Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2015, 21:26   #118
Fyrskar
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację

Świadkowie dzisiejszych wydarzeń, moi mili, wynieśli z nich wiele cennych spostrzeżeń anegdotek i skleconych naprędce aforyzmów. Jedną z ich obserwacji była prędkość, jaką na prostej osiągał wcale już sędziwy ojciec Theodosius. Wytrzeźwiali już niemal awanturnicy stracili kapłana z oczu, zanim na dobre kilkanaście kroków oddalili się od cerkwi. Święty mąż odleciał, jakby skrzydeł dostał.

Im bardziej oddalali się od szarej, ciemniejszej od nocy bryły świątyni, tym głośniej się robiło. Cykanie świerszczy i bezchmurne niebo pełne gwiazd gdzieś się schowały, słychać był pokrzykiwania ludzi biegających z wiadrami pełnymi wody.

Łuna zasłoniła gwiazdy. Samotna, wielka stodoła płonęła jak wielkie ognisko, pełgał po niej żywy ogień. Strawił on już słomę z dachu, a teraz łapczywie pożerał deski, kawałek po kawałku. Kmiecie lali wodę, a prócz burych kłębów dymu niewiele dawały te próby. Lenz i Jekil poczuli na plecach kropelki ciurkiem spływającego potu. Zaskakująco zimnego jak na taki gorąc. Jednak... smoka nigdzie nie dało się uświadczyć, jeśli nawet jakiś jego zarys miałby się pojawić na nocnym niebie, to zwidy i zniekształcone, pełgające po firmamencie światła zwodziły oczy nazbyt skutecznie by go zobaczyć.

- Łapcie wiadra - Krępy, rumiany kurzak, na twarzy przykryty cienką warstewką pyłu, wcisnął Lenzowi do rąk jedno z walających się po ziemi wiader. - Do studni lećcie...

- Ciekawe, kurwa, po jakie licho? - Buhaje zoczyli sporą całkiem grupkę luda, która stała z boku i tylko zerkała na stodołę. Mówiącym był pasterz z kartoflowatym nochalem. - Na nic innego nie przejdzie, a ta stodoła się spali, to pewne jak Sigmar. Prędzej szczając bym to ugasił...

- To dawaj Arnold! - zawołał jakiś parobczak z chlupoczącym wiadrem.

- W każdym razie strata sił, nic więcej - dokończył niezrażony pastuszek z łapami jak szynki nulneńskie. Nagle zwrócił się do włóczykijów, zafrasowany jakby z lekka. - Widzieliście ojca Theodosiusa? Franz mu powiedzieć miał o wszystkim.

Zerknęliście po sobie. Faktycznie, kapłana nigdzie nie było. Takie to dziwy się w okolicy działy.



Tymczasem, przesiadujący przy wejściu do cerkwi Elgast zasłyszał na zewnątrz jakieś gadki, jakieś szelesty. Zerknął na boki. Krasnoludy, bez krzty wątpliwości napite bardziej niż ludzie, bo więcej gorzały wyduldały, zniknęły bez śladu, parobczacy zapadli we wnętrze świątyni. Braciszka żadnego też nie było. Tylko głosy z zewnątrz. Wstał ostrożnie.

- ... pali się, trzeba działać teraz. Łuk ostaw przy jukach, ostrze bierz.

- Thobias?

- Czego? - To Reuter zasłyszał głośno i wyraźnie.

- Nie krzycz, cicho musimy być. Z tego samego powodu, ostaw w jukach rusznicę. Człowieka, tak to już z nim jest, starczy solidnie porąbać.

- Dobra. Ostawiamy i lecimy nazad. Szybko i sprawnie, wpadnijmy do skarbczyka, zanim ktoś się zorientuje.

- Myślisz, że ci nagród łowcy tam są?

- Chuja mnie to obchodzi. Ruchy, konie są za cerkwią.
 
Fyrskar jest offline