Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2015, 18:45   #15
Smirrnov
 
Smirrnov's Avatar
 
Reputacja: 1 Smirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znanySmirrnov wkrótce będzie znany
Kwatera więzienna
*Kilka chwil wcześniej*

_____Tajga została zaproszona do lochu wraz z Tryprem który dołączył do nich przed sekundą. Drzwi we wnęce były otwarte, a na podłodze obok nich leżała pusta butelka krasnoludzkiej przepalanki. Jej „opiekun” gdzieś zniknął. W powietrzu unosiły się specyficzne zapachy lochu oraz ślad zaledwie silnych medykamentów. Niestety, ku rozpaczy leniwego strażnika trzymającego rękę na ramieniu Tajgi, a wzrok na jej pośladku, osoby zwanej Lynnethem już tutaj nie było. Podeszli w trójkę do dziwnie przymkniętych drzwi. Gwardzista zapukał i nie czekając na odpowiedź wepchnął bardkę i psowatego gnoma w zbyt długich szatach do środka. Na widok odwróconego w jego stronę ptasiego dzioba zbladł, zzieleniał, znowu zbladł i wydając z siebie nieartykuowalny dźwięk wybiegł na korytarz i zniknął wszystkim z oczu.

*Teraz*

- Nowi goście? Zapraszam, zapraszam. A cóż to za stworzenie? Niezwykle interesujące doprawdy. – zarówno Tajga jak i Trypr poczuli, że coś subtelnie przejmuje nad nimi kontrolę. Głowa i ciało do pasa mogły swobodnie się poruszać i funkcjonować, jednak nogi jakby skamieniały i każdy krok stanowił dla przybyłych spory wysiłek. Im bliżej odzianego w czerń rozmówcy, tym trudności słabły, jednak krok w tył wymagał dwa razy więcej skupienia i woli niż do przodu. Jakby jakiś głos podszeptywał wam „Idź do przodu, dobrze… Chodź tutaj. Chodź.”

- Ty mnie nie widzieć! - panicznym głosem zapiszczał Trybopsuj i okrył się jeszcze szczelniej swoją za długą i za brudną szatą - Mnie tu nie być! I ty oszukać moje nogi! Gupie nogi! Gupie!
Niebieskoskóry, brzydki karzełek zaczął wściekać się krzycząc na swoje kulasy i chwilowo przestał zwracać uwagę na wszystko pozostałe.

Tajdze mocno zrzedła mina gdy zarówno miejsce, jak i towarzystwo zmieniło się na dużo mniej oczekiwane i pożądane. Kto by pomyślał - tyle hałasu o ukradziony czepiec?
- Pies to jes - burknęła ze stuprocentowym przekonaniem prawdziwości tego twierdzenia i zamilkła.
Ciężko było jej być uwodzicielską wobec ptasiego dzioba, więc zajęła się obserwacją otoczenia i zakutych w łańcuchy więźniów. Ona nadal miała przy sobie broń i wolne ręce, więc w ostateczności mogła spróbować ucieczki. Coś jej się zdawało, że ta ostateczność nadejdzie wcześniej niż później.

- Spokojnie, spokojnie. krzywda wam się nie stanie moi goście, na razie. Ale skoro zapytałem tych tutaj - wskazał na skutych - To również wy powinniście odpowiedzieć. Czego poszukujecie w naszym wspaniałym mieście? I coście za jedni tak w ogóle. Śmiało, śmiało, przecież towarzysze co z tego, że przyszli, muszą się dobrze poznać. No już, już. I jeśli będziecie tak dobrzy - tu położył na stoliku przed Tajgą i Tryprem po fiolce i skalpelu - oddać mi odrobinkę krwi. Powiedzmy, że to warunek hmmm… nazwijmy to ewentualnego bogactwa.

Dziobaty zrobił pauzę i obszedł pomieszczenie naokoło. Przymknął drzwi, które jak wcześniej zaskrzypiały, rozsunął na chwilę szatę i wyjął na stolik małą skrzyneczkę.

Spoglądał na nią przez dłuższą chwilę. Wyrwawszy się z zamyślenia podszedł ponownie do skutych.
- Nie wyrwiecie się prawda? - zapytał ni to siebie ni więźniów.
Kucnął przy ich nogach i prostym wytrychem uwolnił ich nogi. To samo zrobił z kajdanami na rękach Saretha. Odsunął się w kąt i korzystając z narastającej ciszy chrząknął.

- Nie mógłbym poprosić nikogo miejscowego, nie są zbyt rozgarnięci, nawet tacy jak kapitan Lynneth. Wasza dwó… czwórka natomiast mogła by sprostać temu zadaniu. Hmm, tak, tak. Nadacie się idealnie. Będziecie moimi posłańcami. Tak. Idealnie, tak! - ton Dzierzby skakał ze spokojnego do rozentuzjazmowanego by po chwili odzyskać beznamiętność - W tej skrzyneczce jest paczuszka. Prezent. Dla bardzo drogiej mi osoby. Ma wielką wartość, ogromnie wielką, ale tylko sentymentalną. Oj tak. I dla mego przyjaciela jest ona nawet cenniejsza. Tak. Tak. Dostarczycie ją w odpowiednie miejsce i skontaktuję się z wami gdy już zadanie wykonacie. Tak. Proste prawda? Też tak uważam. I chętnie sam bym się tym zajął , lecz obowiązki w tym skupisku kupieckim nie pozwalają mi wędrować gdzie popadnie. Ale wy. Tak wy! Wy możecie. I tak jesteście tu przejazdem prawda? Nie będziecie musieli tu wracać, nie. Ja wam powiem gdzie odbierzecie zapłatę. Oj tak. Tak. Mam sposoby, zobaczycie. Nagroda jest duża. - radosny ton nieznajomego nagle nabrał ostrości i władczości - Nie spieprzcie tego. - zaczął przekładać swoje “zabawki” czekając na odpowiedzi, ale zawsze coś mu nie pasowało. A to jakaś fiolka nie leżała obok odpowiedniej, a to skalpel nie miał takiego, a nie innego zdobienia na rękojeści.



Gdzieś na równinach
_____Thokarr nie miał z grubsza pojęcia gdzie idzie. Czy też inaczej, nie wiedział po co idzie tam gdzie zmierza. Jego rozsądek jakby się wyłączył, a władzę przejął instynkt. Kilkadziesiąt kroków później zorientował się, że tropi. Mimowolnie dostrzegał w rozświetlonej księżycowym sierpem nocy, ślady jakiegoś roślinożercy i za nimi podążał. Albus trzymający się z tyłu nie przeszkadzał, ale sięgająca mu co raz wyżej trawa, skutecznie ograniczała i tak już słabą widoczność, łaskocząc go po twarzy.
Trop wyprowadził dwójkę podróżników na wolną od irytujących jednoliściennych roślin przestrzeń, w środku której biło niewielkie źródło, niknące warkoczem strumyka w nocnym krajobrazie. Bijąca spod wapiennej skały woda zerodowała podłoże odkrywając poziomo leżące warstwy.
Porosty próbowały zdominować tą niegościnną połać z nawet niezłym skutkiem. Przy większych kępkach ziemia poznaczona była zwierzęcymi odchodami. Ogień w takim miejscu nie był zbyt dobrym pomysłem, zwłaszcza że wcześniej nawet zagajnik i ścianka z gałęzi nie pomogły ukryć obecności. Tu dodatkowo stali jak gdyby na wzniesieniu. A nie jak uprzednio – niecce. Półork za młodu jadał różne rzeczy i nie straszne było mu przełknąć surowe i ociekające jeszcze ciepłą krwią mięso. Zastanawiał się czy jego przydatny towarzysz miał okazje takich „rarytasów” próbować. Cichy pomruk żołądka oznajmił, że sucharki nie wystarczą. Zniszczone paznokcie podrapały łysą głowę, a twarz pokrył wyraz poszukiwania informacji. W pamięci. Ojciec Thokarra, w zasadzie nie lubiący swego półludzkiego potomka, nauczył go zastawiać proste wnyki. Za podrostka bowiem jego głównym zadaniem w orczej społeczności, było dostarczanie świeżego mięsa. Strzał z łuku w nocy nie gwarantował sukcesu, ale wnyki… Podnosiły prawdopodobieństwo udanego polowania o połowę. Oczywiście, barbarzyński umysł nie mógł pojąć czegoś tak skomplikowanego jak rachunki a tym bardziej prawdopodobieństwo. Ale łopatologiczne pojmowanie świata podpowiadało, wnyki dobre, łuk zły. Ot i cała filozofia.

-[i] Zostań. Idę polować [i] – jak już wcześniej załapał, Albus nie posługiwał się biegle wspólnym, dlatego proste zdania były najlepszym sposobem komunikacji. Póki nie zaczną wzajemnie rozumieć bełkotu narzucanego przez akcent - Jemy surowe. Bez ognia. Nie wiem co złapię. Broń tego – tutaj Thokarr pokazał na swoje i Albusowe bagaże. – Woda zła i dobra. Zwierzyna to dobrze. Źle jak drapieżnik, inny mięsożerca niż my. – tymi słowami opuścił duegara.

Odchodząc w trawę nacierał się korzonkami i ziemią, by zmniejszyć swój zapach. Wnyki nie mogły walić ludzkim ani orczym potem. Inaczej nic się nie złapie. Wyłuskując z sakwy przynętę liczył na kolejne szczęście tej nocy.
 
__________________
Kto lubi czytać, ten dokonuje wymiany godzin nudy, które są nieuchronne w życiu, na godziny rozkoszy.
Smirrnov jest offline