Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2015, 15:42   #25
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Po przekroczeniu rzeki Bren, Mark pokierował swą towarzyszkę wzdłuż Ramienia, krótkiej odnogi odchodzącej od głównej rzeki będącej jej jedynym połączeniem z jeziorem Karrun. W okolicy południa pora przypadła na zjedzenie posiłku. Co prawda duchy nie jadają, jednak Khaidar ominęło śniadanie, a ludzkie ciało to do siebie miało, że lubiło o takim niedbalstwie przypominać. Szczęśliwie się zatem złożyło, że natknęli się na niewielką osadę rybacką, w której znajdował się dość podejrzanie wyglądający przybytek, który tu Złotą Syreną zwano. Nawet szyld był, aczkolwiek nijak się on do nazwy miał. Właściwie to nawet trudno było określić co też przedstawia. To zaś tylko podkreślało marność tego miejsca.

Ludzki motłoch… jakże obmierzły i odpychający się wydawał, szczególnie gdy człowiek miał w pamięci rozwrzeszczaną tłuszczę, uciekającą w popłochu z walącego się zamku. Sentis ciekawiło, czy ktokolwiek z wybranych miał problem z opuszczeniem niegościnnego miasta. Nie na darmo przydzielono im opiekunów i strażników, którzy nie raz pokazali jak przydatni i skuteczni potrafią być, jeśli w grę wchodziło bezpieczeństwo grupy straceńców. Wystarczyło spojrzeć na Mar’a. Zachowywał zimny, trupi spokój, krążąc wokół skrytobójczyni niczym przedłużenie jej własnego cienia. Nie spał, nie jadł. Czuwał, dzięki czemu istota ludzka zyskiwała szansę na spokojne oddanie się równie błahym czynnościom jak zaduma, sen… czy jedzenie. Głód nie był dla niej niczym nowym, potrafiła prowadzać się z nim pod rękę tyle, ile wymagała sytuacja. Mimo to mdlącego ssania w żołądku nie dało się zaliczyć do przyjemnych, więc korzystając z nadarzającej się okazji, Khaidar postanowiła się go pozbyć.
-Sprawdź środek- szepnęła do ducha, zsiadając z konia i w przywołując w głowie obraz zapuszczonego przybytku -Ilu w środku jest ludzi, jaką mają broń. Czy karczmarz wydaje posiłki przez które nie zwrócę żołądka.

- Tyle pytań - rzucił z rozbawieniem, znikając na chwilę. Tą zaś wykorzystał chłystek nie mogący mieć więcej niż lat jedenaście.
- Jaśnie pani pozwoli to ja koniem się zajmę - kłaniając się nisko niczym przed samą namiestniczką, przestępował z nogi na nogę i wyczekująco świdrował wzrokiem kobietę.
- Trójka dryblasów, która ledwie zasługuje na wzmiankę - duch powrócił, stając tuż przy chłopcu. - Uzbrojenie takie jakiego można się było spodziewać. Nic co mogłoby zagrozić takiej uroczej damie - dodał, kłaniając się w pas i wymachując nieistniejącym kapeluszem. - Jadło ocenić będziesz musiała sama, doradziłbym jednak byś trzymała się rybich dań i nie zapędzała do bliżej nieokreślonego mięsa z jakiego robią tu szynki i kiełbasy.

Sentis wyłuskała z sakiewki przy pasie miedziaka i rzuciwszy go chłopcu stajennemu, bez słowa skierowała się do karczmy, omijając po drodze co rozleglejsze, śmierdzące kałuże. Nad czym z czego powstały i co, prócz błocka, się w nich znajduje, wolała nie rozmyślać. Wystarczył jej drażniący nozdrza odór nieczystości, wymieszany z wonią suszących się sieci i nadgniłej ryby. Idealny bukiet zaostrzający apetyt, o ile było się masochistą.
”Postawiłabym ci piwo albo wino za ten uroczy dowcip.” - skierowała swoje myśli ku białowłosej zjawie, Bycie martwym miało swoje minusy, zaś okoliczności przyrody wprawiały kobietę w wybitnie wisielczo-cyniczny nastrój.

- Piękna i tak okrutna. Odwieczni są łaskawi zsyłając mi taką wybrankę serca - rzucił, po czym się roześmiał. - Rozsądnie - skomentował jej próby omijania kałuż. - Jestem niemal pewien, że piwo które tu serwują ma co nieco wspólnego z ilością owych wonnych sadzawek. Szczególnie, że deszczu nie było w tych stronach od dni paru - dodał z wyraźnie złośliwym uśmieszkiem na twarzy, przechodząc nad przeszkodami, czy raczej przez nie, nie wzbudzając nawet najmniejszych kręgów, które mogłyby świadczyć o obecności kogokolwiek poza młodą skrytobójczynią.

Karczma od wewnątrz bynajmniej nie wyglądała lepiej. Dziwna, brązowa maź pokrywała podłogę. Pajęczyny służyły tu za firanki w oknach, które z kolei były tak brudne, że równie dobrze mogłoby ich tam nie być. Za szynkiem stał niski mężczyzna z pokaźnym brzuchem, który podtrzymywał kolorem do podłogi pasujący, fartuch. Również ścierka w jego dłoni, którą uparcie próbował wyczyścić nadgryziony przez czas kufel, niewiele była czystsza od fartucha. W izbie stało pięć stołów, każdy dokładnie tak samo brudny jak jego sąsiad. Przy dwóch siedzieli goście owego przybytku. Jeden, ten który siedział samotnie, wyglądał na typowego wieśniaka co to wpadł na piwo przed ruszeniem w pole. Dwaj pozostali byli nie tylko lepiej ubrani ale i uzbrojeni. Ich broń jednak składała się z pałek i mieczy, które jednak lata świetności dawno miały za sobą.
- Co sobie panienka życzy? - Padło pytanie od strony szynku, na które głowy wszystkich obecnych natychmiast zwróciły się w stronę Khaidar.

Pokonując chęć sięgnięcia po nóż i posłania go stanowczym ruchem nadgarstka w kierunku oponenta, Sentis zastygła w bezruchu. Oczyma wyobraźni widziała, jak doskonale wyważone ostrze przecina powietrze i wykonawszy półtora obrotu, wbija się w sam środek jego czoła, idealnie pomiędzy nastroszonymi brwiami. Krew wypływająca z rany idealnie pasowałaby barwą do tego co otaczało ponurą kobietę. Wizja poprawiła jej humor na tyle, że zaciśnięte szczęki rozluźniły się odrobinę. Niewiele co prawda, lecz wystarczająco, by pozwolić słowom wydobyć się spomiędzy warg.
- Rybę, byle świeżą i dobrze upieczoną. Do tego chleb, kiszoną cebulę, o ile ją posiadasz i grzane wino. - mruknęła ochryple, nawet nie zdejmując kaptura. Wybrała samotny stolik, pozwalający jej usiąść plecami do ściany i obserwować resztę pomieszczenia. Podobny manewr pozwalał na śledzenie ruchów pozostałych gości, oraz niwelował ryzyko ataku z zaskoczenia… gdyby oczywiście ktokolwiek z wiejskich parchów dał radę zaskoczyć Mar’a. Na samo wspomnienie obecności upiora, Khaidar wyraźnie się uspokoiła.
”Zobaczymy jak gotuje, może więcej pożytku będzie z niego, jeśli zmieni zawód z karczmarza na stojak na noże.“ - pomyślała odrobinę rozbawiona, wbijając wzrok w ułożone na poplamionym blacie dłonie. Coraz częściej łapała się na tym, iż woli przebywać i konwersować z umarłym niż z żywymi.
”Reszta wydostała się z miasta? Co z Yurą?”

Mar, który nie zdecydował się usiąść, a jedynie oparł plecy o ścianę w pobliżu Khaidar, nie odpowiedział od razu. Jego spojrzenie wędrowało po obecnych w karczmie gościach, po brudnej podłodze, wreszcie jakby z oporami, spoczęło na kobiecie.
- Nie wiem co się dzieje z pozostałymi. Opieka nad nimi nie należy do moich obowiązków.
- Czyżbyś się za nimi stęskniła? - Pytanie padło dopiero po krótkiej przerwie i, w przeciwieństwie do pełnego niechęci głosu, jakim wypowiedziane były wcześniejsze słowa, zabarwione było nutką złośliwości.

Khaidar skrzywiła się wyraźnie, a kciuki złączonych dłoni poczęła kręcić powolne młynki.
”Oczywiście, jak za dezyderią i wystąpieniami publicznymi. Wręcz usycham z tęsknoty.” - władowała w przekaz wszelkie posiadane w sobie pokłady jadowitego uroku, przywołując pod powiekami obraz bladolicej dziewczynki. - ”Yura jest twoim naczyniem… albo nim była, nieistotne. Ciekawiło mnie, czy ciągle posiadacie między sobą jakąkolwiek więź.”

- Między mną, a Yurą nie ma już żadnej więzi - padła krótka, stanowcza odpowiedź, która wyraźnie wskazywała na to, że podjęty temat zbytnio duchowi nie pasuje.
W chwilę później przed Khaidar pojawiło się zamówione jadło, nawet dość smakowicie wyglądające i pachnące. Karczmarz ukłonił się nisko, bojaźliwie, po czym oddalił by powrócić do przerwanego zajęcia.

-Więc mam cię tylko i wyłącznie dla siebie. - wyszeptała cicho, pochylając głowę i zabrawszy się za posiłek dokończyła myśl.
”Dobrze. Jestem zaborcza, nie lubię się dzielić… a skoro mamy się na wyłączność, to gdzie dalej ruszamy? Masz upatrzony kolejny przystanek?

- Lubię zaborcze niewiasty - odpowiedział jej śmiejąc się przy tym. W owym dźwięku znalazły się zarówno nuty rozbawienia jak i te nieco mroczniejsze, które strachliwą niewiastę mogłyby skłonić do ucieczki. - Naszym celem są Łzy więc najszybszą do nich drogą będzie przeprawa przez Karrun. Możemy przenocować zanim zapuścimy się na wody jeziora lub postarać się o nocną przeprawę - to, że owe starania nie uwzględniały pokojowego podejścia świadczył błysk w jego oczach.
- Uważaj - dodał niemal w tej samej chwili, w której zakończył przedstawianie swych planów. I faktycznie, uważać powinna, gdyż stała się właśnie centrum zainteresowania owych dwóch mężczyzn, którzy razem siedzieli przy stoliku. Obaj podnieśli się właśnie ze swych miejsc i ruszyli w jej stronę.
- My to chyba panienkę znamy, nie? - zagadnął pierwszy, łysy i niższy od swego kompana.
- No - odparł drugi, który co prawda włosów nieco miał na głowie, ale bez wątpienia większą ich ilość na twarzy. - Wybranka czy coś takiego…

- I? - Padło krótkie pytanie, podczas którego Khaidar odłożyła sztućce i oparła przedramiona o stół, kładąc je równolegle na krawędzi blatu. Wychyliła się też lekko do przodu, spoglądając na intruzów spode łba. Nie uśmiechała się, nie krzywiła. Z twarzą martwą niczym u lalki czekała na dalszy rozwój wydarzeń, obracając dłonie środkiem w swoim kierunku. Wraz z niechcianym zainteresowaniem pojawiła się irytacja i szkarłatny powidok, równie znienawidzony co wyczekiwany. Siedząc za miejskimi murami czuła jak porasta kurzem. Kilku idiotów w zaplutej wiejskiej karczmie mogło dostarczyć zastałym mięśniom odrobinę potrzebnego ruchu, lecz wszystko w swoim czasie. Para obwiesiów nie przekroczyła jeszcze progu tolerancji skrytobójczyni. Wciąż stali na krawędzi, ze stopą tuż nad cienką, niewidoczną linią.

Kufli parę wychylić musieli mimo iż dzień wciąż był dość młody, gdyż ani jeden ani też drugi nie dostrzegł ostrzegawczych sygnałów. Możliwe także, że Odwieczni poskąpili im rozumu. Wszak na drogach Rivoren nie brakowało takich istnień.
- Nic - odparł ten niższy. - Myśmy tylko chcieli posłuchać tych opowieści o tym coście tam w Sidłach porobili - dodał, kładąc dłoń na stole i przymierzając się do zajęcia miejsca na wolnym krześle.
- No - przytaknął ten drugi, stojąc za plecami towarzysza i wlepiając w Khaidar spojrzenie rozmytych, niebieskich oczu. - Jakiej filary czy coś takiego…

-Nie. - padła zwięzła odpowiedź, a kobieta skrzywiła się nieprzyjemnie -Odejdźcie. Macie czas.

Spod ściany dobiegł ją śmiech Mar’a, który najwyraźniej dobrze się bawił przyglądając zaistniałej sytuacji. Nieco mniej jednak bawili się ci, którzy podeszli do jej stolika.
- Jak to nie? - zapytał niższy z gniewem malującym się na twarzy, barwiącym jego twarz na niezbyt przyjemny, czerwony kolor.
- No - odezwał się drugi zerkając na towarzysza. - To chyba wasz obowiązek opowiadać, czy coś takiego…
- Stul pysk - warknął łysy. - Może to nie ta, może jakaś inna dziewka. Tyś powiedział, że to jedna z nich…
- No
- zaczął wyższy, jednak nie dane mu było zakończyć.
- Nieładnie to jednak tak odprawiać takich wojowników. Panienkę ktoś manier powinien nauczyć - oświadczył łysy, kładąc dłoń na rękojeści miecza.

Jakże Sentis żałowała, że nie jest w stanie udusić kogoś, kto już nie żyje. Rechot upiora, tak radosny i złośliwy, działał na nią jak płachta na byka. I jeszcze para wieśniaków śmiała wspominać o dobrych manierach, kiedy to sami przerywali strudzonej wędrówką kobiecie pierwszy ciepły posiłek. Ironia… ileż w owej scenie przelewało się ironii. Tyle, że Khaidar nigdy nie grzeszyła poczuciem humoru w kontaktach z ludźmi. Tymi żywymi. W ciszy sięgnęła błyskawicznym ruchem za pazuchę i odchylając się nieznacznie do tyłu, posłała płynnym ruchem nadgarstka wyciągnięty nóż. Prosto w belkę obok głowy sięgającego po broń oponenta.
- Jem.- warknęła przy tym głucho, zaś kolejny kawałek ostrej stali pojawił się w jej palcach.-Odstąpcie. Ostatnie ostrzeżenie.

Śmiech ducha zamarł.
- Ty… - zaczął łysy wytrzeszczając oczy jakby powietrza nie mógł złapać i drżącą ręką zaczął wyciągać swój miecz. Jego kompan także za broń chwycił ignorując wołanie karczmarza o spokój.
- Załatw to szybko - odezwał się Mar, o dziwo, głosem pełnym napięcia nijak nie pasującego do sytuacji.

”Co się dzieje?” - posłała nieme pytanie w stronę towarzysza, nie odwracając wzroku od gotujących się do boju obwiesiów. Przyglądała się temu z zimnym spokojem, gładząc bezwiednie kciukiem chłodną, stalową powierzchnię.
- Ja. - prawie się uśmiechnęła. Kto by przypuszczał, że wciąż potrafi wydobyć z siebie tyle głosek w jednej rozmowie - Śpieszno ci do Królestwa Tahary? Siadaj i żyj. Podejdź, a na tym skończy się twój czas. Masz wybór. Obaj macie.

- Coś się zbliża i obawiam się, coś czemu nie mogę pozwolić by zbliżyło się do Ciebie - odparł bez zwyczajowego droczenia się z nią. - Nie mogę pozwolić ci zginąć - dodał z napięciem.
W międzyczasie dwaj obwiesie podjęli najwyraźniej decyzję. Wbrew propozycji wyboru uznali najwyraźniej, że jedna kobieta nie może im nic zrobić. Ten, który siedział przy stole, chwycił wolną ręką za jego blat i ukazując siłę tkwiącą w jego ciele, odrzucił go na bok.
- Czas się zabawić paniusiu - oznajmił.
- No - niezwykle elokwentnie dodał jego towarzysz, odsuwając się nieco by nie zostać zahaczonym przez miecz łysego.

Niepokój Mar’a przełożył się na samopoczucie jego podopiecznej. Mężczyzna nie zwykł panikować, przejawiając spokój niemal wieczny. Teraz zaś czuła bijący od niego niepokój. Świat w mgnieniu oka stracił żywe barwy, zmieniając się w miraż wszelkich możliwych odcieni czerni i szarości, uszy zaatakował przeraźliwy wrzask, wbijający rozpalone do białości szpile prosto w bijące przyspieszonym rytmem serce. Musieli odejść, natychmiast.
“Zdążę wrócić po konia?” - nim dokończyła myśl jej ręce znów się poruszyły. Wyciągnięte z rękawów noże błysnęły w powietrzu, obierając za cel przesycone alkoholem i zbytnią pewnością siebie łby pary adwersarzy. Skoro postanowili zignorować trud jaki Khaidar włożyła w próbę przemówienia im do rozsądku, nie miała zamiaru dłużej się z nimi cackać. Może i Tahara obdarzyła ją swoim błogosławieństwem, lecz sztuka dyplomacji w wykonaniu ponurej kobiety wciąż pozostawiała wiele do życzenia. Nie bolała nad tym specjalnie, przecież nie od gadania tu była.
Ostrza utkwiły w celach, jakie dla nich wyznaczyła, z morderczą precyzją zagłębiając się w skórze, przechodząc przez ciało, na zawsze pozbawiając krainę pary głupców, którzy stąpali po tej ziemi.

- Nie masz wyboru - odpowiedź Mar’a dotarła do niej znad truchła karczmarza, który w porywie iście szaleńczej odwagi miał zapewne zamiar pomścić swych gości, jednak szansa na ten czyn została mu na zawsze odebrana. Dużych rozmiarów nóż wypadł z jego dłoni, która trzymała się reszty ręki jedynie wąskim pasmem skóry. Reszta mężczyzny także nie przedstawiała miłego widoku. Duch-towarzysz nie miał wszak zwyczaju patyczkować się z przeciwnikiem, szczególnie będąc w stanie wzburzenia. - Zagrożenie wciąż znajduje się w pewnej odległości jednak zbliża się do nas. Do Ciebie - dodał rozprawiając się z wieśniakiem, który z krzykiem ocknął się z szoku i zmierzał właśnie ku drzwiom.

-Co to za zagrożenie? - spytała w tym samym momencie, w którym rzuciła trzecim nożem w kierunku rannego. Mówiła spokojnie, nie zdradzając głosem wzburzenia i zdenerwowania. Nie pierwszy i nie ostatni raz odbierała komuś życie, a ludzie z wioski sami zasłużyli na swój los. Skoro niebezpieczeństwo jeszcze nie zawitało pod próg karczmy mogła działać, chociażby zebrać broń i biec po konia, a potem… potem zorganizować przeprawę. Tym razem bez zbędnego, nic nie wnoszącego gadania.

- Gdybym wiedział to mógłbym ci odpowiedzieć. Problem w tym że nie wiem i to ani trochę mi się nie podoba. - Mar był już przy drzwiach, wzrokiem ponaglając ją do działania. Na zewnątrz słychać było jakieś zamieszanie, wołania i kwik zwierząt.

Nie pozostało nic innego, jak wyciągnąć stalowe okruchy ze zwłok i pędem ruszyć do stajni po konia, Późniejszy etap zakładał znalezienie przeklętej przeprawy w trybie natychmiastowym - z pozoru prosty plan. Panujący dookoła chaos i atmosfera strachu pospieszały kobietę skuteczniej, niż kolejne pochmurne spojrzenia Mar'a, rzucane na bliższą oraz dalszą okolicę. Nieznany wróg. Niewiadoma z gatunku śmiertelnie niebezpiecznych. Dopadłszy karego wierzchowca Sentis wpierw go uspokoiła, dopiero później wskoczyła na siodło.
"W następnej dziurze wpierw zabijamy karczmarza i jego klientów, a dopiero potem organizujemy coś do jedzenia. Inaczej nigdy nie dadzą mi jeść w spokoju."- pomyślała dość kwaśno, spinając zwierzę.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 16-11-2015 o 15:45.
Zombianna jest offline