Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2015, 08:51   #363
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Epilog

Faerun
1358 DR, Roku Cieni



Tibor spędzał dni zwijając się jak w ukropie. Tyle miał oczekiwań, tyle obowiązków, tyle planów - i wreszcie gotowiznę, by je zrealizować! Wrócił bogaczem większym niż jego ojciec lecz wiedział, że złoto szybko zniknie. Świątynia Lathandera, nowy gródek, własne gospodarstwo, ślub, zabezpieczenie okolicy, błogosławieństwa, broń, sprowadzenie i najęcie ludzi… Oszczędności topniały w zastraszającym tempie, ale efekty tych wydatków przepełniały młodego kapłana satysfakcją. Stał się znany na całą okolicę nie tylko za sprawą zasług w przegnaniu bhaalitów (które to wydarzenia były dla mieszkańców okolicy dość abstrakcyjne) lecz odwagi i ciężkiej pracy.

Po zniknięciu szalonego czarodzieja Czarny Las szybko przestał być Czarnym Lasem, a stał się zupełnie zwyczajną knieją - no, może z większą niż gdzie indziej liczbą złowieszczych zwierząt, ale z tym wyszkoleni przez Zwiastuna Świtu wojacy łatwo sobie poradzą. Po siewach oczywiście i innych pracach niezbędnych na wsi wiosną.

Najważniejsze miało jednak nadejść. Co prawda tradycją było, że mężczyzna musi wpierw wyszykować gospodarkę na przyjęcie żony, ale matka Orma-Tibora nalegała. Czas porzucić smutki, czas by nowe życie zajęło miejsce duchów. Szczęście masz w zasięgu ręki, nie czekaj bo je stracisz! Pogrążona w żałobie kobieta kurczowo ściskała rękę syna, a Tibor wiedział, że nie będzie lepszego lekarstwa na pustkę w sercu i ramionach starej matki niż potomek poczęty z jego lędźwi. Zresztą - czy faktycznie było na co czekać?



Shandowyciskał z cholernej Północy ile się dało. Będąc znów w mroźnej dolinie dyskutował z Morheimem o niuansach przywołań. “Wykłócał się” było by lepszym stwierdzeniem; niemniej wyciskał z tych dysput tyle wiedzy, ile się dało. Pobierał nauki w ybnijskiej szkole magii, buszując dniami i nocami po ichniej bibliotece - oczywiście za odpowiednią opłatą. Nie mógł nie zauważyć, że elfia magini nikła w oczach; niestety zagadywana o to Elethiena tylko wzruszała ramionami i zmieniała temat. Mag zaczął podejrzewać, że zainteresowania Dai’nan Springflower Doliną Żywej Wody mogło mieć nie tylko naukowe podstawy, ale nie drążył tematu. Zdrowie elfki niewiele go obchodziły. Za to magiczne studia owszem.

Przywołania i eksperymenty calishyta przeprowadzał gdzie indziej, z dala od czujnych oczu ybnijskich świętoszków. Odwiedził Czarny Las i podziemia szalonego maga. Nic przydatnego tam nie zostało, lecz nadal mógł korzystać z opustoszałego laboratorium, a kamienne piwnice były doskonałym miejscem na ogniste eksperymenty. Mało go szlag nie trafił gdy usłyszał, że Tibor ma zamiar “oczyścić” Czarny Las; na szczęście przygotowania do ślubu chwilowo powstrzymały młodzieńca od tego zbożnego czynu.

A Shando uczył się, rósł w siłę… i czekał.



Mara ruszyła na południe. Gdy niebezpieczeństwo w postaci nieumarłych minęło karawany znów ciągnęły sznurem do Ybn, Kaledonu i z powrotem. Chodziły plotki, że krasnoludy rozważają ponowne otwarcie Drogi Królów. Mary to nie obchodziło. Czasem dołączała się do jakichś kupców, zwykle jednak podróżowała sama. Trakty były teraz bezpieczniejsze niż kiedykolwiek, a Strzyga nie u wszystkich wędrowców wzbudzał sympatię. Miała duży zapas złota i klejnotów; nie musiała pracować. Po prawdzie mogłaby nie pracować już całe życie. Wiedziała jednak, że nauka magii czy zaklęcia lokalizujące o których wspominał Tibor szybko pochłoną ten majątek. Nie mówiąc już o próbie przyzwania ducha zabitej na ołtarzu kobiety. Jeszcze w Ybn zaklinaczka chciała przywołać ducha, ale tego typu czaru nie były teraz ani popularne, ani tanie, a kapłani i magowie byli teraz pod czujną obserwacją paladynów. Ale Mara wiedziała gdzie szukać. Jehan popytał tu i ówdzie, a poczciwy Ur-Thog załatwił list polecający od swojego chlebodawcy do pewnych ludzi w Luskan. Tam nikt nie pytał po co i na co. Liczyło się tylko złoto.

Przed odjazdem Mara spotkała się również z duchem Umy - prosty sprawdzian umiejętności. Omal nie rozpłakała się z ulgi gdy zobaczyła zamgloną sylwetkę zamordowanej. Nadal miała swój dar; silniejszy niż kiedykolwiek. Czuła, że zaczyna mieć nad nim kontrolę. Nie była już bezwolnym odbiornikiem nieumarłych wrażeń. Miała swoją moc i cel. Świat stał przed nią otworem.



Wędrówka do Doliny Żywej Wody nie była tak uciążliwa jak poprzednim razem nie tylko ze względu na nową fizyczność Grzmota. Wiosna w Dolinie Lodowego Wichru wybuchła zielenią nagle, niemal niespodziewanie, jak miała to w zwyczaju. Pędy na varowym futrze zdawały się również odpowiadać na ten zew, a nim dotarł do celu niektóre wypuściły już pąki. Pan Góra przepuścił Vara bez przeszkód; po prawdzie yeti dopiero po kilku dniach pobytu w Dolinie zdołał zauważyć żywiołaka. Zresztą cała dolina się zmieniła; Grzmot wyczuwał to swymi zwierzęcymi zmysłami. Cokolwiek zrobiła Kostrzewa podziałało lub działało nadal. Zresztą yeti nie raz i nie dwa miał poczucie, że druidka zaraz pojawi się za nim i zdzieli go swoją lagą. Zasadzony przez nią dąb nie był może zbyt okazały - choć Var zbytnio by się tym nie zdziwił - ale i tak przez te kilka dekadni urósł nieprzyzwoicie i pysznił się nad brzegiem jeziora bujną zielenią. Zwłaszcza w jego pobliżu barbarzyńca czuł ulotną obecność półorkini. Złośliwych potworków nigdzie nie było widać; gdy Grzmot porozmawiał wreszcie z Panem Górą okazało się, że większość wymarła, a pozostałe wykończył żywiołak. Pan doliny był ciekaw wieści ze świata, toteż Var nie raz i nie dwa zabawiał go opowieściami. Jednak większość czasu spędzali osobno. Dwóch samotników. Dolina mogła pomieścić ich obu.




Czas mijał leniwie, zwłaszcza dla tych Bohaterów Ybn, którzy pozostali w okolicy. Codzienne obowiązki, zwyczajowa krzątanina, miejski i wiejski gwar… Normalność, rutyna, codzienne zwykłe szczęście powoli zaczynały zalatywać nudą. Nie każdy posiada żyłkę awanturnika, lecz gdy taki osobnik choć raz zasmakuje przygody nawet najwspanialsze łoże i najponętniejsza dziewka nie utrzymają go w domu. Ten i ów zaczął po cichu tęsknić za nową przygodą - może nie taką rozmiarów nekromanckiej klątwy, ale jakaś mała wywerna, czy skarb w opuszczonej kopalni… Ot, mała rozrywka, ucieczka od codzienności by bardowie mieli potem o czym śpiewać? Nikt nie powiedział tego na głos, ale…

Pewnych rzeczy nie trzeba mówić głośno.

Katastrofa przyszła niespodziewanie. Tym razem nie poprzedziły jej wieszczące duchy ni dziwne znaki. No, może przez kilka wcześniejszych dni Tibor czuł dziwny niepokój, lecz kładł go na karb rychłego ślubu i oczekiwanych przez tyle miesięcy pokładzin z Cadi. Może czuli go też inni duchowni, lecz nikt nie podzielił się tym wrażeniem.

Potem zaś niebo spadło Faruńczykom na głowy.

Ludzie i nieludzie latami opowiadali o potężnym huku, który wstrząsnął ziemią, o czerwonym nieboskłonie i spadających gwiazdach. Na wschodzie i zachodzie, na południu i północy, wszyscy widzieli to samo - deszcz spadających gwiazd na krwawym niebie.

[media]http://tracytwyman.com/wp-content/uploads/falling-stars-over-the-city-skyline-digital-art-hd-wallpaper-1920x1200-6636.jpg[/media]


Ludzie i nieludzie tulili się do siebie wystraszeni, wyrwani ze swoich łóżek. Zdezorientowane ptactwo latało im nad głowami; zwierzęta w panice rozbijały zagrody, uciekając na oślep. Ile to trwało? Godzinę, dwie, pięć? Nagle wszystko ucichło i zapadła ciemność, przecinana tylko z rzadka łuną pożarów, zaprószonych przez przerażonych ludzi i zwierzęta.

Był wieczór 15 Kythornu 1358 roku Rachuby Dolin, zwanego od tej pory Rokiem Cieni.

Rankiem 16 Kythornu na wschodzie wstały dwa słońca.

Przyroda oszalała tworząc dziwaczne chimery istniejących zwierząt, roślin i ptaków, oraz zupełnie nowe, śmiertelnie niebezpieczne gatunki. Ziemia, woda i powietrze w jednej chwili mogły zmienić się w śmiertelnie niebezpieczną pułapkę. Ludzie bali się wychodzić z domów, lecz i tam nie było bezpiecznie.

Magia stała się nieprzewidywalna. Wielu czaromiotów zginęło przy próbach rzucania zaklęć, nawet tych najprostszych, ćwiczebnych. Można było polegać jedynie na magicznych przedmiotach, lecz te kończyły się w zastraszającym tempie, a ich ceny były kosmiczne.

Bogowie milczeli. Kapłańska moc zniknęła.

Na Faerunie zapanował chaos.

A w podziemiach ybnijskiej świątyni pulsowała mocą niewielka, kryształowa czaszka, czekając na swego prawowitego właściciela. W końcu plotki głosiły, że bogowie chodzili teraz po ziemi…


 
Sayane jest offline