Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-11-2015, 19:17   #12
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kathil Wesalt

Przyjęcie, ślub z siostrzeńcem byłego męża, skompromitowanie pewnego kupca i zbieranie informacji. W krótkim czasie tak wiele spraw nawarstwiło się w życiu Kathil. Jakby widmo zmarłego przed rokiem męża chciało wywrzeć zemstę. Brrr… okropna myśl.
Miała dużo przemyślenia wpatrując się w palącą się świecę i czekając na Jaegere z Amm.


Ślub. Wpadła na niego spontanicznie i nieoczekiwanie. Ale jeśli miał jej pomóc, musiałby być zawarty jak najszybciej. Najlepiej tuż po przyjęciu. Nie musiała wszak robić dużej ceremonii i spraszać zawczasu dziesiątek gości. Ot pan młody, kleryk Oghmy który przyjmie i zapieczętuje ich małżeńskie kontrakty. Kilku świadków. Noc poślubna się bez nich obejdzie. Kathil trudno już posądzać o dziewictwo, a i nie było już starszyzny ze strony pana młodego czy panny młodej, by sprawdziła akt konsumpcji. Noooo… chyba że Condrad będzie chciał takie przedstawienie. Zaś sam Ortus niewątpliwie chciał posmakować przyjemności łóżkowych. Trudno mu się wszak dziwić, w tym wieku szaleją hormony, a on… będzie chciał wycisnąć z tego małżeństwa jak najwięcej. A i… jeszcze całą szopkę z oświadczynami trzeba będzie przygotować. No i efekty skandalu jakim będzie ten ślub. Największy kłopot będzie z koordynowaniem całej sytuacji. Wszak pierwotnie miała tylko dopilnować, by Merske się skompromitował na oczach swej ukochanej, a teraz… Przyjęcie zapowiada się bardzo skomplikowanie. A póki co… Kathil zamarła, bowiem usłyszała otwieranie się drzwi.
- Baronesso Vandyeck?- cichy szept. Poruszał się powoli, ostrożnie… kilka świec zapalonych w pokoju dawało nastrojowy półmrok. Jednak oczy półelfów były lepsze od ludzi, więc Kathil starała się nie rzucać w oczy. Jeszcze jeden krok, dwa… oddech wstrzymać, skupić się, wtulić w mebel.
- Pewnie przyjdzie spóźniona… jak typowa kokietka musi mieć odpowiednie wejście.- mruknął do siebie Jaegere.
Trzy… minął fotel. Teraz albo nigdy!

Poranek następnego dnia. Gołąb przy oknie. Odpowiedź Condrada Vandeyck. Proste i uprzejme potwierdzenie przybycia. Tylko tyle i aż tyle. Mężczyzna nadal był więc niewiadomą.
A Kathil miała wiele rzeczy na głowie. Załatwienie kleryka była jedną z nich. I nie zajęło jej to zbyt wiele czasy, treści umów miały być standardowe więc sam kapłan może je przygotować. Potem się je podpisze i opieczętuje.
Załatwienie innych spraw. Zakupy tak ważne teraz. Dobrze że przyjęcie było na głowie panny Percy, bo Wesalt objeżdżała miasto dopinając swój nagły ślub na ostatni guzik.

Grała skoczna muzyka.
Sala balowa była gotowa. Przekąski zostały przygotowane, jak i specjalne dodatki w palarni w której kto miały odbywać się nieformalne rozmowy. Wszystko zapięte na ostatni guzik, łącznie z kreacją samej gospodyni. Teraz należało czekać z Ortusem oraz Yorrdachem w wyjściowym stroju i ponurą miną cierpiętnika. Może się rozpogodzi, gdy zobaczy swój cel?

Na razie nie było to zmartwieniem Kathil. Z gości jedynie państwo Royvertino przysłali odpowiedź odmowną na zaproszenie tłumacząc swą nieobecność zaplanowanym wcześniej wyjazdem do dalszej rodziny. Pierwsza zjawiła się wdowa Achmina Timmra jak zwykle pełna współczucia i dobrych rad dla świeżo owdowiałej Kathil. Och sama ciągle żyła w bólu i żałobie i obnosiła ten stan niczym sztandar po całej okolicy. Przy okazji plotkując. Od razu też wypatrzyła “Emilię”, śliczną filigranową blondynkę kręcącą się wokół palarni.


W pięknej sukni w kolorze czerwieni wyglądała zjawiskowo i mimo iż barwa sukni raczej bywała wybierana przez kobiety epatujące seksualnością, to wybrana dla Wiligiana dziewczę wyglądało w niej niewinnie. Żeby odciągnąć uwagę wdowy i przerwać ciąg niewygodnych pytań Kathil mogła zrobić tylko jedno… rzucić Achminie Yorrgaha na pożarcie ku jego niememu oburzeniu. Baron Albarad Blikslin z synem Peddyrem juniorem pojawili wkrótce po niej. Baron jak zwykle był wobec Wesalt bardzo kurtuazyjny i uprzejmy. A jako sąsiad wielce zainteresowany jej ziemiami i łożem. Bądź co bądź byłoby to dla niego wielce opłacalne połączyć włości Blikslinów z resztą ziem Vandyecków. Co prawda większość z nich zdołał już wykupić lub przejąć za długi od świętej pamięci Cristobala i to jeszcze zanim Kathil zdołała go usidlić. Niemniej nadal miał ochotę na przejęcie reszty ziem. Na szczęście Albarad nie był za bardzo natrętny, za to chętny do pomocy.
Kurpuletny pan Karias Zortswern z żoną Ygerną, którzy zjawili się w następnej kolejności byli parą krasnoludzkich jubilerów o znanej w stolicy renomie i właścicielami popularnego w stolicy zakładu jubilerskiego prowadzonego przez klan Zortswernów. Karias cierpiał na powracające suchoty, których kapłani w stolicy jakoś nie potrafili doleczyć. Plotkowano także że owa choroba, to wynik jakiejś klątwy z Mulhorandu, bo ponoć aż tam się w młodości Karias zapuścił. Jaka była prawda? Nie wiadomo. Faktem jest że zamieszkali na prowincji na starość by podreperować zdrowie siwobrodego krasnoluda świeżym powietrzem.

No i Peddyr Blikslin… on również się zjawił. Zerkając niechętnym spojrzeniem w stronę Albarada skupił się na czarowaniu wdowy Timmry. A więc, plotki Achminy były prawdziwe. Ostatnio obaj pokłócili się tak poważnie, że Peddyr opuścił jego posiadłość w gniewie i pośpiechu.
Nie miała jednak czasu na rozważanie tego. Zadowolony z wyrwania się ze szponów Achminy Yorrgah zawiadomił iż znajomy powóz się pojawił na dziedzińcu. I po chwili jego słowa ziściły się w postaci Cioci Mei wchodzącej do sali balowej wraz z Wiligianem. Sprytne posunięcie z jej strony, a notariusz wydawał się nią oczarowany. Któż zresztą by nie był.
Póki co nie pojawił się jeszcze Merske, ani drugi ważny gość. Także i paru mniej ważnych brakowało. Ale przyjęcie dopiero się rozkręcało i na razie Kathil musiała dbać o to by goście dobrze się bawili. Aż…
Drzwi otwarły się z hukiem, muzyka nagle przestała grać. Do sali powoli weszła ubrana na czarno postać. Dwumetrowy niemal osobnik o posturze gladiatora. Mężczyzna którego Kathil nie znała, ale od razu rozpoznała… Condrad Vandyeck.


Trzymał się dobrze jak na swój wiek. Ba… aż za dobrze. Energiczny krok, proste postura, dumne ruchy jak u drapieżnika. Czarny dobrze przylegający strój podkreślał tylko jego sylwetkę. Drapieżnika. Bezlitosne spojrzenie niebieskich oczu mroziło serce. Wydawał się bardziej wysoki i bardziej niebezpieczny niż na rodowym portrecie. I bardziej dziki. Drobna siwizna wśród włosów i kilka zmarszczek znaczących jego twarz były jedynym śladami jego lat. A ozdobny kord przyczepiony do szarfy, podobnie jak kolczyk w uchu przypominał o latach spędzonych na morzu. Condrad w milczeniu rozglądał się po przyjęciu zapewne próbując odgadnąć która z kobiet jest obecną baronessą Vandyeck. Dla Kathil… rozpoczęła się więc pierwsza potyczka.

Morgan Juurgen


Nie było drogi. Nie było szlaku. Nie było nic.


Traper jednak miał rację i nie miał zarazem. Oczywiście, że nie było drogi, bo też nikt tędy nie podróżował. Żadne karawany, żadni kupcy. Nie było ubitego szlaku. Ale Morgan Juurgen go nie potrzebował. Miał swoją magię. Dzięki niej mógł iść dłużej niżby jechał konno. Wystarczyło iść przez wzgórza na południe. Co w tym było trudnego? Ano nic.
Pomijając fakt, że nie mając dokładnej mapy Morgan musiał kilka razy nadrabiać drogi i szło mu trochę wolniej niż sobie zaplanował. Nie na tyle, by zrezygnować z tego planu i dotrzeć do Archenbridge zwanym też Mostem Archen. Stolicy doliny Archen. Tam… Tam już była cywilizacja. Tam byli kupcy Sembijscy i ukryta placówka Srebrnych Kruków. Musiał tylko przejść całą drogę wykorzystując magię i licząc że to nie odbije się mu potem na zdrowiu. Magia magią, a forsowanie organizmu bywało niebezpieczne.
Niemniej Juurgen nie zamierzał się poddać i udał się przez bezdroża wprost do pierwszego swego celu. Małej mieściny o nazwie Biały Bród. Miała ona kilka zalet. Przede wszystkim była ośrodkiem cywilizacji, w której to Morgan mógł chwilę odsapnąć i nabrać sił. A po drugie leżała nad rzeką Arkhen… więc mogą mieć łodzie do wynajęcia. Przyspieszyło by to znacznie podróż na południe. Ale najpierw należało tam dotrzeć przemierzając przez bezdroża opanowane przez różne wrogie istoty. W tym liczne grupki goblinoidów i gnolli walczących między sobą o zasoby i niewolników.


Potworki te żyły tutaj w ruchomych osadach i dość demokratycznie mieszały się ze sobą. Oczywiście wykorzystywały typowo goblińską odmianę demokracji. Czyli rządzi najsilniejszy, doradza szaman, a reszta: morda w kubeł i słuchać wodza!
Ich liczebność była różna, ale dość często znacząca. A choć Morgan zdawał sobie sprawę ze swej potęgi, to najczęściej omijał takie zagrożenia szerokim łukiem. Owszem może i mógł sobie poradzić z pomniejszymi tymi bandami w pojedynkę, ale oznaczałoby to marnowanie czasu i być może zasobów. Groziło też ranami, które mogłyby go spowolnić, lub uniemożliwić dalszą podróż. Po prostu to się nie opłacało, bo goblinoidy nie posiadały zbyt wielu wartościowych rzeczy.
W końcu Juurgen zobaczył Wilczy Szaniec, wysoki mur który miał otaczać miasto. Co prawda dotarł półtora dnia później niż planował, ale liczył że to nadrobi tutaj.
Miasto Biały Bród było takie jakie się spodziewał, urocze i małe i gwarne. Było też dobrze ufortyfikowane i z czujnymi strażnikami na rogatkach. Po opłaceniu niewielkiego myta przy bramie Morgan mógł się udać w kierunku portu. Tam dostrzegł to co go interesowało, kilkanaście małych łodzi rybackich. Idealne do jego celów. Bowiem choć mógł wędrować wzdłuż klifów przez które płynęła rzeka Arkhen, to płynięcie łódką wraz z prądem rzeki, było szybsze i wygodniejsze.
Problem polegał na tym, że owe łódki leżały na brzegu koryta… Wyglądało bowiem na to, że rzeka nieco wyschła i zmniejszyła się znacznie uniemożliwiając pływanie po niej łodzią. Było to dziwne, bo Juurgen nie zauważył ostatnio jakichś wielkich upałów. Nad tym problemem debatowała grupka rybaków i kupców, którym przewodził wysoki i mocno zbudowany brodaty mężczyzna o bujnej brodzie. On był najwyraźniej opiekunem portu rybackiego i urzędnikiem miejskim. Ale cóż mógł poradzić na ten problem. Nie mógł wszak wpłynąć na naturę, choć… Juurgen podejrzewał, że opadnięcie wód w rzece nie ma naturalnej przyczyny.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 24-01-2016 o 11:30. Powód: poprawki że aż wstyd :(
abishai jest offline