Bob Smith - Co jest grane, do kurwy nędzy? Jeśli nie śpię to jestem szalony. A jeśli śpię, to dlaczego nie mogę się obudzić? Od chyba pół godziny błąkam się po tym pierdolonym korytarzu i to cały czas w jednym kierunku i nic. Żadnych schodów, ba, żeby chociaż korytarz się załamał lub skręcił, nic. Maszeruję tym samym, zasranym, zaśmierdłym holem i nawet jebany wystrój się nie zmienił. Z pochodni, nici. Harcerzem byłem dość dawno temu, zresztą ta wilgoć przekreśla szanse jakiegokolwiek podpalania.- Mówił już do siebie , będąc niemalże na granicy załamania nerwowego. Lampka za jego plecami, ta ostatnia paląca się zgasła, a ta przednim, najdalej spowita w mroku, zapłonęła. To już było dla niego normalne. Od pół godziny, lampki zapalają się i gasną w miarę jak on się przesuwa w którąś stronę. To światło go śledzi, podąża za nim. -To na nic! Ten korytarz prowadzi do nikąd! – Ucichł. Do jego uszu dobiegł jakiś odgłos, cała seria dźwięków. Narastały, w miarę jak przesuwał się do przodu. Dobiegały z za jednych z drzwi. Ciche pojękiwanie, i westchnienia, przyśpieszone oddechy, szepty, świństwa szeptane do ucha. Mężczyzna i kobieta, w stu procentach pochłonięci sobą. Bob zatrzymał się przed drzwiami. Nasłuchiwał. Czuł się jak by znowu miał siedem lat i podsłuchiwał rodziców. Jeremy
Poderwał się ze starego, dębowego biurka, które służyło mu też za ladę. Zamrugał. Musiał się zdrzemnąć. W jego księgarni jak zwykle było cicho i panował półmrok. Spojrzał na księgę, nad którą zasnął. „Szepty z przeszłości”. Co za kicz. - Mam nadzieję, że nikt nie wszedł pod moją nie przytomność.- Ogarnął go niepokój, wyciągnął pistolet z szuflady i wcisnął go z tyłu za pas, nakrył koszulą. Wstał od biurka z zamiarem obchodu regałów. Nagle do jego uszu dobiegł ledwo słyszalny szept - Jeeremyyy…-
Jego serce załomotało szybciej, mógłby przysiądź, że to był Jej głos. Tylko Ona potrafiła tak szeptać, tak… jak wiatr. - Ann…, ale ty przecież nie żyjesz…- Szepnął.
Stuknęły drzwi wejściowe, usłyszał jeszcze tupot jej drobnych nóżek. Zerwał się jak tygrys i rzucił za nią w pościg. Wybiegł na zewnątrz, wbiegł w pustkę zaułka. - Niema jej… i już nigdy nie będzie. Pogódź się z tym głupcze.
Jego rozmyślania przerwała pewna akcja. Do taksówki dobijał się jakiś młokos. Uderzał w szybę z pięści i coś tam krzyczał. Sekundę później samochód ruszył z piskiem opon, zostawiając napastnika w spalinach. Ten patrzył w ślad za wozem. Podniósł rękę i wykonał gest przywołujący. Z innego zaułka wyjechał samochód dostawczy i ruszył w ślad za taksówką. Teraz Jeremy go rozpoznał, to ten Lord z dachu, ten od zabawy z ogniem. Dołączyło się do niego dwóch koksów i ruszyli w stronę księgarni. - Witaj, Jeremy. Bo to twoje imię, prawda Jeremy? Na pewno mnie pamiętasz. Przyszliśmy kupić książkę.
__________________ Pośród ludzi stoję ,
Lecz ludzie dla mnie drogi nie wydepczą
I nie z ich myśli idą myśli moje.
Ostatnio edytowane przez Kmil : 20-04-2007 o 06:10.
|