Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2015, 13:25   #396
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację
Hialeah Gardens Police Department
Kocie dary wielokrotnie ratowały Chrisa z opresji lub pomagały przełamać “pierwsze lody” w kontaktach ze śmiertelnikami, a czasem i z niektórymi nadnaturalami w Miami. Tu aura kociej magii wystarczyła aby wzbudzić w patrolu litość i ograniczyć pytania wybawców z opresji do minimum. Co prawda trochę przedobrzył, bo gliniarze przejęci lekko soczystym wpierdolem jaki kotołak obskoczył od ‘złodziei’, chcieli prawie na siłę zabrać go do szpitala. Dopiero solenne zapewnienia, że zasadniczo trochę boli, ale nic mu nie jest i większe manta obrywał od swej świętej pamięci babci, poskutkowały przewiezieniem go na komisariat.

Nie było jednak zmiłuj i swoje odczekać na posterunku musiał siedząc z gazą przyciśniętą do czoła, dzięki czemu krew nie zalewała mu oka i cokolwiek widział. Gdy przyszła jego kolej na składanie zeznań, oficera bardzo zaciekawiła kwestia ukradzionego pistoletu półautomatycznego typu Beretta. Wprawdzie Floryda charakteryzowała się jednymi z najliberalniejszych praw stanowych dotyczących broni osobistej - to pewne pytania paść musiały. Chris bez mrugnięcia okiem wyjaśnił, że niósł uszkodzonego gnata do rusznikarza, bo przecież normalnie ani pomyślałby o tym żeby z pistoletem po ulicy chodzić. Oficer obrzucił wzrokiem porwaną kurtkę motocyklowego gangu, ale robienie go w konia przełknął godnie, wszak dowodów na zadawany mu kłam nie miał, a i samo chodzenie z bronią ukrytą zakazane nie było. Jedynie temperatura przesłuchania spadła o dobre kilka stopni i kolejne pytania stały się bardziej upierdliwe.
Kłopot z potwierdzeniem danych wobec utraty dokumentów był tylko teoretyczny. Oficer nawet nie pytał czy Chris jest notowany, potwierdzenie tożsamości za pomocą odcisków palców zarządził od razu. Cóż za niespodzianka, nie mylił się. Przesłuchiwany oczywiście notowany w policyjnej bazie był (żeby raz!), choć ku zawodowi policjanta (mógłby przecież radośnie pociągnąć temat broni osobistej) - był on niekarany.

Zanim jednak do tego doszło i wyniki daktyloskopii wylądowały na biurku, kotołak drzemał w poczekalni czekając na sprawdzanie tożsamości. Wtedy to na posterunek wpadł Doug przytomnie zostawiając wsparcie (Steva i Colina, największych gabarytowo sukinsynów z Cheshirers) na zewnątrz. Tak jak brat go prosił przybył z paszportem basteta który ten uczynnie zaniósł dyżurnemu.
W podziękowaniu nagrodzony został soczystą wiązanką i okraszonym kilkoma epitetami pytaniem czemu nie powiedział, że dokumenty lada chwila będą i zawracanie dupy z daktyloskopią nie jest potrzebne. Znów się ochłodziło, zaświadczenia zgłoszenia kradzieży komórki, pistoletu, kilku dokumentów i kart kredytowych Chris jednak w końcu otrzymał.
Gdy uprzejmie poprosił jeszcze o kartkę papieru i długopis kazano mu spieprzać, choć rzeczone fanty dano dla świętego spokoju.


* * *

- Jedziemy do Suicide? - spytał Doug, gdy wyszli na zewnątrz i podeszli do obu wielkich bikerów stojących przy motocyklach.
Okazało się, że maszyny są trzy, Chris ucieszył się widząc, że pod starbucksem nie stracił do tego wszystkiego jeszcze środka transportu.
- Nie, muszę jeszcze załatwić parę spraw, a się śpieszę. - Chris pokręcił głową i skrzywił się, bolało.
- Popieprzyło cię? Jakich spraw, spójrz jak ty wyglądasz, przecież ty się ledwo na nogach trzymasz.
- I o to chodzi! - Chris błysnął czerwienią zębów w uśmiechu, w jedynym widocznym oku pokazał się triumfalny błysk.
- Dobra, Steve, bierz go na motor, majaczy. - Colin postanowił przerwać ten absurd.
- Zostawcie mnie. AuaaAA!! - wydarł się kotołak, gdy oba wielkoludy chcąc unieść go naruszyły ulotne status quo jego zmaltretowanych kości, mięśni i organów wewnętrznych.
- W bankach, urzędach, wszędzie kolejki - wyjaśnił masując lekko żebra gdy go jednak puścili. - Muszę kartę telefoniczną zduplikować, karty bankomatowe. Krwawię, śmierdzę, prawie nie żyję, kto mi każe w kolejce czekać.
- No coś w tym jest. - Colin kiwnął głową.
- Jak wcześniej nie wyciągniesz kopyt w tym stanie. - Doug był bardziej sceptyczny.
- Z pewnością wyciągnie jak spróbuje twierdzić, że jedzie na swoim motorze. Sam go wtedy zajebię. Jedź jego maszyną Doug ja wezmę go na Leslie. - rzekł Steve zakładając kask.
Bastet nie oponował.
- Gdzie najbliższy Driver License Office? - spytał.
Sam nie myślał w aktualnym stanie zbyt prędko.
- Tu w Hialeach, obok autostrady, tuż przy wylocie na bagna obok 138 północno-zachodniej - przytomnie odpowiedział za to Doug.
- Chris, po drodze będzie chyba miejsce gdzie cię obili. - Steve wyłamał sobie lekko palce. - Skoczymy?
- Nie, nie ma czasu, a tamtym chłopakom powinienem podziękować.
Colin spojrzał na pozostałych i niedwuznacznie pokręcił palcem przy skroni.
- Musisz się położyć Chris. - Potężny jednooki biker zgodził się z diagnozą kumpla. - Koniecznie.
Kotołak zbył to.
- Wypłoszowi obiecałem, że jak najszybciej podjadę do Adrianowej ekipy. Doug tu masz upoważnienie, skocz wyrobić mi duplikat prawka, zabierz tymczasowy dokument potwierdzający wyrabianie dokumentu i podrzuć do Sweet. My skoczymy do AT&T i do banku.
- Ok brat. - Doug wsiadł na motor i założył kask. - To ty masz prawko? Co za debil ci dał? - rzucił odwracając się tuż przed tym zanim ruszył. Wyciągniętego palca kotołaka już nie zobaczył.

Sweet Suicide
Plan Chrisa nie powiódł się w pełni.
Jeżeli chodzi o punkt operatora AT&T kolejki prawie nie było i kartę z odnowionym numerem komórkowym załatwili zatem szybko. Schody zaczęły się w banku gdzie z miejsca pokrwawiony i obszarpany Chris został wyrzucony za drzwi. Wprawdzie gmach Bank of America przy Flagler Street był zaledwie dwie przecznice od Suicide, to Chris uparł się i Steve z Colinem znów zaczęli rozpatrywać wsadzenie go siłą na motor by zawieźć do klubu.
Awantura nabierała na mocy i lada chwila mógł zainteresować się tym patrol policji, przed bank wyszedł nawet jeden z managerów grożąc wprost zadzwonieniem po interwencję.
Chris prychając jak kot obrażony na cały świat odwrócił się na pięcie kierując się do motocyklów. Prawie zabijając się przy tym na szerokich schodach.

W Klubie przy barze siedzieli grając w karty: jak zawsze rozsiewający klimat angielskiej arystokracji Winston, oraz Jackson, Patrick i Harvie. Fanny stał/a za kontuarem przymierzając się do malowania paznokci. Krytycznie wybierał/a odcienie, zazwyczaj to trwało.
Przy scenie, otyły “Fat” Clarckson siłował się z głośnikami.
Wszyscy widząc w jakim stanie wchodzi Chris zaniemówili i zamierając w bezruchu śledzili tylko swego vice chwiejnym krokiem kulającego się do schodów. Tylko Patrick wyłamał się wykorzystując sytuację i zaglądając w karty Winstonowi. Oprócz Patricka nie zwróciła na wejście basteta uwagi również ruda dziewczyna siedząca przy jednym ze stołów, a właściwie drzemiąca na nim z głową na blacie. Kotołak machnął tylko ręką, że na razie nie chce o niczym gadać i zaczął wspinaczkę po schodach. Był wkurwiony sytuacją z bankiem do tego stopnia, że całe towarzystwo siedziało w ciszy i bezruchu, nie próbując oferować pomocy. Żywiołów wszak budzić nie należy. Steve i Colin podeszli do baru cicho wyjaśniając sytuację reszcie.

Chris po wejściu do swego pokoju położył na biurku duplikat karty sim, papierosy, zapalniczkę, poniszczone sygnety i teczkę z dokumentacją przyjęcia zgłoszenia policyjnego, po czym od razu skierował się pod prysznic nawet nie zdejmując dżinsów i kurtki. Ciepła woda spływając po nim zaczęła mocno czerwienić brodzik, a on stał tak przez dłuższą chwilę nawet się nie poruszając.
Najpierw zdjął podartą kurtkę i oczyścił ją nieco po czym rzucił na kosz do prania, w końcu zaczął zdejmować dżinsy. O mało się przy tym nie zabił stojąc w śliskim brodziku, a kilka ran, obić i stłuczeń odezwało się palącym bólem. Spod gorącej strugi wyszedł dopiero po piętnastu minutach nie zawracając sobie głowy ręcznikiem. Skierował się do pokoju ale jeszcze w łazience jego mięśnie nabrzmiały a skóra zaczęła porastać mu futrem. Koło łóżka zwalił się już jako ogromna kocio-ludzka hybryda. Zwinął się w kłębek i leżał tak przez kwadrans jak zmięta i wypluta włochata szmata.

Wkrótce później owinięty w ręcznik siedział przy biurku grzebiąc wśród telefonów w szufladzie biurka, w końcu wyjął jeden i włożył do niego kartę SIM. Odpalił laptopa zgrywając kontakty z niego na komórkę z bakupu poprzez łącze USB. Zdał sobie sprawę, że kilka kontaktów stracił bezpowrotnie i to nie tylko do “Rozjemców”. Uaktualnianie kopii zapasowej kontaktów raz na tydzień albo i rzadziej w końcu zemścić się musiało.
Wstał i przeciągnął się, po ranach i obiciach nie pozostało ani śladu, ubrał się w czyste rzeczy i po chwili wahania wziął podarta i mokrą kurtkę. Myślał, że najgorsze za nim.
Mylił się.


* * *
    • - Chris, zajrzyj na chwilę. - Usłyszał głos wuja, prezydenta Cheshirers, gdy mijał jego uchylone drzwi.
      Westchnął.
      Wszedł.
      - Słyszałem o “Marchewie”, co masz zamiar z tym zrobić?
      - Nie wiem, później. Mam masę roboty.
      - Masz. Musisz to ogarnąć.
      - Mam przeliterować? Mam masę roboty, nie mam teraz czasu.
      Shaun rąbnął pięścią w biurko.
      - Do kurwy nędzy Chris, ogarnij się! Słyszałem, że sprawa jest poważna, a jeszcze w całym mieście dom wariatów. Ty zaś będziesz popieprzał gdzie pośle cię ten frajer z Indian Creek? Chłopaki cię potrzebują.
      - Shaun, to co grozi nam przez Marchewę i ból dup mundurowych w całym mieście, jest niczym przy…
      - Jest ważne o tyle, byś pokazał zaangażowanie.
      - Wszyscy chcą mojego zaangażowania. - Chris odchylił się w fotelu i bezsilnie spojrzał na sufit.
      - Ale nie wszystkim jesteś je winny tak samo.
      - Zajmę się tym. - Kotołak podniósł się ciężko. - Ale naprawę liczę, że nie zostawisz wszystkiego na moim łbie wujek.
      - Jest bardzo źle?
      - W skali od 1 do 10?
      - Mhm.
      - Pierdyliard. - Chris skierował się ku drzwiom. - Zadzwonię do Amandy, zobaczymy co ustaliła.
      - Po śmierci Keitha robiłeś wszystko by nie zająć jego miejsca, w prezydenturę wrobiłeś mnie. To teraz będziesz robił co każę, zajmij się sprawą Marchewy. Chcesz przy tym lizać dupę wilkowi - proszę, wykaż się w takim razie większą kreatywnością w organizacji czasu.
      Chris trzasnął drzwiami.

* * *
    • Na ekranie przewijały się informacje jakie udało się skompletować względem Electronic Inc. Nie było tego dużo, to była jakaś pieprzona twierdza i to nie tylko jako budowala. Informacyjnie też.
      Telefon wyrwał go z zadumy.
      - Hallo?
      - Dzwoniłam do ciebie wcześniej, komórka padła? - pantera miała coś takiego w głosie, zmysłowość?
      - No coś w tym stylu. - Chris nie ciągnął tematu. - Miałem do ciebie dzwonić, co z Marchewą? Dobre wieści?
      - Tak i nie, dwie info, która najpierw?
      - Dobra, bardzo dziś potrzebuję dobrych info Amanda.
      - Zaczyna kontaktować. Wiem gdzie rwał tą laskę co go naćpała. Cafe 27’ North US Hwy 27, Weston. Potem biała plama. Przypadkiem słyszałam jak lekarz mówił policjantowi, że w różnych szpitalach pojawiło się parę przypadków z taką amnezją. Też z halucynogenami i też od jakiegoś momentu. I gadali o jakieś Pani czy Królowej.
      - Świetnie, dzięki.
      - I tu dobre wiadomości się kończą. Dowody są niezbite, nie znajdziesz czegoś uniewinniającego to Kevin skończy w więzieniu. Innego wyroku nie przewiduję.
      - Czyli jest źle.
      - Tak.
      - Chwilowa niepoczytalność?
      - Marna linia obrony.
      - A jakby udowodnić, że ktoś go naćpał celowo?
      - Zobaczymy, kombinuj.
      - Dzieki kotku.
      - Mrr, weź sobie urlop, podobno latasz po mieście jak kot z pęcherzem.
      - Musiałbym szefa zmienić, przy tym urlopów nie przewiduję. Do zobaczenia.

