Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2015, 21:15   #23
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Zostawiona sam na sam z katem, jeszcze chwilę stała, spoglądając na oddalające się plecy dwóch najważniejszych mężczyzn w jej życiu. Przymknęła wreszcie oczy, odcinając się od tego widoku. Ów zastój nie trwał jednak długo. Niepotrzebne myśli zostały posłusznie zabrane przez szarą strefę, by nie przeszkadzały jej w tym, co zamierzała uczynić.
Ponaglające chrząknięcie zmusiło ją do otworzenia oczu. W jej spojrzeniu czaił się gniew. Jak śmiano przeszkodzić jej w przygotowaniach. Dłoń sięgnęła sztyletu. Wystarczyło tylko zadać cios. Mężczyzna nie wyglądał na takiego, który zdołałby ją powstrzymać. Nie w chwili gdy tuż za nią czaiła się szarość, gotowa pochłonąć wszystko i każdego, kto ośmieliłby się stanąć jej na drodze.

Drobny fragment jej myśli przedrzeć się musiał przez zapory i rozbłysnąć w szmaragdowych oczach, bowiem jej potencjalny przeciwnik cofnął się o krok, niepewny czy czasem nie powinien sięgnąć po przyczepiony do pasa bicz.
- Nie radzę - ostrzegła go, gdyż człowiek ten musiał być dobry w swej profesji skoro zasłużył na względy jej ojca, a o fachowców ciężko było w tych czasach. Jego utrata mogłaby sprawić kłopoty nie tylko jej ale i Raulowi, a jego musiała chronić za wszelką cenę.
- Otwórz - rozkazała, cofając dłoń i uśmiechając się słodko. - Proszę - dodała, przyoblekając swą twarz w maskę anioła, kryjącą diabła który w niej tkwił.

Rozkaz ów nie od razu został wykonany. Instynkt mężczyzny wciąż nie pozwalał mu spuścić jej z oczu, przez co wybranie właściwego klucza z pęku, który wyjął z kieszeni spodni, zabrało nieco czasu. Dess nie spieszyła się jednak, nie ponaglała go, nie wykonała najmniejszego ruchu. Cierpliwa niczym posąg i równie martwa wewnątrz. Wszak to, co żyje, tak naprawdę nie powinno śmierci zadawać. Każda kolejna odbierała bowiem to, co czyniło człowieka istotą żyjącą. Ona zaś dawno już osiągnęła ten moment, w którym wszystkie te dobre strony człowieczeństwa przestały mieć dla niej znaczenie. Oddała je szarej strefie w zamian za jej ochronę i troskę. Za jej obecność w chwilach potrzeby i wspieranie, gdy egzystencja stawała się trudną do zniesienia. Jedyne, co pozostało, to jasna i mocna iskra jaką był jej pan. Iskra, której nie wolno było zgasnąć.

Wreszcie jednak jej cierpliwość została nagrodzona. Szczęk zamka, ledwie słyszalny zgrzyt zawiasów. Drgnienie mięśni, które przypomniały sobie nagle do czego służą.
- Dziękuję - zwróciła się do kata, pełnym słodyczy głosem, okraszonym lekkim dygnięciem. Krok ostrożny, powolny. Chłonęła wszystko co ją otaczało, zapoznając się wpierw z grubym łańcuchami przeplecionymi przez uchwyty umieszczone w przeciwnych sobie ścianach. Była to solidna robota, mająca za zadanie utrzymać skazańca w pozycji stojącej, dzięki czemu kat mógł mieć swobodny dostęp z każdej strony. Nogi, na które zwróciła uwagę w następnej kolejności, skute były grubymi kajdanami z niewielką tylko możliwością ruchu jaką pozostawiono, a która ograniczona była kolejnym łańcuchem, nie dłuższym niż łokieć.

Po nogach kolej przyszła na ręce, Desire bowiem starannie wystrzegała się skupiania wzroku na twarzy czy torsie, na które za chwilę i tak przyjść pora miała, jednak jeszcze nie teraz. Ręce zaś, a konkretnie nadgarstki, ozdobione były kolejną parą kajdan, do których owe łańcuchy, co to pierwsze uwagę jej zwróciły, były przypięte. Wyraźne ślady krwi przy brzegach sugerowały, iż tkwią one tam już od czasu pewnego, jednak nie dłuższego niż dzień, być może dwa. Mięśnie ramion miał napięte, co nie winno dziwić biorąc pod uwagę, że nie będąc w stanie ustać na nogach, klęczał przed nią. Zapewne, gdyby nie obecność łańcuchów, upadłby na mokrą podłogę. Mokrą - to zaś sugerowało iż przed jej przybyciem ktoś postarał się o ty by efekty poprzednich zabiegów zostały usunięte. Nie zdziwił ją zatem fakt, iż tors mężczyzny, na który wreszcie zwróciła uwagę, pokryty był świeżymi i starymi ranami, widocznymi dokładnie dzięki owej, zapewne nie przebiegającej w sposób delikatny, kąpieli. Desire uznała iż był to miły gest ze strony ojca, lub też kata. Komu należały się podziękowanie nie obchodziło jej w tej chwili na tyle by użyć swego głosu i zapytać.

Na koniec, gdy zarówno rozmiary celi, jej wygląd oraz wygląd ofiary zostały dokładnie sprawdzone czujnym wzrokiem dziewczyny, a także przy użyciu szarej strefy każdym z pozostałych zmysłów, przekroczyła próg. Nie widziała twarzy nieznajomego, jednak cichy głos w jej głowie szeptał o tym iż nie jest on jej nieznany. Upewnienie się wymagało od niej jednak postąpienia owych kroków paru w jego stronę i chwycenia za włosy oraz pociągnięcia ich w górę. To zaś wiązało się z bezpośrednim kontaktem, a który nie była jeszcze gotowa. Szara strefa drgała tuż obok, pełna radości, jaka szalała w sercu młodej służki. Zbyt wiele czasu minęło od ostatniego takiego zdarzenia. Zbyt wiele nie do końca sycących mordów. Chciała chłonąć poniżenie tego człowieka, jednak zdawała sobie sprawę, iż nie było ono kompletne. Jeszcze nie, jeszcze tkwiła w nim nadzieja, wiara niemal. W co? O tym wkrótce miała się dowiedzieć.
Jej powolne kroki, gdy okrążała klęczącego, z dłońmi złączonymi na uchwycie kuferka, musiały poddawać cierpliwość kata na próbę, która w końcu zakończyła się jego upadkiem.
- Nie powinnaś zabrać się do roboty? - zapytał wreszcie, popełniając drugi błąd tego wieczoru. Artysty pospieszać nie należało. Szczególnie zaś tego, który miast pędzla czy dłuta, zwykł używać znacznie bardziej śmiercionośnych narzędzi.
Zatrzymała się i zwróciła spojrzenie w jego stronę. Nie była szczęśliwa, szczególnie że dźwięk głosu tego człowieka, ocucić zdołał jej ofiarę. Chciała wszak jeszcze chwil parę patrzeć i planować w spokoju, a kat owych chwil ją pozbawił.
- Wyjdź - wyszeptała, a mimo iż szept ów ledwie był słyszalny, zadziałał niczym trzask bicza na niegodnego jej uwagi mężczyznę. Cierpliwość była katuszą i rozkoszą jednocześnie, jednak nie należało dopuszczać do tego by ta pierwsza zbytnią przewagę zyskała. Szczególnie w tej chwili, co najwyraźniej prosty umysł kata zdołał pojąć na tyle szybko by powstrzymać język jego przed popełnieniem błędu trzeciego. Trzask drzwi, ów dźwięk mający tak wiele znaczeń, był niczym gong zapraszający przeciwników na arenę. Zamek jednak nie wydobył z siebie kolejnego zgrzytu co świadczyło o tym, że zostawiono jej swobodę opuszczenia celi w dowolnym momencie. Po cóż jednak miałaby to czynić? W pomieszczeniu tym miała wszak wszystko co jej do szczęścia w owych chwilach było potrzebne. Uśmiechnęła się, lekko, słodko, niczym dziecko, które za chwil parę otrzymać miało nagrodę. Uśmiech jednak zgasł gdy usłyszała dźwięk łańcuchów. Ofiara się budziła po to tylko by pozwolić jej na utulenie go do snu ostatniego.
Wciągnęła powietrze biorąc głębszy wdech i chłonąc jego strach, niepewność i ból. Zastanawiał się kim była, oceniał wzrokiem jej postać, przygotowywał się na sztuczki, jakich kardynał zapewne wymógł na niej, by ich użyła dla osiągnięcia celu. Może nawet nie zmusił, a zapłacił? Dlaczego tu była? Co miała oznaczać jej obecność? Niemal widziała te pytania pod powiekami na wpół przymkniętych oczu. Pora więc nadeszła odpowiednia, czuła to całym ciałem, by stanąć z nim oko w oko.

- Kawaler Beaumont - głos jej drgnął lekko, gdy wyrwane na wolność słowa zakłóciły ciszę celi. Jego twarz była posiniaczona, poraniona, włosy w stronkach, jednak… Oczy. Owe zwierciadła duszy nie mogły zostać zmienione, a przynajmniej nikt jeszcze nie posunął się do tego. Te oczy, błękitne niczym południowe niebo. Znajome, acz widziane tylko raz. Jej rycerz w srebrnej zbroi. Nie rozpoznał jej, co nie powinno dziwić. Była tylko jedną z wielu, być może wyglądającą znajomo, jednak od wyglądu do imienia droga była długa i kręta. Czy kardynał wiedział o owym spotkaniu w Sens? Wszak nawet jej pan nie miał o nim pojęcia. Jej mały sekret, który powrócił by ją prześladować. Potrząsnęła głową, sięgając przy tym po pomocną dłoń swej opiekunki. Oddając jej nagle zrodzone współczucie i pewną czułość, która wypłynęła na wspomnienie jego troski. Nie potrzebowała ich teraz.
- Kim jesteś - głos drżał i chrzęścił, starty przez krzyk.
- Poznaliśmy się w Sens - odparła, gdyż krycie tego drobnego faktu nie było do niczego potrzebne, a mogło ułatwić jej zadanie. Odłożyła kuferek na zimną, kamienną podłogę. Doceniła przy tym jakość owego kamienia, gładkiego i pozbawionego pęknięć oraz nierówności. Idealnego by zraszać go krwią. Uśmiechnęła się. Wszak niczego mniej perfekcyjnego nie należało się po kardynale spodziewać. - Wyratowałeś mnie z rąk dwóch napastników, w jednej z mniej uczęszczanych uliczek owego miasta. Wciąż jestem ci za to wdzięczna.
Mówiła łagodnym, spokojnym głosem, rozkładając jednocześnie przyniesione ze sobą narzędzia. Lśniące srebrem na tle czerni futerału. Jej ukochane ostrza i haki. Szczypce, leżące tuż przy wiertłach. Igły różnego kształtu, grubości i długości. Jej skarby, które tak wiernie służyły jej przez kolejne lata. Przyjaciele.
- Kim - uparty dźwięk jego głosu wdzierał się w owe pełne wspomnień chwile. Szkoda, że nie mogła uciszyć go od razu, jednak słowa jego były wszak istotne, nie wspominając nawet o krzykach.
- Desire Roux - przedstawiła się uprzejmie, wyciągając z kuferka fiolkę. Lubiła tą truciznę, gdyż poza zabójczym działaniem, miała także drugie, które jej w tej chwili pasowało. Ostrożnie podana, pobudzała ofiarę, dzięki czemu nie była w stanie odpłynąć w nieświadomość i uciec przed bólem, jaki łaskawie jej oferowała. Nalała odrobinę do kubka i odłożywszy fiolkę na jej miejsce, sięgnęła po wodę w manierce, którą to rozcieńczyła miksturę na dnie naczynia.
- Nie pamiętasz - stwierdziła, unosząc kubek i podchodząc bliżej. - Może to i lepiej - w jej głosie pojawiły się nutki współczucia, którego jednak w owej chwili nie czuło jej serce. Spojrzała mu w oczy, z troską, niczym pełna miłosierdzia niewiasta, przybyła wspomóc rannego.
- Wypij - poprosiła, jednak nie oczekiwała z jego strony potulnego posłuszeństwa. Była zatem gotowa na szarpnięcie głową i zaciśnięcie szczęki. Za kogóż ja miał… Podeszła bliżej, skóra jej sukni do jego skóry. Wtuliła dłoń w jego włosy, muskając placami kark. - Proszę - wyszeptała, kusząc i błagając swym głosem. Oczywiście, mogła go zmusić do tego, jednak czary te nie były jej nieprzyjemnymi. Były pełną słodyczy grą wstępna, po której mogła się cieszyć główną atrakcją, pozwalając ofierze zachować świadomość tego, że sama zgodziła się na los, jaki dla niej przygotowała.
- Uratowałeś mnie - oznajmiła mu, korzystając z owej chwili nieuwagi, gdy ciało jego zareagowało na jej bliskość, a pieszczota rąk wprawiła je w jakże znany stan, tak różny od koszmaru jaki doświadczył do tej pory. Jej oczy skupione były na jego, język zwilżył jej usta, wargi lekko rozchylone. - To pomoże odesłać ból, który czujesz. Nie jestem katem, kawalerze. Niosę ci pomoc i miłosierdzie. Nie odrzucaj ich, proszę…
Smutek i czułość. Zabójcze połączenie, które czarem swym omotać było w stanie większość mężczyzn i całkiem sporą liczbę kobiet. Każdy wszak w głębi duszy pragnie by ktoś o niego zadbał, by zatroszczył się o bolączki codziennego życia, ukoił strach. Ona zaś ofiarowywała mu każdą z owych usług i więcej, o czym świadczył zarówno wzrok jej jak i ciało tulące się do niego. Była delikatna, ciepła i pełna słodyczy. Prosiła… Prośbie damy zaś nie wypadało odmówić, tak uczyły matki swych synów. Tego wymagały zasady. Tym podszyta była skóra każdego szlachetnie urodzonego. Kawaler Gaspar Beaumont nie różnił się od pozostałych. Usta jego rozchyliły się by przyjąć ów dar. Spragnione, wyschnięte. Gorące trawiącą go gorączką ciała i ducha. Naiwności ludzka… Jakże Desire była jej wdzięczna za opiekę nad jej talentem.
- Teraz porozmawiajmy - rzekła, odstępując i zabierając ze sobą kubek, który stał się narzędziem zguby dla muszkietera. - Co ci wiadomo o spisku?
Zdziwienie, strach, złość, nienawiść. Uczucia wypisane na twarzy, dostępne na zawołanie. Roześmiała się, szczerze, radośnie.
- Kawalerze - wyszeptała, dotykając jego twarzy. Szarpnął się jakby przyłożyła mu do skóry rozpalony pręt. Obrzydzenie z jakim na nią spoglądał było takie urocze. - Czegóż się spodziewałeś? - zapytała.
- Żmija - wysyczał, co jedynie wywołało kolejny wybuch śmiechu dziewczyny.
- Nie pierwsza w twym życiu, jednak z pewnością ostatnia - krycie się nie było już potrzebne, podobnie kubek, który odłożyła na jego miejsce, obiecując doprowadzić go do stanu idealnej czystości, gdy tylko zakończy swe sprawy z młodzieńcem. Z namysłem przyjrzała się swym skarbom. Nie wydawało się właściwe zaczynać od wierteł czy haków. Wyrywanie paznokci zwykle zostawiała na czas późniejszy więc i szczypce nie były tu dobrym pomysłem.
- Spisek - przypomniała, sięgając po cienkie, płaskie ostrze, idealne do oskórowywania. Blask odbitych świec zadrżał na nim, potwierdzając iż to właśnie od niego winna zacząć. Głód wzmógł się na ową myśl. Serce zabiło szybciej. Szara strefa otuliła jej ramiona, sprawiając że poczuła się silna i bezpieczna. Nie była wszak sama. Nigdy, ale to nigdy, nie była sama.
- Już mówiłem, że nic nie wiem - odpowiedział gniewnie. Szarpnięcie zbudziło do życia łańcuchy, które zagrały swą melodię łącząc się z rytmem jej serca. Była nawet w stanie mu uwierzyć. Szczerze wątpiła by oddano jej do dyspozycji kogoś, kto faktycznie coś wiedział. To była tylko próba tego na co było ją stać. Ona zaś była gotowa dać kardynałowi dość by zastanowił się dwa razy nim postanowi zabawić się nimi ponownie.
- Wierzę - odparła, kłamstwo w obliczu tak dostojnej chwili jak śmierć ofiary, której poświęca się swój czas i miłość, byłoby bluźnierstwem. Od chwili w której wychylił kubek z trucizną, był jej, a ona była jego. Połączyła ich więź silniejsza niż ludzkie uczucia. Byli sobie przeznaczeni. Był jej kochankiem, a ona jego kochanką. Z rzadka jedynie oddawała się tak całkowicie, jak zamierzała w tym wypadku. Pomógł jej jednak, a to zasługiwało na pewne względy.
- Niestety, mam swoje obowiązki, kawalerze. Jestem jedynie marną służką mego pana i chwilowym narzędziem dla planów ojca. Moje dłonie są jego dłońmi. Twa śmierć na jego sumieniu osiądzie. Przyjemność jednak - odwróciła się w jego stronę - będzie tylko i wyłączenie moja.
- Potwór… - szept, cichy niczym skrzydła ćmi przecinającej nocne niebo. Zawierało w sobie prawdę, więc nie zamierzała go za nie karać. Nie mogła wszak nic poradzić na to, że nie potrafił dostrzec piękna ukrytego w jej czynach. Niewielu potrafiło, co niekiedy napawało ją smutkiem, jednak nie w tym momencie.
- Masz ostatnią szansę by rzec coś, co sprawi że poświęcę swą przyjemność na rzecz szybkiego zadania ci śmierci. Proszę kawalerze, nie zmarnuj jej - Podeszła do niego, powoli, z dostojeństwem, do którego prawo miała tylko w chwilach takich jak ta. Jakże pragnęła by Raul był tu z nią i zrozumiał. Jego brak ranił ją dogłębnie. Brak zrozumienia w jego oczach sprawiał, że pragnęła zaszyć się w swym świecie i nigdy z niego nie wychodzić. Los bywał okrutny dla swych dzieci…
- Powiedziałem co wiem! Czyli nic! Nic! - jego krzyk wdzierał się w jej duszę i napawał rozkoszą, o której nie zdawał sobie sprawy. Rozpacz, owa zdradliwa nuta w jego głosie, tańczyła z wściekłością, wirując jedna wokół drugiej. - Zostałem wysłany z misją do Sens by dostarczyć rozkazy do tamtejszego garnizonu. Wracałem już gdy zostałem napadnięty i przywleczony do tego miejsca. Nie wiem nic o żadnym spisku!
Kolejne szarpnięcie, kolejna pieśń łańcuchów. Wychylił swą twarz w jej stronę. Jego oczy zdradzały owe początkowe szaleństwo człowieka, który zaczął tracić nadzieję.
- Chciałem dołączyć do Gwardii Kardynała… - jęknął. - To była moja ostatnia misja, ostatni rozkaz… Król sam mi ją zlecił. To był zasz…
- Jak brzmiały rozkazy, które dostarczyłeś? - przerwała mu spokojnie, kontrolując swą żądzę, która czaiła się na granicy odczuwania. Słyszała prawdę w jego słowach i chciała jej więcej.
- Pieczęć… Były zapieczętowane… - zaczynał tracić oddech, co sugerowało że jej czas na pytania się kończył. Przymknęła oczy nie przejmując się tym, że stoi tuż przed nim. Gdyby chciał jej w jakikolwiek sposób przeszkodzić, szara strefa by ją ostrzegła. Czuła jej opiekę niczym delikatną szatę otulającą ją i pilnującą, by mogła w spokoju rozważyć jego słowa.
- Nie złamałeś pieczęci - stwierdziła fakt, nie wymagała od niego odpowiedzi.
- Nie… - a jednak odpowiedział, walcząc ze zbliżającą się niemocą. - Co…?
- Umierasz - odpowiedziała, nie czekając aż nabierze powietrza po raz kolejny. Trucizna zaczynała działać. Mięśnie powoli przestawały odpowiadać, zamierały. Proces ten do szybkich nie należał, zadbała o to by trwał dość długo dla jej celów. Śmierć, która na niego czekała była nieprzyjemna i marnotrawna. Ona zaś nie zamierzała na to pozwolić.
- Nie umrzesz jednak od trucizny, nie pozwolę na to - rzekła, skupiając na nim swe spojrzenie i chłonąc ową iskrę nadziei jaka zalśniła w jego spojrzeniu. - Zginiesz od ostrza - zgasiła ową iskrę z uśmiechem na ustach. - Mam dług do spłacenia, a ty stanowisz doskonałą zapłatę. Nie pozwolę także by ludzie kardynała po raz kolejny położyli na tobie swe łapska. Pomogłeś mi, pozwól że się odwdzięczę - ostatnie słowa, które padły z jej ust były pełne uczucia, silnego i płonącego jasno. Były jej podziękowaniem i wyznaniem. Były wszystkim tym co pragnęła mu przekazać nim szara strefa nasyci się jego krwią i bólem. Zignorowała to co jej odpowiedział. Zignorowała kolejne szarpnięcie. Pieśń krwi śpiewała w niej swą arię gdy ucałowała swe ostrze.

Pierwsza kropla otwarła bramy. Świat przestał istnieć, zakończył się na owe minuty, spędzone w celi. Nie był w stanie przyglądać się jak wszelkie zło jakie tkwiło na ziemi przejmowało władzę, kierując dłońmi swej służki. One zaś były pewne, ich ruchy przemyślane. Utrzymując głowę w stanie nieruchomym, przejechała ostrzem po lewym policzku Gaspara, głucha na krzyk jaki wydobył się z jego ust. Krzyk protestu i bólu, który pochłonęła szara strefa, niczym burza szalejąca wokół ich złączonych ciał. Byli niczym kochankowie z tą drobną różnicą, że przyjemność z owego aktu spływała tylko na tą, która go zainicjowała. Smak jego krwi rozpłynął się na jej języku, gdy spoglądając w pełne przerażenia oczy, przesunęła nim po ostrzu. Smakował słońcem i młodością. Kolejne liźnięcie przekazało jej wyraźny, mocny smak lojalności. Za nim przybyła szczerość i dobroć serca. Była także miłość, która płomieniem wypełniła jej usta, tak iż niemal zachłysnęła się powietrzem. To była dobra krew, szlachetna i czysta. Taka, z którą nigdy wcześniej nie miała do czynienia. Taka, jaką wyobrażała sobie krew Raula.
Rozkosz zalała ją niczym wzburzone fale oceanu zatapiające niebaczny statek, który ośmielił się stanąć im na drodze, nie doceniając ich siły i potęgi. Rozkosz ta bolała, niczym rozgrzane ostrze wbijające się w jej serce. Pragnęła jej więcej…

Płat skóry opadł na kamienie. Dess nie zwracała na niego więcej uwagi. Oddychając szybko, zanurzyła ostrze w drugim policzku, wprawnie oddzielając skórę od ciała. Nagie mięso lśniło w świetle świec. Krew, która spływała po szyi ofiary była tą samą, która barwiła jej wargi. Pochyliła się by ucałować go, trzymając jego głowę w swych dłoniach. Ślady trucizny na jego ustach tylko podsyciły jej żądzę. Wgryzła się w te wysuszone, wciąż otwarte do krzyku usta. Czuła jak napina mięśnie, wciąż i wciąż na nowo podejmując swą beznadziejną walkę. Roześmiała się, unosząc lekko głowę i spoglądając w pełne szaleństwa oczy. Jak można walczyć ze śmiercią? Wszak przed nią nie ma ucieczki. Oddanie się jej władzy to jedyne wyjście. Uparte serce wciąż jednak próbowało, sprzeciwiając się nieuniknionemu losowi. Nie było zdolne do pojęcia tego, że i ono wkrótce zaprzestanie swej pracy, tak jak te z mięśni, które zmusiły to ciało do opadnięcia przed nią na kolana, gdy tylko uwolniła głowę ze swego czułego uścisku.
Szept podpowiedział, że i ona winna uklęknąć w obliczu tej mocy, która zbliżała się do nich kierowana jej wołaniem i jego krzykami. Uklękła więc i wbiła swe ostrze w bark, głęboko, omijając kość i celując w mięśnie. Jeszcze czas nie nadszedł by wolność była mu dana. Ramiona kochanki śmierci wciąż nie były gotowe by go przyjąć. Z barku więc podążyła ku plecom, tnąc delikatną skórę, oddzielając ją od ciała z wprawą, której mógłby jej pozazdrościć niejeden kuśnierz. Jej jednak nie zależało na tym by uczynić z niej część przyodziewku. Nie szukała materiału, a tworzyła swe dzieło. Płaty zatem były nierówne, to większych, to znów mniejszych rozmiarów. Opadały za jego plecami, jeden za drugim, zwijając się, obracając, niczym wiórki z drzewa w pracowni rzeźbiarza.

Ostre, nagłe ostrzeżenie przywołało jej uwagę ku wątłej iskierce życia, jaka zanikać poczęła. Nie tego chciała i nie to dostać zamierzała. Obiecała mu wszak, że to nie trucizna go zabije, a raz danego słowa, słowa w chwili tak sakralnej, tak czystej jak ta poprzedzająca śmierć, należało dotrzymać. Przerwała zatem swą pracę, w której zdołała przejść z pleców na pierś mężczyzny i sięgnęła po swoją ukochaną broń. Sztylet odkąd sięgała pamięcią był tym, co skupiało na sobie jej uwagę. Proste, piękne ostrze, kierowane wprawną ręką, odbierające życie w sposób szybki lub powolny, w zależności od życzenia osoby, która go dzierżyła. Pocałunek nie miał swego świadka. Oczy Gaspara były zamknięte, ostatni oddech właśnie zamierał. Serce jednak biło, czuła je pod warstwą pozbawionego skóry ciała, gdy przyłożyła doń dłoń. Słabe, ledwie wyczuwalne uderzenia. Rozłożyła swe palce by wsunąć między nie końcówkę ostrza. Prawa dłoń pewnie trzymała rękojeść. Pochyliła głowę i wsłuchała się w uparty rytm. Szarość otoczyła ją niczym matka, szepcząc ciche słowa będące dla niej modlitwą. Oto odbierała życie, które jej oddano. Spłacała cenę za bezpieczeństwo jakie jej ofiarowano. Czyniła hołd dobru tkwiącemu w tym człowieku, którego przed nią postawiono. Pchnęła, a następnie wyjęła sztylet z jego ciała uwalniając krew zebraną w jego sercu. Cieszyła się jej blaskiem, klęcząc w powiększającej się kałuży. Chłonęła tkwiącą w niej siłę, pojąc tą, która ją otaczała. Na koniec uniosła jego głowę i złożyła ją na swym ramieniu, tuląc do siebie i dziękując za jego dar.

Opanowanie szarej strefy po owym akcie wymagało siły, której nie była pewna czy posiada. Jej ramiona były tak bliskie i zapraszające, tak kuszące. Mogła w nich utonąć, zaznać szczęścia i radości, odpocząć. To było tak proste, wystarczyło wyciągnąć dłoń i zniknąć. Tego jednak uczynić nie mogła bowiem wciąż na świecie tym był ktoś, dla kogo warto było istnieć. Roześmiała się i trwała w owym śmiechu przez chwile długie, które zdawały się jej nieskończonymi.
- Potwór… - wyszeptała, gdy sił już na śmiech brakło.
Podniosła się na nogi, chwiejna niczym płomień świecy przy otwartym oknie. Te kilka kroków jakie dzieliły ją od drzwi zdawały się być odległością ponad jej siły. Oddała wszystko. Całą moc, całą energię która spłynęła na nią w owej celi. Ukryła je w zakamarkach duszy, w szarej mgle, gdzie będą czekać na chwilę w której je uwolni. Została tylko złość i pragnienie by zobaczyć tak drogą jej twarz.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 24-11-2015 o 18:06.
Grave Witch jest offline