Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2015, 14:06   #100
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Rozczarowania rangerka gdy tylko powróciła do obozu, dopadła do wozu, gdzie trzymała swój plecak i… Hildę. Kokoszka, w nieświadomości co przed chwilą się działo, drzemała pod pokrywą kostki. Tina jednak nie pozwoliła kurze folgować. Wyciągając ją z ciepłego gniazdka, rozpoczęła przesłuchiwanie, zarzucając ją standardowymi pytaniami, takimi jak: dla kogo pracujesz, z kim współpracujesz, podaj swoje wtyki, za ile, gdzie i kiedy następna akcja. Ptak natomiast rewanżował się niemiłosiernym pianiem, szarpaniem i kopaniem na ślepo łapkami. Jeremi z Jackiem przyglądali się całej scenie ze stoickim spokojem od czasu do czasu poskubując coś, co od biedy można było nazwać trawą.
Bliźniaczka będąc w swoim żywiole, mogłaby się tak naparzać z każdym zwierzakiem po kolei, niestety tępa dzida Zmiota kazał karawanie ruszyć dalej.
Tina podczas podróży czuła, że umiera… i wcale nie dlatego, że Hilda siedziała jej na twarzy, gdy ta leżała wygięta w chińskie S na deskach bryczki. Biedną rangerkę, zaczynały nawiedzać pytania czysto egzystencjonalne: dlaczego ja tu jestem, po co ja to robię, kiedy zjemy kolacje. O dziwo na ratunek, przybył jej znienawidzony Szczoteks, wyznaczający kolejne popierdalanie po błocie, przedzieranie się przez krzaczuny i sprawdzanie jakiejś zapyziałej rudery. Nie no… impreza sześćset…
Zwlekłszy się z wozu, Tina przepakowała się, oraz poleciła Whitney by miała uszy i oczy szeroko otwarte, ponieważ nigdy nie wiadomo, kiedy Hildzie strzeli jakiś popaprany pomysł do głowy. Po czym, łaskawie poczekała, aż ludzie, którzy mieli z nią iść zbiorą dupy w troki.

Z ludzi zgłoszonych przez szefa na ochotnika, pierwsza zjawiła się ta indiańska dziewczyna z łukiem. Miała poważny wyraz twarzy, jak zawsze zresztą odkąd ją Tina zobaczyła po raz pierwszy wczoraj. Prowadziła już osiodłanego konia podobnie jak drugi ze zwiadowców. O ile Szuter nie zamierzał brać swojego motoru, to musiałaby chyba jechać w siodle z nią lub nim. Na koniu. Pieszo nie miałaby szans za nimi nadążyć. Z drugiej strony motor jednak był słyszalny z daleka w porównaniu do konia co niedawno obserwowała dobitnie na przykładzie Dzikunow na stacji benzynowej.

- Czy ty rozmawiasz z waszą kurą? - rozmyślania i planowanie przerwało jej pytanie indiańskiej dziewczyny. Patrzyła na nią poważnym, skupionym spojrzeniem jak zawsze gdy do kogoś coś mówiła albo nie. Tod prychnął wyraźnie rozbawiony z niemym “WTF?!” i spojrzał na nie obie z politowaniem. Po czym wciąż kręcąc głową wrócił do dopinania ostatnich pasków na oporządzeniu konia. Z oddali rangerka usłyszała kurze gdakanie i była pewna, że rozpoznaje w nich złośliwość i szyderstwo. Hilda na pewno chciała ją ośmieszyć by jej nawet te jej ludzkie pachołki nie traktowały poważnie. Nieświadoma i niewzruszona na to wszystko Indianka wciąż czekała na odpowiedź.

Tylko nie konie! W nogach siła! Siiiiła rozumiecie??!! Dlaczego, za co, po co te męki?! Tina popatrzyła złowrogim spojrzeniem, wkurwionej fretki, na przybyłe czworonogi. Czuła się jak w najgorszym koszmarze sennym. Otoczona zewsząd złowrogimi stworzeniami, które czyhały na jej i całej ludzkości życie. Pamiętała jednak słowa siostry, która wytłumaczyła jej, że tylko ona ma dar rozumienia zwierząt. I czy chce, czy nie musi się z tym pogodzić, a najlepiej jeśli będzie łykać dziwne różowe tableteczki, codziennie na śniadanie. Tina więc łykała i cierpliwie znosiła swój biedny, osamotniony los… przynajmniej do czasu, aż spotkała Hildę. Nienawiść między nimi dwoma była przeogromna i ragerka nie mogła tak po prostu zignorować tej wrednej, rudej francy…
Owsojady z obozu, choć równie znienawidzone, były całkiem znośne, dopóki trzymały się z dala od niej i jej wojennego jeńca. Mierząc się tak wzrokiem, ze śmierdzącą łajnem bestią, dziewczyna postanowiła zignorować Indiankę. Miała tu ważniejsze problemy na głowie, niż konwersacja z człowiekiem. W końcu jednak, koń odwrócił łeb, a sama Tina czując smak zwycięstwa, nagle nabrała ochoty by łaskawie, uraczyć kobietę swą odpowiedzią.
- Ona jest moja. - odparła dumnie, niczym samiec zaznaczający swój teren. Problemem jednak okazała się dalsza kwestia. Czy rozmawiała z Hildą… to było oczywiste, niemniej pamiętając doświadczenia z przeszłości… nie, że bała się odpowiedzieć prawdę, ale jeszcze nigdy nie spotkała się ze zrozumieniem. No dobra… raz, ale koleś był non stop naćpany i udawał porosty w środku miasta. - M-moooże rozmawiam… - burknęła buńczuczno, drapiąc się w policzek, jakby chcąc przedrapać się na druga stronę, jednocześnie śląc wściekłe spojrzenia w kierunku mężczyzny.

- Interesująca umiejętność - powiedział mężczyzna zwany Szuterem, który wybrał akurat ten moment, by pojawić się między Sedną, a Todem. W słowach mężczyzny nie było lekceważenia, jakie widać było w zachowaniu Toda. - To doskonała umiejętność, by uspokoić konie. Szkoda, że wczoraj nie było Cię w pobliżu, gdy jedna z tych szkap spanikowała i uciekła. -
Położył rękę na ramieniu indianki - Jadę z Tobą. Nie ma co ostrzegać potencjalnych mieszkańców pyrkaniem silnika -.

Tina zlustrowała nowoprzybyłego kosym spojrzeniem, po czym układając usta w dziwny dzióbek nadąsanego dziecka, kopnęła trochę ziemi, po czym zawinęła się i bez słowa ruszyła w kierunku domniemanego celu dzisiejszego biwakowania.

Tina widziała, że te końskie szpiegi Hildy są w zmowie. Cały czas prychały i parskały, na pewno tylko tak dla niepoznaki były spokojne by zwabić w pułapkę swoich jeźdźców. Ta Indianka i ten Szuter dali się na to złapać, a wiadomo, jak ich gdzieś strąci ta wstrętna kobyła to podwójny zysk i strata, no ale widać tamci tego nie kumali i spokojnie już zaczynali odjeżdżać. Tod też mimo, że zdawał się pewnie trzymać w siodle najwyraźniej był zadufanym w swoje możliwości głupcem nie wiedzącym, że się pakuje w skręcenie karku i inne takie atrakcje. A największym głupcem był oczywiście ten żałosny Szczota co ich skazał na taką debilną misję. Widać kompletnie dał się omamić podstępom Hildy i traktował ją jak zwykłą kurę.

Indianka jednak okazała sie uparta w swoich kurzych dociekaniach. Po zrobieniu paru kroków jej chabeta zatrzymała się, ponoć posłuszna jej wodzom, a ona sama z wysoka spojrzała na rangerkę. - A czy jak z nia rozmawiasz to ona ci odpowiada? - wcześniejsze reakcje obu mężczyzn dotyczące zwierząt i kur zdawała się ignorować i najwyraźniej czekała na odpowiedź.

- Hej no co ty robisz? Na koniu nigdy nie jechałaś? Wsiadaj nie bój się nic ci nie będzie. Z buta przecież bez sensu tam jechać. - Tod odezwał sie do maszerującej dziewczyny gdy zauważył, że coś nie ma chyba zamiaru wsiadać na siodło razem z nim. Wyciągnął więc do niej zapraszająco rękę, by chyba pomóc jej wsiąść na miejsce na grzbiecie. Cała czwórka zaś zdawała sobie sprawę, że faktycznie pieszy poruszał się w tempie zbliżonym do karawany, więc nie miałby wystarczającego wyprzedzenia by dotrzeć na miejsce i je sprawdzić tak jak jeździec żywego czy mechanicznego rumaka. Szczota zdawał się też o tym być uświadomiony skoro wysyłał konnych a nie pieszych.

Rangerka czuła, że robi jej się gorąco ze zdenerwowania. Po pierwsze… śmierdzące bydło było niepokojąco blisko jej osoby, po drugie czuła, że właśnie opadły resztki jej niewidzialności i otoczenie zaczynało domagać się od niej bliższych interakcji, których ona nie za bardzo chciała.
“ Pamiętaj Tina, ludzie to chuje, choćby nie wiem co nie przyznawaj się do przejrzanego spisku! To może ściągnąć na ciebie niebezpieczeństwo. Tak! Musisz ciągnąć tę zwierzęcą maskaradę, rozumiesz? Inaczej będziesz na celowniku!” słowa siostry, na jej babski rozum, miały jakiś głębszy sens i bliźniaczka obiecała sobie, że da z siebie wszystko by pozostać w ukryciu, niczym tajny agent ludzkości.
- To tylko zwierzęta… jak mogą mi odpowiadać…ehehe... he... - rzuciła rozbawiona, starając się obrócić wszystko w żart, jednocześnie patrząc na Indianke z niejakim strachem w oczach. Może ta kobieta była na usługach wroga?!
“Łooo laska jesteś kozak, wyszło ci, wyszłoooo, byłaś super przekonująca! Teraz tylko spław tego dziadygę i spierdalaj w te pędy ile sił nogach!” - pocieszała się w duchu, starając uspokoić serce.
- Jeź-jeździłam tylko na koniach mechnicznych… - odparła z dziecięcą powagą, przyglądając się dłoni mężczyzny - ...i niech tak pozostanie. - burknęła pod nosem, przyśpieszając kroku.

- Aha. Szkoda. Bo Biegnący Księżyc umie to myślałam, że może ty też. - rzekła chyba nieco rozczarowana Indianka, po czym lekko bodźgnęła bez wahania wierzchowca i ten posłusznie zawrócił w stronę czoła drogi i ruszyli całą trójką od razu powiększając odległość pomiędzy nimi a człapiącą się karawaną.

- Co?! Hej no co ty nie bądź głupia. Przecież to tylko koń. Kobyła właściwie. Claire się nazywa. Ona co nic nie zrobi. Obiecuję ci to. Zawieziemy cię pod dom, sprawdzimy co trzeba i wrócimy dobra? - Tod zdawał się nie dowierzać w to co widział. Sprawiał wrażenie człowieka oswojonego z końmi tak jak ona z pojazdami. I chyba ciężko było mu przyjąć do wiadomości, że ktoś może mieć inaczej. Mówił do niej jakby próbował przekonać uparte dziecko. Chciał chyba sprawić sympatyczne wrażenie by przekonać ją do zmiany zdania.

- Hej Tod, co tam się dzieje?! Dlaczego jeszcze nie wyjeżdżacie jak tamtych? Kazałem wam ruszać by sprawdzić tamten dom. - dobiegł ich zirytowany głos Szczoty. Ze swojego miejsca musiał widzieć, że jedna para już wyruszyła, a druga wciąż zwleka. I to go widocznie wkurzało.

“Od kiedy księżyc bieg… aaa chodzi jej chyba o imię jakiegoś typka… kurwa co z tymi ludźmi, koniec świata na karku a ci się nazywają jak pojebańcy…” skonsternowana, przez chwilę obserwowała oddalająca się parę, by po chwili wrzucić w niepamięć całą rozmowę.
- Zaczynasz być wyjątkowo wkurwiający… nie wejdę na te chabetę, choćby skały srały, więc jedź i zostaw mnie w spokoju. - Tina warknęła na Toda, uparcie idąc dalej. Zmiotę postanowiła zignorować, chuj ją obchodziły powarkiwania faceta.

- Chabeta?! Claire to nie jest żadna chabeta tylko kobyła! Wygrałem na niej rodeo w zeszłym roku na festynie! - Tod, aż spurpurowiał na twarzy z gniewu i wydarł się, że na pewno go cała karawana słyszała. - Chciałem ci pomóc ale jak tak to wal się! - syknął do niej wściekle, po czym spiął konia kolanami i Claire zawróciła i potruchtała za pozostałą dwójką szybko ich doganiając. Na reakcję otoczenia nie musiała zbyt długo czekać. Właściwie w ogóle.

- Hej ty! Co ty tam jeszcze robisz? Dlaczego nie jedziesz z nimi? Kazałem ci razem z nimi sprawdzić domek! Zasuwaj zaraz albo obetnę ci działkę o połowę za takie numery! - krzyknął do niej szef widząc, że z całej czwórki została sama na drodze i się wlecze żałosnym tempem nie mając szans dogonić jeźdźców. Właściwie idąc z mozołem była w stanie wyprzedzić czoło karawany. Nie na tyle by mieć czas na sprawdzenie farmy nim ci by do niej dojechali w przeciwieństwie do jeźdźców. No chyba, żeby podbiegła. Dystans był całkiem spory ale chyba dałaby radę. No połowę chociaż. Nie dogoniłaby jeźdźców ale przynajmniej znacznie wyprzedziłaby karawanę, nawet jeśli nie dałaby rady przebiec całości. No fakt, że przy farmie byłaby pewnie nieźle zziajana, choć parę chwil odpoczynku powinno załatwić ten problem. Inaczej musiałaby chyba stawić czoło Szczocie i wyjaśnić mu czemu zlała jego polecenie.

Szuter zaś za plecami Sedny świetnie słyszał przynajmniej Tod’a na koniec. Ta mała z karabinem coś musiała mu widać napyskować bo ruszył na swoim koniu i dogonił ich raz dwa bo w końcu Sedna nie popędzała zbytnio swojego wierzchowca stawiając na ostrożność a nie prędkość. Jakby nie patrzyć była ich teraz trójka zamiast planowanej czwórki.

- Ona się boi koni. - rzekła krótko Indianka nie bardzo wiadomo do którego z mężczyzn gdy już Ted jechał razem z nimi.

- Zwisa mi to. Niech się pilnuje z tym co szczeka suka jedna. Chciałem jej pomóc ale jak tak to niech sama się ze Szczotą użera. - tropiciel wzruszył ramionami i skupił się na jeździe. Byli już całkiem blisko farmy na tyle, że wjeżdżali przez rozwaloną i zarośniętą młodą trawą bramę.

Całą trójką zauważyli ślady kół na trawie. Szuter widział, że chyba nie mogły powstać zbyt dawno. Tod dorzucił, że chyba jakaś osobówka albo coś podobnego. Sedna doprecyzowała, że musiało być pod koniec burzy czyli jakieś dwa dni temu. I że widzi tylko ślady wjazdowe. Przed budynkiem nie widać było żadnego samochodu poza rdzewiejącym traktorem. Ślady jednak prowadziły łukiem i znikały gdzieś na podwórzu. Możliwe było więc, że jeśli nadal tu jest to jest zaparkowany gdzieś za budynkiem.

Sam budynek wyglądał na zaniedbany i opuszczony od lat. Tak samo jak ta osada gdzie w nocy zaatakowały ich te zdziczałe psy tyle, że farma stała samotnie wśród lasu co jeszcze bardziej sprawiało opustoszałe wrażenie. Nie słyszeli też żadnego dźwięku świadczącego o bytności ludzkiej ani dymu czy choćby jego zapachu.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline