Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2015, 16:33   #362
Harard
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Podczas całej walki finałowej z kultystami, demonami i całą tą menażerią, Burro był zbyt przerażony, żeby przydać się w jakikolwiek sposób. Trochę posztuczkował, trochę poużywał swoich sztuczkowych przedmiotów, ale generalnie koncentrował się tylko na tym by nie wchodzić w drogę innym, bardziej przydatnym. I nie skryć się pod jakimś kamykiem z osłoniętą rękami głową. Z perspektywy czasu, nie było to najbardziej przerażające wydarzenie w jego życiu, bo po prostu wyparł całą scenę z pamięci.

Po walce nie było wiele lepiej. Kucharz biernie asystował, niewiele się odzywał i schodził wszystkim z drogi. Popadł w dziwną apatię. Kiedy inni dyskutowali, zbierali łupy, czy w makabryczny sposób upewniali się, że żaden z kultystów nie przeżył układając ich głowy w stosik, niziołek siedział na kamieniu i patrzył w ziemię. Cała ta wyprawa wyraźnie przerosła go i nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Chciał po prostu przymknąć oczy i obudzić się w swoim łóżku. W domu.
- Nie, nic mi nie jest. - podniósł głowę i odpowiedział odruchowo, kiedy Mara podeszła do niego. - Jestem po prostu zmęczony.
Uśmiechnął się blado do dziewczyny.

***

W Bryn powoli zaczęło docierać do niziołka, że już jest po wszystkim. Że jego Wielka Wyprawa już powoli się kończy. Że przeżył i wraca do domu. Początkowo wrócił do swojej wesołej natury, ożył jakby i zaczął zachowywać się po swojemu. Ugotował wielką wyżerkę dla wszystkich kompanów, kiedy już skończyli się uganiać po mieście i załatwiać ostatnie sprawy. Wydumał nawet co też może zasmakować Varowi w nowej postaci, choć widok pochłanianego baranka, tak że się wyrażę na żywca było wyraźnie niepokojące. Kiedy jednak wszyscy zebrali się w jednym miejscu, Burro zorientował się że to nie wszyscy którzy wyruszyli z Ybn.
Od razu stanęła mu przed oczami Kostrzewa, nie tylko podczas jej ostatniej modlitwy w Dolinie, ale wcześniej. Kiedy przekomarzali się, kiedy groziła mu lagą a jej ptaszydło straszyło go w Albusowym lesie.
Grzmot też przecież ucierpiał, ale przynajmniej jego udało się uratować. Co prawda nie wyszło tak, jak niziołek starał się by wyszło, ale goliat chyba był zadowolony. A przynajmniej zjadł baranka a nie niziołka, więc może nie było tak źle.

***

Im bliżej Ybn, kucharz odżywał. Czasami przystawał i wdychał okoliczne zapachy, bo wydawało mu się że już czuć szarlotkę Carrie. Kiedy wreszcie miasto pojawiło się na horyzoncie, puścił się biegiem i leciał bez tchu. Brama miasta i kamienice uciekały mu z drogi, nic nie było w stanie zatrzymać galopującego kucharza. Wpadł na majdan zziajany, z rozwianą czupryną.
Na progu Werbeny siedziała Milly i wyraźnie czekała na niego. Burro nie miał czasu się nawet zdziwić, bo już biegła przez podwórze i niziołek miał tylko czas przy przyklęknąć i złapać córkę w objęcia.
Długo trzymał ją w objęciach, szeptał jej coś do ucha, aż w końcu wstał i ciągle trzymając szkraba na rękach ruszył ku wejściu do gospody. Carie znaleźli w kuchni. Upuściła myty talerz, szkło rozprysło się po podłodze i po sekundzie ryczeli już we trojkę. Zwabiony rabanem Gucio wpadł do kuchni i wreszcie rodzina była w komplecie. Oj długo zeszło zanim Burro mógł wypowiedzieć choć jedno składne zdanie.
- Jak mi znowu przyjdzie ochota, by ruszyć w taką wyprawę… to usiądę i poczekam, aż mi przejdzie.
- Pfff, pierwsza sensowna rzecz, jaką powiedziałeś w życiu - zamamlała teściowa stojąca z miotłą w rękach w progu kuchni i wróciła do zamiatania głównej izby.

***

Kilka kolejnych dni było dobrych. Burro wreszcie był w swoim żywiole. Towarzysze gościli w Werbenie, kucharz gotował dla nich, dokarmiał Marę. Milly nie odstępowała go na krok, jakby obawiając się że tata zniknie jej z oczu i znowu go nie będzie taki szmat czasu. A kucharz jak tylko mógł brał ją na kolana w swoim ulubionym fotelu i czytał bajki, pokazywał też zapiski i swoje nieudolne rysunki w Wielkiej Księdze Kucharskiej.
Rozmawiali z Shando o ich małym przedsięwzięciu handlowym. Gucio zapalił się mocno do kupieckiego zajęcia i już cieszył się z pierwszego wyjazdu z domu razem z karawaną kupiecką. Na początek co prawda do Calimshanu żadną modą Carie go nie puściła, ale i tak młody miał odbyć sporą podróż. Burro ugotował czarodziejowi nawet tę jego polewkę jagnięcą z harissą, a potem swoją, z rodzinnego przepisu, taką z majerankiem i rozmarynem, długo macerowaną. Tak by w końcu pokosztował dobroci i porzucił błędy w których żył, że tu na północy to nic nie umieją, nawet gotować.
Z Tiborem długo rozmawiali przy najlepszym trójniaku, jaki niziołek mógł znaleźć w swojej piwniczce. Wymógł na kapłanie, że odwiedzą go wraz Cadi, nie raz i nie dwa. Na odjezdne wyposażył Tibora w kosz smakołyków i zapewnienie, że zawsze będzie mile widziany w Werbenie. Z Grzmotem się pożegnał już wcześniej, bo futrzasty przyjaciel nie chciał na razie się pokazywać w Ybn. Mówił co prawda, że na pewno się jeszcze zobaczą, że odwiedzi go kiedy najmniej się będzie go spodziewał. Lecz kiedy kapłan wyjechał w końcu do domu, jakoś tak pusto się zrobiło.
Szczególnie, że Mara opuściła go bez pożegnania. Niziołek pomarkotniał wyraźnie na wiele dni. Myślał nawet by ruszyć za nią, odnaleźć i wsadzić do wora, a potem przywieźć z powrotem do Werbeny, czemu ona nie rozumie, że to tu jest jej miejsce? Gdzie jej będzie lepiej? Jednak kiedy emocje opadły, pozostał tylko smutek. Niziołek przyjął pod dach Olafa, przynajmniej tyle mógł zrobić. Choć nie był prawdziwym ojcem Mary, to przecież była to dla niej bliska osoba.

Życie wróciło w stare dobre koleiny, kiedy jedynym zmartwieniem była zbyt wysuszona pieczeń czy za mało wyrośnięta baba drożdżowa. Burro doglądał interesu i cieszył się życiem. Jakiś miesiąc po powrocie usiadł do swojej Księgi i zabrał się za spisywanie całej włóczęgi. Złym chwilom i ciężkim dniom poświęcał tylko kilka linijek, rozpisując się natomiast o Kamiennych Żmijach, plemieniu podziemnych kuzynów Grzmota, czy dalekim miastom. Wynajął nawet za dobry grosz skrybę z ratusza, by wyrysował mu porządne mapy. W końcu to dzieło jego życia, więc dbał by wszystko było tak jak należy. Czasami łapał się na tym że zupełnie jak Milly ślęczy nad księgą i wodzi palcem po zaznaczonych szlakach. Uśmiechał się wtedy lekko, siadał i czekał, aż mu przejdzie...
 
Harard jest offline