Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2015, 16:39   #99
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację


Wszystko wróciło na właściwy tor - topór wojenny między Savage, a szefem jej ochrony chwilowo zakopano, jeńcy znaleźli się na powrót wewnątrz szpitala. Każdy wiedział co ma robić, nikt nie narzekał, nie marudził, ani nie zgłaszał dalszych wątpliwości. Ile ów stan rzeczy miał potrwać można było tylko zgadywać. Na razie jednak zapanował spokój, prace ruszyły do przodu i tylko tępy ból w skroniach przypominał o niedawnych problemach. Alice po raz kolejny poczuła bardzo wyraźnie, że niektórych różnic zarówno światopoglądowych, jak i wychowawczych po prostu nie da się przeskoczyć bez zgrzytów. Jedyne co jej pozostawało, to wykonać powierzone przez Guido zadanie, ograniczając kolejne tarcia do niezbędnego minimum, mieszczącego się jeszcze w granicach tolerancji.
- Chris. - zatrzymała swojego pomocnika nim ten zdążył zbiec razem z resztą i ukryć się przed mającą najwyraźniej gorszy dzień przełożoną - Co z Toby’m?

- No żyje. - kiwnął głowa i wypalił jednocześnie najszybszą odpowiedź. - Eee… znaczy się ten. Ma stabilność. Stan ma stabilny się znaczy. - poprawił się zaraz i chyba próbował wyglądać dumnie i profesjonalnie, jak na wyszkolonego lekarza przystało, choć wyćwiekowana, skórzana kurtka raczej mało komu kojarzyła się ze szpitalem i personelem medycznym.
- Bo ten… zmieniliśmy mu bandaże z Tom'em, no nie? I przemyliśmy mu rany. Ja mu przemyłem, bo Tom sie nie zna jak należy. - zaczął nawijać i oczywiście nie zapomniał podkreślić swojej specowej wiedzy w porównaniu do nieudolnego pomocnika - amatora. Toma oczywiście nie było w zasięgu słuchu.
- No i rany były czyste bo nie jebało nic pleśnią ani innym chujostwem, nie? No to czyste. No to zakleiliśmy go z powrotem, a potem się zaczął syf bo waśnie wtedy Tom poszedł na fajka no iii… - tu wykonał nieokreślony ruch ręką w stronę całego zgromadzenia na korytarzu.

Lekarka kiwała głową w rytm wypowiadanych przez niego słów, zdobywając się nawet w pewnym momencie na blady i mizerny, ale jednak uśmiech.
- Dobrze, bardzo dobrze - poklepała chłopaka przyjacielsko po ramieniu. Żeby to uczynić musiała wspiąć się na palce, ale było warto - Świetnie sobie poradziłeś, naprawdę. Jeszcze trochę i nie będziesz już potrzebował mojej pomocy, bo sam wszystko świetnie ogarniesz. Powiedz tylko, czy pojawił się ten chłopak ze zranioną nogą, którą to chciałeś mu amputować. Spider, tak? - spytała bez grama złości, czy uszczypliwości. Chris wkrótce dostanie okazję do porządnego pobawienia się piłą, a po tej lekcji pewno przez dłuższy czas będzie omijał temat krojenia czegokolwiek szerokim łukiem.

- A ten co miał dostać wpierdol? No był, ale już żeśmy tych debili trzepali i Marcus kazał mu spierdalać, no to spierdolił. - rzekł po chwili wahania gdyż napęczniał z dumy i rozejrzał się po korytarzu, by się pochwalić przed mniej zdolnym kolegą, ale Toma złośliwe nie było w zasięgu słuchu. Nieco się jednak skrzywił gdy w końcu odpowiedział lekarce. - Kulał. Mocniej niż wczoraj. Mówiłem, że trzeba mu ujebać nogę. Mogę mu ujebać jak przyjdzie jeszcze raz? - temat amputacji znacznie go ożywił i patrzył wyczekująco na szefową, zupełnie jak pies któremu ma być właśnie rzucona kość.

