Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-11-2015, 13:04   #21
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Rzeka płynęła swoim zwyczajowym torem, ani szybciej, ani też wolniej niż miała w zwyczaju o tej porze roku. Jej brzeg, w miejscu, które wybrał Litwor, był dość stromy i porośnięty licznymi krzakami. Z jednej strony ułatwiało to zejście, z drugiej - utrudniało znalezienie śladów. Im zaś bliżej było mostu, tym zielenina zdawała się gęstsza i bardziej przeszkadzająca w owej wędrówce magobójcy. Most zaś… Most był jak to mosty miały w zwyczaju, w owych okolicach. Kamienny, solidny, z lekka tylko upiększony magicznymi ornamentami, które lśniły w porannym słońcu niczym krople rosy na trawie.
Wokoło panował spokój. Wciąż i wciąż od nowa rozbrzmiewał śpiew ptaków, szum wody i szelest liści poruszanych lekkim wiatrem. Słońce wznosiło się leniwie na swej błękitnej drodze, nie zważając na to co działo się pod jego stopami.
Dziać zaś nie działo się nic. Nawet magia Twema nie wywołała oczekiwanego efektu. Kopia Litwora weszła na most, przeszła go, a następnie zniknęła po drugiej stronie.
- Ciekawa sztuczka - pochwalił Sitar, który podobnie jak Litwor i Hassan, dobył łuku.
Ulria natomiast, podeszła do agracha.
- Wyczuwa zagrożenie po drugiej stronie mostu. Znajome zagrożenie, z którym miał już styczność - odpowiedziała, ostrożnie dotykając boku bestii i nucąc cicho. - Powinniśmy zawrócić i wybrać inną drogę. Agrach nas nie przepuści, podobnie ten pies, prawda?
W odpowiedzi rozległo się potwierdzające warknięcie Nivio.

Zawrócić jednak nie zdążyli. Nim bowiem słowa jej na dobre przebrzmiały, coś poczęło dziać się po drugiej stronie mostu. Las, który do tej pory wyglądał przyjaźnie, zielono i zapraszająco, wypełniać się począł mgłą. Niby nic dziwnego, mgła wszak jest naturalnym tworem zdarzającym się dość często w pobliżu wody. Ta jednak była gęsta i szara niczym dym, jednak nigdzie płomieni widać nie było. Nie unosiła się także, a wiła niczym wężowe cielsko, otulając pnie drzew, krzewy i trawę. To zaś co dotknięte nią zostało - umierało. Śmierć widoczna była nawet z takiej odległości w jakiej znaleźli się wybrani. Począwszy od ziemi, pnąc się ku górze, wreszcie dotykając koron drzew. Ptaki tłumnie wzniosły się ku niebu tworząc hałaśliwą chmurę, która unosiła się nad traktem, nad rzeką i nad drużyną. Także bezskrzydłe zwierzęta uciekały w popłochu, aczkolwiek żadne z nich mostu nie wybierało, preferując rzekę, dodatkowo wzmacniając chaos, jaki zapanował.
Agrach zawył unosząc łeb do góry niczym wilk wyśpiewujący swą pieśń do księżyca. Wkrótce dołączył do niego Nivio.
- Musimy…
Ulria jednak nie zdążyła dokończyć tego, co chciała przekazać. Z jej ust wydarł się bowiem krzyk bólu, który zastąpił jej słowa. Sitar natychmiast znalazł się u jej boku.
Litwor, który najbliżej rzeki się znajdował, jako pierwszy dostrzegł ludzką sylwetkę wśród uciekającej zwierzyny. Chłopiec stał wśród mgły i przyglądał się osobom zebranym na jej drugim brzegu. Magobójca wzrok miał dobry, jednak nie był w stanie dostrzec ani zarysów twarzy dziecka ani tym bardziej jego oczu. Przynajmniej do chwili, gdy chłopiec nie spojrzał wprost na niego. Chłód przybył z tym spojrzeniem i to nie taki przyjemny, który powitać można z otwartymi ramionami, ale taki który mrozi kości i odbiera oddech.
- Wycofaj się! - Nymph, która do tej pory obserwowała wszystko z bezpiecznego siodła, zeskoczyła na ziemię i biegiem ruszyła w stronę Litwora. Ściana wody wzniosła się przed nim, odcinając go od owych oczu płonących zimnym błękitem. Most rozpadł się, zamieniając w drobne kamyki, które opadły na dno suchego koryta. Kwik topiących się zwierząt wzniósł się ku niebu, niemal zagłuszając przy tym śmiech, który dotarł do nich zza wodnej tamy.

W takiej to właśnie chwili Kred wraz z Oren, wyłonili się zza zakrętu drogi. Wierzchowiec na którym siedziała dziewczyną szarpnął się i stanął dęba, gdy ta mocno ściągnęła wodze.
- Odrodzony - rzekła z dość niezwykłym dla tej istoty, przestrachem, jednak na tyle głośno, że jej towarzysz był w stanie usłyszeć ją pomimo panującej wrzawy.
W tej samej chwili rozległ się głos, który dochodził zza wodnego muru.
- Zniszczcie naczynie dla mocy tej krainy, a pozwolę wam przejść i dokończyć waszą misję.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 14-11-2015, 16:03   #22
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Za rzeką czekało coś, co się Twemowi nie spodobało. Zwierzęta zdecydowanie miały rację, nie pozwalając drużynie iść na drugą stronę rzeki.

- Dlaczego akurat ciebie? - Twem spojrzał na Oren.
Dziewczyna przeniosła spojrzenie na Twema.
- Ponieważ beze mnie nie uda się wam zapieczętować bramy tak by już nigdy nie została otwarta - odpowiedziała, a jej oczy poczęły lśnić delikatnym, białym blaskiem.
- Nawet jeśli kłamiesz, to i tak wolę ciebie, niż tamto coś, po drugiej stronie rzeki. A co to w ogóle jest?
- Odrodzony - padła odpowiedź, która jednak okraszona została sporą dozą wahania. - Nie powinien istnieć. Jeszcze nie teraz.
- Można się tego czegoś pozbyć? Spalić? Zaszlachtować? Utopić? Otruć? Rozerwać na strzępy?
W odpowiedzi pokręciła przecząco głową.
- Nie można go zabić.
- Uwięzić chociaż? - Twem usiłował wydobyć ze swej rozmówczyni jakieś pozytywne informacje.
- Nie - rozwiała bezlitośnie jego nadzieję. - Jednak nie jest jeszcze w pełni ukończony - dodała po chwili.
- Cóż... Czyje to dzieło? Ten odrodzony?
- Darkar’a - odparła Oren. - Jego ludzka forma.
- Nie wygląda na to, by dał się obłaskawić lub przekonać. - Twem spojrzał w stronę rzeki. Powiedziałby temu czemuś kilka słów, ale mimo wszystko wolał go nie denerwować.
- Jedźmy stąd - zaproponował, po czym wprowadził swą propozycję w życie, ruszając szybko w dół rzeki. - Nivio!
 
Kerm jest offline  
Stary 14-11-2015, 18:55   #23
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Twórczość Wspólna

Kred Windath w ostatniej chwili wymanewrował swoim wierzchowcem, o włos unikając zderzenie z Oren, która gwałtownie spięła swojego konia. Jak się okazało, w końcu dotarli do reszty Wybrańców. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, bowiem bystre spojrzenie inżyniera szybko wyłapało brak co najmniej jednej osoby. Ci, którzy jednak się tu znajdowali, wyglądali, jakby mieli nie lada kłopoty. Gęsta, złowieszcza mgła roztaczająca się nad prądem rzeki, zburzony most i stadka zwierząt wszelakiej maści uciekające w popłochu. Na dodatek jakaś niewyraźna sylwetka w centrum tego wszystkiego. To zdecydowanie nie wyglądało dobrze. Kred spojrzał na swoją towarzyszkę i musiał przyznać, że nie miał jeszcze okazji oglądać jej w takim stanie. Nie wyglądała na spanikowaną, to nie było w jej stylu. Jednak ściągnięte mięśnie twarzy i rozszerzone źrenice zdradziły jej obawy kołatające gdzieś w tym wypełnionym magiczną energią sercu.
- Że kto? - zapytał bezmyślnie po tym, jak wspomniała Odrodzonego. Skupiwszy spojrzenie na przynoszącej gęsią skórkę istocie, Kred zaczął odczuwać intensywne mrowienie. Magia. Potężna.
Zanim jednak zdołał cokolwiek zrobić, Twem wypytał Oren o szczegóły tego stworzenia i powziął decyzję ucieczki. Zapewne najmądrzejsza, na jaką mogli się zdecydować.
Kred jednak przyglądając się chłopcu i rozpamiętując słowa, które przed chwilą wypowiedział, doszedł do jednej, jaskrawej myśli, która przyćmiła jego umysł.
- Zniszczcie naczynie... - powtórzył nieobecnym głosem. Twem wraz ze swoim wiernym psim przyjacielem rzucili się do ucieczki, jednak innowator, niczym zaczarowany wciąż wpatrywał się w Odrodzonego, tracąc na chwilę kontakt z otoczeniem.*
- Kochani, czymkolwiek to nie jest, wiejemy, to nie miejsce, nie czas na dywagacje. - Rzucił Litwor wyciągając nogi i starając się oddalić od mgły. - Następnym razem daj mi chociaż strzelić. - Rzucił do Nymphaei, zaś do Oren skierował się na końcu. - Co to za odrodzony? Nie podobał mi się ten dzieciak jak sto diabłów. - Przerywał tylko na złapanie oddechu.
- Ludzka forma Darka’ra - odparła Oren, powtarzając się.
- Następnym razem dam mu cię po prostu zabić - odwarknęła Nymph, która ostrożnie cofała się, cały czas utrzymując wodną barierę.
- Dziękuję za uratowanie moich zacznych czterech liter, po prostu mam dziką chęć wpakować mu strzałę między oczy. Tak, domyślam się że byłoby to ekstremalnie głupie, ale… co on w jakiejkolwiek formie robi tutaj, po tej stronie gór? - Wychrypiał magobójca, gdy dotarło do niego wszystko.
Hassan chwilę przyglądał się całemu zajściu po czym powiedział obracając swojego konia, tak, że był gotowy dać nogę.
- Jeśli to Darkar w czystej cielesnej formie rozsądnie będzie się oddalić, jak sugerował Litwor. Jakiś pomysł jak zmylić jego tropy?
- Jeżeli jest tym, za kogo bierze go Oren to nasze wysiłki i tak na nic się nie zdadzą - odpowiedział Sitar, wciąż pochylony nad swą towarzyszką.
- On nie czyha na was - zwróciła uwagę czerwonowłosa. - Skoro wciąż żyjecie to widać wasza śmierć przestała być dla niego najważniejszą.
- Nie mniej jesteś częścią nas. - zauważył kapłan schodząc z konia i podchodząc do rannej sprawdzić co jej dolega, że tak szybko osunęła się, jakże niedawno, na ziemię.
Ulria nie była ranna, co kapłan mógł stwierdzić gdy tylko znalazł się bliżej. Nie było krwi, nie było ran.
- Jego oferta mogłaby ułatwić wam zaządanie. Nikt więcej by nie zginął. Jesteście pewni, że chcecie ją odrzucić? - zapytała Oren.
- Aha i zaufać Darkarowi, który wymienia swoje nieprzydatne narzędzia jak… eeee o, jak esencję się w czajniczku w herbaciarni wymienia. - Z pytania wyszło mu nieco stwierdzenie, ale nie przejął się tym zbytnio.
- Jak sama wcześniej zauważyłaś, jesteś kluczowa na tej scenie w finalnym akcie. - zauważył Hassan po czym złożył dłonie w modlitwie i zaczął cicho mówić klęcząc przy towarzyszce.
- Dobry Sylefie, dawco życiodajnego oddechu. Racz proszę, prosimy Ciebie, byś uzdrowił i sprawił, by towarzyszka nasza, Ulria, odzyskała swe siły, a wszelkie szkody wyrządzone zostały uzdrowione. - Nim wypowiedział ostatnie słowa położył dłoń nad jej czoło by przekierować moc swego patrona, jeśli zdecyduje się… oczywiście, wysłuchać prośby.
- Decyzja jest wasza - oznajmiła Oren gasząc blask jaki lśnił w jej spojrzeniu.
Modlitwa Hassana musiała najwyraźniej trafić na sprzyjający moment, gdyż Ulria odsunęła dłonie od uszu i skinęła głową z wdzięcznością.
- Dziękuję - rzekł Sitar, pomagając wstać kobiecie. - Więc co zamierzacie zrobić? Bo stanie tu jakoś nieszczególnie mi pasuje.
- Mi także - dołączyła się Nymph, na której czole zaczęły pojawiać się kropelki potu. - Długo tak nie wytrzymam.
- Dajemy nogę, teraz. - stwierdził Hassan. - Puki jeszcze mamy siły, może uda się przed nim zbiec, zyskać na czasie.
- Odnowienie kolejnych filarów coś da, czy teraz to tylko mrzonki? - Zapytał Litwor.
Hassan nie czekał na odpowiedź na pytanie współwybrańca, dosiadł za to konia i mocno chwycił lejce.
- Odnowienie to wciąż najważniejsze zadanie - odparła Oren.
- To po prowiant i do kolejnego filaru. - Wzruszył ramionami Aigam, całkiem jakby się otrząsnął z grozy, której niedawno spojrzał w oczy.
Towarzysze najwyraźniej nie mieli nic przeciwko gdyż każdy niemal natychmiast znalazł się w siodle swego wierzchowca.
Widząc że wszyscy byli gotowi Hassan pognał swojego konia w dół rzeki śladem Twema szepcząc cicho.
- Sylefie, Panie Lef, spraw proszę, prosimy Ciebie, by wiatr nam sprzyjał i wstąpił w wierzchowce nasze i naszych zwierzęcych towarzyszy, dając im sił i prędkości, byśmy przed zagrożeniem zbiegli nietknięci.
- Noooo, przyda się trochę modlitw, zwłaszcza jeśli następne są Łzy… - Litwor zawiesił głos wskakując na Puszka.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 14-11-2015, 20:01   #24
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Kred otrząsnął się i spojrzał na uciekających towarzyszy. Przez całą konwersację był wyrwany z rzeczywistości, analizując możliwości, jakie dawała mu obecna sytuacja. Nie do końca potrafił sobie uświadomić, iż kilkanaście metrów przed nim stał sam Darkar, a przynajmniej jego wcielenie. Spotkał już osobiście jedną Odwieczną, jednak wtedy nie odczuwał takiej grozy, jaka teraz pełzła pod jego skórą niczym paskudny robal. Mimo to wyczuł pewne podobieństwo, jakie zachodziło między Meandrą a Darkarem. Oboje byli ucieleśnieniem tego, czego nienawidził w tym świecie. A jednak… mroczny braciszek oferował możliwości, których nie mógł się spodziewać po reszcie tej bandy. Zniszczyć Oren? Czy to było możliwe? Nie była co prawda Odwiecznym, jednak znacznie przewyższała ludzi parających się magią. Majsterkowicz już kilka razy zaklinał się, iż doprowadzi do jej upadku, wraz z całym jej rodzajem. Jednak teraz, kiedy o tym pomyślał, te gniewne życzenia wydawały się tak odległe. Wszak sam był już tym, czego nie znosił.
Spojrzał w bok. Wciąż przy nim stała, niczym niechciany anioł stróż. Wszyscy postanowili się wycofać, czyniąc właściwie słuszną rzecz. Nie mogli się mierzyć z Darkarem. Nawet jeśli było to tylko jego jedno z wcieleń. W pełni mocy zapewne rozdeptałby ich jak robaki. Cholera, Kred też powinien wiać. Został jednak z tyłu a wraz z nim ognistowłosa. Inżynier pragnął być teraz w jej głowie i usłyszeć jej myśli. Co sądziła o obecnej sytuacji? Może nie zaproponowała się, by ją poświęcić, jednak na głos wyraziła taką możliwość. Czy dla niej było to obojętne? Wyrazy strachu zniknęły z jej twarzy. Pozostała zwyczajna nieprzenikliwość, która irytowała innowatora do granic możliwości.
Pomimo tego wszystkiego, myśląc o oddaniu Oren na pastwę tego, który zagrażał całej krainie wydawała się mu bezduszna. Ona nie jest człowiekiem - pomyślał. Nie możesz czuć żalu z tego powodu.
- Nie jestem w stanie zniszczyć Oren - odpowiedział, wpatrując się w istotę. Z każdą sekundą nad rzekę wcierała się coraz bardziej głucha cisza. Zwierzęta uciekły, podobnie jego towarzysze. Pozostała tylko ta zimna mgła. - Nie mam takiej mocy. Czy możesz uczynić, bym potrafił to zrobić? - zapytał, ze wszystkich sił starając nie odwracać głowy w stronę Oren.
Z przeciwnego brzegu dobiegł go śmiech.
- Oczywiście… Jednak nie muszę. Czy nie uczynili z niej twojego Towarzysza? Zapytaj ją sam. Ona nie może ci zagrozić, nie może użyć swojej siły, by się obronić. Jest podległa głupim prawom, jakie zostały ustalone wieki temu. Sama zgodziła się na to, tak jak zgodziła się przybrać tą formę. Zabij ją, a nie minie cię nagroda. Zabij, a uwolnisz się od tej nienawistnej siły, która ci towarzyszy.
- Co z pozostałymi? Co z resztą Odwiecznych i innych stworzeń podobnych do Oren?
- Nie istnieje nic co chociażby w drobnym stopniu przypomina tą, którą masz u swego boku - padła odpowiedź. - Odwieczni… Twoi współtowarzysze… Oni mnie nie interesują. Zrób o co cię proszę, a i ja dotrzymam słowa.
Kred pokiwał głową i spojrzał gdzieś przed siebie. Następnie wyrwał się z chwilowego zamyślenia i uderzył boki wierzchowca, by zmusić go do ruchu. Powolnym krokiem objechał Oren i zatrzymał się prostopadle do niej, twarzą w twarz. Wydawał się oszołomiony. Spoglądał na te szmaragdowe oczy, które swą głębią potrafiły wciągnąć człowieka jak najpotężniejszy wir. Zgrabnym ruchem zsunął z pleców Anioła Zguby i chwycił go pewnie. Był załadowany, zawsze gotowy, by posłać swój pocałunek śmierci.
- Jeszcze raz pytam, co z Odwiecznymi. Potrafisz wypędzić ich z tej krainy? - dociekał, nie odwracając spojrzenia od Oren.
- Gdy zapanuję nad tym światem, nie będzie w nim już dłużej miejsca dla tych marnych istnień - pogarda i czysta, niczym nie skrępowana nienawiść brzmiały w jego głosie.
Oren w międzyczasie nie spuszczała spojrzenia ze swego Wybrańca. Nie było w nim strachu ani prośby. Jej oczy były bramą, która zamknęła się z trzaskiem by strzec skrytych za nią skarbów.
- Boisz się? - wyszeptał niemal czule. Nie podniósł jeszcze broni przeciwko niej. - Boisz się o swoje życie?
- Nie jestem człowiekiem - odpowiedziała po chwili milczenia. - Strach jest mi obcy. Strach to ludzkie uczucie.
- A co z pragnieniem wolności? Okłamałaś mnie wtedy?
- Sam zdecyduj czy moje słowa były kłamstwem czy prawdą, jednak zrób to szybko - odwróciła spojrzenie, kierując je na niewyraźny kształt po drugiej stronie rzeki.
Kred pokiwał głową i także na moment odwrócił się do Darkara. W świetle tego, co miał zrobić Windath nie wydawał się taki straszny. Wręcz przeciwnie. Prawdziwy potwór siedział po tej stronie rzeki. Innowator poderwał karabin i wymierzył go w pierś Oren, celując w serce.
Pamiętaj o tym, czego nienawidzisz. Odwieczni i ich magia zniewoliła ten świat. Zmusili ludzi, by na nich polegali, odrywając ich od możliwości istnienia dla samych siebie. Ludzie w tym świecie żyją niczym niewolnicy. Nie ma już nikogo, kto mógł ich wyzwolić. Pamiętaj o tym, co ci zrobili. Ciebie także wywłaszczyli. Zdarli twoją godność, zniewolili, wypełniając cię tym paskudztwem. Ciągle czuł ten powiew wiatru pod skórą. Pogwałcili twoją wolną wolę. To tylko i wyłączni ich wina i powinni za to zapłacić.
Kred nie mógł jednak zapomnieć o Elissie. Zabił ją Darkar, jednak kto ją w to wszystko wpakował? Kto wysłużył się nią, by zadbać o własne bezpieczeństwo? Kto chowa się za tymi nędznymi Wybrańcami, sami siedząc z założonymi rękoma? Masz teraz możliwość, by się na nich zemścić.
- Ciężko mi już stwierdzić, co jest prawdą, a co kłamstwem - odpowiedział głucho. Palec delikatnie muskał spust. Drżał.
Co dzięki temu zyskasz? Przeciwstawisz się Darkarowi w pojedynkę, kiedy wszyscy już zginą? Jesteś w stanie poświęcić cały świat, by wyrównać swoje rachunki? Chciałeś go uratować. Uczynić lepszym. Nauka i wolność myśli nie zakwitnie pod jarzmem mrocznego Odwiecznego.
- Cholerny z ciebie hipokryta, Kredzie Windath - mruknął. Szybko odłożył broń i wyrwał z torby butelkę żywego ognia. Sprawnym ruchem rzucił go w miejsce przed mostem, tworząc zaporę ognia zaraz za tą wodną, stworzoną przez Nymph.
- Wiejemy! - krzyknął do Oren i popędził swojego konia za resztą Wybrańców. Ciągle spoglądał przez ramię, sprawdzając, czy ona ruszyła za nim.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 16-11-2015, 15:42   #25
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Po przekroczeniu rzeki Bren, Mark pokierował swą towarzyszkę wzdłuż Ramienia, krótkiej odnogi odchodzącej od głównej rzeki będącej jej jedynym połączeniem z jeziorem Karrun. W okolicy południa pora przypadła na zjedzenie posiłku. Co prawda duchy nie jadają, jednak Khaidar ominęło śniadanie, a ludzkie ciało to do siebie miało, że lubiło o takim niedbalstwie przypominać. Szczęśliwie się zatem złożyło, że natknęli się na niewielką osadę rybacką, w której znajdował się dość podejrzanie wyglądający przybytek, który tu Złotą Syreną zwano. Nawet szyld był, aczkolwiek nijak się on do nazwy miał. Właściwie to nawet trudno było określić co też przedstawia. To zaś tylko podkreślało marność tego miejsca.

Ludzki motłoch… jakże obmierzły i odpychający się wydawał, szczególnie gdy człowiek miał w pamięci rozwrzeszczaną tłuszczę, uciekającą w popłochu z walącego się zamku. Sentis ciekawiło, czy ktokolwiek z wybranych miał problem z opuszczeniem niegościnnego miasta. Nie na darmo przydzielono im opiekunów i strażników, którzy nie raz pokazali jak przydatni i skuteczni potrafią być, jeśli w grę wchodziło bezpieczeństwo grupy straceńców. Wystarczyło spojrzeć na Mar’a. Zachowywał zimny, trupi spokój, krążąc wokół skrytobójczyni niczym przedłużenie jej własnego cienia. Nie spał, nie jadł. Czuwał, dzięki czemu istota ludzka zyskiwała szansę na spokojne oddanie się równie błahym czynnościom jak zaduma, sen… czy jedzenie. Głód nie był dla niej niczym nowym, potrafiła prowadzać się z nim pod rękę tyle, ile wymagała sytuacja. Mimo to mdlącego ssania w żołądku nie dało się zaliczyć do przyjemnych, więc korzystając z nadarzającej się okazji, Khaidar postanowiła się go pozbyć.
-Sprawdź środek- szepnęła do ducha, zsiadając z konia i w przywołując w głowie obraz zapuszczonego przybytku -Ilu w środku jest ludzi, jaką mają broń. Czy karczmarz wydaje posiłki przez które nie zwrócę żołądka.

- Tyle pytań - rzucił z rozbawieniem, znikając na chwilę. Tą zaś wykorzystał chłystek nie mogący mieć więcej niż lat jedenaście.
- Jaśnie pani pozwoli to ja koniem się zajmę - kłaniając się nisko niczym przed samą namiestniczką, przestępował z nogi na nogę i wyczekująco świdrował wzrokiem kobietę.
- Trójka dryblasów, która ledwie zasługuje na wzmiankę - duch powrócił, stając tuż przy chłopcu. - Uzbrojenie takie jakiego można się było spodziewać. Nic co mogłoby zagrozić takiej uroczej damie - dodał, kłaniając się w pas i wymachując nieistniejącym kapeluszem. - Jadło ocenić będziesz musiała sama, doradziłbym jednak byś trzymała się rybich dań i nie zapędzała do bliżej nieokreślonego mięsa z jakiego robią tu szynki i kiełbasy.

Sentis wyłuskała z sakiewki przy pasie miedziaka i rzuciwszy go chłopcu stajennemu, bez słowa skierowała się do karczmy, omijając po drodze co rozleglejsze, śmierdzące kałuże. Nad czym z czego powstały i co, prócz błocka, się w nich znajduje, wolała nie rozmyślać. Wystarczył jej drażniący nozdrza odór nieczystości, wymieszany z wonią suszących się sieci i nadgniłej ryby. Idealny bukiet zaostrzający apetyt, o ile było się masochistą.
”Postawiłabym ci piwo albo wino za ten uroczy dowcip.” - skierowała swoje myśli ku białowłosej zjawie, Bycie martwym miało swoje minusy, zaś okoliczności przyrody wprawiały kobietę w wybitnie wisielczo-cyniczny nastrój.

- Piękna i tak okrutna. Odwieczni są łaskawi zsyłając mi taką wybrankę serca - rzucił, po czym się roześmiał. - Rozsądnie - skomentował jej próby omijania kałuż. - Jestem niemal pewien, że piwo które tu serwują ma co nieco wspólnego z ilością owych wonnych sadzawek. Szczególnie, że deszczu nie było w tych stronach od dni paru - dodał z wyraźnie złośliwym uśmieszkiem na twarzy, przechodząc nad przeszkodami, czy raczej przez nie, nie wzbudzając nawet najmniejszych kręgów, które mogłyby świadczyć o obecności kogokolwiek poza młodą skrytobójczynią.

Karczma od wewnątrz bynajmniej nie wyglądała lepiej. Dziwna, brązowa maź pokrywała podłogę. Pajęczyny służyły tu za firanki w oknach, które z kolei były tak brudne, że równie dobrze mogłoby ich tam nie być. Za szynkiem stał niski mężczyzna z pokaźnym brzuchem, który podtrzymywał kolorem do podłogi pasujący, fartuch. Również ścierka w jego dłoni, którą uparcie próbował wyczyścić nadgryziony przez czas kufel, niewiele była czystsza od fartucha. W izbie stało pięć stołów, każdy dokładnie tak samo brudny jak jego sąsiad. Przy dwóch siedzieli goście owego przybytku. Jeden, ten który siedział samotnie, wyglądał na typowego wieśniaka co to wpadł na piwo przed ruszeniem w pole. Dwaj pozostali byli nie tylko lepiej ubrani ale i uzbrojeni. Ich broń jednak składała się z pałek i mieczy, które jednak lata świetności dawno miały za sobą.
- Co sobie panienka życzy? - Padło pytanie od strony szynku, na które głowy wszystkich obecnych natychmiast zwróciły się w stronę Khaidar.

Pokonując chęć sięgnięcia po nóż i posłania go stanowczym ruchem nadgarstka w kierunku oponenta, Sentis zastygła w bezruchu. Oczyma wyobraźni widziała, jak doskonale wyważone ostrze przecina powietrze i wykonawszy półtora obrotu, wbija się w sam środek jego czoła, idealnie pomiędzy nastroszonymi brwiami. Krew wypływająca z rany idealnie pasowałaby barwą do tego co otaczało ponurą kobietę. Wizja poprawiła jej humor na tyle, że zaciśnięte szczęki rozluźniły się odrobinę. Niewiele co prawda, lecz wystarczająco, by pozwolić słowom wydobyć się spomiędzy warg.
- Rybę, byle świeżą i dobrze upieczoną. Do tego chleb, kiszoną cebulę, o ile ją posiadasz i grzane wino. - mruknęła ochryple, nawet nie zdejmując kaptura. Wybrała samotny stolik, pozwalający jej usiąść plecami do ściany i obserwować resztę pomieszczenia. Podobny manewr pozwalał na śledzenie ruchów pozostałych gości, oraz niwelował ryzyko ataku z zaskoczenia… gdyby oczywiście ktokolwiek z wiejskich parchów dał radę zaskoczyć Mar’a. Na samo wspomnienie obecności upiora, Khaidar wyraźnie się uspokoiła.
”Zobaczymy jak gotuje, może więcej pożytku będzie z niego, jeśli zmieni zawód z karczmarza na stojak na noże.“ - pomyślała odrobinę rozbawiona, wbijając wzrok w ułożone na poplamionym blacie dłonie. Coraz częściej łapała się na tym, iż woli przebywać i konwersować z umarłym niż z żywymi.
”Reszta wydostała się z miasta? Co z Yurą?”

Mar, który nie zdecydował się usiąść, a jedynie oparł plecy o ścianę w pobliżu Khaidar, nie odpowiedział od razu. Jego spojrzenie wędrowało po obecnych w karczmie gościach, po brudnej podłodze, wreszcie jakby z oporami, spoczęło na kobiecie.
- Nie wiem co się dzieje z pozostałymi. Opieka nad nimi nie należy do moich obowiązków.
- Czyżbyś się za nimi stęskniła? - Pytanie padło dopiero po krótkiej przerwie i, w przeciwieństwie do pełnego niechęci głosu, jakim wypowiedziane były wcześniejsze słowa, zabarwione było nutką złośliwości.

Khaidar skrzywiła się wyraźnie, a kciuki złączonych dłoni poczęła kręcić powolne młynki.
”Oczywiście, jak za dezyderią i wystąpieniami publicznymi. Wręcz usycham z tęsknoty.” - władowała w przekaz wszelkie posiadane w sobie pokłady jadowitego uroku, przywołując pod powiekami obraz bladolicej dziewczynki. - ”Yura jest twoim naczyniem… albo nim była, nieistotne. Ciekawiło mnie, czy ciągle posiadacie między sobą jakąkolwiek więź.”

- Między mną, a Yurą nie ma już żadnej więzi - padła krótka, stanowcza odpowiedź, która wyraźnie wskazywała na to, że podjęty temat zbytnio duchowi nie pasuje.
W chwilę później przed Khaidar pojawiło się zamówione jadło, nawet dość smakowicie wyglądające i pachnące. Karczmarz ukłonił się nisko, bojaźliwie, po czym oddalił by powrócić do przerwanego zajęcia.

-Więc mam cię tylko i wyłącznie dla siebie. - wyszeptała cicho, pochylając głowę i zabrawszy się za posiłek dokończyła myśl.
”Dobrze. Jestem zaborcza, nie lubię się dzielić… a skoro mamy się na wyłączność, to gdzie dalej ruszamy? Masz upatrzony kolejny przystanek?

- Lubię zaborcze niewiasty - odpowiedział jej śmiejąc się przy tym. W owym dźwięku znalazły się zarówno nuty rozbawienia jak i te nieco mroczniejsze, które strachliwą niewiastę mogłyby skłonić do ucieczki. - Naszym celem są Łzy więc najszybszą do nich drogą będzie przeprawa przez Karrun. Możemy przenocować zanim zapuścimy się na wody jeziora lub postarać się o nocną przeprawę - to, że owe starania nie uwzględniały pokojowego podejścia świadczył błysk w jego oczach.
- Uważaj - dodał niemal w tej samej chwili, w której zakończył przedstawianie swych planów. I faktycznie, uważać powinna, gdyż stała się właśnie centrum zainteresowania owych dwóch mężczyzn, którzy razem siedzieli przy stoliku. Obaj podnieśli się właśnie ze swych miejsc i ruszyli w jej stronę.
- My to chyba panienkę znamy, nie? - zagadnął pierwszy, łysy i niższy od swego kompana.
- No - odparł drugi, który co prawda włosów nieco miał na głowie, ale bez wątpienia większą ich ilość na twarzy. - Wybranka czy coś takiego…

- I? - Padło krótkie pytanie, podczas którego Khaidar odłożyła sztućce i oparła przedramiona o stół, kładąc je równolegle na krawędzi blatu. Wychyliła się też lekko do przodu, spoglądając na intruzów spode łba. Nie uśmiechała się, nie krzywiła. Z twarzą martwą niczym u lalki czekała na dalszy rozwój wydarzeń, obracając dłonie środkiem w swoim kierunku. Wraz z niechcianym zainteresowaniem pojawiła się irytacja i szkarłatny powidok, równie znienawidzony co wyczekiwany. Siedząc za miejskimi murami czuła jak porasta kurzem. Kilku idiotów w zaplutej wiejskiej karczmie mogło dostarczyć zastałym mięśniom odrobinę potrzebnego ruchu, lecz wszystko w swoim czasie. Para obwiesiów nie przekroczyła jeszcze progu tolerancji skrytobójczyni. Wciąż stali na krawędzi, ze stopą tuż nad cienką, niewidoczną linią.

Kufli parę wychylić musieli mimo iż dzień wciąż był dość młody, gdyż ani jeden ani też drugi nie dostrzegł ostrzegawczych sygnałów. Możliwe także, że Odwieczni poskąpili im rozumu. Wszak na drogach Rivoren nie brakowało takich istnień.
- Nic - odparł ten niższy. - Myśmy tylko chcieli posłuchać tych opowieści o tym coście tam w Sidłach porobili - dodał, kładąc dłoń na stole i przymierzając się do zajęcia miejsca na wolnym krześle.
- No - przytaknął ten drugi, stojąc za plecami towarzysza i wlepiając w Khaidar spojrzenie rozmytych, niebieskich oczu. - Jakiej filary czy coś takiego…

-Nie. - padła zwięzła odpowiedź, a kobieta skrzywiła się nieprzyjemnie -Odejdźcie. Macie czas.

Spod ściany dobiegł ją śmiech Mar’a, który najwyraźniej dobrze się bawił przyglądając zaistniałej sytuacji. Nieco mniej jednak bawili się ci, którzy podeszli do jej stolika.
- Jak to nie? - zapytał niższy z gniewem malującym się na twarzy, barwiącym jego twarz na niezbyt przyjemny, czerwony kolor.
- No - odezwał się drugi zerkając na towarzysza. - To chyba wasz obowiązek opowiadać, czy coś takiego…
- Stul pysk - warknął łysy. - Może to nie ta, może jakaś inna dziewka. Tyś powiedział, że to jedna z nich…
- No
- zaczął wyższy, jednak nie dane mu było zakończyć.
- Nieładnie to jednak tak odprawiać takich wojowników. Panienkę ktoś manier powinien nauczyć - oświadczył łysy, kładąc dłoń na rękojeści miecza.

Jakże Sentis żałowała, że nie jest w stanie udusić kogoś, kto już nie żyje. Rechot upiora, tak radosny i złośliwy, działał na nią jak płachta na byka. I jeszcze para wieśniaków śmiała wspominać o dobrych manierach, kiedy to sami przerywali strudzonej wędrówką kobiecie pierwszy ciepły posiłek. Ironia… ileż w owej scenie przelewało się ironii. Tyle, że Khaidar nigdy nie grzeszyła poczuciem humoru w kontaktach z ludźmi. Tymi żywymi. W ciszy sięgnęła błyskawicznym ruchem za pazuchę i odchylając się nieznacznie do tyłu, posłała płynnym ruchem nadgarstka wyciągnięty nóż. Prosto w belkę obok głowy sięgającego po broń oponenta.
- Jem.- warknęła przy tym głucho, zaś kolejny kawałek ostrej stali pojawił się w jej palcach.-Odstąpcie. Ostatnie ostrzeżenie.

Śmiech ducha zamarł.
- Ty… - zaczął łysy wytrzeszczając oczy jakby powietrza nie mógł złapać i drżącą ręką zaczął wyciągać swój miecz. Jego kompan także za broń chwycił ignorując wołanie karczmarza o spokój.
- Załatw to szybko - odezwał się Mar, o dziwo, głosem pełnym napięcia nijak nie pasującego do sytuacji.

”Co się dzieje?” - posłała nieme pytanie w stronę towarzysza, nie odwracając wzroku od gotujących się do boju obwiesiów. Przyglądała się temu z zimnym spokojem, gładząc bezwiednie kciukiem chłodną, stalową powierzchnię.
- Ja. - prawie się uśmiechnęła. Kto by przypuszczał, że wciąż potrafi wydobyć z siebie tyle głosek w jednej rozmowie - Śpieszno ci do Królestwa Tahary? Siadaj i żyj. Podejdź, a na tym skończy się twój czas. Masz wybór. Obaj macie.

- Coś się zbliża i obawiam się, coś czemu nie mogę pozwolić by zbliżyło się do Ciebie - odparł bez zwyczajowego droczenia się z nią. - Nie mogę pozwolić ci zginąć - dodał z napięciem.
W międzyczasie dwaj obwiesie podjęli najwyraźniej decyzję. Wbrew propozycji wyboru uznali najwyraźniej, że jedna kobieta nie może im nic zrobić. Ten, który siedział przy stole, chwycił wolną ręką za jego blat i ukazując siłę tkwiącą w jego ciele, odrzucił go na bok.
- Czas się zabawić paniusiu - oznajmił.
- No - niezwykle elokwentnie dodał jego towarzysz, odsuwając się nieco by nie zostać zahaczonym przez miecz łysego.

Niepokój Mar’a przełożył się na samopoczucie jego podopiecznej. Mężczyzna nie zwykł panikować, przejawiając spokój niemal wieczny. Teraz zaś czuła bijący od niego niepokój. Świat w mgnieniu oka stracił żywe barwy, zmieniając się w miraż wszelkich możliwych odcieni czerni i szarości, uszy zaatakował przeraźliwy wrzask, wbijający rozpalone do białości szpile prosto w bijące przyspieszonym rytmem serce. Musieli odejść, natychmiast.
“Zdążę wrócić po konia?” - nim dokończyła myśl jej ręce znów się poruszyły. Wyciągnięte z rękawów noże błysnęły w powietrzu, obierając za cel przesycone alkoholem i zbytnią pewnością siebie łby pary adwersarzy. Skoro postanowili zignorować trud jaki Khaidar włożyła w próbę przemówienia im do rozsądku, nie miała zamiaru dłużej się z nimi cackać. Może i Tahara obdarzyła ją swoim błogosławieństwem, lecz sztuka dyplomacji w wykonaniu ponurej kobiety wciąż pozostawiała wiele do życzenia. Nie bolała nad tym specjalnie, przecież nie od gadania tu była.
Ostrza utkwiły w celach, jakie dla nich wyznaczyła, z morderczą precyzją zagłębiając się w skórze, przechodząc przez ciało, na zawsze pozbawiając krainę pary głupców, którzy stąpali po tej ziemi.

- Nie masz wyboru - odpowiedź Mar’a dotarła do niej znad truchła karczmarza, który w porywie iście szaleńczej odwagi miał zapewne zamiar pomścić swych gości, jednak szansa na ten czyn została mu na zawsze odebrana. Dużych rozmiarów nóż wypadł z jego dłoni, która trzymała się reszty ręki jedynie wąskim pasmem skóry. Reszta mężczyzny także nie przedstawiała miłego widoku. Duch-towarzysz nie miał wszak zwyczaju patyczkować się z przeciwnikiem, szczególnie będąc w stanie wzburzenia. - Zagrożenie wciąż znajduje się w pewnej odległości jednak zbliża się do nas. Do Ciebie - dodał rozprawiając się z wieśniakiem, który z krzykiem ocknął się z szoku i zmierzał właśnie ku drzwiom.

-Co to za zagrożenie? - spytała w tym samym momencie, w którym rzuciła trzecim nożem w kierunku rannego. Mówiła spokojnie, nie zdradzając głosem wzburzenia i zdenerwowania. Nie pierwszy i nie ostatni raz odbierała komuś życie, a ludzie z wioski sami zasłużyli na swój los. Skoro niebezpieczeństwo jeszcze nie zawitało pod próg karczmy mogła działać, chociażby zebrać broń i biec po konia, a potem… potem zorganizować przeprawę. Tym razem bez zbędnego, nic nie wnoszącego gadania.

- Gdybym wiedział to mógłbym ci odpowiedzieć. Problem w tym że nie wiem i to ani trochę mi się nie podoba. - Mar był już przy drzwiach, wzrokiem ponaglając ją do działania. Na zewnątrz słychać było jakieś zamieszanie, wołania i kwik zwierząt.

Nie pozostało nic innego, jak wyciągnąć stalowe okruchy ze zwłok i pędem ruszyć do stajni po konia, Późniejszy etap zakładał znalezienie przeklętej przeprawy w trybie natychmiastowym - z pozoru prosty plan. Panujący dookoła chaos i atmosfera strachu pospieszały kobietę skuteczniej, niż kolejne pochmurne spojrzenia Mar'a, rzucane na bliższą oraz dalszą okolicę. Nieznany wróg. Niewiadoma z gatunku śmiertelnie niebezpiecznych. Dopadłszy karego wierzchowca Sentis wpierw go uspokoiła, dopiero później wskoczyła na siodło.
"W następnej dziurze wpierw zabijamy karczmarza i jego klientów, a dopiero potem organizujemy coś do jedzenia. Inaczej nigdy nie dadzą mi jeść w spokoju."- pomyślała dość kwaśno, spinając zwierzę.

 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 16-11-2015 o 15:45.
Zombianna jest offline  
Stary 16-11-2015, 19:20   #26
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Pozostawiona w tyle Oren jeszcze chwilę tkwiła w miejscu, spoglądając na drugą stronę rzeki. Poruszyła się dopiero gdy agrach podszedł do niej, unosząc łeb ku niej. Pochyliła się wtedy na spotkanie bestii, opierając czoło o jego nos. Chwila ta trwała ledwie jedno, dwa uderzenia serca.
- Nie zdołasz mnie powstrzymać - rozbrzmiał głos zza wodnej zasłony, która poczęła opadać. Jak na wyczekiwany znak, zarówno kotowate stworzenie jak i wierzchowiec ruszyli pędem za pozostałymi członkami drużyny. Ci zaś zdążyli wysforować się znacznie przed Kreda i Oren. Ich konie i psy popędzane wichru zaklęciem gnały przed siebie zupełnie jakby gonił ich sam Przeklęty, co wszak niemało z prawdą się mijało.
Nymph w pewnej chwili udowodniła że wciąż ludzką jest istotą, opadając w pełni z sił co spowodowało zniknięcie zasłony, która podążała wraz z nimi wzdłuż rzeki. Ledwie zdołała utrzymać się w siodle, na wpół przytomna z powodu wykorzystanej mocy. Zatrzymać jednak się nie mogli. Mgła bowiem podążała ich śladem zabijając wszystko z czym się zetknęła. Nie mogli wiedzieć jak szeroko jej władza się rozciągała jednak wystarczyły te trupy, które padały na przeciwnym brzegu by uświadomić ich o powadze sytuacji. O ile oczywiście już wcześniej nie zdawali sobie z niej sprawy.
Wreszcie jednak i moc Wygnanego osiągnęła swój limit. Biała śmierć porzuciła swą ofiarę, rozwiewając się w podmuchach wiatru. Gdyby nie martwe ciała przy brzegu, można by wręcz rzec iż nigdy jej tam nie było.

Gdy dotarli do Zaren, miasta portowego, którego przystań stanowiła centrum rozładunkowe dla towarów przewożonych barkami po Bren’ie, południe już dawno minęło. Tłumy licznie wylały się na ulice by załatwiać swe codzienne sprawy, kupować i sprzedawać, plotkować i kłamać. Słońce wisiało na niebie prażąc swymi promieniami zmęczoną grupę wybrańców, dodatkowo uprzykrzając ich życie. Niepewność gnała ich do przodu. Należało znaleźć barkę lub statek rzeczny, który zabrałby ich do Kallyie, a stamtąd czym prędzej ruszyć musieli ku Łzom i przeciwnikowi, który tam na nich czekał.
Zadanie znalezienia odpowiedniego transportu złożono na barki kapłana, któremu miała towarzyszyć Nymph. Pozostali mieli zdobyć zapasy na podróż i poszukać karczmy, w której dałoby się zjeść w miarę znośny posiłek oraz dać odpocząć wykończonym zwierzętom.

Karczma, do której zaprowadziła ich para nowych towarzyszy nosiła nazwę Wędrownej Mewy. Mieściła się, dogodnie dla ich potrzeb, w pobliżu przystani. Jej właściciel, mężczyzna postawny i brodaty, zwany Gębobijem, powitał ich z otwartymi rękami, zapraszając do osobnej sali by w spokoju mogli zjeść i odpocząć. Jak się okazało był on w dobrej komitywie z Sitarem i Ulrią, którzy ponoć często u niego bywali i nigdy złota nie żałowali podczas swych wizyt.
Gdy Kred z Oren dołączyli do nich jakiś czas później, jadło stało już na stole, a wino zdołało poprawić nieco nastroje drużyny. Pozostało zatem poczekać na Hassana i jego towarzyszkę i ruszać ku kolejnej, najpewniej krwawej przygodzie.


Hassan

Oddawszy wierzchowce pozostałym by zapewnili im godziwe jadło i chwilę wytchnienia, ruszyli w stronę przystani gdzie nie brakowało ani statków, ani też barek. Głośne pokrzykiwania, smród i zaduch otoczyły ich niczym lepki, uciążliwy całun, który odbierał resztki sił jakie pozostały w ich ciałach po szalonej jeździe.
- Następnym razem zachowaj jednak te swoje modlitwy dla siebie - warknięcie, które wydobyła z siebie Nymph pozbawione było jednak zwyczajowej mocy przez co bardziej skargę przypominało niż wyrzut.

Dziewczynka prowadziła pewnie, zmierzając do lśniących błękitem żagli, które wyróżniały się spośród pozostałych. Również załogę statku łatwo było odróżnić od zwykłych wilków rzecznych i szczurów portowych. Ich stroje były czystsze, z lepszej tkaniny uszyte i jednolite. Złoto i błękit królowały zarówno na owych szatach jak i zdobieniach burty zgrabnego acz niewielkich rozmiarów statku.
- Ten mi odpowiada - oznajmiła przystając przy kładce prowadzącej na pokład.



Khaidar

Wioska pozostała za nią co bynajmniej nie oznaczało, że droga którą wybrał dla niej Mar, należała do łatwych. Ludzie i zwierzęta, czy to domowe czy dzikie, także obrały tą samą drogę. Co prawda niektórzy zdecydowali się rzucić na pastwę Ramienia wybierając tą drogę ratunku. Przed czym jednak? Khaidar wkrótce miała okazję przekonania się na własne oczy. Mgła, gęsta niczym mleko, sunęła tuż przy ziemi, a wszystko czego tylko tknęła umierało. Czy to człowiek, czy zwierzę. Padali jedno za drugim, a ona sunęła dalej, w ślad za - jak się zdawało - uciekającą skrytobójczynią. Mar raz za razem poganiał swą wybrankę, w razie potrzeby brutalnie rozszarpując wszystko co stawało im na drodze. To, że nie brakowało mu ofiar widać było w kałużach krwi jakie po sobie zostawiał. Także wierzchowiec Kahidar i ona sama wkrótce skąpani byli w posoce. Nic jednak nie mogło zatrzymać doprowadzonego do walki o swoją egzystencję ducha.
Gdy dotarli w pobliże jeziora, do miasta zwanego Merino, mgła na szczęście odpuściła swój pościg, znikając tak, jakby jej nigdy nie było. Jedyne co po niej pozostało to trupy i czarne pnie drzew.
Ludzie omijali wybrankę z daleka, wskazując na nią palcami, gdy przemierzała ulice miasta, jednak bojąc się podejść bliżej. Krew kapała z jej odzienia wyznaczając szkarłatny szlak jej podróży. Z tego też powodu znalezienie wygodnego łóżka na noc zostało odsunięte na dalszy plan. Miast tego należało znaleźć kogoś, kto przeprawiłby ją na drugi brzeg o tej późnej, nocnej porze. Najlepiej zaś by stało się to szybciej niż później. Straż miejsca nie była już bowiem taka strachliwa jak jego mieszkańcy.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 19-11-2015, 02:22   #27
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
"Jedzą, piją, lulki palą,
Tańce, hulanka, swawola;
Ledwie karczmy nie rozwalą"



Droga do Zaren minęła im bez większych komplikacji. Niepokój jednak pozostawał ciągle z Litworem. Całe życie uczył się jak żyć wśród obdarzonych magią i przyzwyczaił się do traktowania swojego braku, jako tarczy przed całym złym światem. Czasem nawet mieczem przeciwko mniejszemu bądź większemu złu. Teraz musiał się odnaleźć w nowej sytuacji. Skoro Darkar przechadzał się po Rivoren, Aigam nie był bezpieczny przed jego magią, jak już się niedawno przekonał przy spotkaniu ze spaczonym gryfem. Zaś magia najwyższej klasy lała się strumieniami od niedawna. Zdawało się że obie strony powoli zaczęły sięgać po asy w rękawie. Czy może to jeszcze nie były asy?


"Podparł się w boki jak basza;
"Hulaj dusza! hulaj!" - woła,
Śmieszy, tumani, przestrasza."


Hałas w karczmie nieco przeszkadzał mu w rozmyślaniu, ale był za to wdzięczny. Koncentrowanie się na jednej rzeczy mogło się źle skończyć. Umysł się zamykał na inne możliwości i rozwiązania. Wziął solidny łyk wina, spłukując wizję oczu Odrodzonego i zabójczej mgły, która za nimi podążała przez pewien czas. Dmuchnął na ścianki kielicha, skraplając swój oddech. Następnie zrobił dwie kropki palcem, a poniżej wygiętą w dół linię. Dodał jeszcze kreskę mniej więcej na środku. Uśmiechnął się do swojego tworu, który z kolei uśmiechał się do niego. Dopił wino i dolał sobie do pełna.


"Wtem gdy wódkę pił z kielicha.
Kielich zaświstał, zazgrzytał;
Patrzy na dno: Co u licha?
Po coś tu, kumie, zawitał?


Diablik to był w wódce na dnie,
Istny Niemiec, sztuczka kusa;
Skłonił się gościom układnie,
Zdjął kapelusz i dał susa."


Aigam zastanawiał się co tak naprawdę mogli zrobić. Oiren twierdziła, że priorytetem dalej było odnowienie filarów. Tylko że już teraz wypędzony odwieczny pogrywał sobie jak chciał po tej stronie, a reszta odwiecznych zdawała się to albo ignorować, albo nie była w stanie nic zrobić. Czemu? Śmiertelnicy mieli odwalić za nich całą brudną robotę? Może byli bezsilni. Może cała sprawa była dla nich przepychankami w piaskownicy, a mieszkańcy Rivoren byli tylko babkami z piasku. Darkarowi nie podobało się jak inni się bawią i zaczął sikać do piaskownicy. Może śmiertelnicy byli po prostu fragmentami gry, pionkami. Zacisnął dłonie na kielichu aż zbielały. Miał dość.


"Diabeł do niego pół ucha,
Pół oka zwrócił do samki,
Niby patrzy, niby słucha,
Tymczasem już blisko klamki."


Miał dość wina jak na ten dzień. Wiedział doskonale że na właśnie takich myślach żywiły się strach i zwątpienie. Rodzice porażki i zniechęcenia. Mógł mieć swoje rozważania, cała sprawa mogła być tylko wielką rozgrywką. Jednocześnie czuł jednak, że jeśli jest choć cień szansy, że od całej eskapady faktycznie zależały losy mieszkańców Rivoren jak i całej krainy, to nigdy nie da sobie spokoju, jeśli nie da z siebie wszystkiego. Czknął głośno, wziął gigantyczny kawałek szarlotki, spory kawał mięsa i ruszył do stajni. - Jeśli będziecie mnie potrzebować, to będę u Puszka, ale u siebie, ale póki co idę zobaczyć co u mojego marnola. - Powiedział do reszty siedzących na dole nieco zmęczonym głosem, na wypadek gdyby to kogokolwiek interesowało, lub musieli się ewakuować w pośpiechu.




Fragmenty ballady "Pani Twardowska" Adama Mickiewicza.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 19-11-2015, 14:48   #28
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Kred starał się ze wszystkich sił dogonić pozostałą część Wybrańców, którzy zdołali się od niego i Oren w pośpiechu oddalić. Jak stwierdził inżynier, reszta miała łeb na karku i wiedziała, co się święci. W końcu konfrontacja z Darkarem nie mogła im wyjść na dobre. Windath co jakiś czas upewniał się, że jego towarzyszka podąża za nim. Wyglądało na to, że dopiero wierny agrach zmotywował ją do ucieczki i walki o swój żywot.
Po kilku minutach szaleńczej pogoni, Kred zwolnił i pozwolił swojemu wierzchowcu złapać oddech. W tym czasie ognistowłosa istota stworzona z magii tej krainy zrównała się z nim. Mężczyzna czuł się niezręcznie. Usilnie starał się nie spoglądać w jej stronę. Było mu zwyczajnie wstyd za swoje postępowanie i dopiero teraz zaczął to odczuwać. Jak mógł się tak zachować? Czy w ten sposób okazywał swoje człowieczeństwo? Paktując z diabłem i poświęcając osobę, która bądź co bądź troszczyła się o niego i próbowała utrzymać go przy życiu? Nie, tak nie powinni postępować ludzie. Jednak co się stało, to się nie odstanie. Kred pokazał już swoją naturę. Udowodnił Oren, kim jest i do czego może być zdolny. Zapewne bardziej martwił się tym, jak wygląda we własnych oczach, niż przemyśleniami Oren o jego osobie, mimo to wciąż karcił swoje zachowanie. Poczuł się winny, choć na wyciągnięcie ręki miał cały wachlarz usprawiedliwień. Wystarczyło, żeby po nie sięgnął. A jednak wciąż myślał nad tym, jak uzasadnić swoje postępowanie tak, by został rozgrzeszony.
- Nie wiem, co mam powiedzieć - zagaił do Oren, posyłając jej ukradkowe spojrzenia. Czuł się, jakby ktoś postawił go przed sądem. Popadasz w same skrajności - pomyślał, poprawiając cylinder i utrzymując poważną postawę.
- Nie musisz nic mówić -odparła, nie spoglądając w jego stronę. - Wciąż istnieję, tylko to ma znaczenie.
Innowator skinął powoli głową, wysłuchując jej odpowiedzi. Słowa wypowiedziane jeszcze bardziej zapadły mu na sumieniu.
- Czasem samo istnienie nie jest najważniejsze - mruknął, pochylając się nad karkiem swojego konia, by pogłaskać go delikatnie. Na dłoni czuł mokry pot wierzchowca. Będzie musiał mu jakoś zrefundować ten wyścig.
- Nie mam pojęcia, co sobie myślałem tam nad rzeką. Nie jestem już pewien, czego oczekiwałem.
- Łatwe sposoby zawsze kuszą, nie jesteś jedynym. Wybrałeś ten trudniejszy, dzięki czemu zapewne wielu zginie lub zostanie rannymi - Oren nie żałowała mu prawdy. - Najpewniej do końca dotrzesz sam, nienawidząc podjętą dzisiaj decyzję i mnie, tak jak już nienawidzisz Odwiecznych. W każdej chwili jednak możesz wypełnić wolę Darkara, jestem pewna, że uzna ci ową zasługę, nawet biorąc pod uwagę, że z opóźnieniem wykonałeś jego życzenie.
- Łatwy sposób? - prychnął. - To byłoby samobójstwo. Darkar zniszczyłby mnie razem z resztą świata. Nie dla takiej sprawy narażam swoje życie. Żadna forma kompromisu nie istnieje z tym demonem. Jest absolutem zła, nie możemy mu się ugiąć - mówił pochmurnie, pochylając głowę. Nagle odwrócił twarz w jej stronę i z pełnią przekonania przemówił - Nie mogę pozwolić ci umrzeć. Jesteś kluczem w tym starciu. Posiadasz moce i wiedzę, które wykraczają poza wszelkie możliwości pozostałych Wybrańców. Bez ciebie przywrócenie Filarów i zażegnanie narastającego zagrożenia będzie niemożliwe. Teraz to zrozumiałem. I wiedz, że już nigdy nie narażę cię na niebezpieczeństwo z mojej strony. W tej sprawie możesz mi wierzyć, bowiem robię to z myślą o wszystkich ludziach stąpających po tej ziemi.
- Kredzie - pokręciła głową, obdarzając go lekkim, przyjaznym uśmiechem. - Gdy to wszystko się skończy, gdy dotrzecie do miejsca, w którym tkwi piąty filar, wbijesz sztylet w moje serce i zniszczysz tą powłokę. Na tym polega twoje zadanie.
Windath zamilkł na chwil kilka, rozważając słowa wypowiedziane przez Oren. Przez ten czas wydawał się zasępiony, jakby spadło na niego niespodziewane zmartwienie.
- O czym ty mówisz, Oren? Dlaczego mielibyśmy cię krzywdzić? Nawet Odwieczni nie posłaliby swojej ulubienicy na pewną śmierć.
- Wciąż niewiele rozumiesz - stwierdzenie nie było zbyt pochlebne, jednak wypowiedziała je czułym głosem, który nieco osłodził jej słowa. - Nie jestem ich ulubienicą i nigdy nie byłam. Stworzyli mnie korzystając ze swojej mocy, jednak tylko dlatego, że tego chciałam. Gdyby takie było moje życzenie, mogłabym zniszczyć ich i każdą istotę w tej krainie. Tak jednak nie jest. To ciało - uniosła dłoń by skupić na chwilę swe spojrzenie na delikatnej skórze. - To ciało stworzono tylko po to, by zebrało moc zła tkwiącą w tej krainie i połączyło ją z mocą Darkara, która już we mnie istnieje. Na końcu należy ją zniszczyć, rozproszyć, by nie mogła przejść do Odrodzonego i zapanować nad tymi ziemiami. Bez tego, bez mojej “śmierci” nie odnowicie ostatniego filaru.
Kred stawał się coraz bardziej skonfundowany z każdym wypowiedzianym zdaniem. W końcu nie wytrzymał, popędził konia i zagrodził Oren drogę, ponownie stając z nią twarzą w twarz. Wyglądał na zmieszanego, jednak jego spojrzenia wydawało się skupione, wręcz wypełnione determinacją.
- Nie wiem, czym jesteś. Zapewne nigdy się tego do końca nie dowiem. Mówisz, że możesz zniszczyć świat? W porządku. Dopóki jednak podróżujesz z nami, dopóki dzielisz z nami niebezpieczeństwa i działasz na korzyść naszej sprawy, dopóty będziemy dbać o ciebie, jak o każdego członka drużyny. I żadna krzywda cię nie spotka, dopóki na to nie pozwolimy. Wszak magia to zawiła sprawa, na pewno istnieje inne rozwiązanie pozbawienia złego braciszka mocy. Znajdziemy je i nikt nie będzie musiał się poświęcać. Uwierz mi. - Kred przemawiał stanowczym, twardym głosem, a jego spojrzenie przewiercało te szmaragdowe jeziora.
- Dlaczego tak bardzo zależy ci na utrzymaniu tego naczynia w dobrym stanie? - Zapytała, celowo kładąc nacisk na słowo naczynie. - Przecież to tylko skorupa, która i tak nie ma prawa istnieć w tym świecie, która jest wybrykiem. Przecież to, co widzisz przed sobą nie jest żywą osobą, nie narodziło się, nie ma ojca ani matki. Możesz je zniszczyć ale nie zabić. Dlaczego więc dbać, poświęcać się za nie?
Windath zaprzeczył pokręcając głowę i ponownie wbił w nią swój wzrok.
- Człowiek nie może być ignorantem. Czasem najlepszego sojusznika nie znajdujemy w drugim człowieku. Każdy, kto zachowuje cnoty i ludzką waleczność zasługuje na szacunek. Nie jesteś naczyniem ani skorupą. Jesteś towarzyszem. Siostrą, która staje u naszego boku, nie zwracając uwagi na koszta. Jesteś… przyjacielem, którego próbowałem zabić, by zaspokoić mój głód nienawiści. Nie, nie pozwolę na ponowienie tej sytuacji. Zrobię wszystko, by temu zapobiec. Zrobię wszystko, by uratować człowieczeństwo. Zrobię, co będę w stanie, by uratować ciebie.
- Zatem wbrew temu co sam rzekłeś, będziesz musiał zniszczyć tą, którą znasz jako Oren - odparła twardo, bezwzględnie. - Bez tego wszystko jest stracone - dodała, zbliżając wierzchowca tak, że niemal stykali się kolanami. - Tylko tak możesz mnie uratować.
- Nie - odpowiedział, wciąż nie spuszczając z niej wzroku - Znajdę wyjście. W determinacji tkwi potęga. Znajdę - zakończył i zawrócił swojego wierzchowca, by ponownie ruszyć za Wybrańcami.
- Zabijesz ich swoim uporem - dotarła do niego odpowiedź, mniej więcej w tym samym czasie, w którym jego wierzchowiec odmówił posłuszeństwa i miast dalej galopować, stanął w miejscu. - Na to zaś nie mogę pozwolić, bez względu na to co uważasz za słuszne lub nie - dodała zrównując się z nim i tak jak on wcześniej, zataczając koło by znaleźć się z nim twarz w twarz. - Nie poświęcisz mojego losu i losu tych ludzi dla tak błahego powodu. – To, że była rozgniewana, widać było gołym okiem.
Kred zaskoczony jej reakcją, przytrzymał wodze i ponownie wtopił w nią swe spojrzenie.
- Każde istnienie jest bezcenne. Nie ma czegoś takiego jak mniejsze zło, w którym można poświęcić jeden byt dla innych. Jeśli się na to pozwoli, wtedy wszyscy stają się winni. Dlatego trzeba walczyć do końca. Ja jestem zdecydowany. Dopóki żyję nadzieją, że można to rozwiązać w inny sposób, dopóty będę próbował - odpowiedział, nie zważając na ton jej głosu. Zdawał się konfrontować swoją determinację z jej uporem.
- Jak zatem do twoich słów ma się to, że chcesz zesłać każdego z wybranych i ich towarzyszy by uratować tą powłokę? Oni umrą na twoich oczach, a to naczynie i tak zostanie zniszczone w ten lub inny sposób. To co widzisz, co chcesz ratować, to nie ja, a jedynie drobna część tego czym jestem. Czy warto dla czegoś takiego poświęcać te życia? Proszę - jej głos złagodniał - porzuć ten upór i nie utrudniaj tego zadania, które i tak do łatwych nie należy.
- Nikogo nie będę poświęcał, rozumiesz? Znajdę sposób, z którego wszyscy wyjdą cali. Wybrańcy, towarzysze i ty, Oren. Wreszcie zrobię coś, jak należy. Uratuję to, na czym mi zależy. Dowiodę, że człowiek, jego determinacja i rozum mogą rządzić na tym padole. Rządzić mądrze, chroniąc każde istnienie. Jeśli nie będziesz mi przeszkadzać, pokażę ci to. Zobaczysz, a może potem podziękujesz.
Widać było, że chciała coś jeszcze dodać, dalej ciągnąć dyskusję, jednak zamiast tego pokręciła tylko głową.
- Zatem będę zmuszona rozwiązać ów problem w inny sposób - rzuciła, obracając konia i ruszając powoli w stronę, w której zniknęli pozostali.
Kred spojrzał za nią nieco zmieszany, jednak już nic nie odpowiadając, podążył dalej, wciąż utrzymując wyprostowaną, pewną postawę.

Gdy dotarł do Zaren, łatwo odnalazł miejsce, w którym zatrzymali się Wybrańcy. Byli na tyle charakterystyczną grupą, że wystarczyło tylko spytać kilku przechodniów o to, czy ktoś ich widział. Przybytek „Wędrowna Mewa” nie wyglądał najgorzej, choć Kred zaczął się już przyzwyczajać do salonów Cyth. Odstawił swojego konia do stajni i dając większy napiwek stajennemu, polecił, by zaopiekował się nim dobrze. Nie wiedział, jak mają ulokować agracha, toteż zostawił to na głowie Oren, samemu ruszając do karczmy. Wyglądało na to, że strawa jakby czekała na ich przybycie. Inżynier zdjął więc płaszcz, odwiesił cylinder i przemywszy dłonie zasiadł do posiłku. Starał się nie wszczynać rozmowy. Nie wiedział, czy pozostali byli świadkami jego wybryków i nie chciał tego sprawdzać. Dowiedział się tylko, iż poczciwy kapłan wyruszył na poszukiwanie łajby dla nich i to mu na razie wystarczało. Nie chciał za długo pozostawać w jednym miejscu.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline  
Stary 19-11-2015, 18:56   #29
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Hassan nim wszedł na trap stawiał małe kroki szepcząc cicho słowa modlitwy.
- Dobry Sylefie, daj mi moc swego srebrnego języka, gdyż tylko oni są w stanie nas bezpiecznie przeprawić na drugą stronę byśmy dokonali dzieła i kolejny filar na nowo rozbłysł silnym światłem odnowionej mocy…
To czy modlitwa została wysłuchana czy też nie, wkrótce miało się okazać, bowiem droga na pokład została im odcięta wraz z chwilą, w której chcieli postawić na nim swój pierwszy krok. Ostrza mieczy zalśniły w blasku słońca oznajmiając wszem i wobec, że intruzi nie są mile widziani.


- Pomyliliście jednostki - rozległ się stanowczy i aż nazbyt nieprzychylny, kobiecy głos. Jego właścicielka odwróciła się od mężczyzny, z którym rozmawiała nim przeszkodzono jej w owej rozmowie informacją o dwójce nieproszonych gości. Teraz ruszyła w ich stronę mierząc przy tym Hassana wzrokiem, który sugerował, że dobrze by zrobił gdyby jak najszybciej zniknął.
Hassan ukłonił się z lekka po czym powiedział
- Najmocniej przepraszam jeśli przeszkodziłem, jednakże sprawa z którą przybywam jest najwyższej wagi. - powiedział ciepło, spokojnie i… poważnie. - Czy zastaliśmy jego wysokość, Namiestnika Markus’a Brass’a?
- Po co chcesz się z nim widzieć? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, jednak niechętnie uniosła dłoń dzięki czemu miecze zniknęły z widoku, co już samo w sobie było sukcesem.
- Sprawy bezpieczeństwa Krainy i samej Enary, oraz zysków jakie mogą z niej płynąć jeśli tylko jego Wysokość raczy mnie wysłuchać. - odpowiedział kapłan używając tej samej tonacji głosy co wcześniej, kładąc jednak lekki, dla większości niezauważalny nacisk na dwa słowa “bezpieczeństwo” i “zysków”.
- Więc będziesz sobie musiał znaleźć inna formę transportu i ruszyć do Kallyie bowiem namiestnika z nami nie ma - kobieta zdawała się nie zwracać uwagi na owe wyróżnienie kluczowych słów. Znacznie bardziej interesowało ją pozbycie się intruzów i powrót do przerwanych zadań, niż słowa rzucane przez nieznanego jej człowieka.
- Jestem Hassan Maik, pokorny sługa Sylefa i Jego Wybraniec w ciężkiej misji. Zakładam, że mam przyjemność z Panią Kapitan tego doniosłego okrętu?
- Dobrze zakładasz, a czy przyjemność to się dopiero okaże, a ty? - Jej spojrzenie, po raz pierwszy uważne, zwróciło się na drobną postać stojącą nieco za kapłanem.
- Arlene przestań się wygłupiać - miast się przedstawić, Nymph postąpiła krok do przodu. - Czy Gard jest na pokładzie czy też wizytuje u wyższych sfer tego nędznego miasteczka?
Miecze powróciły, tym razem kierując się w stronę młodo wyglądającej towarzyszki kapłana.
- Najwyraźniej panie się znają.. - powiedział z uśmiechem kapłan - ..jednak nie psujmy tej chwili. Sprawa jest ważna, a przecież nikt z nas nie chce skończyć w objęciach Darkara, prawda?
- Objęcia Darkara to jednak byłoby dla niej milsze miejsce od tego gdzie ja bym ją umieściła. Masz tupet kapłanie żeby pokazywać się z nią u boku na jednym z moich statków. - Kapitan wyraźnie miłością do jego towarzyszki nie pałała, a co za tym idzie również jej załoga była wyraźnie wroga i to nie tylko w stosunku do Nymph.
- Jednak zabronić mi wstępu nie możesz więc odsuń się z łaski swojej i poślij po tego dzieciaka, wyruszamy jeszcze przed nocą i byłoby wyjątkowo niegrzecznie gdybyśmy pozostawili najstarszego syna namiestnika w tym obskurnym mieście, prawda? - Białowłosa zwróciła się z tym pytaniem do Hassana, uśmiechając przy tym słodziutko.
- W istocie, nikogo nie zostawiamy w tyle. - potwierdził Hassan po czym skierował swoje słowa do kapitan. - Zapewne zauważyłaś Pani zmiany, zmiany na gorsze na wodach i lądzie. Jesteśmy tu by je powstrzymać.
- Najlepiej by było zacząć od skrócenia jej o głowę - oznajmiła wskazując na dziewczynkę, jednak, aczkolwiek wyjątkowo niechętnie, usunęła się z drogi i odesłała trójkę mężczyzn, którzy trzymali ich dotąd na końcach swych mieczy.
- Nie chcę psuć chwili, jednak muszę zauważyć, że Nymph jest moją towarzyszką wybraną jako moja tarcza i doradca przez samych Odwiecznych, więc skrócenie jej o głowę musi chwilę poczekać. - odpowiedział kapłan - Jeżeli, Pani, chciałabyś dowiedzieć się więcej o naszej misji, sugerowałbym omówienie sprawy poza niechcianymi uszami.
- Nie wiem co gorsze, to że się z nią pokazujesz czy to że obrażasz moją załogę. - Arlene zmierzyła go kolejnym ze swoich pogardliwych spojrzeń. - Cokolwiek chcesz omawiać zostaw sobie na spotkanie z synem namiestnika. Ja nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Jeżeli jednak wasza tu obecność spowoduje jakiekolwiek szkody temu statkowi lub komukolwiek z osób na nim przebywających, nie będzie mnie obchodziło kim jesteście i kto was wezwał. Czy wyrażam się jasno?
- Jeżeli jego miłość, syn samego Namiestnika zechce obrać nas pod swoje skrzydła i stanąć po stronie bezpieczeństwa i zysku… obawiam się wasza miłość, że rozkazy płyną z góry. Mam rację? - zapytał Maik
Gdyby spojrzenie mogło zabijać…
- Ran zaprowadź ich do kajuty - warknęła do jednego z wciąż stojących w pobliżu mężczyzn. - Nie obchodzi mnie której, tylko żeby zniknęli mi z oczu.
Hassan uśmiechnął się ciepło do pani kapitan
- To niezwykła przyjemność robić z panią interesy. - powiedział do niej, biznesowo, i nie było w tym głosie sarkazmu.
- Miło było cię znowu spotkać - rzuciła Nymph, złośliwie.

Ran zaprowadził ich do bogato urządzonej kajuty, która spokojnie mogłaby zadośćuczynić nawet najbardziej wymagającym pasażerom. Nie brakowało w niej wygodnych foteli, dywanów, a nawet miejsce się znalazło na obraz przedstawiający szalejące podczas sztormu morze. Było także łoże, duże, nakryte haftowaną narzutą w kolorach Enary.
- Tak to ja lubię podróżować - oznajmiła Nymph wskakując na owe łoże i rozkładając ręce na bok. - Koński grzbiet jakoś do mnie nie pasuje…
- Nie mniej jednak nieźle sobie na nim radzisz. - rzucił lekko rozbawiony kapłan siadając w fotelu. - Mówisz więc, że masz historię z kapitan?
- Zatopiłam jej poprzedni statek - odparła ze śmiechem. - Chyba wciąż ma mi to za złe.
Hassan się zaśmiał, lekko.
- Cóż, nie zatop tego. Musimy dopłynąć na miejsce.
- Gdzież bym śmiała… - sądząc po spojrzeniu jakie mu posłała widać było iż ten pomysł przemknął jej przez myśl. - Poczekam jednak aż dotrzemy do stolicy. Nie mogę się już doczekać jej miny…
- Pamiętaj jednak, że musimy wrócić tutaj, a nie chcesz chyba końskiego grzbietu? - rzucił poważnie, choć cicho kapłan - A do naszej ochrony są potrzebni najlepsi. Czytać oni, więc… - chwila dramatycznej przerwy. - ...zatop jakiś piratów po drodze. Mogą być jeszcze przydatni, ci tutaj.
- Pomyślę nad tym - odparła. - Jednak wątpię by droga ponownie zawiodła nas do tego miasta. Łzy są bliżej Lef niż Endary. Kolejne filary będą pewnie po tamtej stronie krainy, a to wyklucza podróż statkami.
- Nie mniej, użyteczność. Mogą jeszcze swoją mieć, a szkoda by było ją tak łatwo porzucać, prawda? - zapytał Maik.
- Niby jaką? Mają nas dowieźć na miejsce i tyle. Nie sądzisz, że Arlene zdecyduje się dołączyć do wyprawy lub oddać swoich ludzi do pomocy? Nie ma mowy. Poza tym prędzej utopią ją i ten statek niż zgodzę się spędzić więcej czasu niż to absolutnie konieczne z tą pozbawioną poczucia humoru flądrą. - Nymph straciła nieco dobrego samopoczucia co objawiło się poprzez gniewne błyski w jej oczach, którymi z nagłą niechęcią zmierzyła Hassana. - Nie mów że ci się spodobała…
- Oh, moja droga Nymph, moja droga… myśl globalnie. Dla ciebie to jednorazowa przejażdżka, dla mnie możliwość wpływów… - uśmiechnął się drapieżnie - …poza tym, pomyśl, czy nie byłoby to zabawne? Jestem kapłanem Sylefa, na Odwiecznych! Są rzeczy które po prostu są w moim kodeksie postępowania. Tylko jednego mi szkoda… już na wieki będziesz w tej postaci, nie żal Ci, chociaż trochę?
- Jakoś określenie globalnie nie pasuje mi do tej idiotki - fuknęła na niego, wciąż zła. - Kto ci powiedział że zostanę w tej postaci na wieki? - Szczere zdziwienie zastąpiło ów gniew na chwilę. - To ciało będzie rosło i się starzało, a później zostanie zastąpione nowym o ile przetrwam całą tą wyprawę…
- A kryształ? Czy on nie daje nam życia? Czy tylko je przedłuża? - zapytał lekko skonfundowany kapłan, bo z wcześniejszej rozmowy coś kojarzył, że starzenie będzie wstrzymane i chronione, chyba że ostrze ożeni je z Taharą.
- Przedłuża, ale w końcu i tak się zestarzejemy… Nie mogę przecież wiecznie pozostać dzieckiem Hassanie… Kryształ pozwoli mi przeżyć może z dwieście, może trzysta lat nim uznam, że pora na zmianę. Dla ciebie ten czas będzie dłuższy, nawet znacznie dłuższy. Wieczne życie jednak…? Czy chciałbyś spędzić wieczność jako stary człowiek? Bo ja zdecydowanie nie.
- Coś czuję, że pora zająć się treningiem w sferze magii by i samemu odnowić kiedyś ciało… - stwierdził bardziej do siebie niż do niej - ...trudna to sztuka?
- Bolesna bardziej niż trudna - orzekła. - Najważniejszy przedmiot już masz - wskazała na jego pierś. - Będziesz jeszcze potrzebował nowego ciała, im młodsze tym lepiej. Nowej rodziny, która się tym ciałem zajmie nim osiągniesz odpowiedni stopień umiejętności posługiwania się nim. Później zostaje tylko cieszenie się nowym sobą. Trzeba jednak uważać i być gotowym na przeniesienie duszy w każdej chwili. Inaczej cykl zostanie przerwany i odwiedzisz Ogrody, tak jak powinieneś, jak robi to każdy śmiertelny.
- Czyli, innymi słowy, jest to przejęcie kontroli nad innym ciałem, tak? I co z przeniesieniem duszy? jak to działa?
- Musisz być wystarczająco silny by wyrzucić tą, która już tam tkwi. Niektóre są dość oporne i jest ryzyko że w razie niepowodzenia zostaniesz pozbawiony ciała bez możliwości wniknięcia w nowe. Potrzebujesz także ofiary - dodała z błyskiem w oczach. - Krwawej ofiary, kapłanie…
- Ciekawy to temat, opowiadaj dalej, najlepiej w szczegółach. - odpowiedział z uśmiechem Sylefijczyk.
- Może kiedyś, gdy na to zasłużysz - odparła. - Nie sądzisz chyba, że zdradzę ci wszystkie swoje sekrety gdy wciąż tkwisz w swej ślepej wierze? Hassanie, doprawdy…
- Więc mnie oświeć, pokaż mi ziarno prawdy w piaskach fałszu. - odparł.
- Może kiedyś - powtórzyła. - Gdy będziesz gotowy.
- Niech tak będzie. - stwierdził Hassan - Myślisz, że długo każą nam czekać?
- To zależy gdzie tym razem poluje ten dzieciak. Nie ma on zbyt wiele swobody więc gdy dostaje wolną rękę czasem ciężko go znaleźć. Czyżbyś się już zdążył znudzić moim towarzystwem?
- Wręcz przeciwnie. - odparł kapłan - Zastanawiałem się ile jeszcze mamy wspólnego, spokojnego czasu.
- Jak znam zwyczaje naszej drogiej pani kapitan - zaczęła, uśmiechając się przy tym - to mamy go całkiem sporo.
- Cóż, z tej krótkiej chwili którą ją widziałem, wnioskuję, że wiedzie smutne, zestresowane życie, nieprawdaż? - odparł rozbawiony.
- Zdecydowanie - zgodziła się z nim. - Wedle mojej oceny powinna sobie znaleźć jakiegoś idiotę do pary i spłodzić kilka cymbałków. Może wtedy zaczęłaby żyć jak normalna osoba zamiast zachowywać się jakby kij od szczotki połknęła. Takie jak ona sprawiają, że mam ochotę mordować - dodała z westchnieniem.
- Możemy to naprawić, może ktoś z naszych towarzyszy się skusi? - zapytał Maik.
- Czyżbyś miał coś przeciwko któremuś z nich? - zapytała ze śmiechem. - Nie byłoby łagodniej go zabić niż skazywać na kogoś takiego jak Arlene?
- Pomyśl, może zachowuje się tak jak się zachowuje, bo nigdy w życiu nikogo nie miała? - odpowiedział z uśmiechem lisa kapłan - Prawdę mówiąc bym się nie zdziwił.
- Możesz ją o to zapytać - odpowiedziała zadziornie. - Chciałabym zobaczyć jej minę.
- Oh, ja ją widzę dokładnie, a raczej dwie wersje. Bo są dwa scenariusze jej zachowania tłumaczące to kim teraz jest. - odpowiedział z zadowolonym z siebie uśmiechem.
Nymph miast odpowiedzieć przeciągnęła się i wygodniej ułożyła na łożu.
- Widzieć, a widzieć naprawdę to dwie różna rzeczy - mruknęła. - Może kiedyś sama ją o to zapytam.
- Podpuszczasz mnie bym ją uwiódł? - zapytał z uśmiechem Hassan.
- Byłoby wesoło. Miejsca na zabawę wam nie braknie, mogę nawet ewentualnie odstąpić wam łózko - obdarzyła go leniwym uśmiechem. - Ewentualnie…
- Naprawdę chcesz namieszać jej w głowie, co nie?
- Najwyższa pora by ktoś się na to odważył. Nie jesteś strachliwy, prawda?
- Tak, zdecydowanie mnie podpuszczasz… - zauważył rozbawiony kapłan - Zobaczymy, może wyląduję za burtę? - zaśmiał się.
- Widok wart obejrzenia. Może nawet pomogę ci dostać się z powrotem na pokład. Może - dodała złośliwie się uśmiechając co sugerowało iż w owym przypadku kapłan zapewne liczyć by musiał na własne siły.
- To ja się poświęcam, dla twojej dobrej zabawy a ty mi tak to odpłacasz? Niegodziwa… - odpowiedział kapłan udając oburzenie.
- Komplement z twoich ust wart jest każdych starań, kapłanie - wyszczerzyła ząbki do Hassana. - Stać cię jednak na lepsze.
- Wszystko w swoim czasie Nymph, wszystko w swoim czasie… - wyszeptał nimalże czule kapłan.
- Nie lubię czekać - odparła nadąsana.
- Mhm… - zaczął z uśmiechem kapłan - Więc mówisz, że chcesz bym cię głaskał po główce i mówił czułe słówka?
- Czy ja wyglądam jak dziecko? - zapytała z błyskiem w oczach.
- Cóż, użyłaś magicznego słówka. - odpowiedział z uśmiechem kapłan - O potężna!
- Trzeba będzie jeszcze trochę nad tobą popracować kapłanie, oj trzeba będzie - odpowiedziała, siadając. - Nie ma to jednak jak drobne wyzwanie by umilić sobie wieczność.
- Możesz zacząć już teraz, mamy sporo czasu. - odpowiedział jej wymieniony z nieschodzącym uśmiechem z twarzy.
- Taki niewinny - mruknęła w odpowiedzi, poważniejąc. - Taki młody - dodała wstając i podchodząc do miejsca, w którym siedział. - Szkoda byłoby marnować taką moc tylko dla chęci zabawienia się.
- Jak to mawiał stary Varges, zabawa jest jedną z technik odnowy Mocy. - zauważył kapłan przypominając sobie jeden z tych nieoficjalnych wykładów na których bywał jeszcze w czasie nauki w świątyni.
Odpowiedziała uśmiechem, lekkim, będącym ledwie uniesieniem kącików ust.
- Mam wrażenie, że nie o takiej zabawie myślał gdy wypowiadał te słowa - mówiąc sięgnęła po sztylet, który tkwił w pochwie przy pasie.
Hassan się zaśmiał, lekko, po czym zapytał z uniesioną brwią.
- A cóż to chodzi po Twojej pięknej główce?
- Zabawa - odparła, wydobywając sztylet. - Praca - dodała z drapieżnym uśmiechem. - Wiedza - dorzuciła, powolnym ruchem zbliżając ostrze do szyi kapłana.
- I myślisz, że tak łatwo oddam Ci swoją krew? - zapytał rozbawiony kapłan, lecz to rozbawienie szybko przeszło w drapieżność kiedy pochwycił jej dłoń i chwilę później obydwoje znajdowali się na podłodze.
- Singele este viata si o sa fie at meu… - wyszeptał fragment tekstu który przeczytał w księdze o magii krwi, a który tłumaczył się następująco “krew jest życiem i to będzie moje”.
Nymph roześmiała się, jednak nie brzmiało to właściwie, nie jak śmiech dziecka, na jakie wyglądała.
- Uczysz się - wyszeptała nie spuszczając z niego wzroku. - Powinieneś więc wiedzieć, że twoja krew już do mnie należy. Cóż znaczyć może kilka kropel dla zacieśnienia stosunków?
- Uczę się… i jeśli mnie nauczysz tego co zamierzasz zrobić to możemy obydwoje dać po kropelce… w imię dalszej współpracy oczywiście. - wyszeptał pochylając się lekko nad nią - Stoi?
Przez chwilę rozważała jego propozycję, czy raczej udawała że się nad nią zastanawia, jednocześnie korzystając z okazji i wolną dłonią dotykając jednej z żył na jego szyi.
- Kuszące - mruknęła. - Co jednak stoi na przeszkodzie bym zwyczajnie wzięła od ciebie to co chcę bez dzielenia się wiedzą?
- Cóż… - kapłan mruknął sięgając dłonią po swój sztylet i dotykając szpicem jej szyi wyszeptał - ...wezmę pierwszy i będę eksperymentował, a to może być bolesne, prawda? - wyszeptał.
- Bardzo - odpowiedziała, unosząc delikatnie głowę tak iż na skórze jej szyi pojawiła się kropla krwi w miejscu, w którym dotykało jej ostrze sztyletu. - Moja kolej...
Hassan delikatnie cofnął swój sztylet, acz nieznacznie i puścił jej dłoń która trzymała sztylet z uścisku nic nie mówiąc.
Nymph nie czekała z zadaniem mu rany, która wbrew swej wielkości, zabolała jakby wbiła ów sztylet aż po rękojeść. W ramach wynagrodzenia pojawił się zapach, słodki i kuszący. Pojawił się także lekki powiew mocy, który z każdą kolejną kroplą przybierał na sile oddziałując zarówno na ciało jak i na umysł. Opanowanie pragnienia by wziąć więcej i więcej było wyjątkowo trudne.
- Skup się na mocy, Hassanie - czuły, pieszczotliwy głos Nymph zdołał się jednak przedrzeć przez ową niemoc i pragnienia. Zdołał też nadać powiewowi kierunek, który spowodował, że to co widział zaczęło się zmieniać. Kajuta nabrała wyraźniejszych odcieni. Także jego wygląd oraz to jak widział Nymph uległo zmianie. Mimo iż oboje wciąż znajdowali się na podłodze, to jednocześnie stali nad sobą. Uśmiech na jej ustach był łagodny, uspokajający.


- Już lepiej? - zapytała głosem Nymph, który jednak nie brzmiał jak głos dziecka, a dorosłej kobiety.
- To.. interesujące. Czyżby obraz naszych dusz? Projekcja? - zapytał dochodząc do tego wniosku po półprzeźroczystości ich obu, która była wręcz namacalna.
- Nasze magiczne ciała - odpowiedziała. - To jak wyglądamy gdy pominie się ciało, jednak nie jest to naszą duszą. Ma przy tym swoje zalety - wskazała na ich ciała. - Jesteśmy poza czasem. To kosztowne i nie jestem w stanie utrzymać nas w tej formie zbyt długo, za dużo straciłam mocy przy okazji utrzymywania zapory, a to ciało nie ma w sobie dość magii by owe straty szybko nadrobić, jednak wystarcza na chwilę rozmowy.
- Forma magiczna? To nasuwa wiele pytań, jednak można je odłożyć na potem. Pytanie jednak pozostaje. Co zamierzasz?
- Pobawić się - odparła. - Skup się na otoczeniu i spróbuj znaleźć umysł, który nie jest ani twoim ani moim - nakazała.
Tak też zrobił, wziął uspokajający wdech przy zamkniętych oczach i skupił się. Następnie je otworzył i zaczął patrzeć inaczej na otaczające ich pomieszczenie.
Ściany zaczęły się zamazywać, tracąc swą stałą formę i zamieniając się w delikatnie falujące miraże. Nie dalej jak dwie kajuty od tej, w której znajdowały się ich ciała, wyczuł czyjąś obecność. Mężczyzna był młody, a jego myśli krążyły wokół dziewczyny, którą spotkał tego dnia w jednej z karczm. Była młoda i nawet ładna, jej obraz widoczny był w jego umyśle niczym portret, który jednak poruszał się i mówił, acz słów które wypowiadała nie było słychać.
- Widzę go, wyraźnie. - powiedział kapłan skupiając się na młodym mężczyźnie.
- Zmuś go więc by o niej zapomniał - poinstruowała go starsza wersja Nymph. - W jej miejsce umieść postać młodzieńca, wygląd wybierz sobie sam. Pospiesz się jednak, tracę kontakt z naszymi ciałami, a tego nie chcesz. Uwierz na słowo.
Hassan się skupił i delikatnie machnął ręką zmuszając obraz dziewczyny do przesunięcia się poza umysł młodzieńca i następnie sprawił, że ten obraz zanikł. W puste miejsce zaczął tkać młodzieńca o orlich rysach i krótkich blond włosach. Postać którą dobrze znał, był to jeden z młodszych mężczyzna, syn jednego z karczmarzy którego spotkał w swoich wędrówkach. Skupił się mocniej i osadził ten obraz w ramach umysłu młodzieńca.
- Co teraz? - zapytał.
Uśmiech na jej ustach nie wróżył niczego dobrego nieznajomemu. Postać, stworzona przez Hassana zamarła na jedno uderzenie serca, po czym wyciągnęła dłoń w stronę właściciela owego wspomnienia. Bliźniacza jego wersja pojawiła się na ruchomym obrazie, podając dłoń i zbliżając się do tamtego, a następnie przyciągając go mocniej do siebie. Ich wspólny pocałunek był długi i gorący, okraszony śmiechem Nymph.
- Teraz wrócimy do siebie i poczekamy aż wezwą nas przed jego oblicze. Koniecznie muszę zobaczyć jak zareaguje na pojawienie się kolejnego młodzieńca w jego życiu, tuż po owych ekscesach...
- Tak, zdecydowanie jesteś podła… - powiedział rozbawiony kapłan, dobrze wiedząc w jaką zakazaną ścieżkę magii teraz wkroczył… ale przecież nie było w tym nic złego. W imię wiedzy, w imię nauki, w imię władzy…
- Nymph… - powiedział rozbawiony - ...znajdź sobie człowieka bo zaczyna Ci odbijać. - po czym się roześmiał.
- Mam ciebie, czyż nie? - zapytała, jednak jej rozbawienie bryło bardzo krótko trwające. - Teraz wrócimy, a ty zadbasz o to żebym przeżyła ową zabawę - dodała znikając.
Kiedy wrócili do swoich ciał Hassan wstał i schował swój sztylet podając jej swoją dłoń, widok który jednak zobaczył nie był pocieszający. Zachwiało mu się przed oczami. Oboje stracili wiele krwi, a ona… ona i tak była już dość osłabiona. Ukląkł więc przy niej i położył dłoń na jej ranie szepcząc.
- Dobry Sylefie, prosimy Ciebie niech Twoja uzdrawiająca łaska płynie na nas, zasklepi rany i uzdrowi ciało, gdyż obydwoje straciliśmy wiele krwi nie wiedząc iż tak się to skończy. Proszę ja Ciebie o łaskę uzdrowienia, byśmy wierni tobie, wśród żywych, mogli kontynuować dzieło odnowienia filarów i zapieczętowania bramy na wieki.
Mówiąc to skupił dodatkowo swoją magię, by przepłynęła w części z niego na nieprzytomną Nymph.
Jakim cudem Sylef wciąż był przy nim, pozostawało pytaniem bez odpowiedzi. Wbrew wszelkim prawom, modlitwa Hassana przyniosła oczekiwany rezultat, lecząc nie tylko jej rany, ale i jego. Powiew, który temu towarzyszył był na tyle silny, że zdawało się iż cała kajuta za chwilę rozpadnie się na drobne kawałki, a wraz z nią i sam statek. Szczęściem był to powiew, który tylko dla kapłana był wyczuwalny.
- Było blisko - cichy głos Nymph mimo iż brzmiał niepewnie i słabo to jednak dało się w nim wyczuć rozbawienie.
- Cóż, pukanie do bram Ogrodów jest Twoją specjalnością. Oficjalnie odebrałaś mi tytuł pierwszego pukacza. - odpowiedział rozbawiony kapłan.
- Przynajmniej było zabawnie - odparła, ostrożnie siadając. Jej dłoń uniosła się i zaczęła wykonywać delikatne, okrężne ruchy w powietrzu. - Na wszystkie pomioty Darkara - zaklęła gdy nic się nie wydarzyło. - Będzie wesoło - oznajmiła wskazując na kałużę krwi, która uparcie tkwiła tam gdzie została rozlana.
- Jakiś pomysł co tym fantem zrobić? - zapytał kapłan widząc niewesoły obraz.
- Zawołać po służącego? - zapytała, szczerząc ząbki i wstając. - Magia tego ciała się wyczerpała i nie wróci przez czas jakiś więc o ile nie jesteś wyjątkowo dobry w iluzjach to trzeba będzie pobawić się w negocjacje.
- Nie mogę po prostu użyczyć Ci mojej mocy? - zapytał dla pewności Hassan.
Pokręciła przecząco głową.
- Lekcja druga, mój drogi kapłanie. Magia krwi kosztuje nieco więcej niż samą krew. Odbiera ci to, z czym się urodziłeś i nijak nie da się tego zastąpić. Jedyne co pozostaje to znajdywanie sobie naprawdę dobrze zapowiadających się magów twej dziedziny i przejmowanie ich ciał. To jednak ma też swoje limity.
- Co jeżeli nasączę moją krew mocą którą spuszczę do kielicha… - zamyślił się - ...no tak, inne dziedziny magii. My wycięliśmy mu kawał, a Sylef nam. Będzie wesoło.
Jak na zawołanie rozległo się pukanie do drzwi, które niemal natychmiast zostały otworzone.
- Jesteście wzywani przez… - głos mężczyzny zamarł, gdy wzrok jego utkwił w rozlanej krwi. - Co do stu demonów…?
- Jedna z metod wzmocnienia swojego ciała wiedzie przez zmuszenie go do szybszej odbudowy pokładów krwi w organizmie. - odpowiedział spokojnie kapłan - Praktykę tą, wędrowni kapłani Sylefa stosują od zarania dziejów. Średnio, spuszczam swoją krew raz na cztery do pięciu dni. Spuszczanie krwi stosuje się również w przypadku niektórych chorób… Nie wiedział pan o tym?
Mężczyzna wpierw długo przyglądał się kapłanowi, a następnie rzucisz szybkie, niechętne spojrzenie na jego towarzyszkę.
- Jej też puszczasz? - wskazał na zakrwawione ubranie Nymph.
- Jest moją towarzyszką, muszę mieć pewność, że nie umrze od pospolitych zranień, stąd i u niej puszczanie krwi. Muszę mieć pewność, że jej ciało jest gotowe do walki, a Pan uwierzy, czeka nas jej więcej niż byśmy chcieli.
Nymph uśmiechała się cały czas i kiwała głową co wyglądało nieco dziko i szalenie, gdyż jednocześnie trzęsła się cała starając stłumić śmiech.
- Się nie znam ale tego sprzątać nie mam zamiaru. Czekają na was w kajucie namiestnika, dwoje drzwi w tamtą stronę - wskazał kierunek, który idealnie pasował do tego, w którym znajdowała się ofiara ich żartu, po czym z głośnym trzaśnięciem, zamknął drzwi za sobą.
- To było… - zaczęła, jednak nie udało się jej skończyć ponieważ przeszkodził jej w tym spazmatyczny śmiech, który mógł się wreszcie wyrwać z okowów.
Hassan z kolei dziko się uśmiechał. Co prawda nie wierzył samemu sobie w historyjkę którą opowiedział, ale miała pewien sens. Po chwili uśmiech zszedł z jego twarzy.
- Nie każmy na siebie czekać. - powiedział do Nymph - Gotowa na akt drugi?
- Na akty zawsze jestem gotowa - odpowiedziała bynajmniej nie poważniejąc. - Chodźmy, zobaczymy jak zareaguje nasz drogi gospodarz - dodała kolejny raz wybuchając śmiechem, jednak kierując się przy tym do drzwi.
Kapłan wziął głęboki oddech i ruszył do drzwi odkładając śmiechy i chichy na potem. Najwyższa pora na akt drugi i zapewnienie przepływu statkiem na drugą stronę.
Drzwi do kajuty namiestnika były na wpół otwarte. Nymph, która szła przodem, bez ceregieli otworzyła je na oścież.
- Gard - przywitała siedzącego za ciężkim, dębowym biurkiem młodzieńca. - Słyszałam, że udały ci się dzisiejsze łowy karczemne, opowiadaj - rozkazała ze śmiechem, ruszając w jego stronę i siadając na brzegu biurka.
Młodzieniec wpierw zbladł jakby ducha zobaczył, a następnie spłonął takim rumieńcem, że swobodnie można by rzec że obmył sobie twarz krwią z owej kałuży, którą zostawili za sobą.
- Nymph… - ni to jęknął ni też się przywitał, a prędzej coś pomiędzy. - Co ty tu na pomioty Darkara robisz, ojciec będzie wściekły. Wciąż nie wybaczył ci tamtego statku… - przerwał gdy jego nieco spłoszony wzrok natrafił na towarzysza dziewczynki. - A to kto?
- Mój kochanek, podoba ci się? - zapytała z błyskiem w oczach, zerkając psotnie na Hassana.
- Hassan Maik mój panie. - powiedział kapłan podchodząc do Nymph i kładąc dłoń na jej ramieniu.
- Nastały mroczne czasy mój Panie. Jednak Odwieczni zdecydowali się interweniować by je zażegnać. Słyszałem, że odziedziczył pan po jego miłości Namiestnikow Enary dar bystrego umysłu. Czy możemy zająć chwilę?
- Czyż nie jest uroczy? - zapytała Nymph, kierując owe pytanie do syna namiestnika, który nie był najwyraźniej pewien czy spoglądać na kapłana, na jego towarzyszkę czy na blat biurka.
- Taaak… Znaczy nie, nie jest… - Dar bystrego umysłu najwyraźniej opuścił go na tą niezwykle ważną chwilę. - Tak, możecie zająć chwilę - powiedział w końcu opadając niemal bez sił na fotel.
- Dziękuję mój panie. - powiedział Hassan. - Wiem jak cenny jest wasz czas, więc przejdę do rzeczy. Darkar rośnie w siłę. Plamy na rzeczywistości krainy są wyraźne i niepokojące, jednak jesteśmy tu by zaradzić jego powrotowi. Moi współwybrańcy i ich towarzysze, w tym zwierzęcy, zostali obrani i wybrani do tego celu przez Odwiecznych. Jednak potrzebujemy pomocy mój panie. Tylko Tobie możemy zaufać w naszej misji. Jednym z jej kroków jest przedostanie do Kallyie, a nie możemy zaufać zwyczajnym żeglarzom rzecznym. Sprawa jest zbyt delikatna. Jeśli zawiedziemy, Wyklęty powróci, a jak dokonamy dzieła… jestem pewny, że Ci spośród Wybrańców którzy przeżyją, będą wdzieczni, być może nawet z co poniektórymi nawiąże się współpraca z Tobą mój Panie. Współpraca która będzie korzystna dla obu stron i zapewni wpływy i dobrobyt Enarze. Wpływy, które okażą się wielce pomocne, kiedy obejmiesz władanie nad Enarą.
- Nie mówiąc już o tym że zatopię ci ten śliczny stateczek jak się nie zgodzisz - dodała od siebie Nymph ze słodkim uśmiechem na ustach kładąc głowę na ręce kapłana, która spoczywała na jej ramieniu.
- Odwieczni… - jęknął młodzieniec. - Ojciec mnie za to zabije. Ilu jest tych waszych wybrańców? - skierował pytanie do kapłana.
- Czterech wybrańców i ich towarzysze, obrońcy. - odpowiedział kapłan. - Łącznie jest nas dziewięciu, nasze konie i trzech zwierzęcych towarzyszy. Niewielka ilość, ale sami w sobie stanowimy siłę. Jednakże nie jesteśmy żeglarzami mój Panie. I tylko wy jesteście w stanie nam pomóc.
- Dziewięć osób… - zdawał się kalkulować w głowie owe liczby, które mu podano. W końcu westchnął z rezygnacją. - Będziecie musieli zniknąć nim dotrzemy do stolicy. Załogę poinstruuję żeby nie wspominała o waszej obecności - przerwał spoglądając na Nymph. - Arlene także, mimo iż będzie pewnie sprawiać problemy i prędzej czy później poinformuje ojca. Wierzę jednak, że wtedy będziecie daleko.
- Wspaniale - klasnęła w dłonie dziewczynka, podnosząc głowę z ręki Hassana. - Ja i mój wybranek bierzemy tą samą kajutę w której czekaliśmy. Wpierw jednak trzeba tam nieco posprzątać - zerknęła na Hassana psotnie, a następnie przeniosła wzrok na ich gospodarza. - Trochę nabałaganiliśmy.
- Chyba nie chcę znać szczegółów - odparł młodzieniec, jednak odpowiedź są ozdobił uśmiechem.
- Oczywiście mój panie, będąc waszymi gośćmi jesteśmy do waszej dyspozycji. - Hassan ukłonił się lekko, - Być może mógłbym pomóc z Arlene? Nie mogę jednak dać pełnej gwarancji co do jej milczenia w naszej kwestii.
- Panią kapitan zostaw mi, kapłanie - odparł Gard.
- Jesteś pewien, że sobie z nią poradzisz? - zapytała Nymph, w odpowiedzi otrzymując stanowcze skinięcie głową. - Świetnie! W takim razie my sobie już pójdziemy i wrócimy przed wieczorem z pozostałymi. Odpływamy zaraz po tym jak wszyscy będą gotowi i rozlokowani.
- Moja wizyta miała potrwać nieco dłużej Nymph, nie możecie poczekać do jutra? - Grad zwrócił się z owym pytaniem do Hassana.
- Sprawy bezpieczeństwa krainy mój Panie. - odpowiedział Hassan - Im szybciej uporamy się z powrotem Wyklętego, tym szybciej spokój wróci na swoje miejsce i będziesz mógł się Panie cieszyć radością życia. Im dłużej czekamy, tym bardziej On rośnie w siłę, a na to pozwolić nie możemy.
- Widzisz… To tylko drobna przerwa i będziesz mógł wrócić do swojej zdobyczy - złośliwie rzuciła Nymph, co wywołało niemal natychmiastowy rumieniec na twarzy młodzieńca. - Poza tym, jak sam słyszałeś, jesteśmy do dyspozycji w trakcie podróży, prawda? - Mówiąc położyła dłoń na piersi kapłana, delikatnie gładząc ją palcami. - Wiesz gdzie nas znaleźć.
- Jesteś samobójcą, kapłanie - miast odpowiedzieć dziewczynce, zwrócił się do jej towarzysza. - Teraz zostawcie mnie samego, mam trochę listów do napisania, a wasza - tu wzrok skierował na Nymph - obecność nie pomaga.
- Zatem nie będziemy już niepokoić waszej miłości. - powiedział kapłan. Po czym poczekał aż Nymph ruszy przodem, po czym ukłonił się jeszcze gospodarzowi i razem z demonem w skórze dziecka ruszył w kierunku karczmy zebrać wszystkich. Rejs został zamustrowany.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 19-11-2015, 21:05   #30
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Siedzenie w karczmie i picie... W normalnych warunkach niezbyt to Twemowi odpowiadało, a w tych, zdecydowanie nienormalnych, nie miał na to wcale ochoty. Wolał - nie da się ukryć - rozejrzeć się po mieście i załatwić jakieś zapasy na podróż. Bez względu na to, jaki transport zdołają załatwić Hassan i Nymph, to raczej nie będzie to luksusowy statek z pełną obsługą.
- gdybym był potrzebny - powiedział - to głośno krzyczcie. Może usłyszę. A tak w ogóle to niedługo wrócę.
- Nivio! Chodź na spacer - powiedział do psa, który oderwał łeb od pustej niemal miski i z wyrzutem spojrzał w stronę swego pana. - Poszukamy ci coś do zjedzenia. Lub kogoś, w ostateczności.
Nivio dwoma machnięciami ozora wylizał miskę, po czym pospieszył za swym panem.
- Lorett zajmij się Kred’em pod moją nieobecność - głos Oren był ostry, rozkazujący. Nie spojrzała przy tym ani na swego wybrańca ani na wojowniczkę, oczekując, że żadne z nich sprzeciwu nie wyrazi. Tak też się stało.
- Pozwolisz, że ci potowarzyszę? - Zapytała Twema, ruszając w jego stronę.
- To będzie dla mnie przyjemność. Nivio też nie ma nic przeciwko temu.
Twem tworzył drzwi, przepuszczając przodem Oren i Nivia, który zwykle był za leniwy, by zamykać za sobą drzwi.
Oren odczekała, aż zrówna się z nią i psem, po czym ruszyli na zwiedzanie miejscowych sklepów.
- W czym problem? - spytał Twem, który jakoś nie mógł uwierzyć, że Oren poszła z nim chcąc rozprostować nogi lub kupić sobie jakąś błyskotkę.
- Czy zniszczyłbyś mnie gdybym o to poprosiła? - odparła pytaniem na pytanie.
- Przedtem ten zza rzeki, teraz ty? - Twem był nieco zaskoczony. - Jeśli chciałaś, by cię zniszczono, to chyba wystarczyło pozostać tam, przy moście i poczekać chwilę lub dwie. Ten Odrodzony, czy jak mu tam, załatwiłby to raz dwa.
- To nie takie proste. Zadanie, dla którego zostało stworzone, to ciało wciąż nie zostało wykonane. Nie pytam, czy zrobisz to teraz, a czy zrobisz kiedy o to poproszę.
- Jeśli twierdzisz, że to konieczne... Po ostatnim filarze nie będzie sprawy.
- Przed ostatnim filarem - sprostowała, obdarzając go delikatnym uśmiechem. - Dziękuję ci za to.
- Przed? - Twem spojrzał na nią z ukosa. - A dlaczego przed ostatnim? To nawet nie to, że ci nie wierzę, ale to dość dziwne. Stale mam wrażenie, że wśród naszych Towarzyszy ty jesteś najważniejsza.
- Nie jestem - pokręciła przecząco głową. - Każdy ma swoje własne zadanie do wykonania, każdy jest tak samo istotny. Rena i jej poświęcenie, Yura i jej śmierć. Każde dodaje swoje ziarno, które tworzy potęgę z jaką siły Darkara zostaną zmuszeni walczyć. Nie ma tu miejsca na wagę jednostki.
- A ty chcesz odejść przed załatwieniem ostatniej, zapewne najtrudniejszej sprawy?
- Nie chcę odchodzić - zaprzeczyła. - Jednak bez tego nie uda wam się odnowić ostatniego filaru.
- Skoro tak mówisz...- Twem nie ukrywał, że był pełen wątpliwości.
- Czy tak trudno uwierzyć w moje słowa?
- No, niełatwo. Jakby nie było, Odrodzony miał to samo życzenie.
- I miał do takiego życzenia powodu. Niszcząc mnie teraz zaprzepaścilibyście szansę na dokończenie misji, a Darkar odzyskałby moc, która we mnie tkwi oraz tę, którą odbierzecie strażnikom filarów. To wystarczy by mógł zawładnąć tą krainą.
- Ale przed ostatnim filarem sytuacja będzie taka sama. Z tym tylko, że wtedy będziesz mieć w sobie więcej mocy.
- Nie będzie. - Pokręciła przecząco głową. - Wtedy wszystkie pieczęcie będą dopełnione i jedyną rzeczą jaka pozostanie będzie pokonanie ostatniego przeciwnika - mnie.
- A będziesz się bronić? - zainteresował się Twem. - Bo chyba będziesz najpotężniejszym przeciwnikiem.
- Czy pytając cię o to, czy zgodzisz się mnie zniszczyć sugeruję chęć obrony swego istnienia? - zapytała.
- Nie. Pytałem na wszelki wypadek. Możesz na mnie liczyć. Chociaż przyznaję, że nie jestem zachwycony.
- Kred będzie się starał cię powstrzymać. Nie wolno ci mu na to pozwolić ale i nie wolno go zabić. Nie chcę także by dowiedział się o mojej prośbie. Jego reakcja mogłaby być nieprzewidywalna, a wciąż jest pod moją opieką.
- Nie będę o tym rozpowiadać na prawo i lewo - zapewnił Twem.
Nie wątpił, że reakcja Kreda mogłaby być... ciekawa.
- Zatem zawarliśmy umowę - oznajmiła przystając i podając mu dłoń. - Czyż nie tak ludzie przypieczętowują zawarte kontrakty? - zapytała z lekkim, niewinnym uśmiechem.
- W moim przypadku wystarczyłaby obietnica - stwierdził Twem, uściskiem dłoni pieczętując umowę.
- Przy kupnie konia należałoby jeszcze napluć w dłonie - dodał żartobliwie.
Wraz z chwilą, w której Twem dotknął dłoni dziewczyny, świat na kilka uderzeń serca zawirował i zbladł. Zupełnie jakby ktoś wsadził go w środek trąby powietrznej z tym, że tkwił przy tym pewnie na ziemi i nic nie latało mu koło głowy.
- Jakież to szczęście, że nie zajmujesz się handlem koni - oznajmiła jakby nigdy nic, Oren. Szczęściem dziwna sensacja zdążyła minąć dzięki czemu mógł dostrzec, że jego rozmówczyni mierzy go uważnym spojrzeniem szmaragdowych oczu.
- Ciekawe wrażenie - przyznał. - To zawsze się tak dzieje, czy zrobiłaś to specjalnie?
- Zapewne powinnam cię ostrzec - wbrew przepraszającej formie jaką przybrały jej słowa, nie słychać było w jej głosie pokory. - Bez tego nie byłbyś w stanie zranić tej formy. Od tej chwili dołączyłeś do istot, które są pod moją ochroną.
Twem skinął głową, ni to dziękując, ni to z uznaniem.
- Nawet tymi wspaniałymi sztyletami? To dlatego Kred mógłby cię zabić? Bo jest pod twoją ochroną?
- Nawet podarowane wam sztylety nie byłyby w stanie zniszczyć tego ciała. Uszkodzić - zapewne, ale nie zniszczyć tak jak jest to potrzebne. Teraz jest was dwóch i mam nadzieję, że uda mi się doprowadzić was bezpiecznie do końca tej misji.
- Też mam taką nadzieję. Ulegasz jakimś ludzkim... przyjemnościom? - zmienił temat. - Jakieś smakołyki? Słodycze? Coś dla oka, a nie dla ciała?
- Nie - odparła z uśmiechem. - Te przyjemności należą do was, ludzi.
- W takim razie nie kupię ci barwnej chustki, ani ciastka z dziurką. - Twem uśmiechnął się.
- Jestem jednak pewna, że Nivio ucieszyłby się z drobnej przekąski - odparła, po czym skierowała swe słowa do wiernego czworonoga. - Prawda? - zapytała, mierzwiąc sierść pomiędzy jego uszami.
- Nivio, szukaj rzeźnika! - powiedział Twem. - Tylko nic nie bierz. Poczekaj na nas.

Zakupy nie trwały zbyt długo. Kilkanaście minut później obładowany zakupami Twem, w towarzystwie Oren i (dzierżącego pokaźnych rozmiarów gnat) Nivia, wrócili do gospody.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172