Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-11-2015, 15:09   #361
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
EPILOG
albo
CHOLERNA PÓŁNOC IV

Mitrul 1358 DR, Roku Cieni
Karczma "Werbena", Ybn Corberth


Samotny obcokrajowiec siedział przy stole gdzieś w kącie "Werbeny", a przed nim rozłożony list z zawijastym calishańskim pismem, jakaś księga w miedzianej oprawie z rycinami przedstawiającymi jakieś dziwne istoty i kufel z klapką napełniony najlepszym burrowym piwem. Burro postawił przed nim miskę z jadłem.
- Jedz - powiedział - od kiedy wróciłeś z Eastheaven głównie pijesz. Coś cię gryzie?
- Tak, gryzie - odparł czarodziej - Cholerna północ mnie gryzie.
I znów pociągnął z kufla, wspominając ostatnie dni i myśląc o tym co go czeka.
- Cholerna północ...

Wspomnienie z Eastheaven

Easthaven, dzielnica kupiecka
Kilka dni wcześniej


Rozdzielili się z Var Grzmotem kilka dni temu - Yeti podążył do swojej nowej siedziby, a czarodziej do Eastheaven, w pogoni za rodakiem. Śledztwo nie było skomplikowane, na ślady mordercy natknął się gdy przetrząsali bhallickie leże pod Bryn. Wtedy były ważniejsze sprawy, potem okazało się, że gnojek wywinął się polowaniu na sługi boga mordu, które rozpoczęła drużyna, a paladyni dokończyli. Myślał pewnie, że złapał diabła za rogi, i pewnie tak by się stało... tyle że Shando Wishmaker nie lubił niedokończonych spraw.
Morderca Umy zwał się Pomab Ak'azmjir. Poznał kupca od razu, gdy wszedł do jego składu. Pogadali chwilę przyjaźnie, czarodziej słuchał jego chełpliwości i udawał, że chłonie każde jego słowo, potem kupił u niego przednie pergaminy. Nie rozpoznał w nim rodaka, ani on ani nikt z miasta... szaty z kapturem i zaklęcie zmieniające wygląd zrobiło swoje.
Dwa dni później, które Shando wykorzystał na spisanie odpowiedniej ilości zaklęć na pergaminach, nadeszła ostatnia noc okrutnego kupca. Jego dom otoczył nieprzenikniony mur z czarnego dymu, a przed drzwiami zmaterializowały się trzy parażywiołaki magmy. Nieduże, ale każdy o masie i ciężarze beczki soli.



Chrapliwy głos nakazał w syczącym ignańskim języku - Przynieście mi jego głowę.
Krępe, syczące od gorąca ciało pierwszego magmowca roztrzaskało drewniane drzwi i cała trójka wbiegła do środka.
Przynieśli głowę. Kupiec Pomab w ogóle się nie bronił. Wishmaker przygotowany na małą bitwę, do tego czasu przyzwał małą armię przywołańców jak w ostatnim starciu w piekle... a jego cel okazał się nic nieznaczącym gównianym handlarzem oliwą i korzeniami. Równie dobrze mógłby go udusić gołymi rękoma, przyjąć jego postać i przejąć majątek. Teraz, gdy dom kupca był poznaczony odciskami stóp wypalonymi w podłodze i dywanach, rozwalony i zakrwawiony ta historia by nie przeszła. Zwłaszcza, że wieści o zmiennokształtnym już się rozniosły.
Wszystko nie tak... Cholerna Północ!


- Ostatnio cały czas to powtarzasz. To robi się nudne. Jak czułbyś cię, jakbym pojechał do Ciebie i mówił w twoim domu "Cholerne południe?" - zapytał niziołek, ale to trafiło już w plecy czarodzieja odchodzącego w kierunku drzwi. Karczmarz wzruszył ramionami i wrócił do gości.

Kilka chwil później, kilka ulic dalej

Na Południu byłaby to zapewne ulica Ciesielska lub Drewniana, tutaj ulice nie do końca miały nazwy. Dobrze, że w tym dzikim kraju mają je choć miasta czy dzielnice, pomyślał Shando.
Stał przed domem miejscowego kołodzieja, którego imienia nie pamiętał i niewiele go to obchodziło. Miał coś do załatwienia i chciał mieć to z głowy jak najszybciej. Obszedł dom i wszedł do warsztatu otwartego dla klientów.


Przedwcześnie posiwiały mężczyzna pochylał się nad nowym kołem, widać było że praca ma się powoli ku końcowi. Nie zauważył wchodzącego czarodzieja, ale wylegujący się na ławie bury kocur zerwał się i zasyczał w kierunku Shando szczerząc kiełki i wysuwając pazury.
Rzemieślnik podniósł wzrok.
- Tyś miejscowym kołodziejem? - zapytał Wishmaker od razu przechodząc do rzeczy. Cieszył się, że nie ma tu żony gospodarza, chciał uniknąć babskich scen.
- Ja, ja - odparł siwy zmęczonym głosem - więcej teraz wozów niż woźniców, więc niewiele mam pracy. Czego Ci potrzeba, cudzoziemcze? Mogę się za to zabrać od ręki.
- Byłeś ojcem Umy, tej, która zaginęła kilka lat temu?
Kołodziej wyglądał, jakby walnął go piorun. Zaskoczenie, niepewność... nie wiadomo co kręciło się po jego głowie, gdy padło to pytanie. Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł wykrztusić głosu. W końcu kiwnął głową.
Shando Wishmaker ostrożnie postawił na ziemi dużą, skórzaną torbę, z której wyjął dwie urny, jedną czarną, drugą jasnoszarą, niemal białą.
- W białej są szczątki twojej córki. W czarnej głowa jej mordercy - czarodziej zakomunikował sucho - Zrobiłem, co jej obiecałem.
Obrócił się na pięcie i wyszedł, nie oglądając się na reakcję kołodzieja.


Sprawa była zamknięta. Shando nie był specjalnie uczuciowy, ale zwykł dotrzymywać słowa. Nawet słowa, którego obecnie raczej by nie dał, raczej wypalił ducha dziewczynki zaklęciami i unicestwił bez wyrzutów sumienia, ale wówczas wraz z Marą ubłagali ją by darowała mu życie. Teraz on zwracał jej spokojny odpoczynek. Byli kwita.
Do Werbeny wszedł w dużo lepszym nastroju i od razu poprawił nastrój niziołkowi, zamawiając u niego najlepszy obiad, jaki gospoda mogła zaoferować. A gdy przybyła Mara, pożegnać się przed podróżą opowiedział jej, że duchowa sprawa znalazła szczęśliwy finał.
- Będziesz mocna, Maro, twój naturalny talent rozkwitnie. Słuchaj tylko siebie, nie tych co będą nazywać Cię złą, a Twoją moc plugawą. To tylko narzędzie, od ciebie zależy jak je wykorzystasz. A spotkamy się z pewnością - i oby po tej samej stronie!
Czarodziej cieszył się, że dziewczyna odnalazła swoją drogę, wystarczyło ją tylko wyrwać z kapłańskich szponów. I druidzkich.
Pożegnanie z Tiborem zaś nie należało do najcieplejszych. Nie ma co się długo rozwodzić, ważne że nikt nikogo nie zabił i chyba obaj wybaczyli sobie nieco. Chyba.

Shando Wishmaker był gotów do podróży na południe, ale nim to uczyni postanowił wycisnąć z Cholernej Północy ile się da. Demoniczny chowaniec czekał na spętanie, aura bohatera zapewniała korzystne rabaty i łatwiejszy dostęp do ksiąg, lampowy quarin wymagał uwagi i podszkolenia. Oraz oczywiście tajemnicza kryształowa czaszka. Prawdopodobnie to właśnie ten przedmiot sprawiał że zwykłe zaklęcia animujące zmarłych przemierzały Plany, zaś ich moc rosła stukrotnie. Pod czujnym okiem paladynów czaszka była nieosiągalna, ale chodziły słuchy o przetransportowaniu jej gdzieś. A do tego będzie potrzebny ktoś zaufany. Taki jak Shando...
Nie jest łatwo pogodzić chciwość z rozsądkiem i żądzę z zasadami.
Czy się uda? To już temat na kolejną opowieść!
 
__________________
Bez podpisu.
TomaszJ jest offline  
Stary 22-11-2015, 16:33   #362
 
Harard's Avatar
 
Reputacja: 1 Harard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwuHarard jest godny podziwu
Podczas całej walki finałowej z kultystami, demonami i całą tą menażerią, Burro był zbyt przerażony, żeby przydać się w jakikolwiek sposób. Trochę posztuczkował, trochę poużywał swoich sztuczkowych przedmiotów, ale generalnie koncentrował się tylko na tym by nie wchodzić w drogę innym, bardziej przydatnym. I nie skryć się pod jakimś kamykiem z osłoniętą rękami głową. Z perspektywy czasu, nie było to najbardziej przerażające wydarzenie w jego życiu, bo po prostu wyparł całą scenę z pamięci.

Po walce nie było wiele lepiej. Kucharz biernie asystował, niewiele się odzywał i schodził wszystkim z drogi. Popadł w dziwną apatię. Kiedy inni dyskutowali, zbierali łupy, czy w makabryczny sposób upewniali się, że żaden z kultystów nie przeżył układając ich głowy w stosik, niziołek siedział na kamieniu i patrzył w ziemię. Cała ta wyprawa wyraźnie przerosła go i nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Chciał po prostu przymknąć oczy i obudzić się w swoim łóżku. W domu.
- Nie, nic mi nie jest. - podniósł głowę i odpowiedział odruchowo, kiedy Mara podeszła do niego. - Jestem po prostu zmęczony.
Uśmiechnął się blado do dziewczyny.

***

W Bryn powoli zaczęło docierać do niziołka, że już jest po wszystkim. Że jego Wielka Wyprawa już powoli się kończy. Że przeżył i wraca do domu. Początkowo wrócił do swojej wesołej natury, ożył jakby i zaczął zachowywać się po swojemu. Ugotował wielką wyżerkę dla wszystkich kompanów, kiedy już skończyli się uganiać po mieście i załatwiać ostatnie sprawy. Wydumał nawet co też może zasmakować Varowi w nowej postaci, choć widok pochłanianego baranka, tak że się wyrażę na żywca było wyraźnie niepokojące. Kiedy jednak wszyscy zebrali się w jednym miejscu, Burro zorientował się że to nie wszyscy którzy wyruszyli z Ybn.
Od razu stanęła mu przed oczami Kostrzewa, nie tylko podczas jej ostatniej modlitwy w Dolinie, ale wcześniej. Kiedy przekomarzali się, kiedy groziła mu lagą a jej ptaszydło straszyło go w Albusowym lesie.
Grzmot też przecież ucierpiał, ale przynajmniej jego udało się uratować. Co prawda nie wyszło tak, jak niziołek starał się by wyszło, ale goliat chyba był zadowolony. A przynajmniej zjadł baranka a nie niziołka, więc może nie było tak źle.

***

Im bliżej Ybn, kucharz odżywał. Czasami przystawał i wdychał okoliczne zapachy, bo wydawało mu się że już czuć szarlotkę Carrie. Kiedy wreszcie miasto pojawiło się na horyzoncie, puścił się biegiem i leciał bez tchu. Brama miasta i kamienice uciekały mu z drogi, nic nie było w stanie zatrzymać galopującego kucharza. Wpadł na majdan zziajany, z rozwianą czupryną.
Na progu Werbeny siedziała Milly i wyraźnie czekała na niego. Burro nie miał czasu się nawet zdziwić, bo już biegła przez podwórze i niziołek miał tylko czas przy przyklęknąć i złapać córkę w objęcia.
Długo trzymał ją w objęciach, szeptał jej coś do ucha, aż w końcu wstał i ciągle trzymając szkraba na rękach ruszył ku wejściu do gospody. Carie znaleźli w kuchni. Upuściła myty talerz, szkło rozprysło się po podłodze i po sekundzie ryczeli już we trojkę. Zwabiony rabanem Gucio wpadł do kuchni i wreszcie rodzina była w komplecie. Oj długo zeszło zanim Burro mógł wypowiedzieć choć jedno składne zdanie.
- Jak mi znowu przyjdzie ochota, by ruszyć w taką wyprawę… to usiądę i poczekam, aż mi przejdzie.
- Pfff, pierwsza sensowna rzecz, jaką powiedziałeś w życiu - zamamlała teściowa stojąca z miotłą w rękach w progu kuchni i wróciła do zamiatania głównej izby.

***

Kilka kolejnych dni było dobrych. Burro wreszcie był w swoim żywiole. Towarzysze gościli w Werbenie, kucharz gotował dla nich, dokarmiał Marę. Milly nie odstępowała go na krok, jakby obawiając się że tata zniknie jej z oczu i znowu go nie będzie taki szmat czasu. A kucharz jak tylko mógł brał ją na kolana w swoim ulubionym fotelu i czytał bajki, pokazywał też zapiski i swoje nieudolne rysunki w Wielkiej Księdze Kucharskiej.
Rozmawiali z Shando o ich małym przedsięwzięciu handlowym. Gucio zapalił się mocno do kupieckiego zajęcia i już cieszył się z pierwszego wyjazdu z domu razem z karawaną kupiecką. Na początek co prawda do Calimshanu żadną modą Carie go nie puściła, ale i tak młody miał odbyć sporą podróż. Burro ugotował czarodziejowi nawet tę jego polewkę jagnięcą z harissą, a potem swoją, z rodzinnego przepisu, taką z majerankiem i rozmarynem, długo macerowaną. Tak by w końcu pokosztował dobroci i porzucił błędy w których żył, że tu na północy to nic nie umieją, nawet gotować.
Z Tiborem długo rozmawiali przy najlepszym trójniaku, jaki niziołek mógł znaleźć w swojej piwniczce. Wymógł na kapłanie, że odwiedzą go wraz Cadi, nie raz i nie dwa. Na odjezdne wyposażył Tibora w kosz smakołyków i zapewnienie, że zawsze będzie mile widziany w Werbenie. Z Grzmotem się pożegnał już wcześniej, bo futrzasty przyjaciel nie chciał na razie się pokazywać w Ybn. Mówił co prawda, że na pewno się jeszcze zobaczą, że odwiedzi go kiedy najmniej się będzie go spodziewał. Lecz kiedy kapłan wyjechał w końcu do domu, jakoś tak pusto się zrobiło.
Szczególnie, że Mara opuściła go bez pożegnania. Niziołek pomarkotniał wyraźnie na wiele dni. Myślał nawet by ruszyć za nią, odnaleźć i wsadzić do wora, a potem przywieźć z powrotem do Werbeny, czemu ona nie rozumie, że to tu jest jej miejsce? Gdzie jej będzie lepiej? Jednak kiedy emocje opadły, pozostał tylko smutek. Niziołek przyjął pod dach Olafa, przynajmniej tyle mógł zrobić. Choć nie był prawdziwym ojcem Mary, to przecież była to dla niej bliska osoba.

Życie wróciło w stare dobre koleiny, kiedy jedynym zmartwieniem była zbyt wysuszona pieczeń czy za mało wyrośnięta baba drożdżowa. Burro doglądał interesu i cieszył się życiem. Jakiś miesiąc po powrocie usiadł do swojej Księgi i zabrał się za spisywanie całej włóczęgi. Złym chwilom i ciężkim dniom poświęcał tylko kilka linijek, rozpisując się natomiast o Kamiennych Żmijach, plemieniu podziemnych kuzynów Grzmota, czy dalekim miastom. Wynajął nawet za dobry grosz skrybę z ratusza, by wyrysował mu porządne mapy. W końcu to dzieło jego życia, więc dbał by wszystko było tak jak należy. Czasami łapał się na tym że zupełnie jak Milly ślęczy nad księgą i wodzi palcem po zaznaczonych szlakach. Uśmiechał się wtedy lekko, siadał i czekał, aż mu przejdzie...
 
Harard jest offline  
Stary 23-11-2015, 08:51   #363
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Epilog

Faerun
1358 DR, Roku Cieni



Tibor spędzał dni zwijając się jak w ukropie. Tyle miał oczekiwań, tyle obowiązków, tyle planów - i wreszcie gotowiznę, by je zrealizować! Wrócił bogaczem większym niż jego ojciec lecz wiedział, że złoto szybko zniknie. Świątynia Lathandera, nowy gródek, własne gospodarstwo, ślub, zabezpieczenie okolicy, błogosławieństwa, broń, sprowadzenie i najęcie ludzi… Oszczędności topniały w zastraszającym tempie, ale efekty tych wydatków przepełniały młodego kapłana satysfakcją. Stał się znany na całą okolicę nie tylko za sprawą zasług w przegnaniu bhaalitów (które to wydarzenia były dla mieszkańców okolicy dość abstrakcyjne) lecz odwagi i ciężkiej pracy.

Po zniknięciu szalonego czarodzieja Czarny Las szybko przestał być Czarnym Lasem, a stał się zupełnie zwyczajną knieją - no, może z większą niż gdzie indziej liczbą złowieszczych zwierząt, ale z tym wyszkoleni przez Zwiastuna Świtu wojacy łatwo sobie poradzą. Po siewach oczywiście i innych pracach niezbędnych na wsi wiosną.

Najważniejsze miało jednak nadejść. Co prawda tradycją było, że mężczyzna musi wpierw wyszykować gospodarkę na przyjęcie żony, ale matka Orma-Tibora nalegała. Czas porzucić smutki, czas by nowe życie zajęło miejsce duchów. Szczęście masz w zasięgu ręki, nie czekaj bo je stracisz! Pogrążona w żałobie kobieta kurczowo ściskała rękę syna, a Tibor wiedział, że nie będzie lepszego lekarstwa na pustkę w sercu i ramionach starej matki niż potomek poczęty z jego lędźwi. Zresztą - czy faktycznie było na co czekać?



Shandowyciskał z cholernej Północy ile się dało. Będąc znów w mroźnej dolinie dyskutował z Morheimem o niuansach przywołań. “Wykłócał się” było by lepszym stwierdzeniem; niemniej wyciskał z tych dysput tyle wiedzy, ile się dało. Pobierał nauki w ybnijskiej szkole magii, buszując dniami i nocami po ichniej bibliotece - oczywiście za odpowiednią opłatą. Nie mógł nie zauważyć, że elfia magini nikła w oczach; niestety zagadywana o to Elethiena tylko wzruszała ramionami i zmieniała temat. Mag zaczął podejrzewać, że zainteresowania Dai’nan Springflower Doliną Żywej Wody mogło mieć nie tylko naukowe podstawy, ale nie drążył tematu. Zdrowie elfki niewiele go obchodziły. Za to magiczne studia owszem.

Przywołania i eksperymenty calishyta przeprowadzał gdzie indziej, z dala od czujnych oczu ybnijskich świętoszków. Odwiedził Czarny Las i podziemia szalonego maga. Nic przydatnego tam nie zostało, lecz nadal mógł korzystać z opustoszałego laboratorium, a kamienne piwnice były doskonałym miejscem na ogniste eksperymenty. Mało go szlag nie trafił gdy usłyszał, że Tibor ma zamiar “oczyścić” Czarny Las; na szczęście przygotowania do ślubu chwilowo powstrzymały młodzieńca od tego zbożnego czynu.

A Shando uczył się, rósł w siłę… i czekał.



Mara ruszyła na południe. Gdy niebezpieczeństwo w postaci nieumarłych minęło karawany znów ciągnęły sznurem do Ybn, Kaledonu i z powrotem. Chodziły plotki, że krasnoludy rozważają ponowne otwarcie Drogi Królów. Mary to nie obchodziło. Czasem dołączała się do jakichś kupców, zwykle jednak podróżowała sama. Trakty były teraz bezpieczniejsze niż kiedykolwiek, a Strzyga nie u wszystkich wędrowców wzbudzał sympatię. Miała duży zapas złota i klejnotów; nie musiała pracować. Po prawdzie mogłaby nie pracować już całe życie. Wiedziała jednak, że nauka magii czy zaklęcia lokalizujące o których wspominał Tibor szybko pochłoną ten majątek. Nie mówiąc już o próbie przyzwania ducha zabitej na ołtarzu kobiety. Jeszcze w Ybn zaklinaczka chciała przywołać ducha, ale tego typu czaru nie były teraz ani popularne, ani tanie, a kapłani i magowie byli teraz pod czujną obserwacją paladynów. Ale Mara wiedziała gdzie szukać. Jehan popytał tu i ówdzie, a poczciwy Ur-Thog załatwił list polecający od swojego chlebodawcy do pewnych ludzi w Luskan. Tam nikt nie pytał po co i na co. Liczyło się tylko złoto.

Przed odjazdem Mara spotkała się również z duchem Umy - prosty sprawdzian umiejętności. Omal nie rozpłakała się z ulgi gdy zobaczyła zamgloną sylwetkę zamordowanej. Nadal miała swój dar; silniejszy niż kiedykolwiek. Czuła, że zaczyna mieć nad nim kontrolę. Nie była już bezwolnym odbiornikiem nieumarłych wrażeń. Miała swoją moc i cel. Świat stał przed nią otworem.



Wędrówka do Doliny Żywej Wody nie była tak uciążliwa jak poprzednim razem nie tylko ze względu na nową fizyczność Grzmota. Wiosna w Dolinie Lodowego Wichru wybuchła zielenią nagle, niemal niespodziewanie, jak miała to w zwyczaju. Pędy na varowym futrze zdawały się również odpowiadać na ten zew, a nim dotarł do celu niektóre wypuściły już pąki. Pan Góra przepuścił Vara bez przeszkód; po prawdzie yeti dopiero po kilku dniach pobytu w Dolinie zdołał zauważyć żywiołaka. Zresztą cała dolina się zmieniła; Grzmot wyczuwał to swymi zwierzęcymi zmysłami. Cokolwiek zrobiła Kostrzewa podziałało lub działało nadal. Zresztą yeti nie raz i nie dwa miał poczucie, że druidka zaraz pojawi się za nim i zdzieli go swoją lagą. Zasadzony przez nią dąb nie był może zbyt okazały - choć Var zbytnio by się tym nie zdziwił - ale i tak przez te kilka dekadni urósł nieprzyzwoicie i pysznił się nad brzegiem jeziora bujną zielenią. Zwłaszcza w jego pobliżu barbarzyńca czuł ulotną obecność półorkini. Złośliwych potworków nigdzie nie było widać; gdy Grzmot porozmawiał wreszcie z Panem Górą okazało się, że większość wymarła, a pozostałe wykończył żywiołak. Pan doliny był ciekaw wieści ze świata, toteż Var nie raz i nie dwa zabawiał go opowieściami. Jednak większość czasu spędzali osobno. Dwóch samotników. Dolina mogła pomieścić ich obu.




Czas mijał leniwie, zwłaszcza dla tych Bohaterów Ybn, którzy pozostali w okolicy. Codzienne obowiązki, zwyczajowa krzątanina, miejski i wiejski gwar… Normalność, rutyna, codzienne zwykłe szczęście powoli zaczynały zalatywać nudą. Nie każdy posiada żyłkę awanturnika, lecz gdy taki osobnik choć raz zasmakuje przygody nawet najwspanialsze łoże i najponętniejsza dziewka nie utrzymają go w domu. Ten i ów zaczął po cichu tęsknić za nową przygodą - może nie taką rozmiarów nekromanckiej klątwy, ale jakaś mała wywerna, czy skarb w opuszczonej kopalni… Ot, mała rozrywka, ucieczka od codzienności by bardowie mieli potem o czym śpiewać? Nikt nie powiedział tego na głos, ale…

Pewnych rzeczy nie trzeba mówić głośno.

Katastrofa przyszła niespodziewanie. Tym razem nie poprzedziły jej wieszczące duchy ni dziwne znaki. No, może przez kilka wcześniejszych dni Tibor czuł dziwny niepokój, lecz kładł go na karb rychłego ślubu i oczekiwanych przez tyle miesięcy pokładzin z Cadi. Może czuli go też inni duchowni, lecz nikt nie podzielił się tym wrażeniem.

Potem zaś niebo spadło Faruńczykom na głowy.

Ludzie i nieludzie latami opowiadali o potężnym huku, który wstrząsnął ziemią, o czerwonym nieboskłonie i spadających gwiazdach. Na wschodzie i zachodzie, na południu i północy, wszyscy widzieli to samo - deszcz spadających gwiazd na krwawym niebie.

[media]http://tracytwyman.com/wp-content/uploads/falling-stars-over-the-city-skyline-digital-art-hd-wallpaper-1920x1200-6636.jpg[/media]


Ludzie i nieludzie tulili się do siebie wystraszeni, wyrwani ze swoich łóżek. Zdezorientowane ptactwo latało im nad głowami; zwierzęta w panice rozbijały zagrody, uciekając na oślep. Ile to trwało? Godzinę, dwie, pięć? Nagle wszystko ucichło i zapadła ciemność, przecinana tylko z rzadka łuną pożarów, zaprószonych przez przerażonych ludzi i zwierzęta.

Był wieczór 15 Kythornu 1358 roku Rachuby Dolin, zwanego od tej pory Rokiem Cieni.

Rankiem 16 Kythornu na wschodzie wstały dwa słońca.

Przyroda oszalała tworząc dziwaczne chimery istniejących zwierząt, roślin i ptaków, oraz zupełnie nowe, śmiertelnie niebezpieczne gatunki. Ziemia, woda i powietrze w jednej chwili mogły zmienić się w śmiertelnie niebezpieczną pułapkę. Ludzie bali się wychodzić z domów, lecz i tam nie było bezpiecznie.

Magia stała się nieprzewidywalna. Wielu czaromiotów zginęło przy próbach rzucania zaklęć, nawet tych najprostszych, ćwiczebnych. Można było polegać jedynie na magicznych przedmiotach, lecz te kończyły się w zastraszającym tempie, a ich ceny były kosmiczne.

Bogowie milczeli. Kapłańska moc zniknęła.

Na Faerunie zapanował chaos.

A w podziemiach ybnijskiej świątyni pulsowała mocą niewielka, kryształowa czaszka, czekając na swego prawowitego właściciela. W końcu plotki głosiły, że bogowie chodzili teraz po ziemi…


 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:33.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172