Poszukiwanie idealnej łyżki zaprowadziły Sałatopalcego do Dymiącego Miasta.
Dymiące Miasto było największym cudem, jaki dane mu było zobaczyć od czasów Wielkiej Wojny. Gdzie się nie obrócił, widział pył, dym i rdzę.
Tyle cudownej, chropowatej, złotej rdzy. Sunąc długimi, zielonymi paluchami po skorodowanej barierce, przyglądał się miejscu zbrodni.
Przysunął do ucha rudowłosą pacynkę, założoną na środkowy paluch drugiej dłoni. Chwilę kiwał łysą głową, wyraźnie podzielając opinię laleczki.
-
Masz absolutną rację, Marjory. Tak, to było bardzo nieuprzejmie. Nie możemy tolerować tego całego brudu, zostawianego przez niewychowanych imigrantów. Kiedy Kenneth wróci do domu z Wielkiej Wojny, musimy go odpowiednio przywitać i nie pozwolić żeby sąsiedzi zakłócili przyjęcie. Wystarczająco wycierpiał w okopach, żeby i tu zagrażało mu niebezpieczeństwo. - naraz obrócił się w stronę reszty zgromadzenia i z uśmiechem pomachał do nich ręką.
-
Och, witajcie.- ucieszył się wyraźnie na towarzystwo, ale spochmurniał w momencie gdy spojrzał na trupy -
Nie wiem kto wypuścił z nich czerwoną wodę, ale musimy go znaleźć.