłego lekarza… a przede wszystkim względem społeczeństwa, które w przyszłości ganger obejmie opieką i uwagą. Wystarczająco obfita fala nagłych zgonów z nadmiaru ołowiu w ciałach przelewała się po okolicy odzianych w ćwiekowane skóry ludzi, aby dokładać do tego jeszcze zabawy sygnowane nazwiskiem doktora Mengele - bądź co bądź legendy zeszłego wieku. Niechlubnej, mrocznej i przerażającej, lecz jednak legendy. Nie na darmo mówiono, że największe skoki w rozwoju medycyny zachodzą zawsze podczas wojen. W czasach pokoju nikt nawet nie myślał o podobnie okrutnych eksperymentach-torturach, badających możliwości organizmu pod kątami dalece wybiegającymi poza przyjęte przez Konwencję Praw Człowieka normy oraz nakazy.
- Określenie "tortury" oznacza każde działanie, którym jakiejkolwiek osobie umyślnie zadaje się ostry ból lub cierpienie, fizyczne bądź psychiczne, w celu uzyskania od niej lub od osoby trzeciej informacji lub wyznania, w celu ukarania jej za czyn popełniony przez nią lub osobę trzecią albo o którego dokonanie jest ona podejrzana, a tak że w celu zastraszenia lub wywarcia nacisku na nią lub trzecią osobę albo w jakimkolwiek innym celu wynikającym z wszelkiej formy dyskryminacji, gdy taki ból lub cierpienie powodowane są przez funkcjonariusza państwowego lub inną osobę występującą w charakterze urzędowym lub z ich polecenia albo za wyraźną lub milczącą zgodą. Określenie to nie obejmuje bólu lub cierpienia wynikających jedynie ze zgodnych z prawem sankcji, nieodłącznie związanych z tymi sankcjami lub wywołanych przez nie przypadkowo.- wyszeptała pod nosem niezbyt wyraźnie, nie chcąc doprowadzać Chrisa na skraj paniki, jak to miało zwykle miejsce gdy zasypywała go informacjami choć odrobinę przypominającymi zagadnienia prawne, albowiem jak każdy ganger do tej dziedziny życia żywił gorącą, oczywiście uzasadnioną wszelkimi ziemskimi i duchowymi znakami niechęć.
- Skarbie, a do czego jest przyczepiona głowa i przy okazji obrażenia którego obszaru ludzkiego układu nerwowego są najgroźniejsze i nieodwracalne? - dorzuciła pytanie już wyraźniej, przenosząc palce na jego kark i pukając wymownie w tył szyi.

- Eee… coo? - Chris zgodnie z przewidywaniami czuł się zagubiony gdy zaczęła nawijać o niezrozumiałych dla niego faktach, w prawie wymarłym obecnie języku. Może jedynie takie wyjątki jak szeryf z Cheb i jemu podobni mieli realną szansę zrozumieć. - Weź jakoś mów normalnie… - mruknął trochę niepewnym, trochę nadąsanym tonem.
- Nie no tak się pytałem o tą głowę. - mruknął wykonując gest jakby trzymał niewidzialną piłę chirurgiczną w stronę jej szyi. - No wiesz, myślałem, że jest jakiś sposób, bo właściwie wystaje z tułowia tak jak i reszta odrost… no kończyn. No to myślałem, że może da się jakoś wsadzić w jakiś słój, podać tlen jak przy restyty-totu… no sztucznym oddychaniu, ale z maską, czy takie coś… - wyjaśnił wciąż obrażonym tonem, że znów tak ewidentnie wywyższa się ponad jego poziom. Przecież wszyscy i tak wiedzieli, że pod względem medycznym nie ma sobie równych w okolicy.

- Przerwanie rdzenia kręgowego, a nawet jego nieznaczne uszkodzenie powoduje trwałe kalectwo bądź śmierć. Zależy od stopnia uszkodzenia. Pamiętasz jak w zimie wyciągnęliśmy Guido spod zawalonego budynku? Wtedy tylko nadwyrężył sobie kark i połamał nogi. Miał... ogromne szczęście. - odsunęła się o krok do tyłu, zaś jej twarz zrobiła się blada na samo wspomnienie. Zginęło wtedy tylu ludzi... a ona nie mogła zrobić nic, żeby ich uratować. - Wiesz ile czasu zajęło mi przywrócenie go do pełnej sprawności, nieważne. Wszystko wyjaśnię ci wieczorem. Odpowiem też na wszystkie pytania, obiecuję.


Wnętrze szpitala, tak jak się spodziewała, powitało ją rozgardiaszem i łatającymi pod sufitem korytarza przekleństwami. Gangerzy najwidoczniej postanowili odbić sobie chwilę niepokoju w typowy dla siebie głośny i agresywny sposób, wykorzystując przewagę jaką posiadali nad grupką Chebańczyków. Wedle ich filozofii sami byli sobie winni wszelkich niedogodności, bo kto kazał im myśleć o ucieczce i jeszcze na dodatek bratać się z bodajże jedyną osobą która mogła im w tym pomóc? Ograniczyli jednak przejawy przemocy fizycznej do szarpania za ramię, albo pchania na ścianę, darując jeńcom glanowanie, czy aktywności pokrewne. Po ich minach widziała wyraźnie jak niezadowoleni są z konieczności bycia “delikatnymi”, lecz w tym momencie obchodziło to Savage równie mocno, co kurs nieistniejącego już franka szwajcarskiego. Przecisnęła się między zgrają strażników i odciągnąwszy na bok Ridley’a, obejrzała go uważnie od stóp po czubek brodatej głowy.
-Ben - zaczęła cicho tak, aby reszta rodziny nie usłyszała o czym rozmawiają. W jej głosie nie było złości czy zawodu, lecz niepokój i troska, jak zawsze kiedy chodziło o bezpieczeństwo kogoś innego niz ona - Nic wam nie zrobili?

- Nie. - mruknął zwięźle brodacz zerkając ponuro na swoich pobratymców i otaczających ich strażników. Nie wyglądał na zbytnio skorego do rozmowy. Ubranie miał w nieładzie i poszarpane ale po gangerskim przeszukaniu nie było to wcale dziwne. Nie wyglądał jednak poza tym na jakoś specjalnie poturbowanego biorąc pod uwagę okoliczności choć poszarpany ubiór nadawał mu menelski wygląd.

- Zdążyliście napisać co chcieliście? - spytała półgębkiem, milknąć momentalnie kiedy obok nich przeszedł uzbrojony w skorupę i klamkę ochroniarz. Wystarczająco narobiła problemów jak na jeden dzień. Tłumaczenie czemu rozmawia z jeńcem nie jak z jeńcem… zabrakłoby jej oddechu, zmarnowałaby też deficytowe dobro - czas.
- Spokojnie, nie zamierzam robić ci jakichkolwiek wyrzutów. Naprawdę… rozumiem. Postaram się, żeby dali wam spokój na jakiś czas, znajdę im coś do roboty. Tylko na razie się nie wychylajcie, bardzo cię proszę.

- Napisaliśmy. Większość z nas zdążyła. - odpowiedział po chwili wahania brodacz lustrując lekarkę uważnym i nieco niedowierzającym spojrzeniem.

Ruda posłała mu szybki uśmiech, po czym wróciła do uważnej miny. Pozory rzecz istotna, trzeba było je zachowywać bez względu na sytuację.
- Postaram się donieść coś dla tych którzy nie zdążyli, ale nie obiecuję że się uda. - pokręciła nieznacznie głową, wyraźnie strapiona - Nie mogę przeginać, bo… nie wiem ile jeszcze łykną nim się zorientują że kręcę.[/i]- zakończyła przepraszającym szeptem.

- Bóg ci zapłać dobra kobieto. - rzucił w końcu Ridley i w jego oczach dostrzegła wreszcie cieplejszy błysk zamiast wcześniejszej rezerwy.

Savage posłała mu pokrzepiający uśmiech nie mówić nic więcej. Zbytnie rozwlekanie rozmowy ściągało na ich karki uwagę gangerowego ogółu, a to nie było teraz wskazane. Zamiast kłapać jadaczką po próżnicy i wystawiać brodacza na nieprzyjemne efekty podobnego zainteresowania, lekarka ruszyła pospiesznie na piętro. Z wyraźna ulgą zamknęła drzwi od gabinetu, zakręciła się za herbatą i wreszcie ściągnęła z pleców przepoconą bluzę. Kąpieli to co prawda zastąpić nie mogło, na wszystko jednak przyjść miała odpowiednia pora.

Wykonawszy plan podstawowy z ulgą usiadła za biurkiem, chłonąc ciszę i spokój jaki dawała jej chwila samotności. Wreszcie nikt nie krzyczał, nic od niej nie chciał, nie rościł żadnych pretensji. Nie wymachiwał też bronią, nie siał terroru, zaś do zera spadło ryzyko bycia świadkiem kolejnej, bezsensownej śmierci. Odpowiadało jej to, potrzebowała przerwy, nawet krótkiej. Byle tylko się wyciszyć i zebrać do kupy. Zawiesiła wzrok na obłoczkach pary, wydobywających się z obtłuczonego kubka i wyłączyła myślenie. Problemy czające się za drzwiami gabinetu przestały mieć znaczenie, niepokój trawiący serce na podobieństwa wiadra akumulatorowego kwasu odpuszczał powoli, znikając razem z widmową mgiełką wodnej pary. Nie wiedziała ile czasu przyszło jej trwać w tym stanie zawieszenia, nim rzeczywistość nie postanowiła złośliwie o sobie przypomnieć.

W ogóle go nie usłyszała póki nie było za późno. Zamyślona nie miała pewności czy wyczuła jakiś ruch, usłyszała coś, czy tylko jej się zdawało. Naraz chropowata ręka zacisnęła się na jej ustach.
- Zamknij się! - wysyczał jej wprost do ucha głos Drzazgi. Na szyi poczuła zimny dotyk lufy pistoletu. Chebański myśliwy zamarł, po chwili usłyszała to i ona - zbliżające sie na korytarzu kroki, wolne i całkiem głośne. Wiedziała, że jeśli nie skręci gdzieś do bocznych drzwi to musi wejść tutaj.

Zaskoczenie, strach i zaraz chwila szybkiej kalkulacji. Jakkolwiek nieoczekiwane i niepożądane było pojawienie się agresora, to na myśl o tym, że zaczynają do siebie z Marcus’em strzelać, budziła w dziewczynie sprzeciw. Pół biedy gdyby oberwała tylko ona, dopuszczalne straty. Jednak inne straty nie wchodziły w rachubę. Zakrywająca usta dłoń skutecznie odbierała jej możliwość wydawania z siebie artykułowanych dźwięków. Zamiast tego uniosła powoli rękę, wskazując na drzwi po lewej stronie, prowadzące do pomieszczenia służącego jej zazwyczaj jako sypialnia… kiedy już dowlokła się do łóżka, zamiast padać nieprzytomna za biurkiem, z głową na stercie papierzysk.

- Nic nie kombinuj! Bo cię zajebię! I tak ci się należy! - syknął jej w ucho traper. Widziała jak przez moment rzuca rozgorączkowane spojrzenia pomiędzy wskazywane przez nią drzwi, a te zza których zbliżały sie kroki. Bał się. Z bliska widziała i czuła to wyraźnie w każdym słowie, ruchu, spoconej twarzy. Panował jeszcze nad strachem, lecz nie miała pojęcia ile to potrwa. Był w końcu nie tylko w centrum wrogiego terytorium, na dodatek jeszcze w centrum obławy na niego, bądź przez niego urządzonej, a do jego kryjówki właśnie zbliżał się wróg.

Dlaczego ludzie z takim trudem pozbywali się niechęci, woląc się w niej pławić i pozwolić przesłonić realny obraz, niż choć przez krótką chwilę przyjąć do wiadomości, że mogą się w swych osądach mylić? Alice nie miała jak się odezwać, ręka trapera zacisnęła się nerwowo na jej twarzy utrudniając złapanie oddechu. Pole do manewru pozostawało niewielkie, ale podjęła ostatnia próbę dotarcia do Drzazgi. Obróciła nieznacznie głowę chcąc spojrzeć mu w oczy, wolną rękę położyła uspokajająco na tej ściskającej jej głowę. Raz jeszcze machnęła w kierunku drzwi, wzrokiem przekazując niemą prośby by mężczyzna się ukrył nim będzie za późno.

- Jak mnie wsypiesz to cię zdążę jeszcze zajebać, suko! - wysyczał jej do ucha gdy już osobę za drzwiami dzieliły chyba jedynie z krok albo dwa. Traper jednym susem skoczył za blat biurka. Jego głowa nie wystawała poza blat, ułożył się cały za jego obrysem. Miał szansę być niewidoczny dla kogoś w drzwiach, jeśli ktoś by podszedł bliżej to już niekoniecznie. Nie chciał widać ryzykować i lufę broni wciąż trzymał wciśniętą w żołądek rudzielca. Jeden ruch palca na spuście... Alice świetnie wiedziała jakie skutki na ciało ma ołów przeszywający jamę brzuszną.
- Spław go! - syknął już prawie gdy trzeszczała klamka. Widziała jak drugą dłonią błądził czymś po kieszeni. W tym momencie drzwi się otwarły i w drzwiach stanął Marcus.

Dziewczyna zamknęła oczy, włączając po kolei wszystkie potrzebne teraz zmysły i fragmenty mózgu. Resztę zepchnęła na dalszy plan, chowając zbędne podsystemy w najdalszych zakamarkach czaszki. Zobowiązała się do czegoś, nad tym co do jasnej cholery wyprawia, zastanowi się… potem. Teraz nie było na to czasu. Żeby wyciągnąć cokolwiek od Drzazgi musiała mieć przy sobie kogoś, komu ten będzie w stanie zaufać. Ruda lekarka nie zaliczała się do tych osób z przyczyn oczywistych. Na kilka uderzeń serca zamarła w bezruchu, analizując wszelkie dostępne scenariusze, aż uniosła wzrok i z ciepłym uśmiechem zwróciła się do stojącego w progu mężczyzny.
- Dziękuję, że przyszedłeś. Przykro mi, że na dole tak to wyszło. Rozumiem twoją niechęć wobec mnie. Nie jestem… ciężko mnie wziąć za porządnego Runnera. Zdaję sobie z tego sprawę, stąd dołożę wszelkich starań aby rozkazy Guido wykonać jak najszybciej. Przywróci to właściwy porządek rzeczy i wszyscy będziemy szczęśliwi. Oszczędzę ci zbędnego gadania, terminologii i nomenklatury… w skrócie będziemy musieli rozesłać paru chłopaków po mieście, zdobyć kilka rzeczy z których przygotujemy zamówione preparaty. Zanim jednak zaczniemy cokolwiek działać dalej, trzeba zadbać o własne podwórko. - skrzywiła się wyraźnie zmęczona. Lubiła Marcus’a. Był dla niej miły, prócz dnia dzisiejszego nigdy na nią nie nakrzyczał, potrafił pożartować i nawet były momenty w których nie dało się odczuć, że rozmawia się z kimś, kto wymachiwanie bronią uważa za najlepszy sposób rozwiązywania wszelkich sporów. - Przyprowadź proszę jednego z naszych gości. Tego brzuchatego brodacza. Porozmawiam z nim na osobności, wypytam czy nie poukrywali jeszcze czegoś na terenie szpitala. Mieli dość swobody żeby to zrobić, chociażby podczas pracy. Jest na tyle rozsądny aby nie robić niczego głupiego, zresztą ze mną prędzej porozmawia szczerze, niż z którymkolwiek z chłopaków. Przyprowadzę go na dół kiedy skończymy. Jeżeli w tym czasie mógłbyś sprawdzić razem z ludźmi teren za szpitalem, zwłaszcza te ruiny przed główną bramą. To bodajże najlepszy punkt widokowy na szpital, może nasz wizytator zostawił tam jakieś ślady. Pół godziny i bierzemy się do roboty… pomożesz mi z tym? Wiem, że nie jesteś niczyim chłopcem na posyłki, tylko poważnym człowiekiem na poważnym i odpowiedzialnym stanowisku. To nie rozkaz, tylko prośba. - opuściła na moment wzrok, zawieszając go na kubku herbaty i dopowiedziała cicho:
- Jestem potwornie zmęczona, głodna. Od dwóch dni praktycznie nie miałam jak odpocząć, ani czasu żeby zjeść. Efekty widziałeś na dole… zaczynam warczeć, a nie chcę tego. Nie chcę być dla was niemiła, uprzykrzać wam życia i się wyżywać. Tak nie wolno. Przyprowadź proszę tego chebańczyka, ja w tym czasie skończę się ogarniać. Zjem coś, wypiję kawę i będę jak nowa, a potem weźmiemy się do pracy. Zobaczę, może uda się z niego wyciągnąć coś istotnego, bo przyniesiony przez Chrisa papiery to same głupoty. - zakończyła swoją dość przydługą przemowę, unosząc wzrok i spoglądając na Marcus’a z wyraźną prośbą, zaś na dnie zielonych oczu przelewał się smutek.

Drzazga zamarł wciskając lekarce lufę w żołądek i jeszcze docisnął gdy odezwała się po raz pierwszy, nie wiedząc co zacznie mówić. Nieświadomie stal lufy, złagodzoną nieco poprzez ubranie i opatrunek wbiła się w ranę sprzed kilku dni. Przeszedł ją bolesny dreszcz i skurcz, zdołała jednak nad tym zapanować, zaś ganger który wszedł do gabinetu nie dostrzegł niczego podejrzanego w jej zachowaniu. W słowach chyba też nie, bo pokiwał głową. Widziała, że wciąż był na nią zły za tą awanturę na dole. Mimo to, gdy go przeprosiła widziała, że zmiękł wyraźnie, zaciśnięte w wąską linię usta się rozluźniły, brwi przestały się tak gniewnie marszczyć. Coś ni to pokręcił, czy pokiwał głową w popularnym geście “się zobaczy”. Zrobili oboje pierwszy krok do naprawy wzajemnych stosunków.
- Coś nam zostało w kuchni, przyślę kogoś by ci przyniósł. - mruknął w końcu najwyraźniej biorąc jej słowa za dobrą monetę. Zaś Drzazga przeciwnie - dźgnął dziewczynę lufą w żołądek i znów przeszyła ją fala bólu, promieniująca ze zranionego miejsca. Nie było się co dziwić, że nie chce tu więcej gangerów. Marcus jak na złość nie miał zamiaru jeszcze wychodzić. Na szczęście raczej unikał patrzenia na siedzącą lekarkę, a jak już raczej miała wrażenie, że patrzy na jej twarz więc do głowy mu nie przychodziło, że jest tu ktoś jeszcze. Mimo wszystko każda sekunda zwiększała szansę, że jednak się skapnie, albo Alice z Drzazgą się czymś zdradzą, bądź zwyczajnie podejdzie gdzieś obok biurka gdzie już nie dałoby się nie zauważyć dziecka... a co dopiero dorosłego człowieka.
- Dobra przyprowadzę tego palanta. - mruknął machnięciem ręki wskazując z grubsza w kierunku drzwi przez które przyszedł - Ale mamy rozesłać naszych chłopaków? Teraz? Przecież mamy kocioł. Tego debila od noża trzeba znaleźć. Jak poślemy naszych by go szukali i jeszcze na miasto to tu zostaną ze dwie osoby na krzyż… - rozłożył ręce i patrzył na nią zdziwiony. - Mało nas na to wszystko. Wiesz, mogę kogoś posłać to sprowadzi resztę. Nasi mają tu niedaleko kanciapę. Można posłać nawet kogoś do kręg… - zawahał się jak sobie przypomniał wieści z jakimi przyszła z tego miejsca i poskrobał się po zarośniętym policzku.
- No dobra, można posłać kogoś do Viper. Ona nam pomoże. - wybrnął w końcu najwyraźniej nie mając ochoty zbędnie ryzykować stawiać się u Guido z takimi wieściami jak miał on taki humor od rana, o jakim wspomniała lekarka.
- Ale kurwa, Brzytewka! - w końcu ganger spojrzał wprost na nią i w głosie i spojrzeniu widziała ten sam gniew co niedawno na dole. Choć już nie w takim stężeniu. - Jak do cholery coś ci się nie podoba to przyjdź i mi powiedz, a nie kurwa sie drzesz na mnie przy moich ludziach! - sapnął w złości patrząc na nią gniewnie.

-Wiem...i jeszcze raz przepraszam. Wynagrodzę ci to, obiecuję. - pozwoliła sobie na cieplejszy, uspokajający uśmiech zanim podjęła wątek. - Pomysł z Viper jest dobry, tak zróbmy. Nie kłopocz nikogo mną i moim żołądkiem. Szkoda czasu i energii chłopaków. Zejdę do kuchni kiedy już porozmawiam z jeńcem. Przyprowadź go proszę, im szybciej tym lepiej. Miejmy ten problem już za sobą.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 22-11-2015, 14:06   #100
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Rozczarowania rangerka gdy tylko powróciła do obozu, dopadła do wozu, gdzie trzymała swój plecak i… Hildę. Kokoszka, w nieświadomości co przed chwilą się działo, drzemała pod pokrywą kostki. Tina jednak nie pozwoliła kurze folgować. Wyciągając ją z ciepłego gniazdka, rozpoczęła przesłuchiwanie, zarzucając ją standardowymi pytaniami, takimi jak: dla kogo pracujesz, z kim współpracujesz, podaj swoje wtyki, za ile, gdzie i kiedy następna akcja. Ptak natomiast rewanżował się niemiłosiernym pianiem, szarpaniem i kopaniem na ślepo łapkami. Jeremi z Jackiem przyglądali się całej scenie ze stoickim spokojem od czasu do czasu poskubując coś, co od biedy można było nazwać trawą.
Bliźniaczka będąc w swoim żywiole, mogłaby się tak naparzać z każdym zwierzakiem po kolei, niestety tępa dzida Zmiota kazał karawanie ruszyć dalej.
Tina podczas podróży czuła, że umiera… i wcale nie dlatego, że Hilda siedziała jej na twarzy, gdy ta leżała wygięta w chińskie S na deskach bryczki. Biedną rangerkę, zaczynały nawiedzać pytania czysto egzystencjonalne: dlaczego ja tu jestem, po co ja to robię, kiedy zjemy kolacje. O dziwo na ratunek, przybył jej znienawidzony Szczoteks, wyznaczający kolejne popierdalanie po błocie, przedzieranie się przez krzaczuny i sprawdzanie jakiejś zapyziałej rudery. Nie no… impreza sześćset…
Zwlekłszy się z wozu, Tina przepakowała się, oraz poleciła Whitney by miała uszy i oczy szeroko otwarte, ponieważ nigdy nie wiadomo, kiedy Hildzie strzeli jakiś popaprany pomysł do głowy. Po czym, łaskawie poczekała, aż ludzie, którzy mieli z nią iść zbiorą dupy w troki.

Z ludzi zgłoszonych przez szefa na ochotnika, pierwsza zjawiła się ta indiańska dziewczyna z łukiem. Miała poważny wyraz twarzy, jak zawsze zresztą odkąd ją Tina zobaczyła po raz pierwszy wczoraj. Prowadziła już osiodłanego konia podobnie jak drugi ze zwiadowców. O ile Szuter nie zamierzał brać swojego motoru, to musiałaby chyba jechać w siodle z nią lub nim. Na koniu. Pieszo nie miałaby szans za nimi nadążyć. Z drugiej strony motor jednak był słyszalny z daleka w porównaniu do konia co niedawno obserwowała dobitnie na przykładzie Dzikunow na stacji benzynowej.

- Czy ty rozmawiasz z waszą kurą? - rozmyślania i planowanie przerwało jej pytanie indiańskiej dziewczyny. Patrzyła na nią poważnym, skupionym spojrzeniem jak zawsze gdy do kogoś coś mówiła albo nie. Tod prychnął wyraźnie rozbawiony z niemym “WTF?!” i spojrzał na nie obie z politowaniem. Po czym wciąż kręcąc głową wrócił do dopinania ostatnich pasków na oporządzeniu konia. Z oddali rangerka usłyszała kurze gdakanie i była pewna, że rozpoznaje w nich złośliwość i szyderstwo. Hilda na pewno chciała ją ośmieszyć by jej nawet te jej ludzkie pachołki nie traktowały poważnie. Nieświadoma i niewzruszona na to wszystko Indianka wciąż czekała na odpowiedź.

Tylko nie konie! W nogach siła! Siiiiła rozumiecie??!! Dlaczego, za co, po co te męki?! Tina popatrzyła złowrogim spojrzeniem, wkurwionej fretki, na przybyłe czworonogi. Czuła się jak w najgorszym koszmarze sennym. Otoczona zewsząd złowrogimi stworzeniami, które czyhały na jej i całej ludzkości życie. Pamiętała jednak słowa siostry, która wytłumaczyła jej, że tylko ona ma dar rozumienia zwierząt. I czy chce, czy nie musi się z tym pogodzić, a najlepiej jeśli będzie łykać dziwne różowe tableteczki, codziennie na śniadanie. Tina więc łykała i cierpliwie znosiła swój biedny, osamotniony los… przynajmniej do czasu, aż spotkała Hildę. Nienawiść między nimi dwoma była przeogromna i ragerka nie mogła tak po prostu zignorować tej wrednej, rudej francy…
Owsojady z obozu, choć równie znienawidzone, były całkiem znośne, dopóki trzymały się z dala od niej i jej wojennego jeńca. Mierząc się tak wzrokiem, ze śmierdzącą łajnem bestią, dziewczyna postanowiła zignorować Indiankę. Miała tu ważniejsze problemy na głowie, niż konwersacja z człowiekiem. W końcu jednak, koń odwrócił łeb, a sama Tina czując smak zwycięstwa, nagle nabrała ochoty by łaskawie, uraczyć kobietę swą odpowiedzią.
- Ona jest moja. - odparła dumnie, niczym samiec zaznaczający swój teren. Problemem jednak okazała się dalsza kwestia. Czy rozmawiała z Hildą… to było oczywiste, niemniej pamiętając doświadczenia z przeszłości… nie, że bała się odpowiedzieć prawdę, ale jeszcze nigdy nie spotkała się ze zrozumieniem. No dobra… raz, ale koleś był non stop naćpany i udawał porosty w środku miasta. - M-moooże rozmawiam… - burknęła buńczuczno, drapiąc się w policzek, jakby chcąc przedrapać się na druga stronę, jednocześnie śląc wściekłe spojrzenia w kierunku mężczyzny.

- Interesująca umiejętność - powiedział mężczyzna zwany Szuterem, który wybrał akurat ten moment, by pojawić się między Sedną, a Todem. W słowach mężczyzny nie było lekceważenia, jakie widać było w zachowaniu Toda. - To doskonała umiejętność, by uspokoić konie. Szkoda, że wczoraj nie było Cię w pobliżu, gdy jedna z tych szkap spanikowała i uciekła. -
Położył rękę na ramieniu indianki - Jadę z Tobą. Nie ma co ostrzegać potencjalnych mieszkańców pyrkaniem silnika -.

Tina zlustrowała nowoprzybyłego kosym spojrzeniem, po czym układając usta w dziwny dzióbek nadąsanego dziecka, kopnęła trochę ziemi, po czym zawinęła się i bez słowa ruszyła w kierunku domniemanego celu dzisiejszego biwakowania.

Tina widziała, że te końskie szpiegi Hildy są w zmowie. Cały czas prychały i parskały, na pewno tylko tak dla niepoznaki były spokojne by zwabić w pułapkę swoich jeźdźców. Ta Indianka i ten Szuter dali się na to złapać, a wiadomo, jak ich gdzieś strąci ta wstrętna kobyła to podwójny zysk i strata, no ale widać tamci tego nie kumali i spokojnie już zaczynali odjeżdżać. Tod też mimo, że zdawał się pewnie trzymać w siodle najwyraźniej był zadufanym w swoje możliwości głupcem nie wiedzącym, że się pakuje w skręcenie karku i inne takie atrakcje. A największym głupcem był oczywiście ten żałosny Szczota co ich skazał na taką debilną misję. Widać kompletnie dał się omamić podstępom Hildy i traktował ją jak zwykłą kurę.

Indianka jednak okazała sie uparta w swoich kurzych dociekaniach. Po zrobieniu paru kroków jej chabeta zatrzymała się, ponoć posłuszna jej wodzom, a ona sama z wysoka spojrzała na rangerkę. - A czy jak z nia rozmawiasz to ona ci odpowiada? - wcześniejsze reakcje obu mężczyzn dotyczące zwierząt i kur zdawała się ignorować i najwyraźniej czekała na odpowiedź.

- Hej no co ty robisz? Na koniu nigdy nie jechałaś? Wsiadaj nie bój się nic ci nie będzie. Z buta przecież bez sensu tam jechać. - Tod odezwał sie do maszerującej dziewczyny gdy zauważył, że coś nie ma chyba zamiaru wsiadać na siodło razem z nim. Wyciągnął więc do niej zapraszająco rękę, by chyba pomóc jej wsiąść na miejsce na grzbiecie. Cała czwórka zaś zdawała sobie sprawę, że faktycznie pieszy poruszał się w tempie zbliżonym do karawany, więc nie miałby wystarczającego wyprzedzenia by dotrzeć na miejsce i je sprawdzić tak jak jeździec żywego czy mechanicznego rumaka. Szczota zdawał się też o tym być uświadomiony skoro wysyłał konnych a nie pieszych.

Rangerka czuła, że robi jej się gorąco ze zdenerwowania. Po pierwsze… śmierdzące bydło było niepokojąco blisko jej osoby, po drugie czuła, że właśnie opadły resztki jej niewidzialności i otoczenie zaczynało domagać się od niej bliższych interakcji, których ona nie za bardzo chciała.
“ Pamiętaj Tina, ludzie to chuje, choćby nie wiem co nie przyznawaj się do przejrzanego spisku! To może ściągnąć na ciebie niebezpieczeństwo. Tak! Musisz ciągnąć tę zwierzęcą maskaradę, rozumiesz? Inaczej będziesz na celowniku!” słowa siostry, na jej babski rozum, miały jakiś głębszy sens i bliźniaczka obiecała sobie, że da z siebie wszystko by pozostać w ukryciu, niczym tajny agent ludzkości.
- To tylko zwierzęta… jak mogą mi odpowiadać…ehehe... he... - rzuciła rozbawiona, starając się obrócić wszystko w żart, jednocześnie patrząc na Indianke z niejakim strachem w oczach. Może ta kobieta była na usługach wroga?!
“Łooo laska jesteś kozak, wyszło ci, wyszłoooo, byłaś super przekonująca! Teraz tylko spław tego dziadygę i spierdalaj w te pędy ile sił nogach!” - pocieszała się w duchu, starając uspokoić serce.
- Jeź-jeździłam tylko na koniach mechnicznych… - odparła z dziecięcą powagą, przyglądając się dłoni mężczyzny - ...i niech tak pozostanie. - burknęła pod nosem, przyśpieszając kroku.

- Aha. Szkoda. Bo Biegnący Księżyc umie to myślałam, że może ty też. - rzekła chyba nieco rozczarowana Indianka, po czym lekko bodźgnęła bez wahania wierzchowca i ten posłusznie zawrócił w stronę czoła drogi i ruszyli całą trójką od razu powiększając odległość pomiędzy nimi a człapiącą się karawaną.

- Co?! Hej no co ty nie bądź głupia. Przecież to tylko koń. Kobyła właściwie. Claire się nazywa. Ona co nic nie zrobi. Obiecuję ci to. Zawieziemy cię pod dom, sprawdzimy co trzeba i wrócimy dobra? - Tod zdawał się nie dowierzać w to co widział. Sprawiał wrażenie człowieka oswojonego z końmi tak jak ona z pojazdami. I chyba ciężko było mu przyjąć do wiadomości, że ktoś może mieć inaczej. Mówił do niej jakby próbował przekonać uparte dziecko. Chciał chyba sprawić sympatyczne wrażenie by przekonać ją do zmiany zdania.

- Hej Tod, co tam się dzieje?! Dlaczego jeszcze nie wyjeżdżacie jak tamtych? Kazałem wam ruszać by sprawdzić tamten dom. - dobiegł ich zirytowany głos Szczoty. Ze swojego miejsca musiał widzieć, że jedna para już wyruszyła, a druga wciąż zwleka. I to go widocznie wkurzało.

“Od kiedy księżyc bieg… aaa chodzi jej chyba o imię jakiegoś typka… kurwa co z tymi ludźmi, koniec świata na karku a ci się nazywają jak pojebańcy…” skonsternowana, przez chwilę obserwowała oddalająca się parę, by po chwili wrzucić w niepamięć całą rozmowę.
- Zaczynasz być wyjątkowo wkurwiający… nie wejdę na te chabetę, choćby skały srały, więc jedź i zostaw mnie w spokoju. - Tina warknęła na Toda, uparcie idąc dalej. Zmiotę postanowiła zignorować, chuj ją obchodziły powarkiwania faceta.

- Chabeta?! Claire to nie jest żadna chabeta tylko kobyła! Wygrałem na niej rodeo w zeszłym roku na festynie! - Tod, aż spurpurowiał na twarzy z gniewu i wydarł się, że na pewno go cała karawana słyszała. - Chciałem ci pomóc ale jak tak to wal się! - syknął do niej wściekle, po czym spiął konia kolanami i Claire zawróciła i potruchtała za pozostałą dwójką szybko ich doganiając. Na reakcję otoczenia nie musiała zbyt długo czekać. Właściwie w ogóle.

- Hej ty! Co ty tam jeszcze robisz? Dlaczego nie jedziesz z nimi? Kazałem ci razem z nimi sprawdzić domek! Zasuwaj zaraz albo obetnę ci działkę o połowę za takie numery! - krzyknął do niej szef widząc, że z całej czwórki została sama na drodze i się wlecze żałosnym tempem nie mając szans dogonić jeźdźców. Właściwie idąc z mozołem była w stanie wyprzedzić czoło karawany. Nie na tyle by mieć czas na sprawdzenie farmy nim ci by do niej dojechali w przeciwieństwie do jeźdźców. No chyba, żeby podbiegła. Dystans był całkiem spory ale chyba dałaby radę. No połowę chociaż. Nie dogoniłaby jeźdźców ale przynajmniej znacznie wyprzedziłaby karawanę, nawet jeśli nie dałaby rady przebiec całości. No fakt, że przy farmie byłaby pewnie nieźle zziajana, choć parę chwil odpoczynku powinno załatwić ten problem. Inaczej musiałaby chyba stawić czoło Szczocie i wyjaśnić mu czemu zlała jego polecenie.

Szuter zaś za plecami Sedny świetnie słyszał przynajmniej Tod’a na koniec. Ta mała z karabinem coś musiała mu widać napyskować bo ruszył na swoim koniu i dogonił ich raz dwa bo w końcu Sedna nie popędzała zbytnio swojego wierzchowca stawiając na ostrożność a nie prędkość. Jakby nie patrzyć była ich teraz trójka zamiast planowanej czwórki.

- Ona się boi koni. - rzekła krótko Indianka nie bardzo wiadomo do którego z mężczyzn gdy już Ted jechał razem z nimi.

- Zwisa mi to. Niech się pilnuje z tym co szczeka suka jedna. Chciałem jej pomóc ale jak tak to niech sama się ze Szczotą użera. - tropiciel wzruszył ramionami i skupił się na jeździe. Byli już całkiem blisko farmy na tyle, że wjeżdżali przez rozwaloną i zarośniętą młodą trawą bramę.

Całą trójką zauważyli ślady kół na trawie. Szuter widział, że chyba nie mogły powstać zbyt dawno. Tod dorzucił, że chyba jakaś osobówka albo coś podobnego. Sedna doprecyzowała, że musiało być pod koniec burzy czyli jakieś dwa dni temu. I że widzi tylko ślady wjazdowe. Przed budynkiem nie widać było żadnego samochodu poza rdzewiejącym traktorem. Ślady jednak prowadziły łukiem i znikały gdzieś na podwórzu. Możliwe było więc, że jeśli nadal tu jest to jest zaparkowany gdzieś za budynkiem.

Sam budynek wyglądał na zaniedbany i opuszczony od lat. Tak samo jak ta osada gdzie w nocy zaatakowały ich te zdziczałe psy tyle, że farma stała samotnie wśród lasu co jeszcze bardziej sprawiało opustoszałe wrażenie. Nie słyszeli też żadnego dźwięku świadczącego o bytności ludzkiej ani dymu czy choćby jego zapachu.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:59.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172