* * *
    • Przy schodach ktoś złapał go za rękę.
      - Chris, dasz mi pięć dych? - Około siedemnastoletnia wyzywająco ubrana dziewczyna zrobiła słodkie oczy.
      - Nie mam Eileen.
      - Przestań pieprzyć, no daj, mamy dziś wyjście.
      - Co znowu za wyjście.
      - Naaa… no, na… do ZOO! Wieczorem idziemy z Tilda i Moniką do ZOO.
      - ZOO jest wieczorem zamknięte.
      - To będziemy musiały coś wymyślić, no nie bądź sknera.
      - Kiedy naprawdę nie mam!!! - Kotołak wrzasnął na młodszą siostrę. Wspomniał wizytę w banku.
      - Ale z ciebie menda, pójdę na róg ulicy, może ktoś mi da!
      - Raz, dwa, trzy…
      - Nienawidzę cię!
      - … cztery, pięć, sześć…
      - Zwołam wszystkie koleżanki i będziemy gwizdać na waszym sobotnim koncercie.
      - … siedem, oś… hę? Przecież was tam nie wpuszczą, niepełnoletnich.
      - Gnida!, Przebrzydła…
      Chris przejechał dłonią po twarzy.
      - I tak nigdzie nie pójdziesz, przez kilka dni bądź albo tu albo w domu, bez łażenia po mieście.
      - Chyba cię po…
      - Siostra, możesz oberwać, polowanie mogą na mnie robić, schizole mogą wziąć na celownik ciebie żeby mi dowalić w ten sposób. Nie będziemy ryzykować. I będziesz mieć na oku Colina.
      Wyprostowany środkowy palec prawej reki prawie wybił mu oko, tak blisko pod nos mu go podsunęła.
      - Zajmiesz się bratem do cholery albo wyjdę z siebie! Gnojek musi też być pod okiem, gdzie on jest w ogóle?
      - W garażu, z Madem.
      - W garażu, z Madem… no pięknie.
      - Dasz te pięć dych?
      - Kilka dni bez wychodzenia, będziesz miała na oku brata.
      - Pierdo…
      - Paryż.
      - Słucham?
      - Paryż.
      - Mało.
      - Dla tych dwóch lafirynd z którymi się kręcisz też i nie przeginaj.
      - I jak mam albo w domu albo tu, to będziemy mogły zostawać tu wieczorem na imprezach.
      - Zapomnij. Nalot policji, niepełnoletnie w lokalu, będzie rzeź.
      - Ty albo chłopaki coś wymyślicie.
      - Jezu, dobra, niech ci będzie do jasnej cholery.
      - Braciszkuuuuu...? A zaprosisz Ajita? - Uśmiechnęła się rozmarzona.
      - Zwariuje. Po prostu zwariuję.

* * *
    • Na parkingu przed klubem stali we trzech i patrzyli na motocykl Chrisa.
      - Dasz radę sprawdzić czy mi nic nie podrzucili w maszynkę Mad? Nie wiem, podsłuch? Lokalizator? Zdalnie detonowana bomba?
      Mad i Doug cofnęli się odruchowo.
      - Tu nie, trzeba by do warsztatu i na części rozłożyć.
      - Byłbym wdzięczny. A tymczasem, któryś z was pożyczy mi maszynę jak w mojej będzie dłubanina?
      - Słyszałeś coś Doug?
      - Nieeee, to tylko wiatr Mad.
      - Dzięki chłopaki, po prostu dzięki. Mamy coś zapasowego?
      - Kaszlak stoi wolny.
      - Kaszlak?
      - Tuningowaliśmy go trochę, jest cichszy, wygląda… ehm, trochę lepiej.
      - Kaszlak?
      - Albo ten skuterek co twój młodszy brat na nim pyka. Zawsze wybór nie?
      - Kaszlak…
      - Stary dobry motocykl, wiesz przecież że ma duszę.
      - Taaaak, o tak. Wiem. Doug, załatwiłeś papier?
      - Yup, tylko jest problem, on tylko z dokumentem tożsamości ważny, a twój paszport zgubi…
      - Nie wkurwiajcie mnie już dziś, bardzo proszę.
      - Ok, trzymaj. choć jak patrol będzie wredny to i tak cię zatrzymają na dłużej by posprawdzać.
      - Kiedy Driver Licence nowa będzie?
      - No patrz Mad, jaki niezdecydowany. Raz mówi “nie wkurwiaj mnie więcej”, zaraz potem o takie rzeczy pyta… “Tok urzędowy został uruchomiony” Chris.

* * *
    • Kotołak ciężko usiadł przy barze.
      - Nalej mi Fanny jednego proszę.
      - Nie martw się tak Chris, dzień jeszcze młody.
      - Tego właśnie się boję. - Bastet wychylił pięćdziesiątkę - Zszyjesz mi kurtkę?
      - Za buziaka to nie tylko zszyję i nie tylko kurtkę koteczku. Ale sam widzisz. - odpowiedział/a wymownie wskazując wzrokiem na lakier jakim malował/a paznokcie.
      - No tak, a później?
      - Później to muszę skoczyć w parę miejsc. Weź Chris znajdź se krawcową.
      - Będę musiał. - Spojrzał ku stolikom, gdzie rudowłosa dziewczyna już nie drzemała, tylko siedziała przygarbiona. Kogoś mu przypominała. - Wcześnie dziś otworzyliśmy?
      - Aa, nie. Od Teda wczoraj po południu przyjechała, podobno sam chciałeś. Mówiłeś, że masz masę roboty to nie dzwoniliśmy, a ty nic nie mówiłeś o co z nią chodzi. Poszła przed północą, powiedzieliśmy, że z rana pewnie wpadniesz jak w nocy cie nie będzie. To wróciła z ranka i o, siedzi.
      - A już kojarzę. Boże, czemu wszystko na raz.
      - Nowa do agencji?
      - Nie, na kelnerkę. Wieczorem powiedz Ginie by pojechała do TeddyB.
      - Aaaa, transfer. Paru gości będzie niepocieszonych.
      - Lionel się ucieszy, mniej spermy ze ścianek w kiblu będzie musiał zmywać. A kogo przyprze to zamiast Ginie usta wypychać nad pisuarem, zniżkę weźmie od nas i skoczy do Heat, kasę im nabić.
      - A to też jakiś pomysł.
      - Zanim pojedziesz pokaż jej tu wszystko i wytłumacz co ma robić.

      Wstał od baru i podszedł do stolika. Usiadł okrakiem na krześle postawionym tył na przód.
      - Ca va?
      - Ca va bien, et Toi? - lekko się uśmiechnęła.
      - No i tyle mojego francuskiego. Mia, dobrze pamiętam?
      - Tak.
      - Co tak wcześnie, zajęć na studiach dziś nie masz?
      - Dziś nie, a wczoraj mówili, że może rano Pan będzie.
      - Chris.
      Kiwnęła głową.
      - Wiesz co tu będziesz robić Mia?
      - Teddy mówił, że gang…
      - Klub, klub motocyklowy.
      - Mhm, że gang jak on to ujął? “Kręcą się wokół wszystkiego co ma związek z cip…”
      - Nie kończ, tak, coś w tym stylu. Prochy to bagno, na punkcie broni federalni mają fioła, a z seksu jest niezła kasa. Legalnie. No powiedzmy.
      - To ja już pójdę.
      - Hm? - nie poruszył się widząc jak wstaje i się zbiera -To po co w ogóle tu przyszłaś wczoraj i dziś?
      - Teraz już nie wiem. Starczy mi propozycji tego chorego pojeba. Pieniądze to nie wszystko. Do widzenia.
      - To trzymaj się dziewucho. - Wyciągnął papierosa i odpalił. - A jakbyś chciała popracować jako kelnerka, to wpadnij kiedyś.
      - Kelnerka?
      - Taki zawód, może obiło ci się o uszy. Wiesz, szalona triada: bar-piwo-stolik, czasem czysta orgia szaleństwa i doniesienie burgera z kuchni. Nierzadko gorąca randka z mopem, a jak sytuacja kryzysowa, to pieszczenie się z dystrybutorem piwa za barem. Ale to dla ciebie nieprędko. Nasz nalewak nie jest z tych łatwych co to podejdzie tylko nowa dziewczyna i już może go obłapiać.
      W końcu zobaczył skąd miała te kurze łapki w kącikach oczu w tak młodym wieku.
      - Fanny pokaże ci co i jak, sprytna jesteś, złapiesz szybko. Potem masz wolne, prześpij się. Jak daleko mieszkasz i czasu na dojazd tam i z powrotem tracić nie chcesz to możesz kimnąć na zapleczu.
      - Pewnie zostanę, dziękuję.
      - Aha - Przypomniał sobie o czymś. - Miej sobie kręgosłup moralny jaki chcesz ale mamy tu taką zasadę, że nowa dziewczyna musi zrobić dobrze swojemu szefowi.
      Nie odwróciła się i nie ruszyła do drzwi.
      Chris zaciągnął się mocno i po chwili wydmuchał dym obserwując dziewczynę.
      - Umiesz szyć? - spytał rzucając podartą kurtkę na stół.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline