Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2015, 13:50   #15
Kenshi
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Obudziła się, gdy tylko pierwsze nieśmiałe promienie słońca wpadły do pokoju przez zaparowaną szybę. Mimo, iż przyszła wiosna, poranki wciąż były chłodne, choć tutaj, w karczemnym pokoju było zdecydowanie cieplej, niż gdy nocowało się "pod chmurką", gdzieś na szlaku. Przeciągnęła się i uśmiechnęła do siebie, przypominając sobie, że śniło jej się coś przyjemnego - nie pamiętała do końca cóż to było, jednak z pewnością były tam tereny, które znała z młodości. Wygrzebała się z łóżka, obmyła w lodowatej wodzie, którą zostawiła na dnie jednego z wiader do porannej higieny, po czym rześka i rozbudzona, ubrała się i zeszła na dół zabierając wszystkie swoje rzeczy.
Główna sala okazała się przyjemnie pusta - zajęte były zaledwie ze trzy stoliki, a między nimi krzątała się jakaś młoda dziewka z miotłą, szorując nią po deskach w miarowym tempie. Orla nigdzie nie dojrzała towarzyszy przyszłej (nie)doli, więc zamówiła śniadanie i zajęła czteroosobowy stół przy wejściu, oczekując Hurgara i Franza. Nim jednak mężczyźni się pojawili, dostała talerz pełen pachnącej jajecznicy, do tego pieczone grzyby i pół bochna chleba. Skończyła posiłek akurat, gdy w sali pojawili się jej kompani. Poczekała, aż oni również się posilą, po czym wyszli z karczmy wprost w chłodny poranek.

Powietrze było rześkie, wgryzające się przyjemnie pod ubranie i w płuca. Łuczniczka podreptała od razu do stajni, gdzie oczekiwał jej spokojny, zajadający owies koń. Rzuciła stajennemu jakiś drobny pieniądz za doglądanie Vlada, osiodłała go i wyprowadziła na zewnątrz. Towarzysze pierwszy raz mogli rzucić okiem na jej zwierzę.


Vlad był mocno zbudowanym wierzchowcem o kremowo przydymionym umaszczeniu pokrywającym całe jego ciało, pomijając ubrązowiony pysk. Zanim stał się towarzyszem Orli, pracował przez kilka lat jako koń pociągowy przy zrywce drewna w lasach niedaleko Dutendorfu, co wyjaśniało jego budowę i zarysowane pod skórą mięśnie. Nie był może zbyt zwrotny i szybki, ale nadrabiał siłą i nieustępliwością. Kobieta nie raz i nie dwa pokonała na nim tereny, przy których zwykłe, udomowione koniki by sobie nie poradziły. Przywiązała się do niego, gdy tylko został jej podarowany przez rodziców i nie wyobrażała sobie życia na szlaku bez niego. Zawiesiła swoje rzeczy, dosiadła go, poklepując po karku, a towarzysze mogli zauważyć, że w siodle tego sporego konia Orla wyglądała na jeszcze bardziej mikrą i wątłą. Szczękajacy z zimna Johim wręczył im prowiant na kilka dni, który szybko powędrował na wóz Franza, pożegnała się z wójtem skinieniem głowy i mogli ruszyć w końcu w drogę.

Aldvaard żegnał ich niczym miasto-widmo; puste, ciche, niby wymarłe, choć Orla miała wrażenie, że w kilku domach ktoś mignął jej w okiennicach. Mogło jej się jednak tylko wydawać. Z plakatu na słupie patrzył na nich jakiś czarodziej, który został stracony, a łuczniczka w mig sobie przypomniała starą Hildę mieszkającą w domku w lesie niedaleko Dutendorfu. Krążyły opowieści o tym, że babina w gniewie powiedziała kiedyś, że dzieci wioskowych umrą na paskudną chorobę, a gdy parę miesięcy później kilku chłopców i dziewczynek wyzionęło ducha w dziwnych okolicznościach, uznana została przez wioskowych za wiedźmę i spalona na stosie bez żadnego procesu. Podobno gdy już płonęła rzuciła klątwę na mieszkańców Dutendorfu, która miała spełnić się w określonym czasie. Od tamtego momentu upłynęło wiele lat, a Orla dość ostrożnie podchodziła do takich wieści, wszak ludzie potrafili sobie różne rzeczy wymyślać. Sama była jako dziecko straszona Dziadem z Lasu, który po nią przyjdzie i porwie do swego leża, jeśli nie pójdzie spać, gdy rodzice sobie tego życzą. Uśmiechnęła się nawet nieco do tych myśli, choć w tamtym czasie naprawdę się bała.


Po opuszczeniu Aldvaardu, Orla wysforowała kilka metrów naprzód, przepatrując teren bystrym wzrokiem. Zimny poranek ustępował przyjemnemu, ciepłemu powietrzu, w miarę jak słońce unosiło się na niebie, więc kobieta dość szybko zrzuciła kaptur na barki. Szlak wiódł ich spokojnie, wręcz leniwie, gdyż nie minęli ani jednego podróżnego. Łuczniczka przyglądała się budzącej do życia przyrodzie, a serce jej rosło na widok tych krajobrazów. Niedługo później jednak natrafili na coś, co nieco ostudziło jej radość i wyostrzyło zmysły. Pośrodku drogi leżał bowiem przewrócony wóz; bez koni i woźnicy. Wszystko, jak okiem sięgnąć zbryzgane było krwią, wyglądało na to, że ktoś, lub coś napadło na przejeżdżający powóz. Nie od dziś było wiadomo, że na szlakach grasują wszelkiego rodzaju rabusie.
- Albo wpadł w pułapkę, albo dał się zaskoczyć - powiedziała, zerkając na Hurgara. Odruchowo jej dłoń powędrowała na rękojeść sztyletu. - W sumie na jedno wychodzi...
Zeskoczyła z Vlada i obeszła wóz dookoła, rozglądając się, czy ślady krwi nie prowadzą gdzieś w las.
- Jakieś propozycje, towarzysze? Nie sądzę, by ktokolwiek przeżył, sądząc po ilości krwi, ale mogę się rozejrzeć dokładniej za jakimiś śladami. No chyba, że to nie nasza sprawa i trzymamy się dalej ścieżki w las i naszego planu dorwania smoka... - Spojrzała po kompanach.
Nie zamierzała sama podejmować decyzji, w końcu ani Hurgar, ani Franz nie musieli być zainteresowani sprawdzeniem, co się tutaj wydarzyło.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline