Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2015, 10:15   #389
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Chris przeszedł przez Frontage Road równoległą do "Dwudziestki siódemki" jaką w kierunku bagien pomknął KITT. Budka telefoniczna wisiała na ścianie sporego kompleksu przy autostradzie mieszczącego jakiś motel, pizzerię i kto wie co jeszcze.
Zdjął kurtkę wieszając ją na krzaku stanowiącego część klombów na dziedzińcu kompleksu i w samych jeansach zbliżył się do telefonu.
Pająki-srajaki, kamery, podsłuchy, paranoja zaczęła udzielać się i jemu. Wszak w kurtkę typ z furgonetki mógł włożyć jakieś pluskwowe paskudztwo.

Wrzucił monetę i wybrał numer.
Po dwóch sygnałach odebrał jakiś zblazowany (sądząc po głosie) typ.
- Hallo?
- Hej Mark, dwie sprawy. Pierwsza - zapisz ten numer. - Podał numer budki telefonicznej widniejący na tabliczce przy automacie.

"Rozmowy z tym numerem - tylko szyfrowane połączenia, a szyfrowane znaczy tylko stąd. W tą stronę najwyżej kilkanaście sekund" - mawiała. Chris się na tym nie znał, potulnie stosował się do tego gdy zaszła potrzeba.

- Po drugie idź obudź Panią i niech oddzwoni.
- Wolałbym nie, przed ranem zaczęła ciemnieć. Zabije.
- Wiem Mark, widziałem. Ale ja cie zabiję jak ten telefon za kilka minut nie zacznie dzwonić. - Chris odłożył słuchawkę kończąc połączenie.
Usiadł na krawężniku i spokojnie czekał wystawiając twarz ku słońcu.
Telefon zaczął dzwonić, kotołak wstał i podniósł słuchawkę.
- Cattie? - spytał przekrzywiając głowę i przytrzymując w ten sposób słuchawkę między szyją a ramieniem. Jedną ręką wyciągnął do ust papierosa ze zmaltretowanej paczki, druga przypalił go benzynową zapalniczką.
- To ja, Mark. - głos był stłumiony, rozmówcę coś chyba bolało. - Nie była zadowolona, kazała się odpieprzyć. Mocno.
- Posłuchaj mnie uważnie Mark. - Bastet uniósł dłoń z papierosem i ścisnął palcami nasadę nosa masując ją lekko. - Idź tam jeszcze raz i powiedz na jaki numer dzwonię, bo zapewne tego nie zrobiłeś, prawda?
- Tak, ale...
- Skup się Mark. Idź i poproś by podeszła do telefonu.
- Ja... Ja...
- Tak, będzie "aj, aj", a nawet "ajajaj" jak tego nie zrobisz. - Chris na powrót odłożył słuchawkę i znów zaczął czekać, tym razem oparty o ścianę.

Czekał dłużej.
Telefon znów zaczął dzwonić.
- Czego? - warknęła zanim zdążył coś powiedzieć.
- Ukradli mi telefon i...
- Przykro mi, dobranoc.
Rozłączyła się.
Chris odłożył słuchawkę i odpalił kolejnego papierosa.
Zaciągnął się dymem.
Był spokojny jak oaza pełna tybetańskich mnichów, jak autobus spokoju.
Czy jakoś tak.
Znów dzwonek.
- Hallo? - spytał uprzejmie przykładając słuchawkę do ucha.
- Znalazłam ci rozwiązanie, taka jestem sprytna - jej głos ociekał cynizmem. - Idź kup nowy, do tego czasu rozmień pieniądze i dzwoń z budek... och na to już chyba wpadłeś?
- Portfel też mi ukradli, była grubsza zadyma.
- Któż śmiał napaść biednego małego kotka? Och co za źli ludzie!
- Nie wiem czy ludzie. Jeżeli wierzyć jednemu z chłopaków od Adriana to Pentex, Technokracja, takie tam typy. - Znów zaciągnął się papierosem.
W słuchawce zapadła cisza.
- Nic ci nie jest? - spytała po dłuższej chwili. Głos miała bardziej miękki.
- Jeszcze nie, ale za jakieś dziesięć minut to się zmieni. Mała jest spore szambo. - powiedział odwracając się do ściany i zakrywając lekko usta pod pozorem trzymania przy nich papierosa.
Stevie był mistrzem w budzeniu paranoi, mikrofony kierunkowe...
Psia mać, Chrisowi nie podobało się iż w ogóle zaczyna myśleć w ten sposób.
- To co grzebali wokół mnie wczoraj... to mógł być ten chłopak z Rozjemców Adriana, sprawdzali mnie. Choć równolegle mógł grzebać i ktoś inny. Sęk w tym, że jak zajumali mi komórkę, zaczęli grzebać wokół Ciebie. I wokół GR.
- Rozumiem.
- Uważaj i to mocno, przygotuj się na wszelki wypadek. Mogą kropnąć z grubej rury, to wysoka liga. Play-Off to dla nich norma.
- Przygotuję się na wszelki wypadek.
- Mocno się przygotuj Catt.
- Mhm, komórkę im spalić?
- Mhm, ale spróbuj ich wpierw lokalizować, tylko tak by nie wiedzieli skąd ją śledzą.
- Och! Będziesz mnie teraz uczył jak mam to zrobić cybernetyczny geniuszu? - Znów sarkazm i bitchavatar. Jeżeli informacja nią wstrząsnęła to już wracała do równowagi, lepszych symptomów nie można było sobie wymarzyć.
- Poblokuj moje karty kredytowe...
- Och! To z przyjemnością! Mogę częściej?
- ...i daj znać do Suicide...
- Koncert życzeń.
- Niech dwóch chłopaków akurat wolnych i Doug podjadą pod Starbucksa na - Chris podał lokalizację miejsca zadymy. - Niech młody weźmie mój paszport i moje zapasowe kluczyki, on jeden wie jak odblokować zapłon.
- Motor też zgubiłeś?!
- Skarbie, skupmy się dobrze? - Kotołak zaczął masować skroń. - Najpewniej tam stoi. Daj mu ten numer, niech go nie używa ale ma przy sobie. - Podyktował kontakt do Wypłosza po czym trzymając fajka w zębach zaczął ścierać go z ramienia. - Czy motor będzie tam czy nie - niech potem jadą na najbliższy posterunek policji będący przy Hilleach Gardens. I jak jestem na jakichś kamerach w kompleksie przyautostradowym przy wylotówce dwudziestki siódemki przy Hilleach Gardens, to niech mnie nie będzie.
- Tak?
- Powiedzmy, że nie wyglądam wyjściowo.
- Zastanowię się - mruknęła. W tle słyszał jakieś cichsze polecenia, chyba kazała działać Markowi w jakiejś kwestii. - To wszystko?
- Nie.
- No to pa.
- Cattie... - Zaciągnął się ostatni raz i zgasił papierosa na ścianie. - Cisza w słuchawce sugerowała, że nie przerwała połączenia.
- Daj policji anonimowy donos, próba ciężkiego pobicia na Saint George, między King Arthur a King William, przy międzystanowej dwudziestej siódmej. Wykalibruj to tak by byli za jakieś pięć minut z interwencją.
- A jak będą za dziesięć minut.
- Lepiej by byli za pięć, pa.
Nie pożegnała się, odłożyła słuchawkę.
On też.

Wolnym krokiem podszedł do kurtki i na powrót ją nałożył, po drodze klnąc gdy nadepnął bosą nogą na jakiś porzucony kapsel. Pogwizdując lekko skierował się wzdłuż Frontage, na południowy zachód, w kierunku miasta i pobliskich slamsów w Hilleach Gardens.
Idąc leniwym krokiem starał się kontrolować czas, nie za szybko, nie za wolno.
Zastanawiał się co będzie jeżeli nie znajdzie ofiar w ciągu pięciu minut.


Na próżno, byli tam.
Kilku latynosów stanowiących blisko dziewięćdziesiąt procent tutejszej populacji. Dwóch siedziało na krawężniku, kolejny pociągał z butelki po wodzie mineralnej, ale mętny żółtawy płyn sugerował, że zamiast aqua vita "królowie życia" raczyli się raczyć jakimś tutejszym bimbrem.
- Cześć karaluchy - Chris rzucił z pogardliwym uśmiechem gdy się zbliżył. Wcześniej patrzyli na niego zaciekawieni, wyglądał wszak jak ostatni obdartus.
- Spytałbym która godzina, ale wcześnie jeszcze. Chyba nie zdążyliście jeszcze ukraść żadnego zegarka. - Miał nadzieję, że mówią po angielsku.
Siedzący patrzyli na siebie lekko zszokowanni, choć ten stan mijał szybko przechodząc w furię. Stojący chciał coś powiedzieć unosząc przy tym butelkę i wskazując kotołaka palcem dłoni w jakiej ją trzymał.
- Nienienienienie! - Bastet pokręcił głową. - Ja preferuję whiskey. Szczyny twojego psa proponuj swojej matce, brudasie.

Skoczyli na niego momentalnie, on zaś zaczął uskakiwać starając się kluczyć by trzymać ich na dystans, na dłuższą metę nie miał na to jednak szans. Nie z trzema. Gdy już go dopadli i rozpoczęli właściwą część zabawy, przez pierwszych kilkanaście ciosów utrzymywał się na nogach broniąc się nieskładnie aby nie za szybko zaczęli go masakrować na glebie. W pewnym momencie jednak mocne uderzenie w brzuch zgięło go wpół, a soczysty kop w twarz dopełnił dzieła.
Na asfalt prysnęła szeroka smuga krwi z rozbitego nosa.
Przyskoczyli wszyscy razem i zaczęli kopać leżącego. Środkowoeuropejscyi imigranci podobno nazywali to jakoś w stylu “Obereck s’Pchytoopem”, czy jakoś tak. Latynosi podobnie jak Chris nie znali polskiego jednak intuicyjnie radzili sobie świetnie.
Kotołak zwymiotował gdy jedno ze szczególnie mocnych kopnięć trafiło go w okolice wątroby, raczej poczuł niż usłyszał, że coś trzasnęło w żebrach.
Przyjął pozycję embrionalną chroniąc głównie brzuch i twarz, choć też bez pełnego sukcesu. Na lewe oko już właściwie nic nie widział opuchlizna rosła momentalnie.
Pięć minut o ile dobrze wyliczył minęło w okolicach zerwania się gnojków z krawężnika, lecz radiowozu nie było widać.
Albo gliniarze zwlekali po przyjęciu zgłoszenia, albo…
Ech, uroczo dowcipna z niej czasem dziewczyna...
Zaczęli już wolniej ale bardziej metodycznie kończyć zabawę. Jedno mocne depnięcie z góry w nerkę sprawiło, że Chris zawył i odchylił się odruchowo. Stracił przez to desperacko trzymaną kurczową gardę, a jeden z tych Jesusów czy innych Javierów czy Chico tylko na to czekał. Kolejny kop w twarz rozwalił prawy łuk brwiowy, Bastet zasadniczo przestał już cokolwiek widzieć.

Usłyszał za to (w końcu!) policyjną syrenę i krzyki zapewne wysiadających z wozu policjantów, od strony King Arthur.
Napastnicy w pierwszej chwili zamarli zaskoczeni, wszak patrole tu były bardzo rzadkie a żaden z tutejszych przecież nie zadzwoniłby ze zgłoszeniem. Zrzucili wszystko na karb solidnego pecha i puścili się wariackim biegiem pomiędzy niskie domki okolicznego sąsiedztwa profesjonalnie rozbiegając się w kilku kierunkach.
Chris splunął krwią i resztkami wymiocin, otarł posokę płynącą mu z rozwalonego łuku brwiowego na niezapuchnięte oko.
Jęknął gdy zobaczył gliniarzy.
Co było nie tak z tym światem?
Co było nie tak z tym dniem?
Policjanci również byli latynosami.

- Napadli - wystękał, chwiejnie podnosząc się na czworaki - Portfel, komórka, broń, wszystko zabrali.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 17-11-2015 o 10:50.
Leoncoeur jest offline