Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2015, 22:53   #96
Plomiennoluski
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Towarzystwo faktycznie było wielobarwne, całkiem jak tego oczekiwał po ogłoszeniu wzywającym awanturników i poszukiwaczy przygód. Przecież musieli pokazać że wybijają się nad resztę i są inni, w ten czy też inny sposób. Ważne było jednak dla niego jedno pytanie, bez odpowiedzi na które nie miał co ruszać na zaciąg. Ewidentnie nie chcieli marnować własnych sił a i prawdopodobnie przewidywali że będzie gorąco. - Obszar A-34 podpada pod zakaz magii, czy w trakcie wyprawy traktuje się ją jako obronę życia? - Zapytał rzeczowo Agnis. Obecność barda nieco go zastanawiała, ale z drugiej strony, skoro łapał się każdego zajęcia, mógł równie dobrze grać do kotleta przeciwko imperium, albo wyłuskiwać malkontentów dla inkwizytorki.
- Hmm… cóż… oczywistym jest, że podczas działań zakontraktowanych w umowie, macie prawo do stosowania wszelkich dostępnych środków. Zresztą sam zakaz dotyczy jedynie cywilizowanych terenów, czyli miasta. Dżungla jest od niego wolna, panie..?-Vech zakończył pytaniem swą wypowiedź.
- Agnis, zwą mnie Agnis, w takim razie, skoro te wątpliwości są rozwiane, zaraz ustawię się do kolejki.- Jak powiedział, tak zrobił, stanął w wężyku, który odrobinę się przetrzebił, kiedy się okazało że trzeba mieć własne wyposażenie. Z dwudziestu pięciu zostało jedynie osiemnastu, w tym bard i kobieta i nawet egzotyczny turbaniarz. Dokument nie zawierał nic podejrzanego. A po podpisie porucznik zapędził nowych rekrutów do dużego wozu krytego płótnem.
- No wsiadać wsiadać, chyba że wolicie przebieżkę na świeżym powietrzu… parę kilometrów przez dżunglę.- zachęcał żartobliwie.
Smoczy jeździec miał wszystko czego potrzebował. Śniadanie w żołądku, swą moc ze sobą i transport jak się okazało. Nie marudząc wiele, wskoczył na wóz, domyślał się że prędzej czy później będą musieli z niego zejść, w dżungli, jeśli mieli ją faktycznie z rezultatami przeczesywać, wozy się zwyczajnie nie sprawdzały.
Powóz ruszył, rozpoczęły się rozmowy. Ot wymienianie się przydomkami, porównywaniu wielkości ostrzy i mięśni. Szpanowanie muskulaturą przed nielicznymi wojowniczkami. Donato siedział akurat obok owej rudej akademiczki i próbował ją oczarować swym melodyjnym głosem. Z miernym skutkiem. A egzotyczny osobnik dokarmiał swego chowańca, który z bliska okazał się być pseudosmokiem. Zapowiadała się długa i nudna podróż.
Agnis przyjrzał się z zaciekawieniem zarówno rudzielcowi, jak i pseudosmokowi. Co prawda od prawdziwych smoków różnił się jak dzień od nocy, ale łączyło je parę istotnych elementów, poza wyglądem oczywiście. Ot, chociażby język. - Masz coś przeciwko obcym? - Zwrócił się w smoczym, do najmniejszego z obecnych przedstawiciela w miarę rozumnych istot. Niektórzy awanturnicy się do tego grona nie zaliczali.
- Odzywasz się do wielkiego Spartusa, władcy płomieni na języku i pisma ognistych duchów i wspólnika tego oto maga.- odezwał się z dumą pseudosmok.
- I obrażasz mnie przy okazji mówiąc do mego chowańca przy okazji ignorując mnie. I to podwójnie, bo obrażasz moją inteligencję sądząc że nie znam języka wielkich gadów i przy okazji magii.- odezwał się w smoczym sam turbaniarz. Ale bez gniewu w głosie.
- Absolutnie, nie przyszło mi do głowy że mógłbyś go nie znać drogi panie, zwłaszcza mając takiego towarzysza. Czasem warto w ich towarzystwie zwrócić się najpierw do nich, bywają… zaborcze o uwagę? - Agnis zastanowił się chwilę czy właśnie to chciał powiedzieć. - Tak, chyba właśnie tak należałoby to ująć, ale chyba sam dobrze o tym wiesz. Zwą mnie Agnis, jak zapewne już słyszałeś. - Uśmiechnął się smoczy jeździec. - Przybywasz z dalekich stron jeśli mnie wzrok nie myli. - Dodał po krótkiej chwili.
- Elizerem ibn Alchani z wolnego miast Tirmach’tuk- przedstawił się mężczyzna.- Moja galera spłonęła niedawno wraz z większością moich rzeczy i niewolników. Wola Najwyższego Słońca.
Agnis przez chwilę desperacko szukał w pamięci czy jakaś religia nawiązywała do Najwyższego Słońca, czy może była to nazwa statku. Mężczyzna jakoś nieco mu podpadł. Pewnie na wzmiankę o niewolnikach na galerze. Była to jedna z rozlicznych form kary, rozumiało się to samo przez się, ale wiedział aż za dobrze, że różnie to było przy handlu żywym towarem. - Dobrze, skoro pakujemy się w sam środek dżunglii i być może i Synów Plagi, to może kto co faktycznie potrafi powiedzcie. Przyda się wiedzieć, może uratuje to kogoś przed stratą ręki lub życia. - Zwrócił się tym razem do wszystkich.
- Tak… zapłacą za moje straty.- rzekł Elizerem splatając dłonie razem.- Jestem magiem skupionym na ogniu, elementalistą płomieni. Pokażę im co to znaczy prawdziwy ogień.
Większość pozostałych najemników, była cóż… deklarowali się jako doświadczeni siepacze chwaląc się ile to ludzi usiekli. Jedynie Donato i dziewczyna sie nie odezwali na temat tego co potrafią. Za to bard spytał.- A ty drogi przyjacielu co potrafisz, nie powiedziałeś wszak co sam umiesz.
- Oj Donato, co ty taki skryty? Zaklęcia, głównie powietrza, chociaż nie jest to zbyt obszerny repertuar, ale jeśli będzie trzeba, powinienem również dać radę pomóc jednemu czy dwóm nieborakom nie wykrwawić się na śmierć, gdyby wszystko poszło w diabły. - Skłonił się w kierunku barda i kobiety, wyciągając w ich stronę otwartą dłoń, nieco imitując ukłon, zachęcając oboje do podzielenia się informacjami. Wewnątrz wozu na siedząco nie wyszło to jednak do końca tak, jak powinno.
Dziewczyna tylko mruknęła cicho.- Jestem alchemistką, robię… wybuchy.
- Ja zaś zagrzewam do boju, wywołuję zamęt i nieźle fechtuję. I jestem urodzonym przywódcą... nie takim mianowanym jak nasz drogi porucznik w butach sierżanta.- rzekł bezczelnie Donato.
- Mhm. - Mruknął jedynie Agnis, bard zdawał mu się śliski jak ryba w wodzie. Natomiast rudzielec, zawód wyjaśniałby rękawice, skoro dużo rzeczy przy niej wybuchało i zajmowała się mieszaniem niebezpiecznych substancji, to wypadało chronić ręce. Zwrócił się ponownie do maga. - Był pan może w okolicach oazy Zu'rakthul? Słyszałem że to ciekawe miejsce, od niedawna warte odwiedzenia jeśli ktoś jest zainteresowany nie tylko codziennością, ale i historią. - Nie wspominał nic o badaniach prowadzonych tam przez Jaśmin, jak najczęściej nazywał w myślach smoczycę.
- Hmmm.. tak… to gdzieś na północno-wshodnich piaskach Zerrikanu? Chyba właśnie tam.- mruknął Elizerem.- Nie pamiętam jak się nazywa tamta pustynia.
- Czemu cię tak ciekawi Zu'rakthul?- zapytał uprzejmie Donato.- Może mógłbym pomóc?
- Może, doszły mnie słuchy o odkopanym tam niedawno mieście dawno zaginionej cywilizacji. Stąd i ciekawość, czasem te, które przeminęły potrafią nam zza grobu powiedzieć jak wystrzec się błędów i które doprowadziły je do ruiny. - Smoczy jeździec uśmiechnął się uprzejmie ku Donato.
- Ach.. zaginione ostatnie miasto złotego smoka. To bajki. Nie istnieje żaden smoczy azyl dla tych co mają czyste serce. Nie wybierałbym się na pustynię… na twoim miejscu.- stwierdził Donato.- Podobno pustynne plemiona tam nie lubią obcych.
- Też słyszałem o tym Smoczym Azylu. Są przesłanki że on istnieje… ale z pewnością już pusty i martwy.- stwierdził Elizerem.
- Ja znam tylko opowieści i myślę, że nie ma w nich grama prawdy.- odparł bard.
- Tam nie lubią obcych, tu nie lubią magów, Synowie Plagi ogólnie nie za specjalnie kogokolwiek lubią, nic tylko zaszyć się gdzieś daleko stąd. - Rzucił z rozbawieniem w głosie Agnis. - Chętnie jednak posłucham tych opowieści, póki nie dotrzemy na miejsce.
-Kiedyś tam gdzie istniała pustynia było królestwo rządzone przez dynastię złotych smoków. Idealna utopia, broniąca swych poddanych przed wrogimi siłami. Z mądrymi władcami na smoczych tronach. I długowiecznymi, bo złote smok żyją długo. Budziło ono zazdrość ludów żyjących za jej murami, którym trafiały się odpadki ze smoczych stołów… czy też ich smoczych poddanych.- opowiadała bard i zamyślił się.- Potem… opowieści bywają różne. Jedni mówią o znalezionej flaszce z dżinem spełniającym życzenia.
- Co jest bzdurą, bo jeden dżin nie ma mocy by obalić imperium.- wtrącił Elizerem.
- Inni zaś o pakcie który zawarli ludzie z ifirytami z planu żywiołu ognia. I to armia tych ognistych duchów najechała smocze imperium niszcząc je do gołej ziemi i zostawiając piaszczyste pustkowia. Ifiryty na nich to zbudowały własne pierwsze królestwo. A owo ostatnie miasto imperium ukryte przed magią ognistych przybyszy zwane Smoczym Azylem otwiera się dla tych o czystym sercu.-
-Zważywszy, że nie ma już królestwa ifirytów trudno zweryfikować ile jest prawdy w tej legendzie.- dodał na koniec czarodziej.
- Chociaż przynajmniej jedno wydaje się być wysoce prawdopodobne. Istniało królestwo złotych smoków, lub przynajmniej można je było napotkać w miejscu, gdzie obecnie znajduje się pustynia. Inaczej nie byłoby aż tylu opowieści, momentami ze sobą sprzecznych, ale osadzonych na tym samym niejako rdzeniu. Choćby było to jedynie ludzkie królestwo, które złotego smoka miało jedynie na sztandarze. - Czarownik podsumował domniemania oby dwóch mężczyzn.
- A skąd te wieści o odkopaniu miasta? Do mnie jakoś nie dotarły.- zapytał zaciekawiony bard.
- A jak miały dotrzeć tutejsze państwo jest chyba w stanie wojny z kalifatem Zerrikanu?- przypomniał Elizerem.
- Nie… Teraz mają rozejm. Synowie Plagi pustoszą okoliczne wody i nabrzeżne miasta. Wojenne cele zostały odłożone na bok.- stwierdził bard.
- Rozejm to jeszcze nie całkiem normalne stosunki. - Wzruszył ramionami Agnis, kwitując niewiedzę barda. - Zresztą do Portu Albericht chyba niezbyt często dochodzą wieści z tamtych stron? - Zapytał Agnis.
- To prawda… mimo to uważam twe słowa za zaskakujące. - wzruszył ramionami Donato.- Kalifowie… raczej nie pozwalają grzebać w piaskach swych pustyń. Lepiej nie budzić zagrzebanych w nich demonów.
- Pewnie, a tutejsi inkwizytorzy zwykle nie ignorują kiedy, ktoś robi nagonkę na imperium a oni w spokoju próbują zjeść kolację, a jednak ludzie dalej to robią. - Czarownik puścił oko do barda, zastanawiał się czy Donato był świadom że Agnis stołował się wczoraj w Hożej i stąd mógł sypać szpilkami dla barda jak z rękawa.
- Jeszcze nie zakazano w tym kraju wolności wypowiedzi.- odparł ironicznie Donato. Wóz tymczasem się zatrzymał i porucznik Veh podszedł do tyłu wozu wrzescząc. - Koniec wycieczki, wyłazić!
Agnis zszedł wraz z wszystkimi i rozejrzał się dookoła. Stał… pośrodku dżungli, która z każdej strony wyglądała tak samo. Nawet droga którą jechali, była ledwo widoczna. Oprócz porucznika Veha i woźniców, był tu też mały oddział wojskowy, podzielony na grupki po trzech ludzi. Każdy z nich miał jednego marbasa.
- Dobra panowie i panie… moi podopieczni puszczą marbasy z jednej strony doliny. Z drugiej… wy idziecie jako oddział tyralierą, ale zgrupowani w parkach. W dżungli oprócz Synów Plagi mogą być jeszcze raptory, a na pewno są jadowite węże oraz pająki, więc uważać pod nogi. I… każda grupka powinna być w zasięgu głosu dwóch sąsiednich. Jakieś pytania? Bo jak nie to grupować się chyżo…- wyjaśnił krótko Veh.- Więc dobierzcie sobie partnerów i ruszamy.

Najbliżej Agnisa stał wysoki i szczupły mężczyzna o bliźnie na obliczu, krótkie bródce i krótkim mieczu przy pasie. Był zaskakująco wysoki i w tej starej skórzni nie wyglądał na człowieka morza… raczej na miejscowego.
Agnis kiwnął mężczyźnie głową i otworzył się na swój drugi wzrok. Zastanawiał się chwilę jak długo port był pod panowaniem imperium, kiedy szeptał słowa w smoczym języku, a jego palce przebiegały przez zamknięte powieki. Skoro imperium używało marbasów, on równie dobrze mógł się nakierować na szukanie magii. Zwłaszcza w dżungli mogło to mieć większe szanse powodzenia niż próby przedarcia gąszczu wzrokiem. - Miałabyś coś przeciwko dołączeniu do mnie? - Zapytał czarownik alchemiczki.
- Właściwie to… ta…- wymruczała, ale na widok zbliżającego się Donato szybko zmieniła zdanie.- Ruszajmy.
[size=2]Po czym pognała w dżunglę i zaklinacz musiał ją dogonić. Było parno, zielono i jedynymi magicznymi rzeczami jakie Agnis wykrywał była kusza i fiolki dziewczyny, co trochę utrudniało wykrywanie magicznych aur. W dodatku było dość ślisko, bo grunt był pokryty wilgotnymi liśćmi które upadły z drzew. Ale dziewczyna radziła sobie zaskakująco dobrze w poruszaniu się w takim terenie. A Agnis póki co nie wykrywał żadnych aur dookoła. Za to zauważył wielkie owady i mniejsze też. Latające i buczące ważki, pszczoły, komary… większe od tych, które znał. Nie były co prawda zagrożeniem. A raczej żarciem dla niedużych dwunożnych jaszczurek które jego partnerka określała Kompsognaty.Były one zielone i żarłoczne. A choć z początku zachowywały się tchórzliwie, to po chwili małe stadko uczepiło się ich, gdyż pot dziewczyny i zaklinacza przyciągał duże muchy… łatwy łup.
- Wydaje się że znasz się na okolicy lub tych terenach. Jest jakiś zapach, który według ciebie zmyliłby ewentualne tutejsze zwierzęta lub nas zamaskował? - Zapytał cicho czarownik, odganiając się od much jedną ręką, w drugiej trzymał maczetę.
- Mocz raptorów… odstrasza większość zwierząt. Albo... lepiej Tyranusa… ale po tej stronie ciężko napotkać Tyranusa, na szczęście.- wyjaśniła krótko.
- Miałabyś coś przeciwko pokierowaniu mnie w stronę tego zapachu? Spróbuję nas otoczyć czymś takim, zacznę od moczu smoka jako bazy, a ty byś mi powiedziała w którą stronę iść, czy ma być ostrzejszy, lżejszy czy coś podobnego. Brzmi sensownie? - Zapytał Agnis, mając na uwadze dobro swojej skóry.
- No dobrze… choć pewnie mocz smoka bagiennego też by wystraszył.- zamyśliła się kobieta.
- Ub nor sehanu. - Wymruczał cicho smoczy jeździec, przywołując na rękawicę wspomnienie zapachu najpaskudniejszej woni smoczego moczu jaką pamiętał, kiedy to Nilam swego czasu przesadził z jednym rodzajem jagód a do picia miał wyłącznie piwo. Po tym, Agnis nigdy więcej nie narzekał na swój własny pęcherz.- Coś takiego? - Zapytał kobietę.
- Nie.. bardziej subtelne..- stwierdziła w zamyśleniu alchemiczka.
- Mów kiedy będzie podobny. - Powiedział cicho Agnis przesuwając powoli dłonią nad ręką z maczetą. - Oby to tylko nie doleciało do prawdziwego Tyranusa. - Stwierdził jeszcze ciszej czarownik.
- To będzie problem, bo stary Cold-One… bywa groźny.- uśmiechnęła się wesoło dziewczyna.- Jeszcze odrobinkę piżma.
Czarownik postarał się dostosować do wskazań alchemiczki, by w końcu uzyskać odpowiedni zapach.
- Powiedzmy że mógłbym na jakiś czas dwie osoby obdarzyć darem latania gdyby się pojawił, wtedy lecimy w górę i ciągniemy za sobą bydlaka w przeczesywanym kierunku. Brzmi jak plan? - Agnis uśmiechnął się diabelsko na pomysł o przewrotności swojego pomysłu, mimo że był to tylko przypadkowy przebłysk farta lub geniuszu, każdy to zwał jak wolał.
- Musiałbyś być zwinny jak ważka… - wskazała kciukiem na drzewa, a potem w górę, na baldachim dodając. - Na wyspie nie ma latających stworzeń większych o kury. Na przybrzeżnych skałach jest kolonia pterodaktyli, ale one łowią ryby. Nie zapuszczają się do dżungli. Lot tutaj nie jest łatwy. Za dużo gałęzi u góry i pni na dole.
Ruszyła dalej mówiąc.- Ale na plan C… to się nadaje… zostańmy jednak wpierw przy planie A i ściągnięciu wrzaskiem sąsiadnich najemników na pomoc.
A Agnisowi… coś tu śmierdziało nieprzyjemnie. I z kierunku w którym szła dziewczyna dochodziło głośne bzyczenie.
Mężczyzna pociągnął kilka razy nosem. - Czujesz? Nie wiem czy to łajno, zgniły trup, czy coś równie mało apetycznego. - Oczy smoczego jeźdźca biegały dookoła, szukając czegokolwiek niepokojącego.
-Tak.. nie podoba mi się to.- mruknęła dziewczyna, ale towarzyszące im jaszczury z radosnymi skrzekami wyminęły ich pognały w gęstwinę krzewów na prawo od nich.
Agnis wskazał ręką w kierunku gdzie ruszyły jaszczurki, jakiekolwiek łuskowate jakie znał, taką radość wyrażały wyłącznie na wieść o darmowym obiedzie. - Padlina? - Nie był pewien czy to właśnie to, ale ruszył ostrożnie za zwierzakami.
Okazało się że zaklinacz miał rację. Martwe ciało wyłoniło się spod uciekających dużych tłustych much na które rzuciły się kompsognaty. Ciało należało do brodatego barbarzyńcy o ciele pokrytym malunkami. Nie miał przy sobie broni, ani żadnych osobistych rzeczy. Nie zginął też od pazurów drapieżnika… ani w ogóle w walce. Rozcięto mu rytualnie klatkę piersiową i wydarto serce… sądzą po grymasie na twarzy, wydarto je żywcem.
- To jeden z nich? Jeśli tak, to możemy spokojnie odciąć mu głowę, trup nie jest chyba najświeższy, ale jest tu ciepło, więc mógł się szybciej zacząć rozkładać. Zdaje się że trafiliśmy na sensowny trop. - Rzucił Agnis, sięgając po pusty worek. Dopiero po chwili się zorientował że nie ma żadnego wolnego, a nie miał zamiaru wrzucać krwawiącej głowy do plecaka. Mógł ją zawsze nieść za kudły, choć byłoby to wysoce nieestetyczne. Już i tak lekko zbierało mu się na wymioty od zapachu i widoku. Czekał tylko na potwierdzenie dziewczyny.
- To… on…- ona nie zbliżała się za bardzo zakrywając usta dłonią.- Ale… to niepokojące. Nie ma bestii w tych lasach, która by zabijała w taki sposób.
- Jest, człowiek. - Rzucił czarownik zabierając się do dekapitacji. - Prawdopodobnie użyli go do wieszczenia, lub jako katalizator jakiegoś rodzaju, to w końcu demonolodzy. Po to im potrzebni żywi ludzie często, jeśli nie mieli żadnego więźnia pod ręką, użyli jednego ze swoich. Okrutne, ale to by mi do tego typu pasowało. Przerażające też nieco. - Agnis ponownie się skupił, przejeżdżając palcami po powiekach, jego usta ułożyły się w tajemne sylaby płynące w jego krwi i będące jego częścią tak samo jak magia. Skupił się na miejscu kaźni, miał nadzieję że wyczyta chociaż częściowo co się tutaj wydarzyło. Poza samym faktem że zabito człowieka.
Aury jakie pozostały w okolicy były nikłe, były też czarne i cuchnące. I były śladami szkoły przywoływania.
- No i ?- spytała kobieta przyglądając się jak Agnis robi swoje sztuczki.
- No i mi się to nie podoba, zdaje się że coś tu sprowadzili albo przyzwali, nie wiem jak potężnego, ale ohydnego na pewno, nie wiem też na jak długo, zwykle to kilka chwil do kilku minut, ale jeśli poświecili czyjeś życie i użyli bijącego jeszcze serca, to może i sprowadzili mniejszego demona. Jak poczujesz siarkę czy coś podobnego, mów od razu. Lepiej ruszajmy dalej. - Rzucił czarownik przełykając ślinę. Miał nadzieję że cokolwiek sprowadzili, już dawno zniknęło. Chwycił mocniej w garść maczetę i odciętą głowę, by dodać sobie animuszu.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline