–
Nie ma pośpiechu. Jeżeli chciałbyś się sprawą zająć, możesz to zrobić nawet za tygodni kilka. Nie ma pośpiechu – rzucił szewc do wychodzącego już Ulliego.
Miasteczko nocą okazało się całkiem opustoszałe. W dwóch jeno chatach zza okiennic sączył się słaby blask zapalonych świec. Ulli mijał kałuże wypełnione na wpół roztopionymi gradowymi kulkami, wpatrując się w niebo. Z góry uśmiechały się do niego dwie twarze: srebrna Mannslieba i złowieszcza, zielona Morrslieba. Wtedy to…
Lekko już odprężeni po mocno spinającej sytuacji mężczyźni z zaskoczeniem stwierdzili, że osada nie ma wokół nawet palisady. Elf i krasnolud, lepiej widząc w słabym świetle, rozpoznali kształt kilku zaledwie chat. Prawdopodobnie nie było ich więcej niż dziesięć! I to miało być to całe miasteczko?
Wtedy jednak nie wiadomo skąd przed ich oczami pojawił się mężczyzna z włócznią w dłoni. Widać było, że trzymał ją jak doświadczony wojownik. Nie przeszkadzała mu, a całą uwagę poświęcał trójce wędrowców. Za jego plecami pojawił się kolejny strażnik dzierżący kuszę.
–
Dobry wieczór, panom. Nie wybierałbym tej pogody na spacer, jednak widzę, że nadchodzicie od strony tak zwanego Domu… Kim jesteście? – zapytał, mając usta zaciśnięte w wąską kreskę pomiędzy zadbanymi wąsami i brodą.
Wtedy to Ulli dostrzegł jak na obrzeżu miasta pojawiła się dwójka strażników, których wcześniej nie zdołał zauważyć. Zatrzymała na wejściu trójkę wędrowców, których niestety nie widział dobrze z takiej odległości. Jednak ich nietypowy i mało pasujący do siebie wzrost o czymś mu przypominał…