Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2015, 23:03   #1
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
[Pathfinder/FR] Pogranicze






16 Mirtul, 1373 DR
Derlusk, Pogranicze


Dzień był przyjemny. Słońce szczodrze obdarowywało ludzi swymi promieniami i ciepłem, skutecznie wypędzając ich z domostw na ulice. Mimo, że do przesilenia letniego był nieco ponad miesiąc, w Derlusk było gorąco - zasługa południowego klimatu. Artyści wszelkiej maści, zazwyczaj ukazujący swój kunszt w tawernach i zajazdach, teraz wzbogacali portowe aleje dźwiękami instrumentów oraz rymami mniej lub bardziej ambitnymi. Sam port jednak rozbrzmiewał swymi zwyczajowymi brzmieniami - trzeszczeniem masztów, łopotaniem żagli czy przekleństwami dokerów.

Mimo sprzyjającej aury, w siedzibie Kupieckiej Kompanii Sióstr Lewyn - skromnej kamieniczce - nastroje były zdecydowanie zważone. Powodem podłych humorów były, jakżeby inaczej, problemy biznesowe. Niziołki wyrobiły sobie na Pograniczu renomę solidnych i rzetelnych kupców-geniuszek, które potrafiły lawirować skomplikowanym labiryntem polityki i wiecznie zmieniających się granic, więc zniknięcie jednej z ich karawan było niczym strzał w pysk. U sióstr wszystko chodziło jak w zegarku, nie było miejsca na pomyłki czy opóźnienia, nie mówiąc już o zniknięciach!

Fakty jednak nie znały pojęcia litości. Panny Lewyn musiały pogodzić się z tym, że ich reputacja w Derlusk ucierpi i plama na ich kupieckiej niezawodności łatwo się nie zmyje. Gdyby były kimś innym, zapewne posłałyby zaginięcie transportu w niepamięć i zajęły się dalszym kręceniem interesów, ale wrodzona duma i upór nie pozwalały. Musiały się dowiedzieć wszystkiego i odpłacić za ten afront!

Rzecz jasna nie planowały osiodłać rumaków i ruszyć galopem trasą karawany. Nie, nie, w końcu Pogranicze roiło się od wszelkiej maści awanturników, najemników i innych osobników łasych na złoto i wrażenia. To pierwsze siostry miały pod dostatkiem, a drugie... Cóż, wystarczyło wyjechać za miasto. Panny Lewyn nie miały jednak w planach najęcia do zadania byle kogo, o nie. Zadanie planowały powierzyć pewnej grupie, która nie tak dawno temu rozwiązała problem trapiący miasto. Konsylium było zadowolone z ich pracy, więc niziołki pokładały w najemnikach wielką nadzieję.

Nie wspominając o wielkiej nagrodzie, która czekała na nich za wykonanie zadania.


* * *


Darlienne i Leda Lewyn były do siebie podobne, wręcz można by rzec - ryzykując bycie posądzonym o rasizm - że wyglądają tak samo. Były niskie, jak każdy halfling, ale w przeciwieństwie do pobratymców nie kryły się po kątach z podkulonymi ogonami. O nie, siostry Lewyn były rekinami w kupieckim morzu Pogranicza i nie kryły się ze swoim statusem. Ubrane w tkaniny od najlepszych krawców i przyzdobione biżuterią błyszczącą kamieniami szlachetnymi, ociekały bogactwem. Ociekało i pomieszczenie, ale tak miało być.

Pokój, w którym przyjęły ich niziołki, zdecydowanie miał pokazywać petentom i gościom Kompanii, że nie byli u byle kogo. Kamienną posadzkę zdobił gruby calimshański dywan, mahoniowy stolik lśnił czystością, a na ścianach rozpościerały się olejne krajobrazy pędzli miejscowych mistrzów. Nawet srebrne kielichy, w których podano im wino, błyskały rubinami. Bogactwo i przepych można było podziwiać przez parę długich chwil, ale nie było im to dane. Po wymianie uprzejmości i podziękowania za obecność, siostry Lewyn zaczęły mówić. Krótko i na temat.

- Jedna z naszych karawan zaginęła - Leda nawet nie próbowała ukryć nerwów. - Po prostu zaginęła, rozpłynęła się w powietrzu. Szlak stąd do Pstrej Wierzeji jest długi i nie brak na nim niebezpieczeństw, ale to pierwszy taki przypadek.
- Nasze karawany są, rzecz jasna, chronione - wtrąciła Darlienne. - Najęta ochrona radzi sobie z dziką zwierzyną, bandytami czy innymi zagrożeniami, więc zniknięcie było dla nas zaskoczeniem. Nie wiemy, co o tym myśleć. Przyczyna zdecydowanie nie jest zwyczajna, ale jej odnalezienie zostawimy wam.

- Karawana jechała od Pstrej Wierzeji - zaczęła Leda, pokazując upierścienionym palcem punkty na mapie - przez Gallard, Czarną Stodołę, Rymdyl, Emrys i baronię Blacksaddle’ów. Później droga prowadziła prosto na północ od Syrntu, przez Splondar, do Derlusk. Nieco ponad czterysta mil. Ostatnim wiadomym miejscem pobytu karawany było Beldargan, co do tego jesteśmy pewne. Zostawia to wam 150 mil traktu, na którym mogło dojść do zniknięcia.

- Warunki umowy są proste. Znajdujecie naszą karawanę, eliminujecie zagrożenie i wracacie do Derlusk. Co do transportowanych dóbr straciłyśmy nadzieję, ale jeśli są w nienaruszonym stanie, zabezpieczcie je jakoś. Poślemy po nie zbrojną kompanię, gdy wrócicie.
- Oferujemy wam - Leda przeszła do najważniejszej części spotkania - czterysta sztuk złota za wykonanie zadania.


* * *





Derlusk opuścili dopiero następnego dnia, chcąc przygotować się do drogi jak należy. Co prawda siostry Lewyn nie wyznaczyły im żadnego terminu, ale zdrowy rozsądek podpowiadał, że im szybciej, tym lepiej. Dlatego też bramę miejską mieli daleko w tyle, gdy słońce już wygramoliło się zza horyzontu. Brukowany trakt był o tej porze dnia pusty, nie licząc paru samotnych jeźdzców i chłopskiego wozu z sioła gdzieś w okolicy.

Przekroczyli rzekę Starth, minęli rolnicze sadyby i zostawili w tyle kolorowe sady. Wiosna, wszędzie czuli wiosnę - czy to w lekkim powiewie wiatru, czy w cieple słońca, czy w zapachu natury, czy w śpiewie ptaków. Jazda konno w takiej atmosferze była przyjemna. W Splondar, gdzie zatrzymali się około południa, również było widać skutki słonecznej pogody. Ludzie zdawali się być przyjemniejsi i bardziej skorzy do uśmiechów, a samo miasteczko tętniło życiem. Postój nie należał do najgorszych.


* * *


Kolejny postój zapowiadał się inaczej. Owszem, wieś gdzieś w połowie drogi między Splondar, a Syrntem wyglądała na sielską-anielską, ale jedynie z daleka. Zaczynało zmierzchać, więc widok zamkniętej bramy nie dziwił ich za bardzo, a i poddenerwowanie strażników można było zrzucić na karb zmęczenia. Można było, ale niezbyt to pasowało do innych rzeczy.

Ritsuko miała ładne oczy, choć czasami wybitnie nieprzyjemne. Ich zalety nie kończyły się jednak tylko na estetyce, bowiem dziewczyna wzrok miała sokoli. Wędrowała teraz spojrzeniem po nadryzionej przez ząb czasu palisadzie i widziała. Wgłębienia i dziury, pozostawione nie przez upływ czasu, a coś bardziej materialnego. Najpewniej ostrza i groty strzał. Chass też to widział. Znacząca wymiana spojrzeń to poświadczała.

Wieś nie należała do największych, ale mogła poszczycić się własnym zajazdem - „Dębową Ostoją”. Tam właśnie pokierowali ich strażnicy, na pytanie o miejsca na nocleg i, tak jak zapewniali, nie mieli trudności z odnalezieniem lokalu. Szyld pomagał w poszukiwaniach, podobnie jak mieszkańcy zmierzający ku „Ostoji”, chcący odprężyć się po dniu pracy. Najemnicy, sami zmęczeni jazdą, nie zwracali zbytnio uwagi na tutejszych. Jedynie Goldor wyłapywał strzępki rozmów o „zmarłych” i „ataku”.

Zajazd, jak zajazd. Jeśli widziało się jeden, widziało się wszystkie - prosta wspólna sala, chłopy z piwem, gruby właściciel, dziewka służebna. Nihil novi. Zajęli stół nieopodal wejścia, wciśnięty niemalże w kąt, i nawet nie zdążyli się porządnie rozsiąść, gdy w ich stronę ruszył karczmarz. Przebierając tłustymi nogami, łapczywie spoglądał na ich ubiór i zapewne zacierał w myślach ręce. Wiadomo przecież, że podróżnicy zawsze wydawali o wiele więcej, niż miejscowi.

- Witajcie w „Ostoji”, mości państwo - grubasek skłonił się i strzelił w ich stronę uśmiechem. Znaczy, na tyle, na ile mógł; w tym pierwszym przeszkadzał brzuch, a w drugim - braki w uzębieniu. - Ronald, na usługi mości państwa.




______________________________________________

Powodzenia i miłej zabawy!
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 22-11-2015 o 23:09.
Aro jest offline