Kolokwialnie rzecz ujmując dziewczynie opadły witki. Patrzyła z niedowierzaniem na młodego gangera i westchnęła wyjątkowo boleśnie. Tak wiele jeszcze zostało do przekazania. Chyba powinna używać do tego kańczuga... albo chociaż bejsbola. Jak Taylor.
- Wygoniliście go, chociaż potrzebował pomocy, wyraźnie bardziej niż ostatnio? - zmarszczyła brwi, niezdecydowana czy odpuścić, czy kogoś udusić - To szpital. Ludzie przychodzą tu po pomoc. Następnym razem każ pacjentowi po prostu poczekać. Niech posiedzi w którejś z sal dopóki rozróba się nie skończy, a potem będzie możliwość zajęcia się nim… a jeśli chodzi o amputacje mam dla ciebie niespodziankę. Dowiesz się wieczorem o co chodzi, ale podpowiem, że będziemy używać piły, ale tylko jeśli darujesz ucinanie czegokolwiek komukolwiek nim sama go wcześniej nie obejrzę, dobrze Chris? - przeniosła lewą rękę z jego ramienia i ujęła go delikatnie za brodę, zwracając twarz lekko w dół aby móc spojrzeć mu w oczy.

- Hej Brzytewka, a co miałem zrobić?! Marcus go wyjebał a nie ja! Darł się tu na każdego no i jest szefem ochrony no i złapaliśmy jak ci coś kombinują no to co miałem zrobić?! - Chris poczuł się chyba trochę urażony czy obwiniony więc starał się wykazać swoją niewinność przeciw temu oskarżeniu, lecz kiedy usłyszał o pile, piłowaniu, odcinaniu od razu się uspokoił i zaciekawił, jakby nie wierząc, że wreszcie się szefowa zgadza. Chwilę ważył w myślach zaproponowany kompromis, po czym energicznie pokiwał głową. - Dobra! Powiesz mi jakiemu fraj… eee… pacjentowi trzeba uj… eee… Amputować coś tam, to ja mu już to upitolę! - zatarł radośnie dłonie najwyraźniej już się ciesząc nadchodzącymi wydarzeniami.
- A właśnie a przy okazji… A amputuje się głowy? - spytał zaciekawiony tym medycznym aspektem.

Igła zamrugała i unosząc krytycznie lewą brew przypatrywała się pomocnikowi z uwagą, jakby nie mogąc zdecydować czy robi on sobie z niej jaja, czy pyta tak całkiem na poważnie. Dopiero po kilku sekundach dotarło do niej, że rozdziawia usta. Zamknęła je więc, odetchnęła i zaczęła wykonywanie swojej powinności względem przyszłego lekarza… a przede wszystkim względem społeczeństwa, które w przyszłości ganger obejmie opieką i uwagą. Wystarczająco obfita fala nagłych zgonów z nadmiaru ołowiu w ciałach przelewała się po okolicy odzianych w ćwiekowane skóry ludzi, aby dokładać do tego jeszcze zabawy sygnowane nazwiskiem doktora Mengele - bądź co bądź legendy zeszłego wieku. Niechlubnej, mrocznej i przerażającej, lecz jednak legendy. Nie na darmo mówiono, że największe skoki w rozwoju medycyny zachodzą zawsze podczas wojen. W czasach pokoju nikt nawet nie myślał o podobnie okrutnych eksperymentach-torturach, badających możliwości organizmu pod kątami dalece wybiegającymi poza przyjęte przez Konwencję Praw Człowieka normy oraz nakazy.
- Określenie "tortury" oznacza każde działanie, którym jakiejkolwiek osobie umyślnie zadaje się ostry ból lub cierpienie, fizyczne bądź psychiczne, w celu uzyskania od niej lub od osoby trzeciej informacji lub wyznania, w celu ukarania jej za czyn popełniony przez nią lub osobę trzecią albo o którego dokonanie jest ona podejrzana, a tak że w celu zastraszenia lub wywarcia nacisku na nią lub trzecią osobę albo w jakimkolwiek innym celu wynikającym z wszelkiej formy dyskryminacji, gdy taki ból lub cierpienie powodowane są przez funkcjonariusza państwowego lub inną osobę występującą w charakterze urzędowym lub z ich polecenia albo za wyraźną lub milczącą zgodą. Określenie to nie obejmuje bólu lub cierpienia wynikających jedynie ze zgodnych z prawem sankcji, nieodłącznie związanych z tymi sankcjami lub wywołanych przez nie przypadkowo.- wyszeptała pod nosem niezbyt wyraźnie, nie chcąc doprowadzać Chrisa na skraj paniki, jak to miało zwykle miejsce gdy zasypywała go informacjami choć odrobinę przypominającymi zagadnienia prawne, albowiem jak każdy ganger do tej dziedziny życia żywił gorącą, oczywiście uzasadnioną wszelkimi ziemskimi i duchowymi znakami niechęć.
- Skarbie, a do czego jest przyczepiona głowa i przy okazji obrażenia którego obszaru ludzkiego układu nerwowego są najgroźniejsze i nieodwracalne? - dorzuciła pytanie już wyraźniej, przenosząc palce na jego kark i pukając wymownie w tył szyi.

- Eee… coo? - Chris zgodnie z przewidywaniami czuł się zagubiony gdy zaczęła nawijać o niezrozumiałych dla niego faktach, w prawie wymarłym obecnie języku. Może jedynie takie wyjątki jak szeryf z Cheb i jemu podobni mieli realną szansę zrozumieć. - Weź jakoś mów normalnie… - mruknął trochę niepewnym, trochę nadąsanym tonem.
- Nie no tak się pytałem o tą głowę. - mruknął wykonując gest jakby trzymał niewidzialną piłę chirurgiczną w stronę jej szyi. - No wiesz, myślałem, że jest jakiś sposób, bo właściwie wystaje z tułowia tak jak i reszta odrost… no kończyn. No to myślałem, że może da się jakoś wsadzić w jakiś słój, podać tlen jak przy restyty-totu… no sztucznym oddychaniu, ale z maską, czy takie coś… - wyjaśnił wciąż obrażonym tonem, że znów tak ewidentnie wywyższa się ponad jego poziom. Przecież wszyscy i tak wiedzieli, że pod względem medycznym nie ma sobie równych w okolicy.

- Przerwanie rdzenia kręgowego, a nawet jego nieznaczne uszkodzenie powoduje trwałe kalectwo bądź śmierć. Zależy od stopnia uszkodzenia. Pamiętasz jak w zimie wyciągnęliśmy Guido spod zawalonego budynku? Wtedy tylko nadwyrężył sobie kark i połamał nogi. Miał... ogromne szczęście. - odsunęła się o krok do tyłu, zaś jej twarz zrobiła się blada na samo wspomnienie. Zginęło wtedy tylu ludzi... a ona nie mogła zrobić nic, żeby ich uratować. - Wiesz ile czasu zajęło mi przywrócenie go do pełnej sprawności, nieważne. Wszystko wyjaśnię ci wieczorem. Odpowiem też na wszystkie pytania, obiecuję.


Wnętrze szpitala, tak jak się spodziewała, powitało ją rozgardiaszem i łatającymi pod sufitem korytarza przekleństwami. Gangerzy najwidoczniej postanowili odbić sobie chwilę niepokoju w typowy dla siebie głośny i agresywny sposób, wykorzystując przewagę jaką posiadali nad grupką Chebańczyków. Wedle ich filozofii sami byli sobie winni wszelkich niedogodności, bo kto kazał im myśleć o ucieczce i jeszcze na dodatek bratać się z bodajże jedyną osobą która mogła im w tym pomóc? Ograniczyli jednak przejawy przemocy fizycznej do szarpania za ramię, albo pchania na ścianę, darując jeńcom glanowanie, czy aktywności pokrewne. Po ich minach widziała wyraźnie jak niezadowoleni są z konieczności bycia “delikatnymi”, lecz w tym momencie obchodziło to Savage równie mocno, co kurs nieistniejącego już franka szwajcarskiego. Przecisnęła się między zgrają strażników i odciągnąwszy na bok Ridley’a, obejrzała go uważnie od stóp po czubek brodatej głowy.
-Ben - zaczęła cicho tak, aby reszta rodziny nie usłyszała o czym rozmawiają. W jej głosie nie było złości czy zawodu, lecz niepokój i troska, jak zawsze kiedy chodziło o bezpieczeństwo kogoś innego niz ona - Nic wam nie zrobili?

- Nie. - mruknął zwięźle brodacz zerkając ponuro na swoich pobratymców i otaczających ich strażników. Nie wyglądał na zbytnio skorego do rozmowy. Ubranie miał w nieładzie i poszarpane ale po gangerskim przeszukaniu nie było to wcale dziwne. Nie wyglądał jednak poza tym na jakoś specjalnie poturbowanego biorąc pod uwagę okoliczności choć poszarpany ubiór nadawał mu menelski wygląd.

- Zdążyliście napisać co chcieliście? - spytała półgębkiem, milknąć momentalnie kiedy obok nich przeszedł uzbrojony w skorupę i klamkę ochroniarz. Wystarczająco narobiła problemów jak na jeden dzień. Tłumaczenie czemu rozmawia z jeńcem nie jak z jeńcem… zabrakłoby jej oddechu, zmarnowałaby też deficytowe dobro - czas.
- Spokojnie, nie zamierzam robić ci jakichkolwiek wyrzutów. Naprawdę… rozumiem. Postaram się, żeby dali wam spokój na jakiś czas, znajdę im coś do roboty. Tylko na razie się nie wychylajcie, bardzo cię proszę.

- Napisaliśmy. Większość z nas zdążyła. - odpowiedział po chwili wahania brodacz lustrując lekarkę uważnym i nieco niedowierzającym spojrzeniem.

Ruda posłała mu szybki uśmiech, po czym wróciła do uważnej miny. Pozory rzecz istotna, trzeba było je zachowywać bez względu na sytuację.
- Postaram się donieść coś dla tych którzy nie zdążyli, ale nie obiecuję że się uda. - pokręciła nieznacznie głową, wyraźnie strapiona - Nie mogę przeginać, bo… nie wiem ile jeszcze łykną nim się zorientują że kręcę.[/i]- zakończyła przepraszającym szeptem.

- Bóg ci zapłać dobra kobieto. - rzucił w końcu Ridley i w jego oczach dostrzegła wreszcie cieplejszy błysk zamiast wcześniejszej rezerwy.

Savage posłała mu pokrzepiający uśmiech nie mówić nic więcej. Zbytnie rozwlekanie rozmowy ściągało na ich karki uwagę gangerowego ogółu, a to nie było teraz wskazane. Zamiast kłapać jadaczką po próżnicy i wystawiać brodacza na nieprzyjemne efekty podobnego zainteresowania, lekarka ruszyła pospiesznie na piętro. Z wyraźna ulgą zamknęła drzwi od gabinetu, zakręciła się za herbatą i wreszcie ściągnęła z pleców przepoconą bluzę. Kąpieli to co prawda zastąpić nie mogło, na wszystko jednak przyjść miała odpowiednia pora.

Wykonawszy plan podstawowy z ulgą usiadła za biurkiem, chłonąc ciszę i spokój jaki dawała jej chwila samotności. Wreszcie nikt nie krzyczał, nic od niej nie chciał, nie rościł żadnych pretensji. Nie wymachiwał też bronią, nie siał terroru, zaś do zera spadło ryzyko bycia świadkiem kolejnej, bezsensownej śmierci. Odpowiadało jej to, potrzebowała przerwy, nawet krótkiej. Byle tylko się wyciszyć i zebrać do kupy. Zawiesiła wzrok na obłoczkach pary, wydobywających się z obtłuczonego kubka i wyłączyła myślenie. Problemy czające się za drzwiami gabinetu przestały mieć znaczenie, niepokój trawiący serce na podobieństwa wiadra akumulatorowego kwasu odpuszczał powoli, znikając razem z widmową mgiełką wodnej pary. Nie wiedziała ile czasu przyszło jej trwać w tym stanie zawieszenia, nim rzeczywistość nie postanowiła złośliwie o sobie przypomnieć.

W ogóle go nie usłyszała póki nie było za późno. Zamyślona nie miała pewności czy wyczuła jakiś ruch, usłyszała coś, czy tylko jej się zdawało. Naraz chropowata ręka zacisnęła się na jej ustach.
- Zamknij się! - wysyczał jej wprost do ucha głos Drzazgi. Na szyi poczuła zimny dotyk lufy pistoletu. Chebański myśliwy zamarł, po chwili usłyszała to i ona - zbliżające sie na korytarzu kroki, wolne i całkiem głośne. Wiedziała, że jeśli nie skręci gdzieś do bocznych drzwi to musi wejść tutaj.

Zaskoczenie, strach i zaraz chwila szybkiej kalkulacji. Jakkolwiek nieoczekiwane i niepożądane było pojawienie się agresora, to na myśl o tym, że zaczynają do siebie z Marcus’em strzelać, budziła w dziewczynie sprzeciw. Pół biedy gdyby oberwała tylko ona, dopuszczalne straty. Jednak inne straty nie wchodziły w rachubę. Zakrywająca usta dłoń skutecznie odbierała jej możliwość wydawania z siebie artykułowanych dźwięków. Zamiast tego uniosła powoli rękę, wskazując na drzwi po lewej stronie, prowadzące do pomieszczenia służącego jej zazwyczaj jako sypialnia… kiedy już dowlokła się do łóżka, zamiast padać nieprzytomna za biurkiem, z głową na stercie papierzysk.

- Nic nie kombinuj! Bo cię zajebię! I tak ci się należy! - syknął jej w ucho traper. Widziała jak przez moment rzuca rozgorączkowane spojrzenia pomiędzy wskazywane przez nią drzwi, a te zza których zbliżały sie kroki. Bał się. Z bliska widziała i czuła to wyraźnie w każdym słowie, ruchu, spoconej twarzy. Panował jeszcze nad strachem, lecz nie miała pojęcia ile to potrwa. Był w końcu nie tylko w centrum wrogiego terytorium, na dodatek jeszcze w centrum obławy na niego, bądź przez niego urządzonej, a do jego kryjówki właśnie zbliżał się wróg.

Dlaczego ludzie z takim trudem pozbywali się niechęci, woląc się w niej pławić i pozwolić przesłonić realny obraz, niż choć przez krótką chwilę przyjąć do wiadomości, że mogą się w swych osądach mylić? Alice nie miała jak się odezwać, ręka trapera zacisnęła się nerwowo na jej twarzy utrudniając złapanie oddechu. Pole do manewru pozostawało niewielkie, ale podjęła ostatnia próbę dotarcia do Drzazgi. Obróciła nieznacznie głowę chcąc spojrzeć mu w oczy, wolną rękę położyła uspokajająco na tej ściskającej jej głowę. Raz jeszcze machnęła w kierunku drzwi, wzrokiem przekazując niemą prośby by mężczyzna się ukrył nim będzie za późno.

- Jak mnie wsypiesz to cię zdążę jeszcze zajebać, suko! - wysyczał jej do ucha gdy już osobę za drzwiami dzieliły chyba jedynie z krok albo dwa. Traper jednym susem skoczył za blat biurka. Jego głowa nie wystawała poza blat, ułożył się cały za jego obrysem. Miał szansę być niewidoczny dla kogoś w drzwiach, jeśli ktoś by podszedł bliżej to już niekoniecznie. Nie chciał widać ryzykować i lufę broni wciąż trzymał wciśniętą w żołądek rudzielca. Jeden ruch palca na spuście... Alice świetnie wiedziała jakie skutki na ciało ma ołów przeszywający jamę brzuszną.
- Spław go! - syknął już prawie gdy trzeszczała klamka. Widziała jak drugą dłonią błądził czymś po kieszeni. W tym momencie drzwi się otwarły i w drzwiach stanął Marcus.

Dziewczyna zamknęła oczy, włączając po kolei wszystkie potrzebne teraz zmysły i fragmenty mózgu. Resztę zepchnęła na dalszy plan, chowając zbędne podsystemy w najdalszych zakamarkach czaszki. Zobowiązała się do czegoś, nad tym co do jasnej cholery wyprawia, zastanowi się… potem. Teraz nie było na to czasu. Żeby wyciągnąć cokolwiek od Drzazgi musiała mieć przy sobie kogoś, komu ten będzie w stanie zaufać. Ruda lekarka nie zaliczała się do tych osób z przyczyn oczywistych. Na kilka uderzeń serca zamarła w bezruchu, analizując wszelkie dostępne scenariusze, aż uniosła wzrok i z ciepłym uśmiechem zwróciła się do stojącego w progu mężczyzny.
- Dziękuję, że przyszedłeś. Przykro mi, że na dole tak to wyszło. Rozumiem twoją niechęć wobec mnie. Nie jestem… ciężko mnie wziąć za porządnego Runnera. Zdaję sobie z tego sprawę, stąd dołożę wszelkich starań aby rozkazy Guido wykonać jak najszybciej. Przywróci to właściwy porządek rzeczy i wszyscy będziemy szczęśliwi. Oszczędzę ci zbędnego gadania, terminologii i nomenklatury… w skrócie będziemy musieli rozesłać paru chłopaków po mieście, zdobyć kilka rzeczy z których przygotujemy zamówione preparaty. Zanim jednak zaczniemy cokolwiek działać dalej, trzeba zadbać o własne podwórko. - skrzywiła się wyraźnie zmęczona. Lubiła Marcus’a. Był dla niej miły, prócz dnia dzisiejszego nigdy na nią nie nakrzyczał, potrafił pożartować i nawet były momenty w których nie dało się odczuć, że rozmawia się z kimś, kto wymachiwanie bronią uważa za najlepszy sposób rozwiązywania wszelkich sporów. - Przyprowadź proszę jednego z naszych gości. Tego brzuchatego brodacza. Porozmawiam z nim na osobności, wypytam czy nie poukrywali jeszcze czegoś na terenie szpitala. Mieli dość swobody żeby to zrobić, chociażby podczas pracy. Jest na tyle rozsądny aby nie robić niczego głupiego, zresztą ze mną prędzej porozmawia szczerze, niż z którymkolwiek z chłopaków. Przyprowadzę go na dół kiedy skończymy. Jeżeli w tym czasie mógłbyś sprawdzić razem z ludźmi teren za szpitalem, zwłaszcza te ruiny przed główną bramą. To bodajże najlepszy punkt widokowy na szpital, może nasz wizytator zostawił tam jakieś ślady. Pół godziny i bierzemy się do roboty… pomożesz mi z tym? Wiem, że nie jesteś niczyim chłopcem na posyłki, tylko poważnym człowiekiem na poważnym i odpowiedzialnym stanowisku. To nie rozkaz, tylko prośba. - opuściła na moment wzrok, zawieszając go na kubku herbaty i dopowiedziała cicho:
- Jestem potwornie zmęczona, głodna. Od dwóch dni praktycznie nie miałam jak odpocząć, ani czasu żeby zjeść. Efekty widziałeś na dole… zaczynam warczeć, a nie chcę tego. Nie chcę być dla was niemiła, uprzykrzać wam życia i się wyżywać. Tak nie wolno. Przyprowadź proszę tego chebańczyka, ja w tym czasie skończę się ogarniać. Zjem coś, wypiję kawę i będę jak nowa, a potem weźmiemy się do pracy. Zobaczę, może uda się z niego wyciągnąć coś istotnego, bo przyniesiony przez Chrisa papiery to same głupoty. - zakończyła swoją dość przydługą przemowę, unosząc wzrok i spoglądając na Marcus’a z wyraźną prośbą, zaś na dnie zielonych oczu przelewał się smutek.

Drzazga zamarł wciskając lekarce lufę w żołądek i jeszcze docisnął gdy odezwała się po raz pierwszy, nie wiedząc co zacznie mówić. Nieświadomie stal lufy, złagodzoną nieco poprzez ubranie i opatrunek wbiła się w ranę sprzed kilku dni. Przeszedł ją bolesny dreszcz i skurcz, zdołała jednak nad tym zapanować, zaś ganger który wszedł do gabinetu nie dostrzegł niczego podejrzanego w jej zachowaniu. W słowach chyba też nie, bo pokiwał głową. Widziała, że wciąż był na nią zły za tą awanturę na dole. Mimo to, gdy go przeprosiła widziała, że zmiękł wyraźnie, zaciśnięte w wąską linię usta się rozluźniły, brwi przestały się tak gniewnie marszczyć. Coś ni to pokręcił, czy pokiwał głową w popularnym geście “się zobaczy”. Zrobili oboje pierwszy krok do naprawy wzajemnych stosunków.
- Coś nam zostało w kuchni, przyślę kogoś by ci przyniósł. - mruknął w końcu najwyraźniej biorąc jej słowa za dobrą monetę. Zaś Drzazga przeciwnie - dźgnął dziewczynę lufą w żołądek i znów przeszyła ją fala bólu, promieniująca ze zranionego miejsca. Nie było się co dziwić, że nie chce tu więcej gangerów. Marcus jak na złość nie miał zamiaru jeszcze wychodzić. Na szczęście raczej unikał patrzenia na siedzącą lekarkę, a jak już raczej miała wrażenie, że patrzy na jej twarz więc do głowy mu nie przychodziło, że jest tu ktoś jeszcze. Mimo wszystko każda sekunda zwiększała szansę, że jednak się skapnie, albo Alice z Drzazgą się czymś zdradzą, bądź zwyczajnie podejdzie gdzieś obok biurka gdzie już nie dałoby się nie zauważyć dziecka... a co dopiero dorosłego człowieka.
- Dobra przyprowadzę tego palanta. - mruknął machnięciem ręki wskazując z grubsza w kierunku drzwi przez które przyszedł - Ale mamy rozesłać naszych chłopaków? Teraz? Przecież mamy kocioł. Tego debila od noża trzeba znaleźć. Jak poślemy naszych by go szukali i jeszcze na miasto to tu zostaną ze dwie osoby na krzyż… - rozłożył ręce i patrzył na nią zdziwiony. - Mało nas na to wszystko. Wiesz, mogę kogoś posłać to sprowadzi resztę. Nasi mają tu niedaleko kanciapę. Można posłać nawet kogoś do kręg… - zawahał się jak sobie przypomniał wieści z jakimi przyszła z tego miejsca i poskrobał się po zarośniętym policzku.
- No dobra, można posłać kogoś do Viper. Ona nam pomoże. - wybrnął w końcu najwyraźniej nie mając ochoty zbędnie ryzykować stawiać się u Guido z takimi wieściami jak miał on taki humor od rana, o jakim wspomniała lekarka.
- Ale kurwa, Brzytewka! - w końcu ganger spojrzał wprost na nią i w głosie i spojrzeniu widziała ten sam gniew co niedawno na dole. Choć już nie w takim stężeniu. - Jak do cholery coś ci się nie podoba to przyjdź i mi powiedz, a nie kurwa sie drzesz na mnie przy moich ludziach! - sapnął w złości patrząc na nią gniewnie.

-Wiem...i jeszcze raz przepraszam. Wynagrodzę ci to, obiecuję. - pozwoliła sobie na cieplejszy, uspokajający uśmiech zanim podjęła wątek. - Pomysł z Viper jest dobry, tak zróbmy. Nie kłopocz nikogo mną i moim żołądkiem. Szkoda czasu i energii chłopaków. Zejdę do kuchni kiedy już porozmawiam z jeńcem. Przyprowadź go proszę, im szybciej tym lepiej. Miejmy ten problem już za sobą.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline