Bank of America, Flagler Street
W banku znów się wściekł gdy powiedziano mu, że karty kredytowe będą “za kilka dni”.
wypłacił zatem bardzo mocną ilość gotówki upychając pliki banknotów w bocznych kieszeniach bojówek. Oczywiście w czystych nowych ciuchach, bez ran, siniaków i opuchlizny, bez zakrwawionej mordy - nie poznali w nim łachmaniarza jaki był tu wcześniej. Chris postanowił jednak się zemścić i jakiejś paniusi w szykownym stroju czekającej w kolejce do konsultanta bankowego, rzucił na ucho by uważała na swą (na oko) dziesięcioletnią córkę. Bo ochroniarz przy drzwiach cały czas jak ta nie patrzy, łapczywie wślepia się małej w to w co nie powinien. Chris aktualnie notował brak kurtki klubowej i posiłkował się uroczą aparycja wsparta sztucznym, choć wystudiowanym zmieszaniem - która matka nie chwyciła by się tej myśli gdy zasiano ziarno podejrzenia? Wychodząc zupełnie przypadkiem boleśnie stanął ochroniarzowi na nogę, a przepraszając szepnął, że “on tam się nie zna i nie wie co paniusia w zielonym kombinuje, ale jej mała albo szokująco wcześnie zaciążyła albo ma tam coś co przypomina spluwę”.
Nie zastanawiał się czy nie poobserwować z zewnątrz co z tego wyniknie. Śpieszył się, a jak Cattie trafi się jasny dzień to nie będzie musiał długo prosić by wyłuskała mu film z kamer banku z danej godziny.
- Hallo, Stevie? - odezwał się do zestawu słuchawkowego siedząc już na motocyklu. Nie uruchamiał go jeszcze, słuchawki to słuchawki ale Kaszlak to Kaszlak.- Wszystko na razie ogarnąłem, jestem wolny. Gdzie mam podjechać? I chcecie coś z 7eleven? Bo ja po tym poranku to muszę coś chlapnąć.
* * *
Jadąc pod wskazany adres coraz bardziej czuł głód i mocno ucieszył się widząc chińską restaurację nie dalej niż sto metrów od celu trasy. Zatrzymał i wszedł do środka zamawiając żarcie na wynos.
Że się śpieszył, to nie czekając na odbiór zamówienia skoczył do 7eleven naprzeciwko z którego wyszedł bogatszy o dwie paczki papierosów i dwa sześciopaki Budweisera. Niby Wypłosz nie dawał zamówień ale kotołak czułby się głupio jakby wparował z piwem dla siebie nie mając dla innych gdyby wszyscy chcieli. Markus i Bill, Jay - nie jemu nie da bo to buc, ale Wypłosz, Angie, dwoje nowych przysłanych przez Adriana, sam Kotołak... jak nie liczyć = 7, czyli jak nie 6 to 12. Paddy zawsze twierdził, że rozdzielanie sześcioraczków to grzech śmiertelny.
Odebrawszy pudełko z żarciem na wynos podreptał pod wskazany adres.
Trzymając w rękach dwa sześciopaki i chińszczyznę zapukał kolanem i odczekał chwilę.
W dość ekwilibrystyczny sposób nacisnął klamkę i wszedł do środka.
-Nnnnnnno czeeeeeeeeść - rzucił patrząc na ekipę jaka w większości jak widać ucięła sobie drzemkę.
Postawił sześciopaki na stole wyciągając jedną puszkę.
Usiadł na parapecie otwierając ją przy czym spieniony napój ochlapał mu pianą lekko koszulkę która dawała w oczy czarnym nadrukiem „I like Cocks" i dużo mniejszą ccionką "and I hate when my brother steal my t’shirts”.
Zdawał się być pełen dobrego humoru.
- Strzałka Mała. - uśmiechnął się do Cassey. - Jestem Chris.
Wziął do ust pierwszy kęs aromatycznej mieszanki mięsa, sosu i ryżu.
- Fhehtujhtcie se. - Wskazał na piwo mówiąc z pełnymi ustami.
Gdy przełknął dodał:
- A reszta? Angie wciąż lata za swoimi sprawami? I Adrian do naszej samobójczej ekipy nie wysłał dwoje....? - Potoczył wzrokiem po reszcie zatrzymując go na kruczycy co miałoby sugerować, że bynajmniej nie widzi jej podwójnie.