Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2015, 22:03   #11
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Przez całą drogę Morgan miał ochotę zgrzytać zębami i dać komuś w pysk, albo pod sąd polowy zaciągnąć. Postanowił, że jeśli następnym razem dostanie rolę przywódcy od Srebrnych Kruków to będzie musiał się postarać by dostać ludzi którzy wiedzą, że dyscyplina to nie jest egoztyczna potrawa.

Gdy dotarł na miejsce zebrał swoich ludzi.
- Będzie krótko. To ostatnie w miarę bezpieczne miejsce na naszej drodze. Odkąd wejdziemy wgłąb lasu każdy błąd może oznaczać śmierć. Nie musicie mnie kochać, ani nawet szanować. Ale potrzebuję wiedzieć, że gdy przyjdzie co do czego, będziecie wykonywać rozkazy. Nie jesteście żołnierzami i staram się to zaakceptować, więc nie będę od was wymagał tak sztywnej dyscypliny, ale w ferworze walki nie ma miejsca na niesubordynację. Nauczyłem się tego lata temu w bardzo krwawy sposób. Dwóch moich przyjaciół wtedy zginęło bo uznaliśmy, że wiemy lepiej niż nasz dowódca.
Jeśli ktoś uważa, że nie jest gotów podporządkować się moim rozkazom. To niech wraca do Sembii. Przemyślcie to. Macie dzień wolny.
Mam przy sobie koło tysiąca sztuk złota. To jest nasz fundusz na przygotowania. Jeśli przyjdzie wam do głowy coś dobrego to jestem otwarty na propozycje. Jakieś pytanie, sugestie, prośby?
Cała trójka spojrzała na Morgana z wyraźną dezaprobatą. Nie podobało im się to co usłyszeli i nie podobał się im ton wypowiedzi Juurgena.
- Nie jesteśmy jakimiś… żółtodziobami, co to dopiero wyfrunęły z gniazda.- mruknął krasnolud.
- Mamy już za sobą kilka misji pod lepszym dowódcą. Wiemy jak działa się w grupie.- odparł urażony wojownik i pierwszy opuścił zgromadzenie. Pozostali… również z kwaśnymi minami podążyli za nim.
Morgan obserwował grupę jak wychodziła z uniesioną brwią, rozmyślając nad wspaniałą instancją sądów polowych.
- Nie, wcale nie jesteśmy małymi dziewczynkami z problemami z własną samooceną.
Zadrwił w gniewie z drużyny, uznając ich ego za zdecydowanie zbyt kruche.
- A w cholerę z nimi… - zaklął, ale już po chwili złość opadła. Najwyraźniej popełnił błąd. Żołnierza te słowa by zmotywowały, by się wykazać i pokazać zakapiorowatemu dowódcy, że źle go ocenił.
- Cóż… tak postąpił by ktoś z jajami. Ci najwyraźniej potrzebują przytulenia i poklepania po główce! - warknął i znów się uspokoił. Autentyczną siłą woli zmusił się aby zelżyć swój osąd. Rolgar był taki. Reszta, być może, po prostu za nim podążyła. Gdyby zostali byłby to jasny znak stawienia się za Morganem, a znają się nie od dziś, więc mogli nie chcieć urazić jego delikatnych uczuć.
Odczekał kilka chwil, po czym sięgnął po… kapelutek, który miał przy pasie. Jeszcze nim go założył jego ubrania zmieniły się. Straciły kolory na rzecz brunatnych odcieni błota. Jedwabna koszula wysadzana mosiężnymi guzikami zmieniła się w lnianą, drapiącą tunikę. Prosta, skórzana czapka wylądowała na głowie i sekundę później na środku ulicy nie stał już przystojny awanturnik, ale łysawy farmer o twarzy spalonej słońcem podczas lat uprawy swego pola, a jego skronie owinięte były prostą, brudną opaską by pot nie zalewał mu oczu.
Pod tą iluzją Morgan poszedł za swymi ludźmi. Czekała go ciężka decyzja. Czy na pewno chce ich ze sobą zabrać? Byli głośni. Nie wiedzieli jak przemykać wśród cieni, spowalniali by go i wiele innych. Poważnie rozważał, czy nie udać się tam samemu. Na siebie mógł liczyć. Na nich… nie wiedział.
Uczucia najwyraźniej były obopólne, bo i trójka towarzyszy podróży najwyraźniej nie ufała Morganowi. Najbardziej oczywiście wojownik, który nazywał Juurgena “pompatycznym cormyrskim bufonem, który pozjadał wszystkie rozumy”… Kapłanka próbowała co prawda ostudzić jego oburzenie, ale bez entuzjazmu. Krasnolud zaś wzruszeniami ramion jedynie popierał słowa Rolgara.
- To prawda…- rzekł w końcu Gursam.- Możemy to zrobić i bez niego. Nie jest wszak do niczego potrzebny, skoro potrafi jedynie komunały.-
- Dajcież spokój… nie możemy go zostawić, prawda?- rzekła bez przekonania dziewczyna.
- Spójrzmy w oczy faktom. Ten facet nie umie dowodzić… w wojsku, musieli go słuchać bo miał wyższą szarżę i pewnie pochodzenie szlacheckie tak wysokie, że mu zadek służba podcierała w domu.- rzekł stonowanym głosem krasnolud.- Ale to już nie armia, tu może i posłuch można kupić monetami, ale szacunek… szacunek trzeba zdobyć sobie samemu. I to nie pogaduszkami w stylu starego sierżanta, które trzeba słuchać, bo… wiadomo, sierżant da po pysku… jak mu powiesz wprost że plecie bzdury.
- A te opowieści o straconych kamratach?- zapytała Saevira, a krasnolud wzruszył ramionami jakoś niezbyt poruszony tym faktem. - Ot, zginęli przez jego głupotę… jeśli jedyną naukę jaką wyniósł z ich śmierci to, to że trzeba słuchać wyższych szarżą, to niewiele wyniósł. Robota jest robotą jednak. Załatwmy sprawę i rozstańmy się jak profesjonaliści, a potem… poproś Savrasa, by kolejny dowódca jakiego nam przydzielą miał więcej rozumu niż pychy w głowie.

W pewnym momencie do trójki awanturników podszedł jakiś dzieciak. Koło siedemnastu lat. Brudny, z przetłuszczonymi włosami i warstwą pyłu na sobie.
- D-dostałem srebrni-nika za danie - powiedział jąkając się, oczy miał szeroko otworzone.
Powiedział, podał kopertę kapłance i natychmiast odszedł szybkim krokiem.
Jedno spojrzenie starczyło by się dowiedzieć dlaczego. Koperta była otwarta.
Toteż ją przeczytali, po odgonieniu od siebie natrętnego chłopaka.

Saeviro, Gursamie, Rolgarze.
Krótko.
Dostrzegam pewne zgrzyty w naszej komunikacji. Są one dosyć poważne i nie mogę sobie na nie pozwolić podczas misji...
Z uwagi na to podejmę się zadania samemu, nie martwcie się, dam sobie radę.
W kopercie znajdziecie drugą, ona jest zaadresowana do najbliższego stałego przedstawicielstwa naszej organizacji. Wracajcie do Sembii, zdajcie raport i uznajcie się za zwolnionych spod mojego dowództwa.
Morgan Juurgen


Morgan z daleka obserwował jak poklęli cicho i zaczęli się kłócić między sobą. Rolgar był za tym by ruszyć na misję, bez dowódcy i uprzedzić go swym zadaniu. Ale pozostała dwójka ostudziła jego zapały. Gursam spalił list który był skierowany do nich, a ten drugi… schował za pazuchę.
- Rozkaz to rozkaz… Nie ma co z nim dyskutować tylko trzeba wykonać. Co tam sobie nasz szef umyślił, to za to będzie odpowiadał.- wzruszył ramionami.- My się z poleconych nam zadań wywiązujemy.

~ * ~

Morgan musiał przyznać, że nie docenił swoich ludzi.
Po tej strasznej urazie spodziewał się, że dyscyplinę to oni na obrazku widzieli i od razu przeczytają list, skoro tak ładnie i jawnie im go podał. Dobrze, że i taką możliwość przyjął.
No nic. I tak wolał pracować samemu.
Albo ruiny były nienznane i dodatkowi ludzie jedynie opóźniliby jego przybycie na miejsce, albo były obstawione choćby przez drowy i dodatkowe trzy osoby wcale by nie pomogły w szturmie, więc zostawało wykraść to niezauważonym.
Tymczasem musiał udać się do zajazdu. Musiał wypytać miejscowych o drogę.

~ * ~

- Co znaczy “nie ma drogi”? Patrz na mapę tutaj. Marsz prosto na południe. Mam kompas, więc nie będzie to problem. Docieram do Maszerujących Gór, na prawdę nie chcę wiedzieć jaką one mają historię, że się tak nazywają. Wtedy idę wzdłóż nich na zachód. Docieram do rzeki Arkhen i idę z nurtem aż docieram do Ashenbridge, oszczędzając jakieś 10 dni.
- Oh, czy na prawdę uważasz, że gdyby to było takie proste to ktoś już by tego nie zrobił - odpowiedział starszy traper Sheldorn
- Sądzę, że to JEST proste, jeśli ma się odrobinę jaj!
- Czy na prawdę sądzisz, że gdybym się mylił to bym o tym nie wiedział?
To było już za dużo dla Morgana.
Ostatecznie wyruszył wiedząc mniej niż by chciał, ale mówi się trudno. Nie sądził aby to mogło być tak ciężkie.
 
Arvelus jest offline