Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-11-2015, 22:14   #91
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Wieści jakie udało mu się wyłuskać od marynarzy, były znikome. W zasadzie nie dowiedział się niczego, poza tym, że Jaśmin w tych stronach nie było, podawała się za kogoś innego, lub nie miała żadnego kontaktu z załogą statku. Nie pomagało to w żadnym stopniu, ale i niczego nie dowodziło. Wieści o Synach Plagi mówiły nieco więcej. Może to oni stali za napaściami na smoki, wątpił w to jednak. Jeśli się zdarzały, były raczej przypadkowym łutem szczęścia dla kabalistów. Imperium chwilowo go nie obchodziło aż tak, za to Pyrsa była już inną sprawą, Ścierwniki mogły by mu teoretycznie pomóc dotrzeć do Nilama. Mógłby spróbować zdobyć zwój z jednym z zaklęć komunikacyjnych, ale chwilowo nie było go na to stać. Zostawało sprawdzić plotki odnośnie smoków wśród Ścierwników, lub przynajmniej smokopodobnych. Najpierw jednak miał zamiar znaleźć jakiś pokój na noc. Nie miał zamiaru szukać w tym mieście noclegu na ulicy. Może nawet mógłby pomyśleć o zarobieniu jakiegoś dodatkowego złota. Pozbycie się klejnotu nieco nadwerężyła jego finanse, ale w przypływie radości nie myślał o tym, że mógł wysupłać dla swoich wybawców ze dwie platynowe monety. Nasunął kapelusz mocniej na głowę, skoncentrował się, wyszeptał kilka słów w smoczym, a następnie pozbył się zapachu grogu z płaszcza, zamienił go na szare mydło i lawendę. Przynajmniej na jakiś czas. Miał wyglądać, niekoniecznie musiał się czuć jak jeden z podpitych marynarzy. W końcu ruszył na poszukiwanie pokoju.
Ulice okazywały się bardzo tłoczne w tym mieście, więc musiał się przebijać przez tłumy mieszkańców i marynarzy. Oraz żołnierzy ubranych w biało-niebieskie mundury przepasanych na piersi krzyżującymi się bandolierami. Do tego każdy z nich miał dwa bandolety i przypasany pałasz. Żadnej zbroi.
Niewątpliwie też fakt jednolitego umundurowania i brak jakiejkolwiek zbroi czynił te wojsko wyjątkowym.
Nie była to jedyna niespodzianka jaką napotkał w Port Albericht, kolejną bowiem był słup ogłoszeniowy. Podświetlony świecącym kryształem zamiast wiecznej pochodni, zawierał nakazy hyrkaliańskiej władzy i inne ogłoszenia. Parę z nich dotyczyło zresztą samego Agnisa.
Zakazuje się używania magii oczarowań, nekromancji i przyzwań na terenie miasta, zakazuje się używania wszelkiej magii w celach innych niż do obrony życia i mienia, swego lub innych oraz usankcjonowanych prawnym zezwoleniem celach zarobkowych. Osobnicy przyłapani na łamaniu tego prawa zostaną ukarani stosownie do wagi swych przestępstw.”
Nie przepadano tu za magami najwyraźniej, choć trzeba było przyznać, nie były to regulacje które można by było za bardzo restrykcyjne. Chcąc nie chcąc, czarownik rozpuścił drobne zaklęcie w powietrzu, woląc się nie narażać miejscowemu prawu. Nie chciało mu się wyskakiwać z patelni w ogień.
W godzinach rannych, chętni do zarobku poszukiwacze przygód i awanturnicy są proszeni do stawienia się w garnizonie, bez względu na uprawianą profesję. Także nadal podtrzymywana jest nagroda 700 złotych imperiali za ujęcie żywcem chowającego się w dżungli na wyspie demonologa i po pięćdziesiąt za głowę każdego z berserkerów Synów Plagi mu towarzyszących.”
Dużo… ale ta zaciekłość była zrozumiała. Ta część miasta, której świateł nie było widać z “Dzikiego Szkwału” była niedawno zaatakowana i do szczętu spalona. Niewątpliwie przez Synów Plagi. Teraz otoczona kordonem żołnierskim, została odgrodzona od szabrowników.
To dlatego był taki tłum na ulicach i jak się okazywało w karczmach. Do typowych biesiadników i marynarzy dołączyli uchodźcy ze zniszczonej części Port Albericht. O nocleg będzie więc trudno i każdy kąt będzie drogi. Jak dotąd przeciskając się przez kolejne tłumy w kolejnych karczmach, tawernach spotykając się jedynie z odmową. I to bez względu na standardy jakie oferował przybytek. W końcu dotarł do dużego placu, równie zatłoczonego co pozostałe uliczki i zamarł na moment zaniepokojony tym co widział. Mianowicie oficera wydającego polecenia kilku patrolom. Przy jego boku czuwał bowiem marbas.


Był to duży masywny pies bojowy o potężnej piersi, silnym pysku i budowie mastiffa. Jego rudą sierść pokrywały jednak zawijasy tworzące różne linie. Znak astralnej krwi.. bo tak to zwano. Marbasy bowiem były psami do polowań na magów i istoty magiczne. Potrafiły bowiem wywęszyć aktywną magię i pasywną ponoć też.
Tu na dużym placu był też na wpół spalony ratusz, dwie duże karczmy… jedna o nazwie “Spoczynek Wędrowca”, druga o nazwie “Hoża Panienka”. Obie wyglądały na mniej zatłoczone i na bardzo drogie. No i był jeszcze przybytek świątynny poświęcony jakiemuś morskiemu bóstwu, na wpół spalony budynek ratusza oraz… coś czego Agnis raczej nie spodziewał się zobaczyć w Port Albericht. Mały stary sklepik z zatartym nieco szyldem. “Magyia na każdą kieszeń. Przedmioty i porady.”
Czarownik ruszył w kierunku sklepu Magyi na każdą kieszeń. Najwyraźniej miał licencję na zarobkową magię, więc niejako mieścił się w tutejszych prawach. Jednak był mocno zaskoczony samym jego istnieniem. Starając się nie oddychać mocniej ani głębiej niż zwykle, ignorował na ile mógł marbasa. Z tego co słyszał, psisko mogło go wprawić w nieliche tarapaty za samo to, że miał w sobie magiczną krew. Potem mógł odwiedzić “Spoczynek Wędrowca”, na konie zostawiając sobie ogłoszenie o porannym werbunku. Dopóki nie zlokalizował reszty skrzydła i tak nie miał wielkiego pola manewru, a mógł się przynajmniej wywiedzieć do czego im byli potrzebni wszyscy dostępni awanturnicy. Werbunek pełnego koktajlu szumowin nie był w ich stylu. Chociaż patrząc na spaloną część miasta, nie mógł się dziwić niczemu.
Sklepik okazał się być bardzo zagraconym miejscem. Od razu w oczy rzuciła się kolekcja prymitywnych żelaznych toporów wojennych. Każdy tchnący magią. Podobnie jak wiele innych bibelotów w tym miejscu.
Pośrodku sklepiku siedział zgarbiony starzec, o siwej brodzie i przenikliwym spojrzeniu brązowych oczu.
Trzymając dłoń na drewnianym medalionie wymruczał coś pod nosem, a potem uśmiechnął się lisio.
- Witaj magiczny przybyszu, witaj w raju magicznych przedmiotów na każdą kieszeń. Nazywam się Emperius i jestem tu gospodarzem.-
- Witaj, przyznam że nie spodziewałem się znaleźć takiego przybytku w tym porcie Emperiusie. Nawet nie wiesz jak się cieszę na ten i twój widok. - Odparł smoczy jeździec. - Widzę że masz tutaj niemałą kolekcję. Od dawna wprowadzili zakaz używania magii w mieście, jeśli można wiedzieć? - Zapytał z czystą ciekawością. - Tak, przyszedłem w interesach, nie tylko z ciekawości. - Rzucił szybko z uśmiechem.
- Odkąd imperium zajęło nasz Port Albericht, acz nie przejmuj się tym aż tak bardzo.- uśmiechnął się starzec.- Przymykają oczy na takie niegroźne czary. Co najwyżej… upomnienie ci udzielą.
- Dranie, ale co tam, zobaczymy jak to faktycznie wygląda innym razem. Szukam czegoś konkretnego, sposobu na komunikację z kimś, kto jest daleko stąd, muszę przesłać wiadomość, w miarę szybko. Chociaż obecnie nie dysponuję zbyt dużymi zasobami gotówki się obawiam. - Czarownik wyłożył sprawę wprost. Rozglądając się dokładniej po zagraconym wnętrzu.
Były tu różne przedmioty i ubrania a nawet biżuteria. Szybkie rzucenie wykryciem magii pozwoliło Agnisowi stwierdzić, że większość zgromadzonych przedmiotów, ma tu naprawdę słabą i nikłą aurę magiczną. Nie były to z pewnością potężna artefakty. A najsilniejsze z nich, w tym owa kolekcja toporów, przypominała dzieła barbarzyńskich plemion.
- Cóóóż… ale i masz tej gotówki?- zapytał Emperius.
- Zależy za ile znajdę dziś nocleg w tym mieście, ale powiedzmy że czterdzieści złotych monet mogłoby zniknąć z mojej sakiewki i pojawić się w twojej. Wiem, to śmiesznie mało, ale… bądźmy rozsądnymi ludźmi, znam się nieco na zaklinaniu przedmiotów i jestem nienajgorszym magicznym szewcem. Możemy zawsze pomyśleć o wymianie usług, o ile twoich pomocników również obejmowałaby tutejsza licencja na magię zarobkową. - Agnis mrugnął do handlarza.
- Nie wyrabiam przedmiotów w zasadzie.- zamyślił się Emperius i potarł podbródek dodając.- I szczerze powiedziawszy nie szukam pomocników. A czterdzieści monet to bardzo bardzo mało. Nawet jak na tanie przedmioty magiczne… nie uważasz?
- To że uważam, to akurat inna bajka, dlatego zaproponowałem częściową wymianę. Możliwe że w najbliższych dniach będę miał więcej. - Wzruszył ramionami czarownik. - Bardziej chciałem się zorientować czy masz coś takiego i ile by to kosztowało. - Stwierdził wprost.
- Mam jeszcze dwa pierzaste amulety do przenoszenia wieści.- rzekł Emperius zaglądając do szuflady.- Ale że mój dostawca dostał niedawno toporkiem w głowę, to ich cena wzrosła z trzystu czterystu złotych imperiali. Prawa rynku. Poza tym. Hmmm…- a Agnis zauważył, że spojrzenie starca spoczęło na zakurzonej figurce srebrnego kruka.-.. miałbym coś jeszcze, ale już bardziej kosztownego.
- Widzę, wygląda rozsądnie. Przydałby mi się jeśli to jest to, o czym myślę, pytanie ile to więcej. Gotówkę prędzej czy później da się zorganizować, a to może się przydać. Oczywiście bądźmy rozsądni, to że może się przydać, co nie znaczy że stracę dla tego całkiem głowę. Amulety brzmią rozsądnie. Nawet pomimo tej hmm… monopolistycznej ceny. - Agnisowi udało się przełknąć słowo zdziercza, tak samo jak nie powiedział że to rozbój w biały dzień, czy zwykłe złodziejstwo, potrzebował się skontaktować ze skrzydłem, a handlarz jednak był tu na dużo lepszej pozycji.
- Dużo tego rozsądku, ja jednak ceny nie zmienię. - odparł Emperius z uśmiechem świadczącym doskonale, że wie o swej przewadze.- Pierzaste amulety schodzą dość szybko. Mam na nie popyt, mimo monopolistycznej ceny.
- Nie wątpię, nie mam jednak zamiaru siedzieć w okolicy niewiadomo jak długo. - Odparł na stwierdzenie o tym że amulety są chodliwym towarem czarownik. Oznaczało to jednak, że sporo osób tutaj potrzebuje lepszej komunikacji, mimo ogólnego zakazu magii. Zaczął zbierać się powoli do wyjścia.





Po rozeznaniu się w sklepie, Agnis ruszył do “Hożej” starając się nie rzucać za bardzo. Czyli zwyczajnie idąc z tłumem. Nie miał pojęcia ile będą zdzierać za pokój w obecnej sytuacji, ale skoro planował następnego dnia wybrać się na zaciąg imperialny, lub samotnie polować na Synów Plagi, to równie dobrze mógł się trochę porozpieszczać. W końcu żyło się raz, a codziennie po trochu umierało.
W karczmie było tłoczno, choć nie aż tak jak w tańszych przybytkach. Agnis bez problemu dotarł jednak do kontuaru. Bowiem tłum mniej lub bardziej zamożnych kupców i awanturników tłoczył się wobec stołu na którym to stanął mężczyzna.


Niemłody, ale nadal dość przystojny bard z lutnią i w zużytych skórzanych szatach. Jego złote kolczyki pobrzękiwały w uszach gdy poruszał głową, a lekko szpiczaste uszy świadczyły o tak zwanej “starszej krwi”... czyli ponoć elfim lub czarcim lub dżinnim pochodzeniu w dziesiątym pokoleniu. Uzbrojeniem jego był zarówno rapier jak i głośne słowa. Ot, typowy trybun ludowy, tym razem obwiniający o zniszczenia w mieście zarówno Synów Plagi, jak i wojsko hyrkaliańskie i jego antymagiczne dekrety oraz zafascynowanie okultyzmem i psioniką, co jest gorsze od najstraszliwszych bowiem zaklęć. Zarzucał imperium hyrkaliańskiemu tyrańskie zapędy i wywoływanie wojny z kalifatem Zerrikanu. Przez dwa potężne państwa zamiast walczyć z Synami Plagi wykrwawiają się we własnej wojence.
Bard niewątpliwie zdobywał poparcie wśród rozgoryczonych stratą domów i majątków kupców i części awanturników, ale jaki cel zamierzał osiągnąć… trudno było w tej chwili powiedzieć. Niewątpliwie jednak nie każda osoba w tej karczmie została uwiedziona jego retoryką. Część ludzi najwyraźniej w przerażeniu szeptała między sobą bojąc się kłopotów. A jedna kobieta przysłuchiwała się temu z wyraźną dezaprobatą.
Była wysoka i szczupła. Piękne włosy wiązała z kok, najwyraźniej dworując sobie z największego atutu swej urody.




Strój miała oficerski, choć w przeciwieństwie do żołnierzy patrolujących miasto, niebiesko-bordowy, zamiast niebieskobiałego. Spokoju jej posiłku pilnowało dwóch rosłych dryblasów z wielkimi mieczami dwuręcznymi, mającymi z kolei w czarnych mundurach. Więc zarówno kobieta jak i jej ochroniarze pochodzili z innych i raczej elitarnych formacji.
Samo rozpieszczanie nie było zaś możliwe. “Hoża Panienka” za horrendalną cenę 5 złotych monet za dzień oferowała jedynie małą klitkę jednoosobową bez większych wygód. Cóż… W obecnej sytuacji Agnisa nie stać było na wybrzydzanie.
Agnis miał zagwozdkę. To że ceny były horrendalne, nie ulegało wątpliwościom, pokój był jednak wystarczający. Zastanawiała go jednak bardziej sytuacja na dole. Miał nieodparte wrażenie, że miasto się gotuje, i jest na krawędzi wybuchu rozruchów. Pytanie co było dla niego lepsze w obecnej chwili. Gdyby ruchy nacjonalistyczne się rozbudziły z pełną mocą i Port Albericht uwolnił się spod jarzma imperium w tym momencie, mógłby skończyć w całości na talerzu Synów Plagi. To może uwolniłoby ich od wszelkich kłopotów, ale raczej zbyt drastycznie. Więc z tego co widział w tym momencie, takie nawoływania były nieszczególnie dobre dla miasta. W większości innych przypadków całym swoim rebelianckim sercem poparłby barda. Jednak teraz, zdawało się że miasto musiało paktować z diabłem, by się nie dostać w łapy czegoś gorszego. Grymas przeciął twarz czarownika gdy o tym pomyślał.



Mężczyzna dokończył toaletę, przyciął nieco brodę, która zdążyła już podrosnąć przez te kilka dni i była w fatalnym stanie, a następnie zaczął szukać ukrytych przejść i zapadni w pokoju. Bogate karczmy miewały różne niewygodne sekrety, jak chociażby znikających gości. Po kwadransie zaspokoił swoją ciekawość i ostrożność. Mógł z czystym sumieniem zejść na dół, posiłek miał ochotę zjeść w sali wspólnej. Obserwowanie rozwoju wydarzeń mogło być ciekawe. Miał zamiar zwrócić uwagę na panią oficer, zastanawiał się czy był to jakiś regiment sił specjalnych, któryś ze statków powietrznych, czy może psioniczka. Bard wspominał że hyrkalianie się w nich lubowali, samemu też coś mgliście pamiętał.
Gdy był już na dole, sytuacja nieco się uspokoiła. Część gości znikło, reszta rozsiadła się po stolikach. Kilku wraz z bardem omawiało coś w kącie. Kobieta zaś w spokoju spożywała posiłek, wydając się być całkowicie na nim skupiona. Jej dwóch strażników nadal czuwało na jej spokojem stojąc na baczność i szukając zagrożeń.
O dziwo, w przeciwieństwie do pokoju, posiłek złożony z ryb i innych owoców morza okazał się dość tani, bo ledwie 10 miedzianych monet wraz z całkiem dobrym winem do popitki.
Agnis przy zamawianiu posiłku podpytał też jedną z obsługujących dziewczyn, kim jest pani oficer, jedząca w spokoju pod taką obstawą.
- Och… to Pierwsza Inkwizytor Trzeciego Legionu Powietrznego Savari des Lacoste. Bardzo ważna persona, druga po Gubernatorze Wojskowym Labanie des Ricca.- rzekła konspiracyjnym tonem dziewczyna.
- Tak znamienita persona, czuję się zaszczycony samą jej obecnością, chociaż wolę mniej salonowe. - Mrugnął do dziewczyny. - A ten bard, tak ładnie promujący odrębność od imperium w jej obecności to stały bywalec, czy po prostu wpadł jak śliwka w kompot? - Dociekał dalej czarownik.
- Donato…? Nie wiem. Przypłynął do Port Albericht jakieś trzy miesiące temu. A może cztery?- zamyśliła się dziewczyna. Wzruszyła ramionami.- Nie pamiętam. Od tego czasu łapie się różnych zajęć, głównie przygrywając do kotleta.
- Port Albericht, chwila próżni w historii dziejów wielkich ludzi oraz codzienność ich wcale nie mniejszych mieszkańców. - Mruknął pod nosem. - Aż dziw że nie skradł jeszcze uroku tak ślicznej niewiasty jak ty… o której kończysz? Ach gdzie moje maniery, nie powinienem, z przyjemnością bym z tobą porozmawiał, ale brzmię jakbym się narzucał. Wydajesz się stworzona do większych rzeczy. - uśmiech Agnisa mógł niemalże zastąpić połowę kandelabrów w sali. W zasadzie to chciał się po prostu dowiedzieć kilku rzeczy, jak chociażby na co imperium najemnicy, ale i odrobinie towarzystwa nie miałby nic przeciwko.
Dziewczyna zachichotała wesoło rumieniąc się i dodała.- Albertynka jestem.-
- Albera.. rusz zadek, nie płacę ci za zagadywanie klientów!- wrzasnął gospodarz przy kontuarze i Albertynkę od razu wywiało od stolika Agnisa.
Agnis westchnął nieco, cóż mógł poradzić, obowiązki obowiązkami. Dziewczyna zapewne wiedziała dobrze, który pokój zajął Agnis. Nie liczył jednak na zbyt wiele. Zjadł w spokoju, od czasu do czasu wodząc za Albertynką, większość czasu jednak obserwował pierwszą inkwizytor i barda.

Gdy był już u siebie, zamknął drzwi, podpierając je krzesłem, pod poduszkę włożył sztylet i położył się spać. Plan na dzień następny był w zasadzie prosty. Zajrzeć do miejsca zapisów najemników i sprawdzić na ile minimalnie trzeba się było zaciągnąć. Ewentualnie gdzie mogli się ukrywać Synowie Plagi. Nie miał nigdy nic przeciwko wyeliminowaniu kilku kultystów. Zwłaszcza jeśli dobrze za to płacili.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 20-11-2015, 00:37   #92
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Gniewomir niewiele myśląc, skoczył w przód i przeturlał się pod pierwszym z atakujących go stworów. Miał nadzieje wyprostować się, obrócić i na czas zaatakować potworka, gdy ten zda sobie sprawę z tego, że jego atak trafił w próżnię. Przeklinał się w myślach. Co mu przyszło do głowy, brać ze sobą garłacz w te wąskie przestrzenie? Udało się uskoczyć, udało się wycelować… Nacisnąć spust. Huk garłacza rozniósł się głośnym echem po całej jaskini. Błąd? Możliwe że tak. Jeśli oprócz tych dwóch stworków w jaskiniach żyły kolejne, to właśnie dowiedziały się o intruzie. A były zaskakująco zwinne. Rój śrucin, jakie posłał w nich Gniewko, poszarpał ramie tylko jednego z nich. Drugi był szybki i całkowicie zdołał umknąć przed ostrzałem.

Szczękając zębami, zaatakowały Gniewka z obu stron, zwinnie go flankując. Ich gumiaste łapska wystrzeliły do przodu rozciągając się i celując w szyję. Były doskonale zsynchronizowane i wojak domyślał się czemu. Porozumiewały się między sobą tymi stukotami zębów. Na szczęście oba chybiły, tym razem.

Gniewek, kontemplując swój unik, złapał pierwszego stwora - tego, którego zranił w ramię - właśnie za ranną rękę i spróbował szarpnąć ku sobie, jednocześnie drugą ręką, w której wciąż trzymał swoją broń, pchnął w przód, próbując wybić mu większość kłów swojej strzelbą. Tak, żeby przynajmniej jeden nie mógł się komunikować. To był zwinny atak i piękny cios. Kolba garłacza uderzyła z impetem w szczękę potwora, rozwalając mu twarz na krwawą miazgę i odrzucając do tyłu. Stwór zatoczył się od tego uderzenia niczym pijany zając. Jego kompan jednak nie przeląkł się losem swego towarzysza. Chwycił swymi rozciągliwymi mackami za szyję Gniewka, lecz nie był to stabilny chwyt z jego strony. Ledwo zdołał zacisnąć je na jego szyi.

Gniewomir wyszczerzył zęby sam do siebie i pomyślał, że w zasadzie dlaczego nie. Skoro ten się lubi dusić, możemy się podusić... Złapał wolną ręką za łapsko stwora w silnym uścisku, ale bynajmniej nie zamierzał się uwalniać, ale upewnić się, że ten mu nie czmychnie. Ruszył w tył, starając się jeśli nie nadepnąć na stwora, to przycisnąć go z impetem do ściany ciasnego korytarza. Zaskoczył tym był przeciwnika, który nie był dość silny by nie dać się zepchnąć w kozi róg, tyle że… w duszeniu był o wiele lepszy. A Gniewomir dał mu czas by niczym imadło wydusić ostatnie iskierki życia ze smoczego jeźdźca. Tambernero zrozumiał szybko, że popełnił błąd, walcząc na zasadach przeciwnika. Korzystając z tego, że stwór wciąż dusił go jedną ręką, szarpnął się ile mógł do przodu, licząc na to, że wyrwie się z uścisku, jednocześnie dobywając Józefiny. Ostrze rapiera błysnęło w nikłym poblasku. Jeśli uda mu się wyrwać, zamierzał odwrócić się i chlasnąć zwierzaka prosto w pysk. Jeśli nie. Cóż. Zacznie od odcięcia duszącej go łapy. Przed oczami tańczyły mu szaro-białe gwiazdki i wiedział, że czas mu się kończy. Nie zdołał się wyrwać z uścisku łapy, ten był za silny. Chlaśnięcie w twarz wobec tego też nie było wykonalne. Z trudem w ogóle wysunął wąski rapier, który nijak nadawał się do odcinania czegokolwiek. Mógł więc zrobić tylko jedno… pchnąć ostrze w nadziei, że przebije serce. I że to wystarczy by ukatrupić bestię zanim wydusi z niego resztę życia.

Gniewko postanowił zdać się na ten pomysł, a żeby zwiększyć swoje szanse, kucnął, ciągnąc za sobą stwora i nie dbając o to, czy ta jego sztuczka okazała się skuteczna i wytrąciła stwora z równowagi czy też nie, dźgnął rapierem tam, gdzie miał nadzieję znajduje się pierś czarnookiego. Jego płuca zaczęły mocno skarżyć się na brak tlenu, atak paniki tylko zwiększył siłę pchnięcia. Ostrze rapiera przeszyło na wylot klatkę piersiową, zagłębiając się w nią aż po gardę. Potwór wydał z siebie cichy pisk, a potem rozluźnił nieco łapy… słabł, umierając powoli. I uwolnił szyję Gniewka od swego uścisku. W samą porę, bo drugi stworek już pozbierał po ciosie w zęby.

Tambernero jak pijany odtoczył się od ściany i od dźwigającego się przeciwnika, łapiąc powietrze i próbując opanować szumy w głowie. Nie miałby jak w tych warunkach przeładować swojej strzelby, więc zdał się na Józefinę, po której ostrzu ściekała krew. Tanecznym krokiem ruszył w kierunku stwora, kręcąc ostrzem młynka i gwiżdżąc przez zęby przeraźliwie, żeby rozproszyć uwagę przeciwnika. Biorąc pod uwagę zwinność stwora, zamierzał zaatakować szybko, a nie mocno. Być może te gwizdy właśnie zmąciły zmysły przeciwnika, a być może to był pech? W każdym razie gnający z dużą prędkością potworek, szybko zmieniał kierunki poruszania się, utrudniając potencjalny atak Gniewkowi i… potknął się o truchło towarzysza, ułatwiając natarcie. Cios nie był może śmiercionośny, ale niewątpliwie poważny, bo stworek rzucił się po nim do ucieczki. Miał już dość walki.

Gniewomir zastanowił się przez chwilę, czy chce się zagłębiać w norę w ślad za nim, ale on też miał dość. Świszczał przy oddychaniu, które samo w sobie było bolesne. A na szyi miał pewnie takie malinki, jakich nie powstydziłaby się jego żona. Wytarł krew z Józefiny, garłacz też został naładowany na wszelki wypadek. Dopiero wtedy Gniewomir pochylił się nad kwiatem. Zastanawiał się, czy zdoła ostrożnie wykopać roślinkę palcami, zamiast ją ucinać. W blasku jej półaktów szukał też ewentualnych nasionek niezwykłej rośliny.

Ta roślina jednak kwiatem nie była. Tylko grzybem wrastającym głęboko w trupa niebianina i pasożytującym na jego zaschniętym korpusie. Gniewek stłumił w sobie odrazę i rzucił okiem na świeże truchło pod ścianą. Mógłby uciąć zarówno kawałek padliny, jak i kawałek tego grzyba i zobaczyć, co się stanie. Winą za to delikatne uszkodzenie grzyba zawsze mógł obarczyć zawieruchę bitewną. Był bardzo ciekaw, co by się stało dalej - jego natura badacza, mola książkowego i historyka brała w nim górę nad obawą o to, że któregoś dnia obudzi się… a w zasadzie mógłby nie obudzić się wcale, zarośnięty pasożytującym na nim grzybem.

Gniewomir zagryzł wąsa pod dolną wargą, roztrząsając w sobie ten dylemat. Potem pogłaskał jeden z mięsistych płatków palcem osłoniętym skórzaną rękawiczką. Ciekaw był, co się stanie. Kwiat zadrżał i poruszył się lekko. Poruszony tym odkryciem Gniewek, postanowił przeprowadzić jeszcze jeden eksperyment. Był ciekaw, czy gdyby faktycznie zdecydował się zabrać dla siebie kawałek, to czy istotnie byłoby to niebezpieczne dla niego. Ściągnął rękawiczkę i sięgnął po Józefinę. Dziabnął się jej czubkiem w palec i poczekał moment, aż na opuszce zaperliła się szkarłatna kropla krwi. Gniewomir strząsnął ją na płatek, nie dotykając rośliny palcem.
Kwiat pochłonął krew i zaczerwienił się. Blask zmienił się na krwawy. Gniewomir przyjrzał mu się z marsową miną, trzymając palec w ustach. W końcu wyciągnął go stamtąd, wciągnął na rękę rękawicę i pomagając sobie Józefiną, ukopał tyle rośliny wraz z ususzonym truchłem, ile był w stanie. Starał się przy tym ponurym ogrodnictwie nie myśleć o tym, co naprawdę robi. Potem wziął ją w jedną rękę i podszedł do potworka, który dotrzymywał mu towarzystwa. Złapał go za nogę i zaczął ciągnąć w kierunku, z którego przyszedł.

Nikt mu w tym nie przeszkadzał. Przemierzał kolejne korytarze zmierzając ciągle w górę i w górę… coraz bardziej kierując się nosem. Czuł bowiem intensywny zapach jakiegoś wywaru, który z pewnością warzyła znajoma mu wiedźma. Miał rację. W dużej jaskini była pracownia alchemiczna, na środku której stał kociołek z gotującą się w nim zupką. A w nim chochlą mieszała starucha w swym kuszącym wydaniu.
- Masz kwiat. To dobrze… daj mi go i ubijamy interes - uśmiechnęła się chciwie i lubieżnie zarazem.
- Przyniosłem też ziemię do doniczki - odparł Tambernero, podnosząc potworka za nogę. - Ten grzyb rósł na niebianinie. A biorąc pod uwagę, że z ciekawości zepsułem go swoją krwią, pomyślałem, że dobrze będzie przytaszczyć i niego, żeby sobie babcia nie musiała czegoś nadwyrężyć, kiedy będzie ciągnęła go po korytarzach… - mruknął i wypuścił nogę stwora. – Ubijmy interes.
- Ja mam swój kwiatek… ty masz swoje życzenie. Wyraź je i bierzemy się do roboty - odparła spolegliwie wiedźma, odcinając kwiat i kładąc do kadzi zalanej jakimś płynem.- To co chcesz dostać?
- Wiedzę - westchnął Gniewomir. - O tym, jak mam się dostać do moich towarzyszy, gdzie ich szukać - doprecyzował. - Miło by było dowiedzieć się też, jak mogę im pomóc, jeśli tej pomocy potrzebują - zmierzył wiedźmę kusym spojrzeniem.
- Czy ja wyglądam na wyrocznię? - zmierzyła go spojrzeniem wiedźma. - Mogę ci pokazać gdzie są i co robią, ale nie udzielam porad wędrowcom. Bądź tak miły i weź tyle kamieni z tamtej półki, ilu masz towarzyszy.
- Brakujących? Czworo. W tym jeden skrzydlaty - odparł Gniewomir, wypełniając polecenie wiedźmy. - Na wyrocznie to może nie, ale na taką, co wie - owszem.
- Wrzuć kamień do kociołka i wypowiedz głośno imię, a potem skup na imieniu się mocno - wyjaśniła czarownica, po czym zaczęła mieszać mamrocząc coś pod nosem.
Gniewomir wrzucił kamień i westchnął głęboko. Pierwszy do głowy wcale nie przyszedł mu Agnis, ale jego żona... Zacisnął powieki, próbując się zmusić do skupienia. Nie chciał, żeby wiedźma miała jakikolwiek ślad po Mirze. Zaczął oddychać jeszcze głębiej i jeszcze głębiej, wyciągając z pamięci podobiznę kapitana.
- Agnis! - syknął, rozdzielając w głowie to imię na poszczególne dźwięki. Natychmiast przypomniał sobie tembr jego głosu, spojrzenie i podejmowane decyzje. Odetchnął z ulgą, kiedy wraz z imieniem kapitana w głowie pojawiła się całe jego osoba. Agnis w jego głowie siedział na grzbiecie Nilama i wyglądał dokładnie tak, jak wtedy, kiedy spotkali Nakręcanego Ptaka.

Breja zabulgotała, opary unoszące się nad zupką rozsunęły się na boki okalając brzegi kociołka, a w środku falującej substancji pojawił się obraz tratwy unoszącej się na wodnej toni w blasku księżyca. Tratwy pośpiesznie związanej i zrobionej. Prymitywnej. Na niej to odpoczywał Agnis z żelazną obrożą na szyi.
-Ten mi się podoba - mruknęła wiedźma, nachylając się ku kociołkowi, przez co jej biust został kusząco uwypuklony - Ma dziewczynę? Czy woli chłopców?
- Nie mam pojęcia - mruknął Gniewomir, skupiając się na ułożeniu gwiazd na niebie nad kapitanem - Ale na pewno go o to zapytam, jak tylko go zobaczę…
Gwiazdy nad tratwą… Był pewien, że przynajmniej ułożenie względem siebie przynajmniej trzech widział dzisiaj, kiedy rozpalali ognisko u wrót wiedźmiej domeny. Było ich jednak za dużo, żeby mógł spamiętać ich ułożenie.
- Masz kartkę albo welin i coś do pisania?
- Mam coś lepszego - mruknęła czarownica, sięgając po chochlę. - Skoro już się na niego napatrzyłeś.
Zamieszała w kotle, burząc obraz i znów mamrocząc pod nosem. Kamyk wrzucony przez Gniewka wypłynął na powierzchnię z wygrawerowanym napisem “Agnis”.
- Przez trzy dni i trzy noce za każdym razem, gdy powiesz jego imię, kamyczek wskaże kierunek, w którym musisz się udać. Potem rozsypie się w pył. Trzy dni i trzy noce powinny ci wystarczyć, prawda?
- Nie jest jedynym, którego muszę odnaleźć - odparł Gniewomir nieprzekonany.
- Dlatego po jednym masz kamieniu na każdego z nich - rzekła w odpowiedzi czarownica, podając przedmiot Gniewomirowi. - No… nie traćmy czasu, wrzucaj kolejny.
Gniewomir westchnął i wrzucił kamyk do kotła, mrucząc ciszej, ale wyraźnie “Chaaya” i przypominając sobie natychmiast ciepły a psotny uśmiech, jaki widział kilka razy na jej twarzy. Zobaczył olbrzymią wioskę ukrytą w mroku jakiejś dżungli, zobaczył też i Chaayę przemykającą między budowlami. Chat nie wybudowano tak by były trwałe i większość z nich była po prostu mała. Nieduże jednoosobowe budynki jak ten, który przydzielono Chaayi. Wydawały się być rozłożone chaotycznie, choć… w centrum wioski trafiały się większe budowle. Zapewne chatki należące do elity wioski, oraz siedziba samej władczyni. Na środku też całej wioski stał prosty drewniany ołtarz i słup pokryty płaskorzeźbami przedstawiającymi zapewne duchy natury. Gniewko zauważył też coś, co było przenośnym siedziskiem obok ołtarza. Starożytne smocze siodło. Identyczne z tymi, które można było znaleźć w lamusie Kryształowej Jaskini. Tyle że przeznaczone na smoka znacznie większego od Nilama czy Athosa.
Ogarnął go krótki spazm rozpaczy, który złapał go za wątpia i puścił. Gdzie was wszystkich porozpieprzało…? - jęknął w duchu, wyciągając rękę po kolejny kamień.
Tymczasem w kociołku… Zdziwiona bardka przykucnęła przed siodłem i obserwowała go z miną namaszczenia pomieszanego z podziwem. Nie na długo jednak. Wstając rozejrzała się po okolicy i skierowała się ku, jak myślała, wyjściu z osady. I szybko napotkała ścianę cierni… rzeczywiście była tu więźniem. Nawet z ulepszonym magią wzrokiem, nie potrafiła wypatrzeć owego ukryte przejścia. Tak dobrze było schowane. Tancerka nie dawała jednak za wygraną. Noc była młoda a osada nie za duża. Ruszyła powoli wzdłuż żywopłotu.
- Chaaya - niemal wyszeptał, ale z taką emocjonalną intensywnością, że poczuł, jak zmienia się ciśnienie w jego głowie. Jakby zamierzał samym tylko jej imieniem skłonić ją, by spojrzała mu w oczy.
Ta jednak czymś zawstydzona schowała twarz w torbie i przez chwilę wydawała dziwny przeciągły jęk. W końcu jednak, rozejrzała się dookoła. Po czym zerwała się nagle i przebiegła kawałek wzdłuż ciernistego płotu. Gniewomir obserwował ją jeszcze przez chwilę, mając nadzieje zobaczyć, co ja tak poruszyło. Wędrówka wzdłuż ogrodzenie pozwoliła dziewczynie obejrzeć jeszcze więcej cierni. Płot wydawał się być jednolitą masą kolców i liści, bez widocznych szczelin.
- Zaraz puszczę tę dziurę z dymem… - fuknęła rozzłoszczona Chaaya, zawracając energicznie.
- Twoja dziewczyna? Niemal rozbierasz ją wzrokiem - mruknęła mimochodem czarownica uśmiechając się podstępnie.
Rozproszony Gniewek, podniósł głowę znad kotła, dopiero teraz czując, jak mocno zaciskał palce na krawędziach rondla.
- Miałaś kiedyś koło siebie ludzi, w znajomość z którymi chciałaś zainwestować coś z siebie? Wiesz. Takich przyjaciół, tylko bez pieprzenia ich? - zapytał zupełnie spokojnie i bez złośliwości.
- Miałam siostrę… w jakby to ująć. Nie zrozumiesz terminu. Sabat to takie siostrzeństwo podobnych mi istot. I ta właśnie siostra mnie zdradziła - uśmiechnęła się krzywo.- I nie pochlebiaj sobie z tym pieprzeniem. Jesteś milutki i ładniutki, ale nie aż tak, by mi na twój widok opadały majtasy.
Gniewomir, zupełnie niespodziewanie dla samego siebie, uśmiechnął się szczerze. - Poproszę o trzeci kamyk.
Czarownica zakręciła chochlą w kociołku i obraz znikł. Kamyczek z napisem “Chaaya” wypłynął na wierzch. Gniewomir wyciągnął go i wrzucił do środka kolejny.
- Nveryioth - zaproponował, postrzegając w myślach towarzysza bardki.
Smok pojawił się, leżąc w jaskini, opatulony skrzydłami i śpiący. Był sam, pomijając dziwne kokony, które jednak wyglądały bardziej na efekt działania magii, niż na naturalny twór. Odpoczywał.
- Taaa… smoki. Nie wiem co ludzie w nich widzą. Ostatni z czterech kamieni, zgodnie z umową. Wybieraj mądrze - rzekła wiedźma.
- W smokach moc, która nigdy naszą nie będzie… W skrzydlatych… wybaczone winy za próby jej posiadania - powiedział, obracając ostatni kamień w rękach, myśląc o Vanleyu i Nadziei. Popatrzył na wiedźmę nieobecnym wzrokiem. Miłość do żony domagała się w nim, by wymówił jej imię, ale to byłoby samolubne i bezcelowe i zmarnowałby okazję do zdobycia wiedzy w zamian za rozbłysk radości. Jednak coś w radzie wiedźmy zaalarmowało go. I zamiast wezwać imienia Jarvisa, jak planował, zacisnął dłoń na kamieniu. Matrona… czy jej następczyni? - pomyślał i sięgnął do Athosa. Odpowiedziała mu milcząca obecność olbrzyma, który po chwili namysłu pchnął w jego stronę swój smutek i wsparcie.
~ Postrzeganie Matrony nie zwróci nam jej ~ spiżowy głos towarzysza rozbrzmiał w głowię Gniewomira. ~ Nie znasz z kolei Smoczycy, której szukasz poza jej imieniem i opisem. I na pewno nie znajdziemy jej w trzy dni. Możesz zaryzykować i zobaczyć kogoś zupełnie innego albo w ogóle nic. Jesteś pewny, że nie chcesz postrzec Jarvisa?
~ Jarvis był z Chaayą, kiedy się rozdzieliliśmy. Jeśli znajdziemy ją, to jeśli nawet nie będzie go z nią, może będzie potrafiła powiedzieć, gdzie jest…
Gniewomir przeniósł spojrzenie na wiedźmę. Patrzył na nią z jakimś smutkiem w oczach i w milczeniu, a po jego czole spływał pot. Odwrócił się do kotła i wypuścił lekkim ruchem kamień, który po prostu zsunął się do środka kipieli po jego otwartej dłoni. A bojąc się, że wiedźma będzie patrzyła… na imię, powiedział głośno:
- Jaśmin - a w myślach przypomniał sobie wszytko, co wiedział na jej temat, dorzucając do tego coś na kształt Modlitwy za nieobecnych - lament rzucany w śnieżycę za zaginionym. Wiedz, że jestem i wiedz, że Cię szukam. Daj znać… Daj znać, błagam…
- Jaśmin? Głupie imię… ale ślicznotka nawet całkiem, całkiem. Nie tak ładna jak ja, co prawda, ale ujdzie w tłoku - mruknęła czarownica, zerkając do kociołka, w którym pojawił się obraz młodej kobiety w białym burnusie przemierzającej pustynię na wielbłądzie z niewielką świtą wojaków. Nie... ona nie przemierzała pustyni, ona desperacko przed czymś lub przed kimś uciekała.
Gniewomir rozpaczliwie przytrzymał się krawędzi kotła, czując jak wiotczeją mu nogi, a ciało drży. Athos w jego umyśle przesłał mu obraz siebie samego, jak stoi z rozłożonymi skrzydłami w płomieniach lodu, którym zazwyczaj zionie, i z rozwartym w ryku pysku. A potem klęka, kładąc skrzydła na ziemi.
~ Pani moja… - wyjąkał w myślach Gniewomir, czując ten sam nabożny tryumf i pokorę, co jego smoczy towarzysz i chłonąc wzrokiem to, co widział. ~ Pani moja, znajdziemy Cię, przysięgam. Gniewomir wyprostował się na mocniejszych nogach i tak długo, jak się tylko dało, patrzył na Smoka. Złoty poblask roztaczany przez skąpane w słońcu wydmy kładł się ciepłym, pomarańczowym blaskiem na jego twarzy. Potem mężczyzna spojrzał na wiedźmę i kiwnął głową. Obraz zaczął się rozmywać szybko, a wiedźma westchnęła:
- No cóż.. i tak dobrze, że czar wytrzymał tak długo. Nie sądziłam, że wywar pozwoli spojrzeć na więcej niż trzy osoby.
Ostatni z kamyczków z napisem “Jaśmin” wypłynął na wierzch. Gniewomir zebrał swoje skarby. Zamknął oczy i nabożnie przycisnął do czoła ostatni kamień. Potem wyprostował się i spojrzał na wiedźmę.
- Wybrałem mądrze, jak radziłaś. Dziękuję za te wskazówkę. Dobrze się z tobą robi interesy. Teraz, gdy masz już kwiat, wypuścisz merfolki?
- Cóż… nie są mi do niczego potrzebne, a wywary z nich cuchną dorszem. Po pięćdziesięciu latach dorsz może się przejeść - wzruszyła ramionami. - Rano będą wolne.
Tymczasem do jaskini wleciał gołąb, który bez strachu przysiadł na ramieniu Gniewomira i zaczął głośno gruchać. Miał przy nóżce przywiązany list, który to zaskoczony wojak zdjął z nogi. Po czym rozwinął zwój i przeczytał wiadomość.
Porwał mnie towarzysz wyłowionego ciała i bardzo chce dostać tubus znaleziony przy ciele, nawet wymieni się za mnie w jednym kawałku. Powiedzcie Nilamowi, że jeszcze nic mi się nie stało, a naszemu gospodarzowi, że dziękuję za bezpieczeństwo i gościnę na jego powietrznej łodzi, ale w przyszłości nie skorzystam. Podpisałbym się, ale mój uprzejmy porywacz jeszcze nie rozwiązał mi rąk. A.


- Dobra wiadomość? - spytała mimochodem wiedźma.
- Po zbóju… - Gniewomir zmarszczył czoło, wpatrując się w rzędy literek. List nie zawierał absolutnie żadnych wskazówek co do kierunku, choć sugerował całkiem wiele innych rzeczy. Być może był tu ukryty jakiś szyfr, ale to Gniewomir mógł ustalić tylko w spokoju i skupieniu, jakie zagwarantuje mu obóz. Póki co udawał, że czyta, żeby szybko wymienić kilka myśli z towarzyszącym mu smokiem.
~ Przekaż pozostałym treść listu i zapytaj od razu Nilama, czy to mógł podyktować jego Jeździec. Przekaż też im wszystko to, co widziałem w kotle. Zaraz do was wrócę, tylko pokręcę się jeszcze po tej norze.
~ Agnis na tratwie już napisał ten list, czy jeszcze nie?
~ Wydaje mi się, że już. Miał na sobie obrożę… zresztą porozmawiamy, jak wrócę. Chce też zejść do merfolek.
Odpowiedziało mu milczące poczucie zgody, płynące od strony Athosa.
Tambernero zwinął list i schował go głęboko za pazuchą.
- Cóż. To już chyba wszystko między nami - odparł, kiwając jej głową. - Jeśli nie masz nic przeciw, chciałbym jeszcze rzucić okiem na te komnaty, nim wrócę do towarzyszy. My również jutro rano znikniemy, jak tylko zrobi się jasno na tyle, żeby lecieć - dodał, masując obolałą szyję.
- Znaczy... myszkować po moim domu? - jedna brew kobiety uniosła się podejrzliwie.
- Dokładnie tak - chrypnął Gniewomir, szczerząc się do niej bezczelnie i po raz kolejny udowadniając, że subtelną sztukę dyplomacji rozumiał wyjątkowo… niesubtelnie. - Weź pod uwagę stan rozkładu, jaki i tak już tam panuje, i to, że faktycznie już tam byłem i nic nie zdemolowałem - zaznaczył.
- Aaaa… znaczy chcesz zejść do podziemi siostry? Droga wolna. Tylko nie oczekuj, że ktoś cię tam będzie ratował, jak wpadniesz w tarapaty. Nie wiem, co ta suka tam zostawiła, ale zapewne nic miłego - wzruszyła ramionami wiedźma.
- Nie pójdę nigdzie, gdzie nie byłem już wcześniej. Nie chce pobłądzić. Po prostu wcześniej śpieszyłem się do ciebie - zapewnił. - Jak wrócę, zejdziesz ze mną do merfolek, żeby je powiadomić o swojej decyzji?
- Po co? Wystarczy że ty im powiesz. Mam dość ich widoku. Zwalniam je… i to wystarczy - uśmiechnęła się kwaśno i rzuciła fiolkę w dłonie zaskoczonego Gniewko. - Na mój koszt. Znaj szczodrość Carthy, morskiej wiedźmy z iglicy. Pomoże na gardło i zagoi inne rany.
Gniewomir wyprostował się z uśmiechem na twarzy, stanął przed nią na baczność, trzaskając obcasami i salutując Józefiną.
- Gniewomir Shavri Tambernero z Kryształowej Jaskini. Wciąż nie wiem, czy bardziej powinienem się Ciebie bać, czy pożądać, ale szczerze mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Gdybyś zmieniła zdanie, możesz ze mną wyjść, jak wrócę. Nie wiem, jak często widujesz na własnym podwórku skrzydlate, ale wiedz, że te na pewno nie zrobią Ci krzywdy, gdybyś chciała je poznać. Póki co - zaraz wracam - co powiedziawszy, odwrócił się z powrotem do prostego korytarza, który wiódł go ku miejscu, w którym znalazł kwiat i dwa atakujące go potworki. Podkradał się tam jednak ostrożnie, z Józefiną w ręce gotową do ataku.
Znowu zanurzał się w ciemnych korytarzach zapomnianej przed wiekami podziemnej budowli. Było tu cicho i wilgotnie i zimno. Minął rozwalające się meble biblioteki i skierował w dół, docierając do loszku z prawdziwymi celami. Część z nich była pusta, inne pełne, choć mieszkańcy owych cel dawno temu już zmarli… zapewne z głodu. Trzy trupy, każdy za kratami zamkniętymi kłódkami.
Gniewomir przez chwile stał w milczeniu, a potem westchnął i zmówił krótką modlitwę, której nauczyła go żona, gdy walczył o życie w infirmerii. Uważał, że kimkolwiek byli więźniowie, zasługiwali na dobre słowo. Nie był pewny, czy były to istoty rozumne, a jeśli tak, w co wierzyły, wiec modlił się po prostu za ich spokój.
- Przez ciemność idź w świetle, przez ból i strach krocz z radością. Głodu nie zaznasz ni choroby, boś już ponad wszystkie troski. Podążaj więc w spokoju - my czuwamy.
Potem podszedł bliżej, chcąc przyjrzeć się owym istotom. Były to humanoidy. Dwa szkielety wyglądały na ludzkie. Trzeci był szczuplejszy i wyższy. Całkowicie nieludzki.
Gniewomir z ociąganiem odszedł od klatek, by rozejrzeć się po okolicy.
Dalsze zejście prowadziło w głąb… Ziała tam duża czeluść niknąca w mroku. Kiedyś prowadziły do niej schody, ale… pozostało po nich tylko wspomnienie.
Gniewomir zawrócił, chcąc znaleźć ponownie fragment korytarza, w którym natrafił na kwiat.
Dotarcie do pracowni, zajęło mu trochę błądzenia. Ale znalazł się w końcu w niej. Na szczęście tym razem żaden potwór na niego nie czekał. Był kociołek, były też półki pokryte kurzem z glinianymi garnczkami i słoikami. Była to pracownia identyczna z pracownią Carthy… tyle że opuszczona i zapomniana.
Gniewomir w stertach śmieci znalazł to, czego szukał - nieduże, drewniane puzdro, z którego bez ceregieli wytrzepał, kurz, bród i szlag wie, co tam jeszcze było wcześniej. Wytarł je jakaś szmatą i wyłożył płytką warstwą okrwawionej ziemi, której nie brakowało tu po pojedynku, jaki stoczył. Dopiero tak przyszykowany podszedł do truchła, na którym żerował grzyb. Pomimo ostrożności i skrupulatności nie wyciął wcześniej całej rośliny. Dlatego szybko wrzucił do skrzyneczki kilka mięsistych kawałków i zamknął wieczko. Jeśli roślina przeżyła w tej ciemności, wytrzyma i w szkatułce regularnie dokarmiana... Im dłużej przyglądał się zwłokom, na których żerowała roślina, tym był szczęśliwszy, że uwolnił chociażby już martwe ciało od jarzma rośliny.
- Chciałbym móc zrobić dla Ciebie coś więcej - wyszeptał, schował pudełko i ruszył z powrotem, rozglądając się jeszcze w nadziei, że może wpadnie mu w oko coś, co ominęły osoby opróżniające te pomieszczenia przed nim albo mylnie uznały za mało cenne. Miał też nadzieję, że w drodze od wiedźmy znajdzie jeszcze raz to pomieszczenie z księgami. Przypomniało mu się bowiem, że regularne wybrzuszenia na kartce papieru to znaki czytelne dla ślepych. Zastanawiał się więc, czy jego pierścień nie byłby w stanie rozszyfrować dla niego tych znaków. W końcu - było nie było - to też był jakiś język.
Znaleziona księga była stara i nieco rozpadająca się w rękach. Poddana mocy pierścienia księga zaczęła zmieniać kształty wypukłych znaków na czytelny charakter i widząc zawarte tam słowa, tylko jedno cisnęło się Gniewkowi na usta. “Herezja”.
Trzymał bowiem w ręku starożytną kronikę królestwa. Królestwa szarych krasnoludów. Herezja! Przecież wiadomo, że krasnoludy nie są zdolne tworzyć cywilizacji. To prymitywne brodacze żyjące na dalekiej północy. Odziewające się w skóry i używające krzemiennej broni.
Gniewomir jednak nie potrafił sobie odmówić książki, nawet jeśli była marnującą czas rzetelnych naukowców fantastyczną bujdą dla dzieci bądź szlachcianek. Nie wiedział, co ta książka tu robi, ale zamierzał ją stąd zabrać.
- Wystarczy tego myszkowania… - mruknął sam do siebie, odchrząknął, schował w torbę książkę i zdecydowanie ruszył do wyjścia.
Smoki dyskutowały między sobą niewątpliwie wzburzone opowieściami Athosa. I podekscytowane tym, że wreszcie wiedziały, gdzie się mają udać.
- Posłuchajcie. Musimy ustalić, co robimy najpierw - zaczął Gniewomir, dorzucając do ogniska sporą gałąź. Wyrzucone z oceanu suche drewno, które zebrał na plaży, paliło się zielono-niebieskim płomieniem. Athos patrzył na to głodnym wzrokiem fioletowych ślepi. Jego towarzysz kontynuował:
- Teoretycznie musimy założyć, że Agnis był w niewoli. Czy jest w niej dalej? Prawdopodobnie nie. Porywacz twierdzi, że zwierzak Jarvisa ma ze sobą to, czego on chce, a co my znaleźliśmy przy trupie hm… golema? - zawahał się, szukając lepszego słowa, ale ponieważ nie znalazł, ciągnął dalej: - …wyłowionego przez Godivę. Mamy klucz do znalezienia Agnisa i Chaayi, a ja wierzę, że wraz z nią również i Jarvisa - rzekł, klepiąc się po kieszeni, w której ukryte leżały cztery kamienie. - Możemy zapytać merfolek o odległości. Może wiedzą o jakiejś tratwie, która ostatnio się tu błąkała, albo o wyspie w okolicy na tyle dużej, żeby była tam dżungla z wioską w środku. W najgorszej sytuacji zdawał się być Agnis, dlatego chciałbym znaleźć najpierw jego, choć wcale nie musi być najbliżej. Na poszukiwania wszystkich mamy tylko trzy dni, więc możecie się ze mną nie zgodzić.
- Możemy się też podzielić rolami. I każdy smok weźmie po kamieniu - zamyśliła się Godiva.
- Tak, jak mówiłem wcześniej, jestem przeciwny rozbijaniu grupy, która i tak jest już podzielona - odparł Gniewomir.
- To była tylko propozycja. Nie żeby mi specjalne zależało - wzruszyła skrzydłami smoczyca.
Gniewomir zerknął na nią zdumiony, starając się to zamaskować. Bał się, że smoki będą każdy w swoją stronę ciągnęły, żeby ich jeźdźca odnaleźć pierwszego.
- Dobrze. Mam pomysł. Zejdziemy na dół do merfolek i niech nam powiedzą, co może być bliżej i wtedy się zastanowimy. To jest jak rzut monetą. Agnis, kiedy powstawał ten list był więźniem, a zaledwie kilka godzin później, kiedy go postrzegałem, płynął już tratwą. Jeśli można to nazwać płynięciem - mruknął i odkaszlnął. - Co wy na to?
- Mnie tam za jedno - westchnęła smoczyca i zerknęła na Nilama.
- Po to wyruszamy w skrzydle, żeby lepiej działać. Na większą odległość stracimy kontakt. Rozproszymy się, możemy zostać łatwiej wyłapani, nawet jeśli nam się powiedzie, to wszyscy i tak będziemy rozdzieleni. Mamy trzy dni mówisz, może nam starczyć czasu żeby zebrać skrzydło i sprawdzić, w którym kierunku należy szukać Tinu. - Powiedział Nilam. - Tak, najprawdopodobniej on to napisał albo kazał napisać. Przy czym jest duża szansa, że skoro widziałeś go na tratwie, w obroży, to zrobił to co zwykle, zrobił kogoś na szaro. Dał drapaka, więc wymiana nie ma sensu. Poza tym, jestem od niego obecnie odcięty, nie czuję go. Wiecie o co mi chodzi. - Dodał nieco rozdrażniony.
Atos mruknął współczująco. Krótko, po męsku.
- Dobrze. Sfruńmy zatem - zadecydował Tambernero.
Gniewomir wtarabanił się na grzbiet Athosa i ten krótki moment, kiedy smok w rześkim, nocnym powietrzu opadał spiralnie, powolnym, miękkim szybowaniem ku zatoce, wykorzystał na rozmowę.
~ Chciałbym Cię prosić o przysługę ~ powiedział, posyłając mu obraz kwiatu-grzyba, ciała wspaniałego anioła, na którym żerował, kropli krwi, którą nakarmił roślinę i to, że nie całą ją oddał.
~ To podły pasożyt ~ stwierdził bez złości Athos, kładąc się w skręcie na lewe skrzydło ze świstem zimnego powietrza, które nim przecinał.
~ Wiem. Ale nasycone krwią niemalże korony stworzenia.
~ Dlatego nie chcesz karmić jej swoją krwią? Wydaje Ci się ona zbyt pospolita?
~ Tak.
Smok machnął powolnym, leniwym ruchem skrzydłami, wyrównując lot i prędkość opadania i stawiając opór granatowemu przestworowi.
~ A co jeśli ta roślina na to nie zasługuje? Co jeśli to jest niebezpieczne?
~ Ma w sobie krew anioła, chciałbym zaryzykować i zobaczyć, co z tego… hm… wyrośnie. Dlatego Cię o to proszę.
~ Zrobię to, ale uważam to w najlepszym wypadku za bezcelowe. I to coś ma być cały czas zamknięte. Jeśli podpełźnie do mnie lub do kogokolwiek innego, to klnę się na wszystkie siedem imion Matrony, że wypale to do nicości mrozem moich trzewi.
~ Nie dopuszczę do tego. Nie mógłbym dopuścić do tego, żeby z mojej winy…
- Nie obchodzi mnie to - huknął smok obcesowo acz bez złości i Gniewomir poczuł mocne szarpnięcie w całym kręgosłupie, gdy smok wylądował gwałtownie najpierw zadnimi, a potem przednimi łapami na plaży lizanej zimną, słoną wodą przypływu.
- Merfolki! - zawołał Gniewomir z jego grzbietu, a potem zeskoczył na mokry piasek. - Przynoszę wam pomyślne wieści!
- Jakie? Jakie? Jakie? - przepytywały kobiety kryjące się pomiędzy skałami. Trzeba przyznać, że Godiva nieźle ich nastraszyła.
- Zawarłem pakt z waszą ciemiężycielką - chrypnął, omiatając wzrokiem zebrane merfolki. - Rano będziecie wolne. Jednak poza pomocą, której chce od was za to w zamian, stawiam jeden warunek i ufam, że go spełnicie. Nie mogę Wam tego nakazać, biorąc pod uwagę, że sam mam do was jeszcze interes, ale chciałbym, żebyście przez wzgląd na pamięć o swojej własnej niedoli tutaj, łowy na ludzi ograniczyły tylko do zabijania kanalii. Na morzach pełno jest piratów i tych, którzy krzywdzą innych dla zysku lub z poczucia bezkarności, jakie daje bezkres oceanu. Same wiecie o tym najlepiej - powiedział, wskazując szczyt jaskini za swoimi plecami. Wykorzystajcie swój dar śpiewu, żeby odkryć ich prawdziwą naturę. Każdy mąż pozostanie wobec was szczery, kiedy mu zanucicie. Czy to jest dla was do przyjęcia?
- Nie polujemy na ludzi…- zaśmiała się cicho jedna, a potem dodały kolejne: - Nie wierz tym zazdrośnikom rybakom. Nie lubią naszego ludu, bo oskarżają nas o to że kradniemy im ryby z sieci i walczymy o łowiska. Po co nam jednak swary z ludźmi? Nie zabijamy ludzi. Nie jemy… to wszystko kłamstwa rybaków.
Gniewko sięgnął do smoków o zdanie. W końcu to one powiedziały mu wcześniej o tym, że merfolki napadają na marynarzy. Godiva jeno ziewnęła. Ją osobiście mało obchodziły merfolcze kobiety. Potwierdziła to, co opowiedziała o nich przedtem. Tak jak i to, że nie była świadkiem żadnej przypisywanej im zbrodni. Opowiedziała o nich to co wygrzebała w głowie swego partnera, a on… to, co usłyszał w karczmach i portowych tawernach.
~ A, w dupę z tym! - stwierdził Gniewko ~ Rezerwatu tu robił nie będę. Nie mam na to czasu.
- Dobrze - dodał głośno. - Nie wiem, czy wam wierzę, ale w ichtiologa bawić się nie będę. Jeśli niesłusznie was oskarżam, darujcie. Moja prośba jest taka… - i wytłumaczył im, czego szuka. Opisał trzy znajome gwiazdy i zapytał o wyspę, na której być może jest wioska.
Merfolki nie wiedziały nic o wiosce, ale za to wspomniały o archipelagu wysp zamieszkiwanych przez ludzi nieco na północny zachód stąd. Przewodziła im kiedyś jakaś kobieta dosiadająca smoka. Kobieta już pewnie nie żyje, ale smok może nadal władać tamtym miejscem.
- Jak daleko stąd jest ten archipelag?
- Zzzz… z sześć może osiem finwali?- oceniła jedna z nich.- Może trochę więcej.
- A jak długi jest jeden finwal? - zapytał Gniewomir, marszcząc czoło.
- Noo… z cztery żarłacze - wyjaśniła kolejna merfolczyca.
Gniewomir przygryzł wargę, ale uśmiechnął się. Odchrząknął i spojrzał na Athosa.
- A jak żarłacz ma się do smoka? - zapytał morskie panie.
- Eeeem… jak ma się do… smoka? No... jest mniejszy - najwyraźniej nie potrafiły ocenić tych spraw.
Korzystając z tej pokrętnej logiki, i nie do końca potrafiąc uściślić konkretną odległość, Gniemowir doszedł do wniosku, że powinni w jeden dzień dolecieć do archipelagu, ale wcale nie był tego pewny. Tłumiąc rozbawienie, kiwnął głową.
- Dobrze. Polecimy na ten archipelag - zadecydował Gniewomir, wyciągając kamień z imieniem Chaayi. Położył go na wnętrzu dłoni i szepnął jej imię.
 
Drahini jest offline  
Stary 22-11-2015, 17:23   #93
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
CHAAYA


Przygotowanie całej trójce zajęły dość krótko. Pomijając oczywiście Jarvisa, pistolety w olstra, kostur doczepiony do plecaka, kusza w dłoniach i mnóstwo okrągłych przedmiotów pod ręką.
- Stroi się jak tancerka przed… wyborem męża.- skwitowała jego przygotowania Anskara. Wyszli z jaskini, Jarvis zabrał linę. Potem zaś nastąpiło przywołanie Gozreha. Koci zwiadowca przeciągnął się lekko i ruszył przodem znikając w mroku zapadającej nocy. Trzeba było przyznać, że naturalne umaszczenie i cienistość kocura czyniły go trudnym do wypatrzenia i zauważenia. Był wręcz stworzony do roli szpiega, co Chaaya musiała niechętnie przyznać.


Wkrótce, bezpiecznie dotarli do zarośli z których to tancerka obserwowała okręt powietrzny. Teraz też był widoczny, bowiem rozświetlały go światła pozycyjne, podobne do tych których używali smoczy jeźdźcy podczas nocnych lądowań w kryształowej grocie. Czerwone światełka na pancerzu latającej bestii rzucały złowrogie refleksy na majestatycznego kolosa. Nie przybyli tu jednak, by podziwiać widoki. Gozreh pierwszy zakradł się do zamkniętych wrót. Te na szczęście nie były oświetlone, ani też specjalnie pilnowane. Powodem tego był fakt, że były wykute ze stali i zamknięte żelazną sztabą. Nie do sforsowania przez plemię amazonek. Miały też solidny żelazny zamek i…
-Ktorś z was potrrafi je ortworzyć?- zapytał Jarvis.Nie potrafił nikt. Na szczęście czarownik miał plan “B”.
-Portrzebuję trwego miercza.- rzekł Jarvis do Anskary odpinając metalową końcówkę ze swego kostura.
Po czym dopiął ją do rękojeści jej miecza. I wsunął ostrze w szczelinę między drzwiami. Z zamiarem przecięcia metalowej sztaby zamka. Szaleństwo.
Oczy mężczyzny zaświeciły się zimnym białym blaskiem, podobnie jak ów tatuaż świecił podobnie, przebijając się swym światłem przez ubranie czarownika. Uderzył raz... drugi. Sztaba ustąpiła. Blask zgasł w oczach Jarvisa. Zdjął on końcówkę z miecza i podał oręże wojowniczce.
A gdy zapinał końcówkę, Gozreh pognał w mrok korytarza. A chwilę później ruszyła za nim cała trójka. Anskara na czele z mieczem w dłoniach, Jarvis z załadowaną kuszą i Chaaya zamykająca za nimi drzwi, którymi weszli.
Wchodzili coraz głębiej ciemnym korytarzem, którego nawet nikt nie kwapił się oświetlać. Dobry znak. Nikt nie spodziewał się intruzów z tej strony.
Bardka dość szybko poczuła się dziwnie, ale za nim zdołała o tym poinformować, Jarvis ją uprzedził cicho.- Ja też czuję tą pustkę, to z pewnością jest wywołane jakimś minerałem w skale powodującym ekranowanie wnętrza wulkanu. Ta jaskinia blokuje telepatię i czary wieszczeń… z pewnością.
Taaa.. to tłumaczyło nagłe wytłumienie więzi z Nveryiothem, ale jak wytłumaczyć tą pieśń? Te melodię bez nut bez dźwięków, bez słów… tę melodię na dwa “głosy”, melodię która składała się z emocji i doznań. I wabiła Chaayę w głąb tego miejsca. Przywoływało ją z tęsknotą. Coś na nią czekało w tym wulkanie.
Nie zdołała o tym wspomnieć, bo zjawił się Gozreh. I zameldował.
- Na końcu korytarza jest duża sala magazynowa i kilka kolejnych korytarzy, w tym jeden ze schodami prowadzący w górę. Poza tym jest dwóch strażników z bronią palną. Ale nie są zbyt czujni. Grają w karty.-

GNIEWKO & NVERYIOTH


Z początku… wszystko szło jak z płatka. Kamień wskazywał ten sam kierunek, co zaproponowały merfolcze pieśniarki. Lot odbywał się bez zakłóceń. Jedynym wrogiem całej wyprawy była nuda. Dojmująca jednostajność lotu. I fakt różnic pomiędzy smokami. Godiva była zwinna i szybka w powietrzu, potrafiła nagle przyspieszyć, ale przy lotach na długie dystanse szybciej się męczyła i była wolniejsza od pozostałych smoków. W oddali zauważyli kolejny sterowiec, ale był zbyt daleko by go ścigać. I zboczyli by zbytnio z obranego kursu.
Zapadała już noc, gdy dostrzegli pierwsze wysepki archipelagu.


Było ich od groma, dziesiątki mniejszych i większych. Niewiele z nich było zamieszkanych sądząc po światełkach wśród gęstej roślinności. I wtedy… kamień w dłoni Gniewka zamarł, stając się zwykłym kamieniem. W najgorszym z możliwych momentów, bo bez kontaktu ze Nveryiothem, musieli się zdać na krótką w swym zasięgu telepatię między sobą uzyskiwaną za pomocą podarków z Kryształowej Groty.
Co jednak oznaczał ta nieaktywność kamyczka. Chaaya… nie żyła? Czy może wiedźma Cartha oszukała go ?
Był tylko jeden sposób by to sprawdzić. Gniewomir sięgnął po kamień smoka i wypowiedział imię: Nveryioth.

Powiadają, że smoki wyczuwają śmierć swoich ludzkich kompanów. Że przerwanie wtedy więzi jest gwałtowne i bolesne. Nveryioth będzie więc wiedział. I na szczęście kamień smoka działał, wskazując na małą wysepkę położoną przy znacznie większej wyspie ze sporym wulkanem. I tam.. znaleźli wygrzewającego się na plaży smoka Chaayi. A Nveryioth zobaczył nad sobą trójkę smoków i jednego smoczego jeźdźca.

AGNIS


Albertynka nie przyszła do pokoju. Cóż… mógł się tego spodziewać. Rozmowa była zbyt krótka by oczarować sobą kelnereczkę. Przyszła polej by się położyć spać i…
… obudziły go kroki. Ledwo przebudzony leniwym ruchem sięgnąć po sztylet i powoli wstać. Nie zdążył. Obandażowane dłonie zacisnęły się na gardle dusząc zaklinacza i dławiąc wszelki opór. Dłonie były jak imadło niemal. Zaciskały się z wielką siłą. Agnis zdołał sięgnąć po oręż i wbił go.. ale bez widocznego skutku. Tracąc siły wbijał desperacko sztylet raz po raz, w miękkie bandaże. Nic to jednak nie dawało.
Mógł się jedynie dusić wpatrując w znajome czarne oczy swego oprawcy. I słuchać jego szeptu.
- Znajdę cię, znajdę…- szeptał cichy głos, a Agnis konał. Jeszcze jedno uderzenie serca i… koniec.
Agnis obudził się z krzykiem, rozejrzał w panice. Ale nie dostrzegł żadnego zagrożenia. To był tylko zły sen. Koszmar zwyczajny.

Reszta nocy upłynęła już spokojnie. I nad ranem Agnis mógł pójść na zebranie do garnizonu. Jak się okazało chętnych było całkiem sporo. Bo około dwudziestu pięciu ludzi. Większość z nich, uzbrojona w kordy lub pałasze i broń palną, przypominała piratów. Pozostali nosili lekkie zbroje i wszelaką broń… w tym niewątpliwie zdobytą na barbarzyńcach. Jedynie kilka osób wyróżniało się w tłumku stojącym w garnizonie.
Bard którego Agnis poznał wczoraj zjawił się tutaj. Czarownik nie wiedział w sumie czemu w ogóle Donato zainteresował się tą rekrutacją. Wszak nie przepadał za imperium.
Kolejną interesującą osóbką była rudowłosa dziewczyna, która choć miała kuszę to jednak...


… wydawała się być nie na miejscu. Skórzany strój, wraz falbaniastą spódniczką, pasował bardziej do akademiczki niż wojaka. Podobnie jak fiolki z płynami. Dziewczyna miała też dziwną lewą rękę ukrytą pod obcisłą szarą rękawicą. Ale mimo to… największe zainteresowanie wzbudził kolejny osobnik. Mężczyzna w fioletowym płaszczu narzuconym na fioletowy burnus i z fioletowym turbanie na głowie. Niewątpliwie wywodził się z tej samej kultury co właściciel nakręcanego ptaka. To jednak nie miało takiego znaczenia, jak maskotka tego osobnika. Mały czerwony smoczek.
Teraz jednak zaklinacz nie mógł zaczepić owego typka, gdyż zjawił się wąsaty oficer w zdobionym napierśniku .
- Baaaczność! Spocznij! Cisza!- ryknął i gdy się wszyscy uspokoili.- Imperium hyrkaliańskie chce wynająć wasz czas i siły na okres pół dnia w celu przeczesaniu obszaru A-34, zwanej przez miejscowych Doliną Krwawnika. Celem przeczesania tego obszaru jest wykrycie w nim i zneutralizowanie niedobitków Synów Plagi, którzy prawdopodobnie się tam ukrywają. Stawka wynosi standardowe dwadzieścia złotych imperiali od łepka plus oczywiście bonus za każdego ubitego barbarzyńcę oraz za ich przywódcę.Ile za nich dostaniecie, to wiecie sami… wszyscy wszak widzieli ogłoszenie, prawda?
Gdy tak mówił na placu zjawiła się pierwsza inkwizytor, ze znajomą obstawą i przyglądała się rekrutom.
-Nazywam się porucznik Jonatan Vech i tymczasowo będę waszym sierżantem. To jest ojcem, matką… i wrzodem na tyłku jak nie będziecie słuchać rozkazów, zrozumiano? - ryczał w tym czasie wąsacz i gestem dłoni przywołał notariusza z dużą ilością zwojów.- Chętni mają się ustawić w kolejce do niego i podpisywać kontrakty. Jakieś pytania, zanim zaczniemy najem ?
-Dostaniemy jakąś broń?-krzyknął jeden typek z tyłu.
-Nie. Nie dostaniecie żadnej broni. To najem dla osób, które już potrafią walczyć i mają czym, a nie dla żółtodziobów.-odparł porucznik Vech.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 22-11-2015 o 17:27.
abishai jest offline  
Stary 22-11-2015, 21:06   #94
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Milczący Athos nie bawił się w szukanie kominów termicznych. Czas nie był ich sprzymierzeńcem, dlatego niewzruszenie pruł powietrze przed swoim pyskiem. Jednak dla oszczędzenia sił skrzydłujących mu Nimala i Godivy i korzystając z tego, że to on niósł teraz kapitana, wysunął się na przód tak, lecieli w kluczu, którego był dziobem. Było to zarówno manifestacją siły, jak i dużym, milczącym gestem uprzejmości wobec pozostałych smoków. Wymagało to bowiem od niego zdecydowanie większej pracy niż zwykle, ale dzięki temu jego skrzydła dla pozostałej dwójki wytwarzały wiry brzegowe – strugi silnego prądu powietrznego, rozciągające się wzdłuż całej formacji. I jeśli tylko Nilam i Godiva przyjmowali taką pozycję względem jego skrzydeł, aby trafiać na wzniecany przez Athosa prąd wznoszącego się, a nie opadającego powietrza, ich lot był zdecydowanie mniej męczący. Wymagało to od nich jedynie pracowania skrzydłami w tempie możliwie najbliższym rytmowi pracy skrzydeł granatowego olbrzyma.

Gniewek wyglądając na horyzoncie lądu, śledził swoimi myślami tarcze słońca, która w czasie ich lotu przebyła pełną drogę przez bezchmurny nieboskłon. Myślał na przemian o Jaśmin i swojej żonie i dzięki temu starał się jakoś przyspieszyć mozolną wędrówkę słońca nad stalowo-niebieskim, pogufrowanym horyzontem wody. Jego smok bowiem nie był skory do rozmowy. On sam zaś nie mógł medytować, kiedy w każdej chwili mogli natrafić na ślad lądu.

Od smoczego siodła bolała go dupa i nie pomagało nawet różnorakie rozciąganie się, jakie w czasie lotu co kilka godzin uskuteczniał, przepinając się karabińczykami wzdłuż uprzęży Athosa, żeby móc rozprostować nogi. W miarę zbliżania się zmroku Tambernero poczuł pewien niepokój. Mogli oczywiście lecieć i w nocy – to nie było problemem. Dopóki smoki nie zaczną okazywać zmęczenia. Choć wytrzymałe, raczej nie dadzą rady lecieć cały dzień i całą noc, choć w skrajnym przypadku na pewno spróbują. Problemem był też brak słodkiej wody. Pragnienie osłabi skrzydlate dużo bardziej, niż wysiłek fizyczny. Dlatego zmiął w ustach przekleństwo, kiedy kamyczek Chaayi przestał działać i podziękował w duchu sam sobie za swoją roztropność, że poprosił o kamyk z imieniem jej smoka. Kiedy w końcu dostrzegli pierwsze krosty archipelagu, wyłaniające się z wody, słońce topiło swój blask za horyzontem. Kiedy zobaczyli smoka bardki, zmierzch już niemal skrywał swoim płaszczem gromadę wysp.
- Bogowie w końcu! -zawołał Gniewek z ulgą, na widok śpiącego smoka. - Słuchajcie. Podchodzimy wolno i lądujemy zgrabnie. Wiem, że możecie być zmęczeni. Nie chcę żadnych gwałtownych ruchów, które skończą się wyłamywaniem drzew, ani żadnych widowiskowych lądowań ślizgowych we wodzie. Im ciszej wylądujemy, tym lepiej. Wieczór jest naszym sprzymierzeńcem, powinien was jeśli nie ukryć całkowicie, to chociaż sprawić, że nie będziecie się tak rzucali w oczy. Nveryioth wygląda jakby było mu komfortowo, więc możliwe, że nie ma powodów do ostrożności, ale na tyle, na ile go już poznałem, nie ufam jego rozpoznaniu.
Athos wysłał mu tęskny obraz siebie, jak właśnie ślizgiem przecina spieniony grzbiet fali, wzburzając miniaturowe tsunami. Wysłał mu też uczucie ulgi rozgrzanych skrzydeł oblewanych zimną, pachnącą wodą i wrażenie lekkości, gdy słona toń go obejmie.
~ Nic z tego, olbrzymie. Zamoczysz mi proch i narobisz hałasu. Poczekaj. Wylądujemy, zrobimy rozpoznanie i będziesz mógł się moczyć do woli, choć cicho. Przy okazji nałapiesz nam jakiejś kolacji.
Athos mruknął zniechęcony, ale bez dyskusji zaczął podchodzić do lądowania. Zniżał pułap, szybując cicho jak cień. Kiedy zwalniał i zakręcał nad łbem smoka Chaayi, obaj z Tambernero zauważyli, że poza tym, że Nverioth jest brudny jak nieboskie stworzenie w sposób nieprzystający żadnemu szanującemu się skrzydlatemu, to jeszcze dodatkowo wyglądał na rannego.
- Ani chwili nudy… - mruknął Gniewomir, sprawdzając jak leżą w kaburach obie jego pukawki.
 

Ostatnio edytowane przez Drahini : 22-11-2015 o 21:22. Powód: podział na akapity, żeby było czytelniej
Drahini jest offline  
Stary 23-11-2015, 19:39   #95
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Tancerka przełknęła ostrożnie ślinę, wsłuchując się w rytm jaskini, zupełnie jakby wsłuchiwała się we własne myśli i uczucia. Czy inni też czuli to palące pragnienie? Czy ich też wołano? Zapraszano? Chaaya przez chwilę zastanawiała się czy nie ulec głosowi w jej sercu i po prostu nie wyjść na przeciw… temu… czemuś. Miała dziwne wrażenie, że nie zgubiłaby się w sieci korytarzy rozsianych pod wulkanem, niemniej wieść o strażnikach ochłodziła jej zapędy.
Musi zaczekać… na odpowiedni moment.
- Co rrobimy?- zapytał cicho Jarvis uznając Anskarę za przywódczynię, bardziej dla świętego spokoju niż z innych powodów. Anskara najwyraźniej rozważała różne podejścia do sytuacji, bo spytała się Gozreha.
- Można przemknąć się obok?
- Ja mogę, wy nie… - odparł Gozreh bez cienia dumy w głosie. - Nie mogą nie zauważyć trójki ludzi przechodzących obok. Ale nie są zbyt czujni. Beztrosko odłożyli broń palną zbyt daleko, by mogli ją szybko pochwycić. Są zrelaksowani. Łatwo ich zaskoczyć.
- Co o tym sądzisz Chaayu? - zapytała wojowniczka. No tak, tancerka była kobietą… więc w oczach amazonki bardziej kompetentną wojowniczką niż zaradny chudzielec.
Bardka nie miała problemu z daną sytuacją. Do głowy przyszło jej wiele pomysłów, jak mogłaby przejść, koło straży.
- Można ich uśpić… zwabić i zabić albo spętać… co tylko dusza zapragnie. - odparła nieco oschle, jakby nie rozumiejąc po co rozważać takie pierdoły.
- Zwabienie nie wchodzi w grę. Mogą wezwać kogoś na alarm. Zawsze tak robią, możemy wziąć ich z zaskoczenia i zaatakować i zabić. A uśpić… potrafiłabyś? - zapytała wojowniczka rozważając słowa bardki.
Tancerka wpatrywała się wgłąb korytarza zaczynając się powoli niecierpliwić. - Potrafię zwabić by nikogo nie zaalarmowali i potrafię uśpić… tak samo, jak ty potrafisz zabijać swoim mieczem. Jakbym nie umiała, to bym o tym nie mówiła. - mogła też przejść obok nich niezauważona ale nie chciała o tym wspominać.
- Niech będzie… zwab ich do nas, a ja… już się z nimi rozprawię. - mruknęła Anskara ruszając przodem, by podejść do nich bliżej i walczyć na granicy mroku, zamiast w samych ciemnościach. Gozreh ją wyminął i pognał pierwszy.
Niemniej cała trójka awanturników dotarła blisko wyjścia z tuneli i zobaczyła dwóch strażników w biało-niebieskich mundurach i mnóstwo zamkniętych skrzyń. Grali w karty, niedbale opierając swoje muszkiety o skrzynie i narzekali na szuję kapitana i dyscyplinę.
- Zaczynaj. - poleciła Anskara z wyciągniętym mieczem.
Bardka nie była jednak taka hop do przodu. Najpierw musiała się przygotować, jak zwykle, gdy miała wykonać tego typu występ. Odkładając ostrożnie torbę na ziemi, wymacała w nim drewnianą rączkę lusterka, w którym przez chwilę się przeglądała, niczym próżna dziewuszka szykująca się na randkę z kochankiem. Po chwili, na granicy słyszalności nucąc i śpiewnie szepcząc, poprawiła pukle włosów posyłając całusa kobiecie po drugiej stronie lusterka. W całej jej postawie można było wyczuć dziwną zmianę, trudną do określenia i… ciężką do zniesienia. Zupełnie jakby Chaaya zaczęła emanować tajemniczą siłą przyciągającą wszystko do siebie. Sama bardka usatysfakcjonowana, podkradła się bliżej Anskary posyłając Jarvisowi szeroki, koci uśmieszek, by następnie bez większych ceregieli zacząć szeptaną pieśń w dziwnie szeleszczącym języku, nasuwającym na myśl, obraz stosów książek wertowanych przez wiatr. Gdy ostatnie słowa piosenki ucichły w przeciągłym świście, bardka klepneła wojowniczkę w nogę dając jej znak, że teraz dopiero się zacznie… po czym z uśmiechem na ustach, tańcem w krokach i nową głośniejszą pieśnią, wyszła na spotkanie strażnikom.
- Czyje kroki słyszę? Czyj cień tu pada… Kto puka do bram mojego samotnego serca? - zaintonowała słodko i z nieukrywaną, dziką tęsknotą do jednego z nich, powoli się zbliżając i rozpoczynając swoisty taniec, jakich znała wiele.
Spojrzenie jej oczu przykuło jednego z mężczyzn, uśmiechnął się wesoło. - Ach tak dawno cię nie widziałem. Minęło tyle czasu od… gdzieśmy się ostatnio widzieli.
Opętała go swym urokiem. Był do niej nastawiony przyjaźnie. Niestety drugi mężczyzna nie, choć zmęczony, zareagował tak jak go uczono i ruszył w kierunku zamontowanej w ścianie dźwigni. Nie zdążył. Bełt z kuszy wbił się w jego ramię, a Anskara doskoczyła do niego jednym susem i przeszyła mieczem klatkę piersiową.
- Co tu się dzieje?! - zakrzyknął oczarowany strażnik nie bardzo wiedząc jak zareagować na rozwój sytuacji.
- Spokojnie… to przyjaciele… - odparła łagodnie, dotykając policzka mężczyzny i spoglądając mu w oczy - Tęskniłam za tobą… nie chcę by ponownie nas rozdzielono. - odparła ze smutkiem, spoglądając na martwego strażnika w obawie, że ten mógłby wstać i zagrozić jej życiu.
- Przyjaciele? Powiedz moja droga… co tu się dzieje? Nie rozumiem. - jego dłoń objęła ją w pasie, ale drugą sięgał po broń przy pasku. By obronić siebie oczywiście i ją także. - Po co tu przyszliście?
Anskara z satysfakcją wysunęła miecz z korpusu martwego strażnika.
- Pomogli mi cię szukać… wiesz jak było mi trudno samej? - odparła gorzko, przytulając się do strażnika - Będą stać na straży by nikt nam nie przeszkodził, znów będziemy mogli porozmawiać, zatańczyć… tak jak dawniej… ach… mam nawet dla ciebie prezent! Cieszysz się? - podekscytowana wysunęła się z objęć mężczyzny i popląsała do korytarza gdzie zostawiła torbę.
~ Albo teraz albo zaraz zaczną się niezłe jaja… ~ zaczepiła ukrytego w mroku maga.
~Mam go na celu. ~ na ciele mężczyzny pojawiła się czerwona kropka, pochodząca z dziwnego małego przedmiotu zaczepionego na kuszy, który przedtem widziała na innej broni w jego arsenale. W mroku… widać było czerwony promień. Skąd Jarvis brał takie dziwaczne przedmioty? Najpierw tatuaż, teraz to?
Jarvis spuścił cięciwę. Bełt wbił się w oko zaskoczonego strażnika. Umarł szybko i prawie bezboleśnie.
Jarvis wyszedł z mroku odczepiając przedmiot od kuszy i doczepiając do pistoletu dubeltowego.
- I tro się skorńczy. - westchnął do siebie i rozejrzał się po magazynie. - Robimy szaber, czy idziemy dalej szukać smoka?
- Tu są tylko ubrania, liny, kilofy… jakieś płótna. Żadnej broni. - mruknęła Anskara już przeszukując skrzynie.
Tancerka, wyłoniła się z cienia z torbą na ramieniu, rozglądając się rozkojarzonym ale zadowolonym wzrokiem. Po chwili jednak bez słowa ruszyła w sobie tylko znanym kierunku, jakby zapominając o towarzyszach i zaistniałym wydarzeniu.
- Znalrazłem klurcze… - mruknął Jarvis i dobrze się stało bo na drodze Chaai stanęły zamknięte drzwi. Anskara zauważyła dziwne zachowanie bardki i spytała. - Nic ci nie jest?
- Otwieraj… - wyszeptała by po chwili powtórzyć już nieco głośniej - Otwórz, proszę… - wskazała na drzwi przed sobą.
- Jużr… - rzekł Jarvis, szybko otwierając drzwi i cała czwórka ruszyła po schodach. Gozreh jak zwykle pierwszy. Melodia która rozbrzmiewała w głowie bardki przybierała na sile. Wabiła niczym stęskniony kochanek.
Widok jaki przed sobą zobaczyli wywołał okrzyk zawodu z ust Anskary.
- Mówiłeś, że tu będzie smok!
- Nie byrło w oporwieściach twergo ludu, żardnej przersłanki żerbym nie miał rracji. - odparł Jarvis tłumacząc się.
- Złamaliśmy tabu i nic z tego nie uzyskamy! - wyjęczała głośno Anskara.
Dotarli bowiem do jasno oświetlonej jaskini, w której leżały olbrzymie smocze kości. Pozostałość po żyjącej bestii, ale.. to nie kości wabiły bardkę. Tu było coś więcej. Coś… kryjące się za jedną ze ścian. Była już tak… blisko.
Emocje powoli zaczynały oddziaływać na ciało tancerki. Z niecierpliwością maszerowała za kocim zwiadowcą, prawie depcząc mu po ogonie, którego nie miał. Ręce dziwnie drżały z podniecenia, a oddech przyśpieszył, zupełnie jak w miłosnym uniesieniu.
“Słysze cię… słyszę.” zapewniała solennie, podchodząc do smoczego szkieletu i oddając mu szacunek. Bardka była tak podekscytowana, że wyłączyła się na upierdliwe otoczenie, które zaczynało ją z niewiadomego powodu mierzić.
“Gdzie jesteś… czym jesteś…” przesuwając dłonią, po gładkiej powierzchni kości, powoli jak w letargu błądziła po pomieszczeniu.
Odgłos dobiegał za kamiennej ściany. Wiedziała, że to czego szukała tam jest. Ale kamień nie zamierzał ustąpić przed nią. Gdzieś tam szlochała Anskara załamana ich odkryciem, a Jarvis niezdarnie próbował pocieszyć amazonkę. A Chaaya przypomniała sobie niedawne słowa: -”Tu są tylko ubrania, liny, kilofy… jakieś płótna. Żadnej broni.”
Sfrustrowana dziewczyna, przez chwilę napierała całym ciałem na zimną skałę, jakby w nadziei, że przepchnie ją własną siłą woli. “Słysze cię…” załkała wściekła na własną niemoc, wściekła na to cholerne wycie wydobywające się z gardła amazonki, wściekła… że nie może zaznać spełnienia, jakim było dotarcie do… celu.
Nic to… choćby się miała przegryźć przez ten kamień, dostanie się tam. Wstając z ziemi, ruszyła biegiem w drogę powrotną, posyłając Jarvisowi szalone spojrzenie, desperata na używkowym głodzie.
~ Co się stało? ~ usłyszała w głowie i zobaczyła czarownika podążającego za nią. I równie zmartwioną, co zaskoczoną Anskarę udającą się za nimi obojgiem.
~ Zostań… zatrzymaj ją… nie wchodź nam w drogę! ~ to szalone, wiedziała, że byli drużyną i powinni trzymać się razem, działać i myśleć jak jedno ciało ale… to było silniejsze od niej. Działa instynktownie a przynajmniej tak jej się zdawało. Silna potrzeba zjednoczenia się z głosem, doprowadzała ją do szału. Budziła sprzeczne emocje i dawno ukrytą bestię, pustynne zwierzę pragnące tylko jednego. Przetrwać.
Dopadła skrzyń, ubrania… niewarte uwagi mundury, kolejna z linami. Kilofy. Ciężkie i nieporęczne. Ale użyteczne. To jest właśnie to czego potrzebowała.
“Bogowie… jak ja się tym zamachnę… to szalone.” kobieta wpatrywała się w ciężki przyrząd, wahając się czy nie poszukać jakiś wybuchowych środków, skoro działały na piaskowiec to może zadziałają i na skałę? Ale wtedy wszyscy będą wiedzieć, że przybyła… przyjdą i przeszkodzą jej… “Nie mogę do tego dopuścić.” pogrążona w zachłannych myślach oparła przedmiot o ramię i chwiejnym krokiem ruszyła z powrotem.
~ Co się dzieje… czego szukasz? ~ Jarvis stanął jej na drodze wraz z Anskarą. Oboje byli zatroskani jej zachowaniem.
- Co się stało? - zapytała amazonka.
Bardka popatrzyła po towarzyszach z dużą dozą nienawiści, zupełnie jakby widziała w nich wrogów, a nie sojuszników. Szybko jednak się zreflektowała i jakby wystraszona opuściła kilof na ziemię, cofając się parę kroków.
“Weź się w garść… nie jesteś na pustyni… nie jesteś tutaj sama.” zganiła się w myślach, powoli wyrównując oddech.
Wiedziała, że musi się odezwać. Przełamać barierę milczenia, która odseparowała ją od drużyny. Problemem było jednak to, że nie mogła wydusić z siebie słowa. Nie wiedziała jak zacząć, jak skończyć, nic.
Schyliwszy się kilof, wydusiła z siebie ciche: Przepraszam, po czym jak gdyby nigdy nic dodała - Przykro mi z powodu smoka… - “Prawdopodobnie dlatego, te korytarze to tabu.”
Przepuścili ją… bez słowa, ale gdy schodziła w dół słyszała ich głosy. Nie wyrazy, a głosy. Melodia w jej umyśle była za silna by odróżniała słowa. Głos Jarvisa, spokojny i cichy. Głos Anskary… wyraźnie zatroskany. Zapewne o nią.
Gdy dotarli do sali, bardka odwróciła się do pary, starając się zamaskować zdezorientowanie. Nie wiedziała o czym do niej mówili i czy w ogóle te słowa skierowane były do niej. Czy ma odpowiedzieć? Jeśli tak, to co? Jeśli tak… to jak.
- Muszę… coś zrobić… - odparła niepewnie, ruszając ku ścianie, którą miała zamiar zrównać z ziemią, jeśli będzie taka potrzeba - Muszę odpowiedzieć na wołanie o pomoc… - stanęła przed skałą i… dobra znała podstawy posługiwania się ostrymi przedmiotami. Brało się zamach i uderzało w cel. Problemem jednak okazało się… jak zrobić zamach kilofem i gdzie uderzyć by nie dostać siłą odrzutową w twarz.
- Czasem żałuję, że nie urodziłam się niewolnikiem… - odparła do siebie opierając się o trzonek bronionarzędzia.
- Tylko mi tu nie marudź… mogłaś poćwiczyć machanie żelastwem. - głos Anskary. Wojowniczka stała z kilofem obok i zamachnęła się mocno uderzając nim o skałę. - Nie trzeba być facetem, by być silną.
~ Wyciąganie cię stąd na siłę, byłoby groźniejsze dla ciebie… niż pomoc tobie. ~ Jarvis również pochwycił za kilof, acz nie radził sobie za dobrze. Anskara przodowała w tym boju.
“Kiedy oni…” zaskoczona, patrzyła na pracujących towarzyszy by po chwili do nich dołączyć. Niestety… była tak beznadziejna, że nawet szkielet smoka przodowałby w wyścigu na wykopaliska.
Skała okazała się nie mniej twarda, niż wyglądała ale i tak zziajani Chaaya i Jarvis przyglądali się muskularnej Anskarze wykonującej za nich lwią część roboty. W końcu jednak skała rozsypała się całkiem. I głos ustał w głowie Chaai. Za to widok znów zapierał dech w piersiach. Dwa miedzianej barwy olbrzymie jaja w świecącym runami kręgu. Smocze jaja.
Bardka wybuchła przeciągłym szlochem radości pomieszanym z ulgą oraz innymi emocjami. Wołały ja dwa małe smoczki… dwa nienarodzone, jeszcze, istnienia poprosiły ją o pomoc, a ona ruszyła im na spotkanie.
- Powiedzcie, że widzicie to co ja… inaczej pomyślę, że oszalałam…
- Wyrglądają na urśpione i blirskie wyrklucia… ale eksperrtem nie jestrem. - mruknął Jarvis, a Anskara zabrała się za wyciąganie jednego z nich. - Zabierzmy je stąd. Tu nie są bezpieczne, a my już zbyt długo tu buszujemy.
- ZOSTAW, NIE RUSZAJ! - Chaaya poderwała się na równe nogi, jakby miała zamiar bronić własnych dzieci.
- Skarbie… rozumiem cię, ale ty jesteś za słaba by je unieść. Nie martw się... będę delikatna. - rzekła ciepło Anskara.
Bardka zakwiliła cicho, nie wiedząc co począć. Popatrzyła na maga szukając w nim oparcia. Miotała się to w lewo to w prawo, chcąc ale jednocześnie bojąc się dotknąć skorupki jaj.
~ Musimy je stąd wynieść. Zanim odnajdą je żołnierze. ~ Jarvis pochwycił miotającą się dziewczynę i przytulił mocno, podczas gdy Anskara delikatnie wynosiła z kręgu pierwsze jajo. Mimo to… i tak zaczęło pękać. Strach uwięził na moment głos bardki. Stłukło się?! Pysk wysuwający się z jaja świadczył o czymś innym. Jarvis miał rację… one się wykluwały poza kręgiem. Musiał je on trzymać w stanie zawieszenia.
Anskara zaskoczona opuściła ostrożnie jajo i młody miedziany smok rozejrzał się dookoła.
Tancereczka wyrwała się z uścisku Jarvisa by zrobić krok i paść na kolana, jakby nie mogąc w pełni władać własnym ciałem. Wpatrywała się w młodego smoczka z miną pełną trwogi ale i uwielbienia. Jeszcze nigdy nie widziała tak małej gadzinki. Wyglądał prawie jak miniaturowy Nvery…
- Witaj na świecie… - odezwała się w smoczym, wyciągając do szkraba rękę.
Młody smoczek powąchał jej dłoń i capnął. Ząbki jedynie delikatnie wbiły się jej palce. Wężowy język delikatnie muskał skórę Chaai. Nie bolało to za bardzo. Tymczasem Jarvis wytoczył ostrożnie dugie jajo, które też zaczęło się wykluwać.
- Werźcie smoki w rramiona i wyrnosimy się stądr, dorbrze? - zaproponował. A Anskara rzekła do Chaayi. - Uniesiesz szkraba?
Dziewczyna przysunęła się bliżej do stworzonka po czym, ostrożnie uwalniając swoją rękę z jego pyszczka, chwyciła go pod przednie łapki i przytuliła jak małe dziecko. - O ile nogi mnie nie zawiodą… - odparła z drżącym głosem, przyglądając się smoczkowi w jej ramionach.
Pisklę swoje ważyło, ale wczepiło się mocno pazurkami w szatę bardki. I od czasu do czasu ni to kwiliło ni to skrzeczało. Rozglądało się bacznie majtając na boki ogonkiem wesoło. Pisklę Anskary było żywotniejsze.
Nie obciążony Jarvis biegł pierwszy z kuszą w dłoni i rozglądając się na boki. Gozreh zaś stał na szczycie schodów mówiąc nerwowo. - Szefie.. chyba nadchodzi zmiana warty… nie powinno nas już tu być.
- Rrozejrzyj się za czyrmś łatworpalnym… małry pożarr porwinien być odporwiednią dystrrakcją. - rzekł czarownik w odpowiedzi. - A w orstateczności… przyzwrę wsparrcie w rramach dywerrsji.
Nieobciążonym smokiem czarownik wysunął się na prowadzenie, Anskara była druga, a Chaaya podążając za nimi mogła przeklinać fakt, że jest tutaj tak dużo schodów.
Matkowanie przyszło bardce z wielką łatwością, aż sama się siebie dziwiła. Poklepując delikatnie smoczątko, gramoliła się na szarym końcu gaworząc wesoło do stworzonka.
- Mam wachlarz… łatwo się nim podpala… - sapnęła, opierając się na chwilę o ścianę korytarza
- Znalazłem beczki ze smarem do zębatek. - wtrącił Gozreh, a stojący na szczycie czarownik rzekł. - To pozwról, że go porżyczę, a potrem uciekrajcie nie odwrracając się i nie czerkając na mnie. Mamr swoichr pormocników… porradzę sorbie.
Anskara skinęła głową zgadzając się z jego planem. Z pisklakiem w ramionach i tak nie mogła się na nic przydać.
Ruszyła więc przodem.
- Mam go w torbie… - poleciła magowi, odwracając się do niego bokiem by łatwiej mu było go wyjąć - Aktywujesz go słowami: czas na bajkę, gasisz: koniec historii.
Czarownik skinał głową, że rozumie i zaczął grzebać w torbie ignorując smoka, który za cel postawił sobie strącić mu kapelusz z głowy. W tym czasie Gozreh przewracał beczki i rozlewał czarną oleistą substancję po podłodze magazynu.
- Mamr. - rzekł triumfalnie wyciągając wachlarz i klepnął Chaayę po pośladku ponaglając. - Rruszaj już.
- Aćća, ćća mały księżycu nie wierć się tak bo spadniesz ze swojego małego nieba. - zganiła smoka, który zaczynał być za ruchliwy jak na jej możliwości. Gdy mag uporał się z poszukiwaniami, nie bawiąc się w pożegnania po prostu ruszyła bez słowa wgłąb korytarza.
Gdzieś tak za nią była przez chwilę cisza… potem huk… i żar i światło rozświetlające korytarz. A przed nią Anskara trzymająca młodego wierzgającego się smoczka i oczekująca na bardkę.
- Kto by pomyślał, że po jednym dniu małżeństwa urodzą nam się bliźniaki… - Chaaya wyzipiała, niemal z wywalonym językiem.
- I co my teraz zrobimy… jak nam się chudzielec uwędzi? - mruknęła zadziornie Anskara i ruszyła w kierunku pobliskich krzaków. - Nigdy jakoś nie zostałam mamą. A jak ty sobie poradzisz w roli taty?
Tancerka nigdy nie myślała o rodzicielstwie… nawet w żartach. Choć jako kobieta obcująca z mężczyznami, znajdowała się parę razy w stanie błogosławienia, nigdy nie zdecydowała się donosić dziecka i zawsze posyłała służbę po specjalne poronne zioła. Nie widziała się w roli matki, w zasadzie to podświadomie, nie chciała nią być… o ojcostwie jako takim też nie myślała.
- Nauczę je strzelać z łuku i grać na piszczałce… to chyba robią ojcowie prawda?
- I gotować i pielić grządki i dbać o dom. To robią ojcowie. - rzekła zamyślona Anskara kucając i pozwalając wierzgającemu smoczkowi zapoznać się z trawą. - U nas tak robią. Zostaniesz u nas, czy odejdziesz z nim?
Zerknęła za siebie na otwartą bramę, przez którą uciekły.
Bardka nie wypuszczała z rąk swojego podopiecznego, chcąc nacieszyć się bliskością istotki, którą uratowała… bo jak inaczej nazwać to co się wydarzyło pod ziemią.
- Moje miejsce jest przy Jarvisie… a moje jedyne dzieci wychowają się bez ojca. - odparła spokojnie.
- Mogłabyś go nakłonić żeby został. Potrafisz być bardzo przekonująca. - zażartowała Anskara nachylając się i cmokając bardkę w policzek. Tymczasem Gozreh wybiegł z wyjścia, a czarownik zanim. Zawyły syreny, ale pewnie żołnierze musieli się zająć pożarem… i nie zwracali uwagi na to co dzieje się na murach.
Zaś mały smoczek w rękach tancerki wiercił się coraz bardziej, ciekawy otaczającego go świata.
- Co się stanie ze smokami? Mój lud… potrzebuje błogosławieństwa i nadziei. Smok byłby dla nich takim znakiem. - westchnęła smętnie wojowniczka.
- Zamiast smoka… masz dwa smoczęta. - odparła pocieszająco, jakby to nie było dość oczywiste, że Chaaya nie rości sobie praw do stworzeń, które urodziły się na terenie wyspy. Bujając w ramionach małego berbecia, bardka pokazywała mu różne kwiatki i listki, śpiewając mu w smoczym różne nazwy.
- Dzięki… to.. ja wiem, że to duże poświęcenie. - rzekła cicho Anskara i spytała. - To może.. ty nadasz im imiona? Chociaż tyle jestem wam winna.
~ Winna? Co winna? ~ zapytał mentalnie zdyszany czarownik łapiąc oddech.
~ Przeżyłeś… brawo. ~ uśmiechnęła się zadziornie do maga, machając mu łapką smoczka. ~ W zamian za zrzeczenie się praw do tych istot, mogę je nazwać. ~ zaintonowała ironicznie.
- Hmmm… dziękuję, chyba.
~ To miłe. Zwłaszcza, że któreś ze smocząt mogłoby być kiedyś kolejną Matką lub Ojcem, ale… na razie może lepiej jak zostaną tutaj. Nadzieja jest potrzebna temu ludowi. No i... ~ spojrzał w górę zamyślony. ~...Godiva jest w pobliżu. Czuję to ...a ona czuje mnie. ~
- Nadanie imienia to wielki przywilej. - odparła Anskara drapiąc za uchem swego niesfornego smoczka.
- Wracajmy do wioski, tutaj jest niebezpiecznie. - odparła cicho, czując, że kończy jej się czas na tej wyspie i o dziwo, wcale jej się to nie podobało.
Anskara wzięła na ręce swego podopiecznego, który przez chwilę marudził piskami na te ograniczenie wolności, ale dość szybko się uspokoił. Bądź co bądź mamy trzeba słuchać.
- Chodźmy więc… ja pójdę po przodem. - rzekła wojowniczka.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 30-11-2015 o 17:23.
sunellica jest offline  
Stary 24-11-2015, 22:53   #96
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Towarzystwo faktycznie było wielobarwne, całkiem jak tego oczekiwał po ogłoszeniu wzywającym awanturników i poszukiwaczy przygód. Przecież musieli pokazać że wybijają się nad resztę i są inni, w ten czy też inny sposób. Ważne było jednak dla niego jedno pytanie, bez odpowiedzi na które nie miał co ruszać na zaciąg. Ewidentnie nie chcieli marnować własnych sił a i prawdopodobnie przewidywali że będzie gorąco. - Obszar A-34 podpada pod zakaz magii, czy w trakcie wyprawy traktuje się ją jako obronę życia? - Zapytał rzeczowo Agnis. Obecność barda nieco go zastanawiała, ale z drugiej strony, skoro łapał się każdego zajęcia, mógł równie dobrze grać do kotleta przeciwko imperium, albo wyłuskiwać malkontentów dla inkwizytorki.
- Hmm… cóż… oczywistym jest, że podczas działań zakontraktowanych w umowie, macie prawo do stosowania wszelkich dostępnych środków. Zresztą sam zakaz dotyczy jedynie cywilizowanych terenów, czyli miasta. Dżungla jest od niego wolna, panie..?-Vech zakończył pytaniem swą wypowiedź.
- Agnis, zwą mnie Agnis, w takim razie, skoro te wątpliwości są rozwiane, zaraz ustawię się do kolejki.- Jak powiedział, tak zrobił, stanął w wężyku, który odrobinę się przetrzebił, kiedy się okazało że trzeba mieć własne wyposażenie. Z dwudziestu pięciu zostało jedynie osiemnastu, w tym bard i kobieta i nawet egzotyczny turbaniarz. Dokument nie zawierał nic podejrzanego. A po podpisie porucznik zapędził nowych rekrutów do dużego wozu krytego płótnem.
- No wsiadać wsiadać, chyba że wolicie przebieżkę na świeżym powietrzu… parę kilometrów przez dżunglę.- zachęcał żartobliwie.
Smoczy jeździec miał wszystko czego potrzebował. Śniadanie w żołądku, swą moc ze sobą i transport jak się okazało. Nie marudząc wiele, wskoczył na wóz, domyślał się że prędzej czy później będą musieli z niego zejść, w dżungli, jeśli mieli ją faktycznie z rezultatami przeczesywać, wozy się zwyczajnie nie sprawdzały.
Powóz ruszył, rozpoczęły się rozmowy. Ot wymienianie się przydomkami, porównywaniu wielkości ostrzy i mięśni. Szpanowanie muskulaturą przed nielicznymi wojowniczkami. Donato siedział akurat obok owej rudej akademiczki i próbował ją oczarować swym melodyjnym głosem. Z miernym skutkiem. A egzotyczny osobnik dokarmiał swego chowańca, który z bliska okazał się być pseudosmokiem. Zapowiadała się długa i nudna podróż.
Agnis przyjrzał się z zaciekawieniem zarówno rudzielcowi, jak i pseudosmokowi. Co prawda od prawdziwych smoków różnił się jak dzień od nocy, ale łączyło je parę istotnych elementów, poza wyglądem oczywiście. Ot, chociażby język. - Masz coś przeciwko obcym? - Zwrócił się w smoczym, do najmniejszego z obecnych przedstawiciela w miarę rozumnych istot. Niektórzy awanturnicy się do tego grona nie zaliczali.
- Odzywasz się do wielkiego Spartusa, władcy płomieni na języku i pisma ognistych duchów i wspólnika tego oto maga.- odezwał się z dumą pseudosmok.
- I obrażasz mnie przy okazji mówiąc do mego chowańca przy okazji ignorując mnie. I to podwójnie, bo obrażasz moją inteligencję sądząc że nie znam języka wielkich gadów i przy okazji magii.- odezwał się w smoczym sam turbaniarz. Ale bez gniewu w głosie.
- Absolutnie, nie przyszło mi do głowy że mógłbyś go nie znać drogi panie, zwłaszcza mając takiego towarzysza. Czasem warto w ich towarzystwie zwrócić się najpierw do nich, bywają… zaborcze o uwagę? - Agnis zastanowił się chwilę czy właśnie to chciał powiedzieć. - Tak, chyba właśnie tak należałoby to ująć, ale chyba sam dobrze o tym wiesz. Zwą mnie Agnis, jak zapewne już słyszałeś. - Uśmiechnął się smoczy jeździec. - Przybywasz z dalekich stron jeśli mnie wzrok nie myli. - Dodał po krótkiej chwili.
- Elizerem ibn Alchani z wolnego miast Tirmach’tuk- przedstawił się mężczyzna.- Moja galera spłonęła niedawno wraz z większością moich rzeczy i niewolników. Wola Najwyższego Słońca.
Agnis przez chwilę desperacko szukał w pamięci czy jakaś religia nawiązywała do Najwyższego Słońca, czy może była to nazwa statku. Mężczyzna jakoś nieco mu podpadł. Pewnie na wzmiankę o niewolnikach na galerze. Była to jedna z rozlicznych form kary, rozumiało się to samo przez się, ale wiedział aż za dobrze, że różnie to było przy handlu żywym towarem. - Dobrze, skoro pakujemy się w sam środek dżunglii i być może i Synów Plagi, to może kto co faktycznie potrafi powiedzcie. Przyda się wiedzieć, może uratuje to kogoś przed stratą ręki lub życia. - Zwrócił się tym razem do wszystkich.
- Tak… zapłacą za moje straty.- rzekł Elizerem splatając dłonie razem.- Jestem magiem skupionym na ogniu, elementalistą płomieni. Pokażę im co to znaczy prawdziwy ogień.
Większość pozostałych najemników, była cóż… deklarowali się jako doświadczeni siepacze chwaląc się ile to ludzi usiekli. Jedynie Donato i dziewczyna sie nie odezwali na temat tego co potrafią. Za to bard spytał.- A ty drogi przyjacielu co potrafisz, nie powiedziałeś wszak co sam umiesz.
- Oj Donato, co ty taki skryty? Zaklęcia, głównie powietrza, chociaż nie jest to zbyt obszerny repertuar, ale jeśli będzie trzeba, powinienem również dać radę pomóc jednemu czy dwóm nieborakom nie wykrwawić się na śmierć, gdyby wszystko poszło w diabły. - Skłonił się w kierunku barda i kobiety, wyciągając w ich stronę otwartą dłoń, nieco imitując ukłon, zachęcając oboje do podzielenia się informacjami. Wewnątrz wozu na siedząco nie wyszło to jednak do końca tak, jak powinno.
Dziewczyna tylko mruknęła cicho.- Jestem alchemistką, robię… wybuchy.
- Ja zaś zagrzewam do boju, wywołuję zamęt i nieźle fechtuję. I jestem urodzonym przywódcą... nie takim mianowanym jak nasz drogi porucznik w butach sierżanta.- rzekł bezczelnie Donato.
- Mhm. - Mruknął jedynie Agnis, bard zdawał mu się śliski jak ryba w wodzie. Natomiast rudzielec, zawód wyjaśniałby rękawice, skoro dużo rzeczy przy niej wybuchało i zajmowała się mieszaniem niebezpiecznych substancji, to wypadało chronić ręce. Zwrócił się ponownie do maga. - Był pan może w okolicach oazy Zu'rakthul? Słyszałem że to ciekawe miejsce, od niedawna warte odwiedzenia jeśli ktoś jest zainteresowany nie tylko codziennością, ale i historią. - Nie wspominał nic o badaniach prowadzonych tam przez Jaśmin, jak najczęściej nazywał w myślach smoczycę.
- Hmmm.. tak… to gdzieś na północno-wshodnich piaskach Zerrikanu? Chyba właśnie tam.- mruknął Elizerem.- Nie pamiętam jak się nazywa tamta pustynia.
- Czemu cię tak ciekawi Zu'rakthul?- zapytał uprzejmie Donato.- Może mógłbym pomóc?
- Może, doszły mnie słuchy o odkopanym tam niedawno mieście dawno zaginionej cywilizacji. Stąd i ciekawość, czasem te, które przeminęły potrafią nam zza grobu powiedzieć jak wystrzec się błędów i które doprowadziły je do ruiny. - Smoczy jeździec uśmiechnął się uprzejmie ku Donato.
- Ach.. zaginione ostatnie miasto złotego smoka. To bajki. Nie istnieje żaden smoczy azyl dla tych co mają czyste serce. Nie wybierałbym się na pustynię… na twoim miejscu.- stwierdził Donato.- Podobno pustynne plemiona tam nie lubią obcych.
- Też słyszałem o tym Smoczym Azylu. Są przesłanki że on istnieje… ale z pewnością już pusty i martwy.- stwierdził Elizerem.
- Ja znam tylko opowieści i myślę, że nie ma w nich grama prawdy.- odparł bard.
- Tam nie lubią obcych, tu nie lubią magów, Synowie Plagi ogólnie nie za specjalnie kogokolwiek lubią, nic tylko zaszyć się gdzieś daleko stąd. - Rzucił z rozbawieniem w głosie Agnis. - Chętnie jednak posłucham tych opowieści, póki nie dotrzemy na miejsce.
-Kiedyś tam gdzie istniała pustynia było królestwo rządzone przez dynastię złotych smoków. Idealna utopia, broniąca swych poddanych przed wrogimi siłami. Z mądrymi władcami na smoczych tronach. I długowiecznymi, bo złote smok żyją długo. Budziło ono zazdrość ludów żyjących za jej murami, którym trafiały się odpadki ze smoczych stołów… czy też ich smoczych poddanych.- opowiadała bard i zamyślił się.- Potem… opowieści bywają różne. Jedni mówią o znalezionej flaszce z dżinem spełniającym życzenia.
- Co jest bzdurą, bo jeden dżin nie ma mocy by obalić imperium.- wtrącił Elizerem.
- Inni zaś o pakcie który zawarli ludzie z ifirytami z planu żywiołu ognia. I to armia tych ognistych duchów najechała smocze imperium niszcząc je do gołej ziemi i zostawiając piaszczyste pustkowia. Ifiryty na nich to zbudowały własne pierwsze królestwo. A owo ostatnie miasto imperium ukryte przed magią ognistych przybyszy zwane Smoczym Azylem otwiera się dla tych o czystym sercu.-
-Zważywszy, że nie ma już królestwa ifirytów trudno zweryfikować ile jest prawdy w tej legendzie.- dodał na koniec czarodziej.
- Chociaż przynajmniej jedno wydaje się być wysoce prawdopodobne. Istniało królestwo złotych smoków, lub przynajmniej można je było napotkać w miejscu, gdzie obecnie znajduje się pustynia. Inaczej nie byłoby aż tylu opowieści, momentami ze sobą sprzecznych, ale osadzonych na tym samym niejako rdzeniu. Choćby było to jedynie ludzkie królestwo, które złotego smoka miało jedynie na sztandarze. - Czarownik podsumował domniemania oby dwóch mężczyzn.
- A skąd te wieści o odkopaniu miasta? Do mnie jakoś nie dotarły.- zapytał zaciekawiony bard.
- A jak miały dotrzeć tutejsze państwo jest chyba w stanie wojny z kalifatem Zerrikanu?- przypomniał Elizerem.
- Nie… Teraz mają rozejm. Synowie Plagi pustoszą okoliczne wody i nabrzeżne miasta. Wojenne cele zostały odłożone na bok.- stwierdził bard.
- Rozejm to jeszcze nie całkiem normalne stosunki. - Wzruszył ramionami Agnis, kwitując niewiedzę barda. - Zresztą do Portu Albericht chyba niezbyt często dochodzą wieści z tamtych stron? - Zapytał Agnis.
- To prawda… mimo to uważam twe słowa za zaskakujące. - wzruszył ramionami Donato.- Kalifowie… raczej nie pozwalają grzebać w piaskach swych pustyń. Lepiej nie budzić zagrzebanych w nich demonów.
- Pewnie, a tutejsi inkwizytorzy zwykle nie ignorują kiedy, ktoś robi nagonkę na imperium a oni w spokoju próbują zjeść kolację, a jednak ludzie dalej to robią. - Czarownik puścił oko do barda, zastanawiał się czy Donato był świadom że Agnis stołował się wczoraj w Hożej i stąd mógł sypać szpilkami dla barda jak z rękawa.
- Jeszcze nie zakazano w tym kraju wolności wypowiedzi.- odparł ironicznie Donato. Wóz tymczasem się zatrzymał i porucznik Veh podszedł do tyłu wozu wrzescząc. - Koniec wycieczki, wyłazić!
Agnis zszedł wraz z wszystkimi i rozejrzał się dookoła. Stał… pośrodku dżungli, która z każdej strony wyglądała tak samo. Nawet droga którą jechali, była ledwo widoczna. Oprócz porucznika Veha i woźniców, był tu też mały oddział wojskowy, podzielony na grupki po trzech ludzi. Każdy z nich miał jednego marbasa.
- Dobra panowie i panie… moi podopieczni puszczą marbasy z jednej strony doliny. Z drugiej… wy idziecie jako oddział tyralierą, ale zgrupowani w parkach. W dżungli oprócz Synów Plagi mogą być jeszcze raptory, a na pewno są jadowite węże oraz pająki, więc uważać pod nogi. I… każda grupka powinna być w zasięgu głosu dwóch sąsiednich. Jakieś pytania? Bo jak nie to grupować się chyżo…- wyjaśnił krótko Veh.- Więc dobierzcie sobie partnerów i ruszamy.

Najbliżej Agnisa stał wysoki i szczupły mężczyzna o bliźnie na obliczu, krótkie bródce i krótkim mieczu przy pasie. Był zaskakująco wysoki i w tej starej skórzni nie wyglądał na człowieka morza… raczej na miejscowego.
Agnis kiwnął mężczyźnie głową i otworzył się na swój drugi wzrok. Zastanawiał się chwilę jak długo port był pod panowaniem imperium, kiedy szeptał słowa w smoczym języku, a jego palce przebiegały przez zamknięte powieki. Skoro imperium używało marbasów, on równie dobrze mógł się nakierować na szukanie magii. Zwłaszcza w dżungli mogło to mieć większe szanse powodzenia niż próby przedarcia gąszczu wzrokiem. - Miałabyś coś przeciwko dołączeniu do mnie? - Zapytał czarownik alchemiczki.
- Właściwie to… ta…- wymruczała, ale na widok zbliżającego się Donato szybko zmieniła zdanie.- Ruszajmy.
[size=2]Po czym pognała w dżunglę i zaklinacz musiał ją dogonić. Było parno, zielono i jedynymi magicznymi rzeczami jakie Agnis wykrywał była kusza i fiolki dziewczyny, co trochę utrudniało wykrywanie magicznych aur. W dodatku było dość ślisko, bo grunt był pokryty wilgotnymi liśćmi które upadły z drzew. Ale dziewczyna radziła sobie zaskakująco dobrze w poruszaniu się w takim terenie. A Agnis póki co nie wykrywał żadnych aur dookoła. Za to zauważył wielkie owady i mniejsze też. Latające i buczące ważki, pszczoły, komary… większe od tych, które znał. Nie były co prawda zagrożeniem. A raczej żarciem dla niedużych dwunożnych jaszczurek które jego partnerka określała Kompsognaty.Były one zielone i żarłoczne. A choć z początku zachowywały się tchórzliwie, to po chwili małe stadko uczepiło się ich, gdyż pot dziewczyny i zaklinacza przyciągał duże muchy… łatwy łup.
- Wydaje się że znasz się na okolicy lub tych terenach. Jest jakiś zapach, który według ciebie zmyliłby ewentualne tutejsze zwierzęta lub nas zamaskował? - Zapytał cicho czarownik, odganiając się od much jedną ręką, w drugiej trzymał maczetę.
- Mocz raptorów… odstrasza większość zwierząt. Albo... lepiej Tyranusa… ale po tej stronie ciężko napotkać Tyranusa, na szczęście.- wyjaśniła krótko.
- Miałabyś coś przeciwko pokierowaniu mnie w stronę tego zapachu? Spróbuję nas otoczyć czymś takim, zacznę od moczu smoka jako bazy, a ty byś mi powiedziała w którą stronę iść, czy ma być ostrzejszy, lżejszy czy coś podobnego. Brzmi sensownie? - Zapytał Agnis, mając na uwadze dobro swojej skóry.
- No dobrze… choć pewnie mocz smoka bagiennego też by wystraszył.- zamyśliła się kobieta.
- Ub nor sehanu. - Wymruczał cicho smoczy jeździec, przywołując na rękawicę wspomnienie zapachu najpaskudniejszej woni smoczego moczu jaką pamiętał, kiedy to Nilam swego czasu przesadził z jednym rodzajem jagód a do picia miał wyłącznie piwo. Po tym, Agnis nigdy więcej nie narzekał na swój własny pęcherz.- Coś takiego? - Zapytał kobietę.
- Nie.. bardziej subtelne..- stwierdziła w zamyśleniu alchemiczka.
- Mów kiedy będzie podobny. - Powiedział cicho Agnis przesuwając powoli dłonią nad ręką z maczetą. - Oby to tylko nie doleciało do prawdziwego Tyranusa. - Stwierdził jeszcze ciszej czarownik.
- To będzie problem, bo stary Cold-One… bywa groźny.- uśmiechnęła się wesoło dziewczyna.- Jeszcze odrobinkę piżma.
Czarownik postarał się dostosować do wskazań alchemiczki, by w końcu uzyskać odpowiedni zapach.
- Powiedzmy że mógłbym na jakiś czas dwie osoby obdarzyć darem latania gdyby się pojawił, wtedy lecimy w górę i ciągniemy za sobą bydlaka w przeczesywanym kierunku. Brzmi jak plan? - Agnis uśmiechnął się diabelsko na pomysł o przewrotności swojego pomysłu, mimo że był to tylko przypadkowy przebłysk farta lub geniuszu, każdy to zwał jak wolał.
- Musiałbyś być zwinny jak ważka… - wskazała kciukiem na drzewa, a potem w górę, na baldachim dodając. - Na wyspie nie ma latających stworzeń większych o kury. Na przybrzeżnych skałach jest kolonia pterodaktyli, ale one łowią ryby. Nie zapuszczają się do dżungli. Lot tutaj nie jest łatwy. Za dużo gałęzi u góry i pni na dole.
Ruszyła dalej mówiąc.- Ale na plan C… to się nadaje… zostańmy jednak wpierw przy planie A i ściągnięciu wrzaskiem sąsiadnich najemników na pomoc.
A Agnisowi… coś tu śmierdziało nieprzyjemnie. I z kierunku w którym szła dziewczyna dochodziło głośne bzyczenie.
Mężczyzna pociągnął kilka razy nosem. - Czujesz? Nie wiem czy to łajno, zgniły trup, czy coś równie mało apetycznego. - Oczy smoczego jeźdźca biegały dookoła, szukając czegokolwiek niepokojącego.
-Tak.. nie podoba mi się to.- mruknęła dziewczyna, ale towarzyszące im jaszczury z radosnymi skrzekami wyminęły ich pognały w gęstwinę krzewów na prawo od nich.
Agnis wskazał ręką w kierunku gdzie ruszyły jaszczurki, jakiekolwiek łuskowate jakie znał, taką radość wyrażały wyłącznie na wieść o darmowym obiedzie. - Padlina? - Nie był pewien czy to właśnie to, ale ruszył ostrożnie za zwierzakami.
Okazało się że zaklinacz miał rację. Martwe ciało wyłoniło się spod uciekających dużych tłustych much na które rzuciły się kompsognaty. Ciało należało do brodatego barbarzyńcy o ciele pokrytym malunkami. Nie miał przy sobie broni, ani żadnych osobistych rzeczy. Nie zginął też od pazurów drapieżnika… ani w ogóle w walce. Rozcięto mu rytualnie klatkę piersiową i wydarto serce… sądzą po grymasie na twarzy, wydarto je żywcem.
- To jeden z nich? Jeśli tak, to możemy spokojnie odciąć mu głowę, trup nie jest chyba najświeższy, ale jest tu ciepło, więc mógł się szybciej zacząć rozkładać. Zdaje się że trafiliśmy na sensowny trop. - Rzucił Agnis, sięgając po pusty worek. Dopiero po chwili się zorientował że nie ma żadnego wolnego, a nie miał zamiaru wrzucać krwawiącej głowy do plecaka. Mógł ją zawsze nieść za kudły, choć byłoby to wysoce nieestetyczne. Już i tak lekko zbierało mu się na wymioty od zapachu i widoku. Czekał tylko na potwierdzenie dziewczyny.
- To… on…- ona nie zbliżała się za bardzo zakrywając usta dłonią.- Ale… to niepokojące. Nie ma bestii w tych lasach, która by zabijała w taki sposób.
- Jest, człowiek. - Rzucił czarownik zabierając się do dekapitacji. - Prawdopodobnie użyli go do wieszczenia, lub jako katalizator jakiegoś rodzaju, to w końcu demonolodzy. Po to im potrzebni żywi ludzie często, jeśli nie mieli żadnego więźnia pod ręką, użyli jednego ze swoich. Okrutne, ale to by mi do tego typu pasowało. Przerażające też nieco. - Agnis ponownie się skupił, przejeżdżając palcami po powiekach, jego usta ułożyły się w tajemne sylaby płynące w jego krwi i będące jego częścią tak samo jak magia. Skupił się na miejscu kaźni, miał nadzieję że wyczyta chociaż częściowo co się tutaj wydarzyło. Poza samym faktem że zabito człowieka.
Aury jakie pozostały w okolicy były nikłe, były też czarne i cuchnące. I były śladami szkoły przywoływania.
- No i ?- spytała kobieta przyglądając się jak Agnis robi swoje sztuczki.
- No i mi się to nie podoba, zdaje się że coś tu sprowadzili albo przyzwali, nie wiem jak potężnego, ale ohydnego na pewno, nie wiem też na jak długo, zwykle to kilka chwil do kilku minut, ale jeśli poświecili czyjeś życie i użyli bijącego jeszcze serca, to może i sprowadzili mniejszego demona. Jak poczujesz siarkę czy coś podobnego, mów od razu. Lepiej ruszajmy dalej. - Rzucił czarownik przełykając ślinę. Miał nadzieję że cokolwiek sprowadzili, już dawno zniknęło. Chwycił mocniej w garść maczetę i odciętą głowę, by dodać sobie animuszu.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 26-11-2015, 18:57   #97
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Tak jak Nveryioth miał wcześniej w planach, zdążył się ponownie wykąpać by następnie kolejny raz wytaplać w błocku dla złagodzenia odniesionych ran. W końcu wieczorem chciał wyruszyć na kolejną wyspę, poudawać, że ekipa ratunkowa jako tako jeszcze działa, dlatego ważnym było podkurowanie swojego stanu zdrowia. Wylegując się na brzegu i tradycyjnie udając jaszczurzy namiocik, poczuł jak jego partnerka znika gdzieś za mgłą, by po chwili zgasnąć jak gwiazdka na niebie. Tego… nie było w planach, przynajmniej jego... Zaniepokojony rozważał nawet czy przypadkiem nie wrócić na wyspę i nie zrobić kontrolnego lotu nad drzewami wioski amazonek. Niestety, podejmowanie decyzji nie było jego najlepszą stroną… tak samo jak improwizacja. Po dłuższej batalii z własnymi myślami pozostał przy starym planie, urodzonym w bólach poprzedniej nocy.

Gdy słońce zaczynało zanurzać się za widnokręgiem, zielonołuski wyczuł pewną zmianę w powietrzu i samym jego wnętrzu. Gdy zaciekawiony wysunął spod skrzydeł pysk, by móc poniuchać i się porozglądać, ze zdziwieniem stwierdził, że właśnie... znalazł większość drużyny.
Zgłupiały do granic możliwości, wyprostował się jak struna i zamachał skrzydłami do nadlatujących smoków.

Athos wylądował w mokrym piasku i bez ociągania ruszył dalej, zrobić miejsce następnym smokom. Jego Jeździec natychmiast zeskoczył z siodła i ruszył w kierunku zielonołuskiego.
- Nvery… co Ci się stało, gdzie jest Chaaya?! - zapytał, omiatając wzrokiem błoto i zasklepione rany.
- Znalazłem was, znalazłem! Zrobiłem. Wykonałem zadanie! - uradowany smok na chwilę zapomniał, gdzie się znajduje i co mu się przytrafiło. Dumny niczym paw, nastroszył łuski i przebierał łapami zupełnie jakby tańczył… niemrawy, ale zawsze… taniec zwycięstwa. - Chaaya? Chaaya… co mnie ona obchodzi, to was szukałem. Szukałem i znalazłem!
- To my.. my.. my… -wydyszała z trudem Godiva, lądując ciężko na piasku i łapiąc oddech. Smoczyca z pewnością nie była długodystansowcem. - ... my znaleźliśmy ciebie.
- Przymknij się, ty stara pluskwo! Już zapomniałem jaka jesteś upierdliwa - odciął się Nveyioth wyraźnie urażony myślą, że to nie on ich znalazł. Skupiwszy przez chwilę całą swoją uwagę na znienawidzonej smoczycy, zupełnie zapomniał o pozostałej parze smoków.
- Ważne że się mniej więcej znaleźliśśśśśmy. Nie ważne kto kogo. - Wysyczał Nilam, lądując jako ostatni. - Jak w wylęgarni - sarknął tylko.
- Spokojnie - zaproponował Gniewomir, wchodząc pomiędzy Nverego a Godivę. - Athos! - zawołał swojego smoka, który drobił w miejscu na linii wody, tęsknie się w nią wpatrując. - No na miłość fryską, chodź tu, muszę z ciebie ściągnąć juki - Gniewomir zmarszczył czoło. - Jak dzieci. Nvery, chcę wiedzieć, co się stało, odkąd rozdzieliła nas burza.

Athos w tym czasie podszedł do nich, a widząc stan, w jakim znajdowało się ciało zielonołuskiego, zapomniał o kąpieli, przysiadł obok niego jeszcze objuczony i zachowując swój kamienny wyraz pyska, zaczął lizać jego rany i czyścić delikatnie łuski z błota. Był to uniwersalny gest dobrej woli między smokami, które się przynajmniej tolerowały. Znaczący, że waśnie mogą zejść na dalszy plan, kiedy liczy się zdrowie.

Zielonołuski gad nie miał bladego pojęcia co planuje jego dwa razy większy kolega. W pierwszym odruchu, po prostu przywarł do ziemi, starając się wtopić w piach mając nadzieję, że ewentualny cios nie nadejdzie. Gdy Nveryioth zorientował się, że Athos przybył w pokojowych zamiarach, rozluźnił się lekko, by po chwili niczym zwinna, polna jaszczurka, wywinąć się parę metrów w bok… byle jak najdalej od kompana. Zwijając swoje nienaturalnie i nieproporcjonalnie długie cielsko, obserwował ślepiami całe zgromadzenie, powoli formując się w bezpieczną pozycję zwiniętego w kłębek węża.

Godiva tylko prychnęła przyglądając się zachowaniu zarówno Athosa jak i smoka Chaai. Urażona słowami Nveryiotha, była jednak zbyt zmęczona na pyskówki. Zamiast tego poszukała myślami Jarvisa i natrafiła na mgłę i pustkę. - Nie mogę go znaleźć. Mówiłeś że będzie z Chaayą.
- Może są w jakimś specjalnym miejscu, ja dalej nie wyczuwam Agnisa, chociaż ponoć żyje. - Uspokoił smoczycę szmaragd.
- Godivo, spokojnie. Właśnie sam próbuję się dowiedzieć, co tu się stało. Nvery. Proszę. Co się stało, odkąd się rozdzieliliśmy? - spróbował Tambernero.
~ Dziękuję, że spróbowałeś ~ zwrócił się jednocześnie do Athosa.
~ To naturalne przecież… nie wiem, gdzie on się chował, że taki płochliwy ~ Athos schował ozór i zatrzasnął szczęki z głośnym kłapnięciem i usiadł na zadzie, drapiąc pazurami miększą skórę pach, podrażnioną uprzężą.
Zielonołuski przez chwilę hipnotyzował Gniewka wzrokiem gadzich ślepi. - Wiele się działo… - odparł oględnie, poruszając leniwie samym koniuszkiem swego ogona. - Sprecyzuj pytanie… co chcesz dokładnie wiedzieć?
- Gdzie jest teraz Twoja jeźdźczyni i Jarvis? I dlaczego tam są - sprecyzował Gniewomir, rozpinając popręg pod smoczym brzuchem. - A kiedy ty będziesz mówił, poproszę Athosa, żeby skoczył po coś do jedzenia.
Granatowy olbrzym mruknął z lubością i pozbawiony tobołów swojego jeźdźca i siodła, ruszył nieśpieszne w kierunku fal, cofających się zapraszająco przed nim w głąb morza.
~ Nie odpływaj za daleko, tu mogą być różne dziwne stwory. Ze dwa rekiny, nie więcej.
Athos w odpowiedzi wydał z siebie westchnienie ulgi, kiedy wyszedł na spotkanie falom.
- Moja Chaaya jest na wyspie, uwięziona przez plemię amazonek. Ja i Jarvis zostaliśmy przehandlowani i zobligowani do poszukiwania reszty drużyny… - smok od czasu do czasu przyśpieszał machaniem koniuszka ogonka - Jarvis zaginął w akcji. Może nie żyje? - spytał z sarkastyczną nadzieją w głosie, choć dobrze wiedział, że mag miał się nieźle. Gniewek spiorunował go za to wzrokiem. - Chaaya się dla niego… dla całej drużyny poświęciła a on nie zamierzał was szukać.
- Jakby Jarvisa było tak łatwo ubić - prychnęła gniewnie Godiva i uderzyła głośno ogonem o piasek. - A gdzie ty byłeś, gdy mój partner ginął w akcji?!
- Zmieniałem lokal - warknął wściekle, strosząc łuski i pokazując smoczycy rozwidlony jęzor.
- Czekaj, czekaj - zaczął Gniewek, uprzedzając kolejne pytanie smoczycy. - Jarvis zaginął w tej samej akcji, w której ty odniosłeś te rany?
- Nie… wszystkie - odparł spokojnie, przechylając łeb na bok i spoglądając na wojownika.
- Ahaaa… A jak to się stało, że on w tej akcji zaginął, a ty tu teraz leżysz? - drążył dalej spokojnie Gniewomir.
- Bo go zostawiłem - odparł beznamiętnie gad.
Głośny ryk Godivy rozległ się na plaży. Smoczyca wstała i ruszyła ku niemu. - Ty tchórzliwa namiastko smoka! Pewnie by nie zginął, gdybyś się nadawał na coś więcej niż na latawiec!
- Dlaczego tchórzliwa? - spytał kłapiąc paszczą - Szanuję nieumarłych, nie będę z nimi walczyć. - Nveryioth nakrył się leniwie jednym skrzydłem.
- Godivo, stój to rozkaz! - zawołał Gniewomir i zrobił rzecz jednocześnie bardzo głupią i wymagającą posiadania w majtkach cegieł a nie piłeczek pingpongowych: wskoczył jeszcze raz między Nverego a nadchodzącą ku niemu z dudnieniem ziemi Godivą. Niemal położył się na zielonych, ufajdanych schnącym błotem łuskach i rozłożył ręce, jakby to miało jakoś zakryć większego od niego smoka.
~ Athos! ~ ryknął w myślach, ale smok, choć go usłyszał, był za daleko, żeby natychmiast pomóc. Przesłał mu obraz rekina, którego ciągnął za ogon w zębach.
Partner Agnisa zionął kwasem pomiędzy dwa smoki, oddzielając je kaustycznym strumieniem ze swej paszczy. - Spokój! - ryknął. - Jeszcze tylko tego brakuje żebyście się na strzępy porozrywali. - Kiedy przestałaś czuć Jarvisa? Jakoś jeszcze nie zdechł, więc może i były powody żeby go zostawił. Na razie daj mu coś z siebie wykrztusić, od początku do końca, to może się czegoś dowiemy.
Smoczyca się zjeżyła i machnęła parę razy ogonem na boki, ale się uspokoiła.
- Masz szczęście… że Chaaya na tobie jeździ, a Jarvis żyje. Inaczej rozerwałabym cię na kawałki. - syknęła oddalając się w przeciwnym kierunku, by znaleźć sobie własny zakątek plaży z dala od Nveryiotha. Zatrzymała się na moment, powęszyła i mruknęła do siebie.- Rzeczywiście… w powietrzu czuć nieumarłych.
- Długo masz zamiar tak na mnie leżeć? - spytał znudzony Nveryioth, tykając mężczyznę końcówką ogonka.
Gniewomir zamknął oczy i policzył do dziesięciu. Potem policzył do dziesięciu jeszcze raz, tylko, że wspak. Nie pomogło. Całą dyskrecję szlag trafił, a na dodatek ten mały, zielony matołek zostawił towarzysza broni na pastwę losu - wszystko na to wskazywało. I choć Tambernero prędzej by uwierzył w świętego rozdającego dzieciom prezenty, niż w to, że cokolwiek było w stanie ubić Jarvisa Buzzarda, to zachowanie smoka tancerki było co najmniej… niehonorowe.
- Tak długo, aż minie mi ochota, żeby ci przypier… - wyrzucił z siebie Gniewomir, złapał końcówkę ogonka, okręcił się na pięcie, żeby stać przodem do krnąbrnego stworzenia i… ugryzł je w ogon. Mocno.
Smok zareagował instynktownie. Jak człowiek odganiający natrętnego komara. Najpierw wyrwał ogon z objęć po czym trzasnął nim, niczym biczem, w głowę mężczyzny.

Gniewomirem szmyrnęło kilka metrów w tył. Runął jak długi w mokry piasek i przez chwile ćmiło mu się przed oczami i dzwoniło w uszach. Leżał tak, próbując dojść do siebie. Środek twarzy go palił. Nvery, wbrew swej naturze nie stchórzył. Za to on zachował się dokładnie według swojego imienia.
- Ludzie, najinteligentniejsze z wyprostowanych małp… podobno. Chociaż nie, widziałem kiedyś rozsądniejszego pawiana. Ty też jakoś przesadnie nie grzeszysz w tym temacie, jajo spadło jak byłeś jeszcze mały, czy jak? - Powiedział osłupiały Nilam, patrząc na rozwój wypadków.
W końcu Tambernero usiadł. Poczuł jak zalewa go krew dosłownie, ale nie w przenośni. W przenośni natychmiast się uspokoił.
~ Dawno nie zrobiłeś niczego tak głupiego ~ zauważył spokojnie Athos, wyczłapując z wody i ciągnąc za sobą truchło rekina.
~ Bo dawno nie byłem tak wściekły ~ mruknął Gniewomir, rozcierając tył głowy. Smagnięcie smoczym ogonem mogło się skończyć dużo gorzej, gdyby dostał w oko.
- O co chodzi z tymi nieumarłymi? - zapytał, jakby nic nie zaszło, wstając chwiejnie.
Nveryioth przyglądał się Gniewkowi z zafrasowaną miną pyska. Widać było, że pożałował swojego uderzenia, ale nie wiedział jak wybrnąć z sytuacji. Nakrywając się skrzydłami i chowając przed otoczeniem, z pierwszej chwili wyglądało na to, że to był koniec rozmowy między towarzyszami. Na szczęście po pewnym czasie, Gniewko dosłyszał ciche burknięcie dobiegające spod skórzastych skrzydeł. - Zaatakowały mnie… pierwsze… nie mogłem im oddać.
Gniewomir, spokojny jak latarnia w czasie sztormu, podszedł do niego, ale zachował z szacunku do smoczej prywatności stosowną odległość.
- Już dobrze - powiedział łagodnie. - Przepraszam. To było nieprofesjonalne z mojej strony. Nie powinienem był cię gryźć, ani pyskować w ten sposób. Uniosłem się, ale zabolało mnie to, że zostawiłeś towarzysza. Ty pewnie też nie byłbyś szczęśliwy, gdyby Athos zostawił Chaayę samą w takiej sytuacji. Powiedz mi, ilu ich było i jak ta sytuacja z nieumarłymi się skończyła.

A kiedy Gniewomir mówił, Athos rozdarł rekina na trzy części i podsunął każdemu z trzech smoków kawał mięsa proporcjonalny do wielkości częstowanego. Potem odwrócił się do morza i ruszył do wody po kolejną rybkę. Szmaragd nic nie powiedział, nie było większego sensu, po prostu zajął się pałaszowaniem mięsa.

Zielonołuski rozluźnił skrzydła, wysuwając spod nich koniec pyska by móc językiem badać okolice. - Ona od tego jest… by ją zostawiać, chyba nie zrobiłoby mi to wielkiej różnicy… - łeb ponownie schował się pod bezpieczną kopułką. - Jarvis żyje, skontaktował się z właścicielem wyspy, który nasłał na nas nieumarłych… dalej nie wiem. Pewnie Wrócił się po Chaayę, ale chyba coś poszło nie tak…

Gniewomir kiwnął z powagą głową. Poruszył go sposób, w jaki Nvery wypowiedział się właśnie o swojej tancerce. Wiedział, że tak nie myśli albo chciał w to wierzyć. Tak czy siak, było to bolesne. Mężczyzna zaciągnął ku zielonołuskiemu przynależny mu porcję mięsa.
- Dobrze. Dziękuję, że mi powiedziałeś. A teraz proszę posil się, bo jak reszta odpocznie, musimy zacząć działać. Będziesz potrafił mi wskazać miejsce z tymi amazonkami? - a potem Gniewomirowi przyszło coś do głowy. - I jeszcze jedno - zaczął, podsuwając mięso tak blisko namiocika ze skrzydła, jak tylko się dało - Był tu może kocur Jarvisa?
- Tam jest niebezpiecznie. Tam są problemy… zwłaszcza ty będziesz mieć problemy - odparł dwuznacznie, przeciskając jęzor przez szparę między skrzydłami i natrafiając nim na mięso. Jednakże, sam smok nie kwapił się do posiłku.
- Dlaczego?
- Chcesz wiedzieć? Opowiedzieć ci co wiem? - odparł podekscytowany, momentalnie opuszczając skrzydła na podłoże i prostując długaśną szyję.
- Bardzo chcę, dlatego pytam - Gniewomir kiwnął z powagą głową.
~ Athosie. Dlaczego on taki jest? Jak to się stało, że oni zostali partnerami?
~ Nie wiem… Słyszałem tylko jakieś ludzkie plotki, a im nie daję posłuchu ~ odparł jego towarzysz krótko i Gniewomir wiedział, że skoro tak, to jemu też nic nie powie, zwłaszcza, że był w trkacie polowania. Zostawił go zatem, żeby nie rozpraszać bardziej szarpiącego się z jakąś młodą orką smoka i skupił się na odpowiedzi Nverego, którego chyba powoli rozgryzał.
- Dobrze więc… ale informacja za informację – odparł tamten rzeczowo i jakby z lepszym nastawieniem, wgryzł się w sadło rekina.
- W porządku, to uczciwe postawienie sprawy. Powiedz mi, co chcesz wiedzieć, i wtedy, jeśli uznam, że mogę ci to powiedzieć, wymienimy się informacjami - Gniewek usiadł po turecku przed smokiem.
- Chcę wiedzieć wszystko co się wydarzyło po tym gdy odleciałem z Nakręcanego Ptaka… co się stało ze sterowcem i burzą. - odparł rozochocony przełykając za duży kawał mięsa, przez co przez chwilę wyglądał jakby miał zaraz wszystko zwrócić na Gniewka, który patrzył na niego skonsternowany i wprost maaarzył o tym, po ciosie ogonem.
- Na wyspie mieszkają amazonki, które są prawowitymi mieszkankami tego miejsca… - odparł, gdy kawał mięcha przepłynął mu przez gardło - ... ale są tam też najeźdźcy. Podobno bardzo niebezpieczni… nawet dla smoków, dlatego w dzień nie mogłem wychodzić z jaskini… te kobiety… role tych kobiet… - Nvery nie wiedział jak wytłumaczyć, jakimi prawami rządziły się tubylczynie - No… jako facet jesteś tam nikim. Niewolnikiem. Nie pogadasz z nimi… nie wejdziesz do wioski. Nic. Dlatego to Chaaya wszystko załatwiała. Nie wiele mi mówiła, bo byłem na nią obrażony, ale zawsze z takich wypraw mam później prawo do wglądu do jej wspomnień… wtedy mogę widzieć to co ona widziała. - odparł dumnie, układając się wygodniej przed słuchaczem - I wtedy mogę opowiadać innym...
- Wspaniale. To mi rozjaśnia nieco obraz sytuacji - odparł Gniewomir i zaczął opowiadać Nveremu, co się wydarzyło od momentu, kiedy “Nakręcany Ptak” wprost zrzucił go ze swojej burty w czasie burzy. O rozmowie z jego gospodarzem, podróży na merfolczą wyspę i o tym, co się tam stało. Kiedy to mówił, podszedł na chwile do juków po puzdro, żeby pokazać zielonołuskiemu ów kwiat. - … kiedy go spotkałem, był cały złoty i rósł na zwłokach prawdziwego anioła. Ale potem kapnąłem na niego swoją krwią i zrobił się czerwony - wytłumaczył rzeczowo.

Gniewomir wiedział, że będzie musiał dostać się do tej wioski lub w jej okolice, jeśli zamierzał odnaleźć Chaayę i Jarvisa. Zastanawiał się tylko, czy zakradanie się do niej, jak szpieg w nocy, w nieznanym terytorium i w obliczu jakiegoś wewnętrznego konfliktu mieszkańców tej wyspy, to dobry pomysł. A biorąc pod uwagę, że towarzyszy mu trójka zmęczonych smoków i jeden lekko ranny o mentalności przedszkolaka, nie miał zbytnio jak zadziałać od razu.
- Jeszcze raz zapytam - dodał. - Był tu u ciebie kocur Jarvisa, odkąd się z nim rozdzieliłeś?
- Był, był… cały czas się szwendał koło maga… - zbył Gniewomira, układając sobie zasłyszane informacje oraz zastanawiając się czy dopowiedzieć o ogromnym powietrznym statku. Już nawet raz otworzył pysk by coś z siebie wydusić ale w końcu stwierdził, że zabawniej będzie popatrzeć na wynikłą sytuację.
Gniewomir kiwnął głową. Akurat wtedy podszedł do niego Athos z kolejnym kawałem rybiego mięsa, który złożył przed smokiem tancerki. Inne części orki zaniósł Nilamowi i Godivie.
Tambernemo już zamierzał podziękować smokowi za rozmowę, kiedy przyszło mu do głowy, że w zasadzie mógłby kuć żelazo, póki gorące.
- Nvery - zaczął równie opanowanym głosem. - Wiem, że to twoja sprawa, a w zasadzie niewiele się znamy, bo nigdy wcześniej nie służyliśmy w jednym skrzydle. Ale dopóki nie znajdziemy Agnisa, to ja odpowiadam za bezpieczeństwo nas wszystkich. A ciężko nie zauważyć, że okazujesz sprzeczne emocje, kiedy chodzi o Chaayę. Możesz mi powiedzieć, co z nią jest nie tak według Ciebie?
- Wykonałem rozkaz, więc mogę się ciebie słuchać… - rozmyślał na głos, układając się wygodniej na boku - ... jednakże, nie rozumiem twojego pytania. Jak to, co z nią nie tak? - Nveryioth zlustrował Gniewomira czujnym spojrzeniem, starając się odgadnąć o co właściwie mu chodzi.
- Bo wiesz. Czasami mam wrażenie, że skoczyłbyś dla niej w ogień. A czasami mam wrażenie, że jej nienawidzisz.
- Nonsens… Chaaya to moja partnerka, dlaczego miałbym jej nienawidzić? Oho… chodzi ci o to co wcześniej powiedziałem? O zostawieniu ją na śmierć? - smok wyglądał jakby uśmiechał się potwornie, zupełnie jak oprawca obserwujący ofiarę, która zaraz wpadnie w jego sidła.
Gniewomir zachował spokój na twarzy, ale ta próba była cięższa, niż zielonołuski mógł się spodziewać… jeśli faktycznie to zaplanował. Tambernero znał bowiem ten wyraz smoczych ślepi. Ten sardoniczny uśmiech.

Ryk tak silny, że rezonował w kościach. Szarpnięcie i krzyk Mirry, kiedy świat zawirował mu przed oczami… Duszący, gorący zapach przetrawionego mięsa i wilgoć lepkiej śliny na ciele… Szerokie noże dwoma rzędem wbijające się namyślnie wolno w jego ciało. Żebro, które pękło nie wytrzymawszy naporu… Ból krojonych mięśni silniejszy nawet od strachu, że oto jest pożerany żywcem przez ośmiotonowe zwierze.

Athos natychmiast wycofał się z jego umysłu, zanim człowiek mógł zobaczyć gadzią reakcję na jego wspomnienia. Gniewomir wziął głęboki wdech, a potem wydech. Wiedział, że pomimo tego, że utrzymał kontakt wzrokowy, jego strach poczuła prawdopodobnie nawet Godiva, leżąca nieopodal. Nagle poczuł się zmęczony, z obolałym gardłem, oblepiony własną krwią i sam wobec problemów, które musiał ogarnąć.
- Tak - odparł, przełknąwszy suchość gardła. - Dokładnie o to mi chodziło.
Smok przyglądał się w milczeniu swojemu rozmówcy. Choć dziwny grymas pyska tak szybko nie zniknął, jego postawa nie świadczyła, by Nvery w jakiś sposób oceniał lęk Gniewka. Zachowywał się neutralnie, nijako… szaro. Całą swoją energią przypominał wręcz otoczenie.
- Chaaya… choć jako wierzchowiec i jeździec tworzymy jedno ciało, jeden byt… szanujemy nasze odrębne istnienia. Jej życie należy do niej. Mogę się tylko dostosować. Od samego początku wiedziałem, że rozdzieli nas śmierć, śmierć której ona pragnie. Pozostało mi się z tym pogodzić.
Gniewomir, wciąż siedzący po turecku i wyprostowany jak mistrz zen, zamknął ciężko powieki, pod ciężarem tego, co właśnie usłyszał. Czuł, jak rośnie mu od tego zarost.
- Athos też uważa, że nasze życia należą do nas… - zaczął. - Choć on nie chce się do niczego dostosowywać, a wszystko robi z grzeczności. Jest, ale jakby go nie było. Co do Chaai, dziękuję Ci, za Twoją szczerość. Do dla mnie dar i zaszczyt. Jedyne, co mogę ci powiedzieć, jako człowiek, który niedawno dowiedział się, że zostanie ojcem, to to, że życie jest cenne. I być może Chaaya odnajdzie w swoim coś na tyle cennego, żeby nie pragnęła już śmierci. Być może odnajdzie w niej między innymi przekonanie o tym, że jesteś dla niej ważny.
- To bardzo szlachetne co mówisz… niestety nic nie warte dla kogoś takiego jak Chaaya - uciął krótko smok. - Gratulacje… oby urodził ci się syn. Tak by ci odpowiedziała na to wszystko, co teraz powiedziałeś.
Gniewomir wstał i skłonił się lekko Nveremu.
- Nie chciałem cię dotknąć. Wybacz, jeśli to zrobiłem. - Wyprostował się i pokiwał głową sam do siebie. - Jeśli chcesz, zostawię Cię teraz samego, uszanuję twoją prywatność. Co zaś się tyczy dziecka... Jeśli wszystko będzie dobrze… urodzi mi się córka. Jesteś drugą osobą, której to powiedziałem.
Smok pomachał głową, dając znak, że ani nie czuje urazy, ani nie przeszkadza mu towarzystwo. - Nie zwracaj na mnie uwagi, w tej opowieści nie gram żadnej roli. - Przemilczał wieść o córce, wprawdzie jemu to żadnej różnicy nie robiło, ale jego partnerka byłaby mocno zasmucona tą wieścią.
Gniewomir zapowiedział zatem, że wróci. Chciał jednak najpierw zapytać Nilama, czy wszystko u niego w porządku i porozmawiać z Godivą.
- ...bo bez względu na to, co myślisz… i ty i ona jesteście częścią tego samego skrzydła. Równoprawną - podkreślił i ruszył do Godivy.

Po drodze minął Athosa, który przerwał posiłek, kiedy doszły do niego traumatyczne myśli jego partnera i teraz leżał bez ruchu jak sfinks. Kiedy Tambernero go mijał, popatrzyli sobie w oczy w milczeniu zarówno mentalnym, jak i fizycznym. Fioletowe oczy Athosa lśniły blado w ciemności. Nie zdążył jeszcze wyczyścić pyska z przerwanego posiłku, ale to nie było ważne dla dosiadającego go człowieka. Żaden nie spuścił wzroku. Po prostu Gniewomir przeszedł dalej, zostawiając w piasku ślady swoich butów. Niebo nad nimi rozgwieżdżało się nieprzeciętnie.

Godiva trzymała się z drugiej strony plaży wyraźnie naburmuszona i gniewna. Od czasu do czasu zerkała na chaszcze dżungli i wydawała z siebie cichy pomruk iskrzący jej pysk błyskawicami.
- Znajdziemy go - powiedział Gniewomir, zachodząc ją od strony wody. - Jesteśmy coraz bliżej.
Wycierał krzepnącą krew z twarzy bawełnianą chustką, próbując doprowadzić się do jako takiego stanu.
- Może…- westchnęła zniecierpliwiona. Przymknęła oczy i dodała.- Jarvis umie sobie radzić sam. Nie lubię jednak… tego uczucia, które czuję. Jest irytujące.
- Rozumiem - odparł. - Czy jest coś, co mogę dla Ciebie zrobić, Godivo?
- Wbicie małemu zielonemu rozumu do głowy raczej nie wchodzi w rachubę, co? - syknęła smętnie i bez nadziei w głosie Godiva i wzruszyła skrzydłami. - Nic nie możesz zrobić.
- Próbowałem. On potrzebuje czasu, a przede wszystkim swojej bardki - przyznał Gniewomir. - Cieszę się, że zachowujesz rozsądek pomimo tego, że miałaś wszelkie prawo unieść się.
- Co zamierzasz dzielny przywódco? - mruknęła z lekko kpiącym uśmieszkiem.- Nie wiadomo, ile będziemy na tej wyspie. Z Nverergo będzie mierny przewodnik po okolicy.
- Tego jeszcze nie wiemy. Dziś powiedział mi całkiem sporo, kiedy tylko przestałem się na niego drzeć i gryźć go w ogon - westchnął zmęczony Gniewomir. - Musiałem zmienić podejście. Może postępując w ten sposób z czasem uda mi się pewne rzeczy mu wytłumaczyć. On jest bardzo inteligenty. Nie wiem tylko, dlaczego nie umie tego wykorzystać. - Gniewomir zmęczony potarł zarost i spojrzał na Godivę. - Mam wielki szacunek do Jarvisa. I to miło móc służyć z Wami w skrzydle.
- Zrobił się nudny, gdy dołączył do Jaskini. Przedtem to był z niego diablik. Ale może Chaaya rozrusza - zachichotała Godiva.
- Serio? - Gniewomir parsknął. - Ciężko mi sobie wyobrazić Jarvisa bardziej hm… rozrywkowego, niż jest teraz. Długo razem latacie?
- Nie zaglądałeś w jego głowę… a latamy z trzy miesiące..cztery? Chyba cztery. - Policzyła na pazurach.
- Co robił wcześniej, nim na siebie trafiliście w Kryształowej?
- Ja szykowałam się do zyskania pierwszego jeźdźca, a on ukrywał… - zamilkła nagle i nerwowo pokiwała pyskiem.- … załatwiał swoje sprawy.
- Wiesz, nie wiem, czy słyszałaś te opowieść, ale ja do Kryształowej trafiłem ubatożony, w łańcuchach i z wyrokiem wiszącym w powietrzu. Jarvis raczej nie jest w stanie mnie przebić. Ale oczywiście nie będę pytał - to wasza sprawa jest - Gniewomir uśmiechnął się pod wąsem, zerkając w gwiazdy. Potem westchnął.
- Wiesz może, jak mógłbym ściągnąć na siebie uwagę jego kocurka?
- Oni są powiązani Gniewomirze. To jakaś magia, on jest jego aspektem… czy coś. Nie może się od niego oddalić za daleko, bo znika. Noo… chyba, że Jarvis go uwolni zaklęciem, wtedy może nieco dalej. Ale potem i tak znika. Kotka… nie ma na wyspie. Żeby istnieć musiałby być bliżej Jarvisa.- wyjaśniła sprawę Godiva tak, jak ją rozumiała.
- Rozumiem. Cóż. Dziękuję ci, Godivo. Prześpij się, ja porozmawiam z Nilamem i wezmę pierwszą wartę. Potrzebuję was w formie na rano.
- Zgoda - mruknęła i ułożyła się do snu po skończonym posiłku.

Gdy Gniewko zapytał, czy wszystko w porządku, łuskowaty zastanowił się przez chwilę. - Bywało gorzej, lepiej też, ale ogólnie nie jest tragicznie. Przydałoby się zebrać całe skrzydło razem, zwłaszcza wliczając w to Agnisa i tą dwójkę, która zdaje się być niedaleko. Biorąc pod uwagę że jest nas tu trójka, zawsze możemy zrobić nalot na wioskę w nocy i ich poszukać. Gdyby doszło do tego oczywiście, są jednak całkiem spore szanse, że ich zwyczajnie stamtąd wydostaniemy, bez puszczania całej wyspy z dymem. Ja mam się dobrze, a to że jesteśmy uwikłani w coś po uszy, nawet nie do końca wiedząc co, to… akurat norma - skończył wywód Nilam. Zastanawiał się nieco nad Gniewkiem, mógł wyrosnąć na całkiem sensownego jeźdźca.
- Nocny nalot na nieznany teren wroga. Nie mogę się z Tobą zgodzić, że to rozsądne. Ale niewątpliwie coś zrobić trzeba będzie. Chciałbym, żebyście odpoczęli i najedli się do syta. Myślę, że jutro o tej porze będziemy jeszcze bliżej Chaayi i Jarvisa, a wtedy śmiało będziemy mogli ruszyć na poszukiwanie Agnisa.
- Nocny nalot nigdy nie jest rozsądny, nawet na znane tereny. Nigdy nie wiesz kiedy coś zacznie lecieć w twoją stronę i może co prawda widzimy w nocy niezgorzej, to jednak to nie to samo. Zawsze można zapukać do wrót wioski i powiedzieć że jeśli nie odzyskamy naszych, to zrobimy im tam małe piekło. Nie, nie musimy uciekać się do przemocy, czasami zwykła jej sugestia jest wystarczająca albo tworzy wystarczająco dużą dywersję - wyrzucił z siebie Nilam. - Zaś co do poszukiwań Agnisa, to już na nich jesteśmy, ważne żeby nie stać w miejscu - dodał po chwili zastanowienia.
- Myślę o jakimś połączeniu zwiadu z pertraktacją, ale nie w nocy, jak złodziej. Jeszcze nas zaatakują. Nvery mówił coś o tym, że te kobiety traktują tych mężczyzn jak niewolników. Chyba łatwo się domyśleć, po co między innymi im ci mężczyźni… Poza tym masz rację. Nasza pozycja negocjacyjna jest trochę lepsza z racji tego, że jesteście ze mną. Ciężko zlekceważyć cztery smoki.
Gniewomir, zerknął nad horyzont, w kierunku, z którego ciemniał grzbiet sąsiedniej wyspy.
- Wezmę wartę. Proszę wyśpij się porządnie.
- Może być i pertraktacja ze zwiadem, byle zwiad nie został przypadkiem zapędzony w kozi róg z powodu rozdzielenia się grupy. - Odparł Nilam. - Skoro tak hojnie szafujesz swoimi siłami to… idę spać. - Szmaragd ziewnął przeciągle, ukazując wszystkie swoje ostre jak sztylety zęby i odszedł kawałek, by wymościć sobie odpowiednie miejsce z dala od linii przypływu.
Gniewmomir zaś wybrał sobie taki punkt obserwacyjny, z którego miał w miarę widok na morze, plażę i las za nią. Nabił obie swoje pukawki, sprawdził, jak przy pasie leży Józefina i opatulił się kocem, wsłuchując w kojący szum wody. Oddychał głęboko morskim, rześkim powietrzem, próbując uspokoić myśli i ułożyć w głowie wiedzę, którą dzisiaj uzyskał. A tej ostatniej było sporo. Został z nimi sam, bo Athos nie zamierzał niepokoić jego myśli po czymś takim. Dlatego Tambernero zaczął rozkładać w umyśle informacje zarówno na temat ich sytuacji, jak i wzajemnych relacji między smokami a ludźmi. Myślał też nad tym, jak najlepiej rozegrać jutrzejszy dzień. Próbował też myślami ściągnąć ku sobie pieszczocha Jarvisa pomimo tego, że Godiva uprzedzała go, że to raczej niemożliwe, żeby mu się udało.


Zarówno Godiva jak i Nveryioth poderwały się nagle z piasku. Poczuły coś. Poczuły coś znajomego. Więź telepatyczna z ich jeźdźcami znów działała.
Gniewomir, zaalarmowany ich poruszeniem, sam zrzucił z siebie koc i ruszył ku nim z pytaniem na ustach:
- Co, co się stało?
Nveryioth zakręcił się wkoło, jakby goniąc za własnym ogonem, na chwilę, wdarł się w umysł bardki na małe przeszpiegi, ale nie spodziewał się tego co zobaczył. Zamarł, klapiąc tyłkiem w piach.
- Jarvis wrócił i… co on ukrywa?- mruknęła bardziej do siebie niż do Gniewomira.
- SMOKI! PRAWDZIWE SMOKI! - Nveryioth zawył, a raczej zapiał niczym kogut obwieszczający świt. - Zobacz sama, bo nie uwierzysz! - smok zdawał się na chwile zapomnieć, do kogo mówi.
Gniewomir więcej zrozumiał ze słów Godivy, ale jako zaprzysiężonego wielbiciela smoków to okrzyk Nverego mocniej nim wstrząsnął.
- Ciszej, Nvery. Błagam. Nikt więcej nie musi wiedzieć… Uspokójcie się oboje i powiedzcie, o co chodzi. Co widzicie? Możecie się komunikować ze swoimi Jeźdźcami?
- Lećmy tam… - smok posłusznie ściszył głos, ale był tak ewidentnie czymś podjarany, że tylko wywijał łbem na boki, prężąc się i wachlując skrzydłami. - Lećmy taaaam… nie wystarczą mi wspomnienia, chce to zobaczyć na własne oczy.
- Pisklęta... znaleźli pisklęta miedzianego smoka - mruknęła Godiva, wstając i prostując kości. - Ale Jarvis próbował to ukryć. I coś jeszcze widziałam. Jakąś podróbkę Uzurpatora.
- Uzurpator…? - mruknął Gniewek. - Mniejsza o niego na razie. Czy oni was słyszą? Czy wiedzą, że tu jesteście?
Nveryioth był wyraźnie zniecierpliwiony. Posyłając wściekłe spojrzenie mężczyźnie, wysunął wężowy jęzor i przez chwilę machał nim w powietrzu. Przełykając obraźliwe słowa jakie nasuwały mu się w kierunku Gniewka.
- Z tego co mi się zdaje telepatia działa w obie strony. - zasyczał niewyraźnie chowając język w paszczy.
- Doskonale. Więc zdajecie raport swoim jeźdźcom i zapytajcie, jak im pomóc i gdzie ich szukać - Gniewomir zwrócił się do ich obojga, ale z nadzieją spojrzał na Godivę.
Zielonołuski wyłapał to dwuznaczne spojrzenie. Obruszony, wydmuchał nosem powietrze, po czym najeżył się ze wściekłości lecz nic nie powiedział. Posłał jedynie fale nienawiści do swojej partnerki, dając jej znać, że na nieszczęście znalazł wystarczająco wielu towarzyszy by życzyć im ponownego zaginięcia.
Gniewomir natychmiast zareagował: - Nie fosz się, proszę. Przecież widzę, jak się cieszysz. Trudno mi się dziwić, ale muszę wiedzieć, na czym stoimy.
- Jarvis mówi żeby nie lecieć… i próbuje ukryć powody tej decyzji.- mruknęła Godiva zamyślona i poruszyła łbem na boki.- Tu są jacyś najeźdźcy z dużym latającym okrętem takim jak Uzurpator…. Takim, który może zestrzelić całe skrzydło. Nie możemy tam lecieć całą grupą. Za bardzo rzucamy się w oczy.
Gniewomir szybko się zamyślił.
- I tak nie rozdzieliłbym skrzydła znowu teraz, kiedy prawie udało się nam je złożyć w całość. Ale jeśli bym już musiał, to Nilam leci z Nverym, a ja z Godivą - Gniewomir już zaczynał kombinować nawet na wszelki wypadek. - I musimy ukryć naszą bytność tutaj. Athosie, Nilamie. Natychmiast zalejcie plażę wodą. Nie mogą zostać tu ani nasze tropy, ani ślady krwi, kwasu czy jakieś resztki.

Gniewomir zamyślił się. Dlaczego nie chcą nam powiedzieć… W czasie kiedy jego smok ruszył wykonać jego polecenie, Tambernero sam spróbował sięgnąć do Jarvisa. Zaczał głęboko oddychać, chcąc wyciszyć wszystkie myśli, żeby zrobić miejsce na połączenie. Byli jednak zbyt daleko. Magiczny przedmiot, który łączył jeźdźców tego skrzydła nie dorównywał zasięgowi smoczej więzi.
Nveryioth przekręcił głowę na bok i wpatrywał się tępo w Godive, by po chwili wybuchnąć śmiechem połączonym z kłapaniem paszczą. Nic jednak nie powiedział, wydobywając z siebie charczące dźwięki wlazł do wody opłukać się z brudu.
- Godivo - Gniewomir zwrócił się do niej bardzo cicho. - Chcę, żebyś w sposób, który tylko Jarvis odczyta, przekazała mu, że jesteśmy na tej wyspie, na której jest Nvery, ale musimy się schować, bo jesteśmy tu zbyt odkryci. Skoro nie chce, żebyśmy lecieli, uszanujemy to. Gdyby Ci się jednak udało dowiedzieć, kiedy zamierzają wrócić i co możemy dla nich zrobić, było by klawo - zakończył.
- Mówi że w środku tej wyspy są nieumarli, ale zawarł umowę z ich królem i mieli zostawić jego… w spokoju. - Smoczyca wskazała ogonem na Nveryiotha. - I nas pewnie zostawią w spokoju, jeśli nie będziemy rozrabiać.
- Nieumarli… - Gniewomir zwiesił barki w wyrazie rozbrojenia. - Co jeszcze…? Frysie miłosierny. Dobra. Robimy tak. Z wody przenosimy się za linię pierwszych drzew. Tu zaraz. Nigdzie mi nie odfruwać. Tyle tylko, żeby nas drzewa i krzaki zakryły. Nikt się od nikogo nie rozdziela i wszyscy trzymamy się Nverego, który jest teraz gwarantem naszego bezpieczeństwa - dodał na użytek pluskającego się smoka.
Zielonołuski wyczłapał z wody, zawieszając łeb nad Gniewkiem i ochlapując go ściekającą wodą. - Lubisz nieumarłych? - spytał z powagą, wlepiając jedno ślepie w wojownika po czym, zrównując się z nim poziomem, połaskotał go językiem, próbując jak smakuje.
Gniewomir uśmiechnął się zdziwiony dobrym nastrojem smoka. Chlapanki i lizanie jako gest serdeczności w połączeniu z takim tekstem?
- Nieszczególnie. A Ty?
Smok nie wyglądał na zadowolonego z odpowiedzi. Wychodząc w pełni na brzeg, otrzepał się, strosząc łuski i przez chwilę bujając się na boki, niczym traszka poruszająca się w rytm nurtu strumyka, wpatrywał się w przestrzeń przed siebie.
- Są o wiele lepsi od żywych… przestają udawać… nie zależy im.
- I zazwyczaj śmierdzą… - burknęła Godiva.
- Już myślałem, że pytasz o smak - odparł Gniewomir, wciąż nie do końca rozumiejąc intencje zielonego smoka.
Nveryioth pokiwał głową do swych myśli, ale nic nie odpowiedział.
- Wszystko w porządku, Nveryiothcie?
- Czy na prawdę cie to interesuje, czy jest to ten rodzaj rozmowy, kiedy to trzeba udawać, że druga strona coś dla ciebie znaczy? - spytał z powagą, najwidoczniej nienawykły do dłuższych rozmów na temat swoich ‘uczuć’.
- Chodzi ci o to, że poprosiłem Godivę o raport zamiast Ciebie?
- Mmm, nie.
- W takim razie, odpowiadając na Twoje pytanie - nie, to nie jest ten rodzaj rozmowy, bo nie mam w zwyczaju pytać o rzeczy, które mnie nie interesują - odparł spokojnie Gniewomir. - Szkoda na to czasu. Dlatego zapytałem, czy wszystko jest w porządku, bo zauważyłem jakąś intensywność teraz w twoim spojrzeniu.
Gad zafalował cielskiem, jakby samo wzruszenie skrzydłami nie wystarczyło do odpowiedzi. - Zawsze doszukujesz się drugiego dna?
- Przeważnie. Moja żona mnie tego nauczyła. Wcześniej byłem biało-czarnym rębajłą - Gniewomir wyszczerzył się i ruszył doglądać sprzątania obozowiska: - Na koniec wszyscy do wody i zaleć mi plażę. Nie mogą tu zostać nasze ślady.
 
Drahini jest offline  
Stary 28-11-2015, 18:57   #98
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
CHAAYA


Dwa smoki… Na ich widok amazonki wysłane na poszukiwanie Anskary i Chaayi wpadały w ekstatyczną radość. Żadna z nich nie pytała, gdzie były... czemu Jarvis jest z nimi i co to za dziwny kocur się wokół nich kręci. Najważniejsze były smoczki, które to należało pogłaskać po głowie. I podrapać pieszczotliwie po podgardlu... co smoki lubiły.
Zanim bardka z Jarvisem dotarła do osady, otaczał ich mały tłumek wojowniczek. A tam… było jeszcze bardziej tłumnie. Każdy… dosłownie każdy chciał dotknąć któregoś ze smoczków. Te… zaś dość szybko przywykły do dowodów uwielbienia tym bardziej, że wraz z pieszczotami były i przysmaki
Chaaya nie musiała się więc martwić o bezpieczeństwo smoczych piskląt. Niewątpliwie całe plemię będzie dbało o ich bezpieczeństwo i wygody. Będą tu miały lepiej niż w smoczej jaskini. I to bynajmniej nie ułatwiało rozstania tancerce. W końcu to były jej dzieci. A przynajmniej jedno z nich.
Dar dwóch smoczych piskląt, został przyjęty bez pytań… a cała trójka bohaterów dostała miejsca przy stole samej Amalanche, gdy zaczęła się uczta. Bo też musiała być uczta. Należało świętować do rana. Były tańce… podobne do tych z poprzedniej nocy.
Kobiety wijąc się zmysłowo zapraszały mężczyzn i przyjaciółki do tańców. Tym razem nie było rytualnego podtekstu. Tylko zwykła zabawa. I jak nieco wszyscy popili, także mężczyzny wabili kobiety do tańca. Obecność smoków, radość i alkohol rozluźniły atmosferę.
Hulanki i swawole jednak ustąpiły lenistwu i nocnym igraszkom.


Także więc uczestnicy zabawy się wykruszali, bo jak wspomniała Anskara: Amalanche ogłosiła dziś święto. A w święta więzi małżeńskie są zawieszane. I pewnie dlatego Imril robiła podchody pod Jarvisa. Lecz ten trzymał się blisko Chaayi, tak na wszelki wypadek. Amalanche też zniknęła, by powrócić z niebieskim zawiniątkiem. Był to ich święty skarb.. odpowiednia nagroda za tak hojny dar jakim były dwa smoki.
Pomiędzy warstwami tkaniny tkwiły złote monety, a owinięty był w nią krótki miecz z mlecznobiałego metalu, którego Chaaya i Jarvis nie były w stanie rozpoznać. Drobny szafir w rękojeści i smocze motywy dodawały uroku temu, jakże niezwykłemu orężowi. I bardzo staremu.
Antyczny skarb plemienia, teraz znalazł się w dłoniach Chaayi.

GNIEWKO & NVERYIOTH & NILAM


Noc na bagnach… nie była czymś przyjemnym. Nawet jeśli się odpoczywało na skraju trzęsawiska.


Dźwięki, zapachy, ruchy… ciemność skrywała szczegóły oddając pole fantazji. Niewątpliwie bagnisko było pełne życia. Nawet za bardzo, co ciepłokrwisty i pozbawiony łuski Gniewomir odczuwał to szczególnie.
Tutejsi przedstawiciele życia byli bezlitosnymi krwiopijcami, niestety byli też zbyt mali by posiekać ich ostrzem czy zabić kulą. Dłoń musiała wystarczyć.
Byli też i nieżywi… ukryci wśród bagiennych mgieł, dwunożni nieumarli obserwujący intruzów na swych ziemiach. Ich władca najwyraźniej nie widział powodu, by zaprosić Gniewomira i cztery smoki do pogaduszek. Ale też i nie atakował.
Co nie mogło dziwić, banda truposzy nie mogła wszak być wyzwaniem dla czterech smoków. Noc upływała w ciszy. Godiva milczała, choć jeździec był pewien, że rozmawia telepatycznie z Jarvisem. O podobne działania mógł podejrzewać zresztą i Nveryiotha.
Noc mijała spokojnie i nudno nie licząc oczywiście ciągłej walki z komarami. Dopiero ranek przyniósł ciekawe zdarzenia. Wpierw coś uniosło się z wyspy, długi stalowy latający okręt... dłuższy niż dwa Athosy, mocno opancerzony i uzbrojony w dziesiątki armat. Coś co mogło rzucić na kolana, metaforycznie oczywiście, takie smoki jakie odpoczywały na wyspie.
- Uzurpator to to nie jest.- mruknęła Godiva dodając sobie animuszu. Bo ten widok przerażał. Okręt powoli obrócił się i zaczął nabierać prędkości. Może i nie był zwrotny, ale niewątpliwie był szybki… i odlatywał w tym samym kierunku, w którym znajdował się Agnis.
Kolejnym była informacja od Jarvisa i Chaayi… wracali płynąc na tą wyspę w dłubance amazonek.

AGNIS


Dookoła Agnisa rozciągała się dżungla. Zielona ściana drzew i pnączy otaczała ich dookoła. I jedynymi towarzyszami tej dwójki była banda małych gadów.
Zielone piekło.


W tej chwili zaklinacz uznał, że zdecydowanie za mało im płacili. Ruszył w głąb ze swoją partnerką nadal trzymając w dłoni swą makabryczną zdobycz. Tymczasem alchemiczka wyciągnęła ze swych bagaży worek i wrzuciła tam zdobycz Agnisa.
Huk broni palnej rozniósł się echem. Dołączyły do niego wrzaski i krzyki. A potem głośny wrzask bólu.
Z prawej? Lewej? Odgłosy krzyków i echo broni palnej rezonowały w dżungli wielokrotnie. Przez co nie dało się określić ich źródła. Prawa…
Tam ostatecznie skręcili biegnąc. Wybór dobry jak każdy inny. Szczęśliwy wybór.
Nieszczęśliwy widok. Dwa poszarpane ciała… Jeden zginął od ciosu w krtań, którą mu niemal wyrwano. Drugi od ciosu w serce. Rany na brzegach były pokrytego drobinkami lodu. Ich broń leżała przy nich. Jak i reszta ekwipunku. Agnis zwrócił uwagę na zabrudzony scimitar. Jego ostrze pokryte było szarym nalotem. To nie była krew… ale niewątpliwie oręż dosiegł celu i zadał ranę. Scimitar miał ostrze wykonane z zimnego żelaza. Nietypowy to materiał. Szkoda że sam scimitar nie był magiczny, a jedynie wspaniałym przykładem mistrzowskiego rzemiosła. Poza bronią palną i dwiema fiolkami eliksirów, których na szybko nie dało się zidentyfikować nie posiadali niczego magicznego. A tam gdzieś dalej znowu było słychać krzyki i wystrzały.
Zabrawszy w pośpiechu zdobycze, Agnis i alchemiczka pognali w tamtym kierunku, by zobaczyć… kolejną kaźń.
Jeden wojak już leżał trupem. Drugi… uzbrojony w pistolet i noże, krwawiąc z rozerwanego boku.
- Gdzie jesteś sukinkocie?!- krzyczał mężczyzna. Bo rzeczywiście jego wroga nie było widać.
Do czasu...


Potwór wyłonił się z cieni tuż za nim. Wysoka i chuda sylwetka, szponiaste łapy o pazurach. Czarne błoniaste skrzydła. Pysk wypełniony garniturem ostrych zębów i ozdobiony kilkoma zestawami zakrzywionych rogów. Bestia z czeluści otchłannych.
Uderzyła od tyłu. Cios był szybki, brutalny… wbiła pazury w rozszarpany bok, tym razem zagłębiając bardziej w jego ciało… aż do serca. Krwawa i przerażająca śmierć.
Nieszczęśnik konał uniesiony nieco w górę. Dziewczyna zakryła usta bojąc się krzyczeć na ten widok.
A sam potwór nagle zniknął w cieniach porzucając martwe ciało niczym worek kartofli.
Agnis wiedział już z czym mają do czynienia. Ale to nie ułatwiało sytuacji.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 14-12-2015 o 19:53.
abishai jest offline  
Stary 01-12-2015, 00:42   #99
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Wizja demona na chwilę zmroziła Agnisa, pamięć wertowała wszelkie zakurzone tomy, jakie kiedykolwiek przeczytał i w końcu załapał. - Demon Cienia. - Rzucił do kobiety, o demonach wiedział w zasadzie niewiele, poza tym, że były w zwadzie z aniołami i archontami. - Ab ari ranesti… - Z ust smoczego jeźdźca popłynęły dla większości niezrozumiale słowa, będące w zasadzie ujściem dla drzemiącej w jego żyłach magii, dłonie zaczęły zataczać spirale, by zastygnąć mniej więcej trzydzieści centymetrów od siebie, z rozciągającym się przez nie owalem błękitu. Samo światło szybko zniknęło, za to obok mężczyzny unosiła się teraz niewielka kulka niebiańskiego światła. Zwrócił się do niej szybko w smoczym. - Gdzieś tu czai się demon, musimy go znaleźć, zanim znajdzie nas i odesłać skąd przybył. - Miał proszący głos. Zaś jego oczy rozglądały się dookoła, usiłując wypatrzeć istotę z piekielnych czeluści.

Planarny duszek zaczął swój taniec migając światełkiem tkwiącym w centrym fantazyjnie wygiętej “zbroi” i szukając celu szalał po całym obszarze. A alchemiczka podeszła na drżących nogach do trupów.
- Straszne…- wydukała. Po czym dodała. - Musimy ostrzec pozostałych.
- W momencie kiedy krzykniemy, rzuci się prawdopodobnie na nas, bądź gotowa, plecami do siebie, żeby mieć lepsze pole widzenia. - Zaproponował Agnis, rozglądając się cały czas dookoła.
Kobieta skinęła głową i po chwili ustawiła się plecami do niego. Przez chwilę tak stali plecami i czekali, a przyzwany niebianin zataczał coraz szersze kręgi.
- Co teraz? Jakoś na nie atakuje.- oceniła.
- Nie, bo dopiero teraz będziemy krzyczeć do reszty. Przyzwali demona cienia, uważajcie! - Wydarł się Agnis i czekał na reakcję, miał tylko nadzieję, że będzie w stanie posłać błyskawicę lub magiczny pocisk, zanim demon wsadzi mu szpony w gardło.
Alchemiczka krzyczała wraz z nim, ale nie dało to żadnego efektu. Może i głos dotarł do kogoś, ale… demon cienia najwyraźniej się od nich oddalił. Może znalazł już sobie inną parkę do upolowania?
- Wykończył grupy po lewej i prawej coś mi się zdaje. Może jakiś wybuch przykuje ich uwagę, masz coś takiego? Potem ruszamy dalej, skoro pojawił się demon, może i demonolog jest blisko i pozbycie się go coś da. - Warknął smoczy jeździec, miejsce przerażenia, zajęła złość na to, że plan poszedł nie tak jak trzeba.
- Wolałabym nie przykuwać jego uwagi. Jeszcze mi życie miłe.- burknęła kobieta i dodała spokojniej.- Lepiej poszukać innych, póki jeszcze żyją. W kupie… będzie nam łatwiej.
- Możemy, ale nie wiem czy ktoś poza nami w najbliższej okolicy żyje. Możemy poszukać. - Powiedział z westchnieniem. Wskazał na lewo i ruszył w tamtą stronę. Skoro mieli iść w tyralierze, może ktoś tam był.
- Jesteś żołnierzem, czy kimś takim?- zapytała, gdy sami przedzierali się przez dżunglę. Niestety przywołany wcześniej archon wrócił już do swego świata.
- Madame, skądże znowu, ja… jestem po prostu zwykłym szewcem i nie jest to kłamstwo. - Powiedział Agnis, siląc się na odrobinę humoru, by podnieść morale dziewczyny. - Jestem też jeźdźcem i jak wspominałem, znam się nieco na magii, chociaż znam sporo osób, które mienią się magami a znają się na tym dużo mniej.
- Jeźdźcem… znaczy kawalerzystą?- mruknęła podejrzliwie dziewczyny i dodała.- Ja wojaczką się nie param, więc może nie stawajmy na pierwszej linii co ? To bardzo szlachetne ściągać na siebie uwagę wroga, ale… wolę żyć, niż umrzeć szlachetnie.
- Nie do końca kawalerzystą, chyba że podniebnym, ale to lepiej zaprezentować niż opisać, osobiście też zwykle stoję w drugiej linii, wsparcie idzie mi dużo lepiej, niż nacieranie z kawałkiem żelastwa w dłoni. Mam kuszę, wiem jak jej użyć w ostateczności, ale wojownik ze mnie marny. - Smoczy jeździec całkowicie popierał jej stanowisko odnośnie nie zwracania na siebie większej uwagi.
- Czyli imperialny marynarz? Mają ponoć latające machiny szybsze od sterowców. Ale żadnej nie widziałam.- stwierdziła dziewczyna rozglądając się dookoła i wsłuchując w ciszę. - Chyba na razie atakuje wzdłuż tamtej strony.
- Powiedzmy, czasami współpracujemy z imperium, chociaż rzadko. Jeśli z tamtej, to mamy szansę dotrzeć do tych po tej stronie i zebrać się w grupę. - Powiedział, starając się zmienić temat.
- To prawda…- mruknęła cicho i skupiła się na nasłuchiwaniu. Co miało sens. Skoro nie mogli demona zobaczyć, to może go usłyszą? Nie usłyszeli.


Zamiast tego usłyszeli głośne.- Ty kozi synu, krowiej matki! Co to w ogóle za pomysł by łazić prosto w cuchnące bagno. To że twoje buty nie są warte nawet splunięcia, nie oznacza, że inni… a konkretnie ja… mają tak tanie obuwie!
- Chyba znaleźliśmy kogoś z naszych. To my, nie strzelać. - Rzucił nieco głośniej niż do alchemiczki, ale nie unosił się zbytnio. - Miał nadzieję, że demon był wystarczająco daleko, żeby się na nich nie rzucić z powodu ciut większego hałasu.
- Oczywiście, że to wy… a kto niby miał być. - głos był znajomy, bo też należał do ognistego maga z którym to Agnis rozmawiał w drodze do dżungli. Towarzyszył mu jakiś osobnik uzbrojony podobnie jak ci zabici przez demona.
- Przywali demona cienia, właśnie robi rzeź w dwójkach po tamtej stronie, więc trzeba się zebrać w większą grupę. - Stwierdził obcesowo czarownik.
- Demona cienia? No cóż to było do przewidzenia. Tam gdzie są Synowie Plagi, tam i są demony.- mruknął Elizerem ibn Alchani.- To oczywista oczywistość, nieprawdaż?
- Ale nie tak potężne.- odparła dziewczyna.- Impy, albo te no… tłuściochy… legiony?
- Jestem pewien, że to nie jest ich prawdziwa nazwa..- wzruszył ramionami ognisty czarodziej i głaszcząc po pysku swego chowańca spytał.- To mamy jakiś plan, czy tylko kupą panowie? Co wiemy o tym...nooo… demonie cienia?
- Jest cienisty, wysoki, chudy, szponiasty, błoniaste skrzydła, więc lata, zdaje się być wrażliwy na zimne żelazo, ostre zęby, rogi, to co zwykle, wcześniej znaleźliśmy Syna Plagi z wyrwanym sercem, zdaje się że poświęcili go, żeby przyzwać to paskudztwo. Nie wdawałem się z nim w pogawędkę. - Wyrzucił z siebie Agnis.
- Acz próbował.- dodała z ironicznym uśmiechem alchemiczka.
- A ty panno tooo?- zapytał Elizerem jakby dopiero teraz kobietę. Na to ona odparła naburmuszonym tonem głosu.- Cassaya… mistrzyni eksplozji.
- A… cha…- stwierdził mag i podrapała się po podbródku.- Cóż… moja znajomość planów nie wychodzi poza plany żywiołów, ze szczególnym uwzględnieniem planu ognia. Acz… wydaje mi się że demony nie lubią zimnego żelaza, wody święconej i.... ogólnie kapłanów powiązanych z bogami uważanymi ze dobrych.
Agnis spojrzał na czarodzieja, wkładając w to wszystko, co myślał na temat edukacji człowieka i co obecnie myślał ogólnie o magach i ich przechwałkach w temacie wiedzy. - To bardzo pomocne. - Skwitował krótko. - Zbierzmy jeszcze jedną parę i spróbujmy się przegrupować, może uda się nawet jeśli nie wykończyć demona, to uratować skórę. - Westchnął cicho kręcąc głową.
- Tak… tak.. zróbmy to.- rzekł czarodziej i zwrócił się do towarzyszącego im wojaka. -Hej, ty! Gdzie powinniśmy teraz iść… chyba umiesz tropić, co? Tym zajmują się tacy… niżej urodzeni w hierarchii?
Cassaya jedynie westchnęła z dezaprobatą, w ów wojak zmełł w ustach kilka przekleństw.
- Mam świetny pomysł, wyślijmy go tam, na demona, a my pójdziemy sobie w stronę przeciwną, brzmi sensownie? - Wyszeptał alchemiczce do ucha. - Skoro przyszliśmy stamtąd, i tam sobie szaleje demon, to wypadałoby iść tam. - Smoczy jeździec wskazał ręką kierunek i ruszył.
Cassaya spojrzała z wyraźnym oburzeniem na Agnisa… Widać było, że wyraźnie nie pochwala tego pomysłu. Zresztą może i miała rację. Czarodziej, był lepszym wsparciem bojowym niż reszta wojowników i to mimo tego jego upierdliwego charakteru.
Ruszyli więc przedzierając się powoli przez dżunglę i coraz bardziej gubiąc się w niej.
- Nie tak to sobie… wyobrażałem. Co za okropna przygoda...tyle łażenia.- mruknął Elizerem ibn Alchani.
Czarownik z kolei rozglądał się za kolejną grupą, która być może jeszcze żyła, faktycznie przydałby im się tutaj tropiciel, zwłaszcza w tym natłoku zieleni. Zaczął baczniej nasłuchiwać, czy nie słyszą kogoś jeszcze, w końcu mieli iść w zasięgu głosu od kolejnej pary. Dziewczyna nie wyczuła najwyraźniej żartu we wcześniejszych słowach Agnisa, ten jednak łyknął tą gorzką pigułkę bez większych problemów.
Na razie… nie dosłyszał nikogo poza kimś idącymi ich śladem, głośno. Nie on jeden zresztą. Także i reszta odwróciła się i zobaczyła jednego z najemników biegnącego do nich.
-Heej! Pomocy! Goni mnie! - krzyczał.
- Tyle z przegrupowania, szykować się, jeśli zobaczycie coś, co wygląda jak żywy cień, to właśnie nasz przeciwnik. - Rzucił szybko Agnis, sam szykując się do przyzwania pomniejszego sojusznika.
Nagle najemnik skierował dwa pistolety, jeden w Agnisa, drugi w Eilzerema szaleńczo się uśmiechając. Zaklinacz zdążył się uchylić przed kulą. Czarodziej dostał jednak postrzał w klatkę piersiową.
Smoczy jeździec nie zastanawiał się czy to sprawka demona, czy oszalałego najemnika, buzowała w nim smocza furia. - Ferratum novi sectum. - Wyryczał na całe gardło, wysuwając obie ręce do przodu, jakby wyrzucając coś z siebie. Faktycznie tak było, z koniuszków jego palców, prosto w stronę najemnika pomknęła błyskawica.


Tuż przed uderzeniem błyskawicy, coś wynurzyło się z najemnika chichocząc złośliwie, a on sam zdołał wypowiedzieć. -Czeeka…
I zginął rażony błyskawicą.
- Ja miałem dopaść.- burknął wściekle raniony mag, ale bez przekonania w głosie.
- Teraz masz szansę go wypatrywać, jak będę cię łatał. - Odwarknął Agnis, krew w nim buzowała, wręcz wrzała, nie miał pojęcia czy zabił właśnie opętanego, bogom ducha winnego człowieka, czy w ogóle trafił demona. - Jeśli masz coś co chroni przed złem, to teraz jest najlepsza na to, żeby tego użyć. - Lekko śpiewne, słowa, chociaż jednocześnie ostre i niemalże bluźniercze, popłynęły z ust czarownika, kiedy rzucał jedyne znane mu lecznicze zaklęcie na czarodzieja.
- Usmażę typka…- mruknał czarownik rozglądając się gniewnie dookoła. Tylko go musiał najpierw zobaczyć. Albo i nie… zaczął bowiem zaklęciem stawiać ognistą kurtynę oddzielającą teoretycznie ich od demona. Próżny skutek… gdyby nie fakt, że od jej żaru od razu zaczęły zajmować się drzewa.- Ciekawe jak to polubisz, gnido!
Agnis podrapał się po głowie, ciągle rozglądając dookoła. Nigdy nie był głosem rozsądku aż tak, ale umiał dodać dwa do dwóch. - Jak szybko rozprzestrzeniają się pożary dżungli? - Zapytał wprost miejscowego wojownika i alchemiczki. - No i w którą stronę jest krawędź wyspy.
- Nie wiem… skąd mam wiedzieć. -odparła zaskoczona trzymając w obu dłoniach jakieś fiolki.
Tymczasem, pojawił się sam potwór, teraz można było z bliska przyjrzeć się jego upiornym kształtom i zaśmiał się ironicznie.-Pioruny? Ogień? Chcecie mnie rozśmieszyć? Jestem demonem, fruwam w burzach toczących się milenia, pływam w ogniu piekielnym. Wasze magiczne sztuczki mnie śmieszą. Chcecie spalić? Możecie próbować…
- Śmiej się śmiej… ale zrzednie ci mina jak nie będziesz miał się gdzie schować przed moim gniewem.- krzyknął czarodziej i kolejne zaklęcie rzucił posyłając w demona rój magicznych pocisków. Te trafiły i wydawało się że rzeczywiście poczuł ból. Tak jak i groźby czarownika. zrobiły na nim wrażenie.Tymczasem alchemiczka zatruła zawartością fiolek bełt do kuszy.
Agnis przemyślał szybko taktykę, ale skoro demon pokazał, że pociski z czystej mocy go ranią, to czarownik poszedł w ślady Elizerema, wyrzucając w demona cztery magiczne sztylety. Jego usta nie przestawały formować magicznych sentencji.
Uderzony kolejną serią demon ryknął wściekle i za pomocą magii uformował kulę ognia, która uderzyła w trójkę która z nim walczyła. Ogień poranił nico Agnisa i Cassayę, ale na Elizeremie nie zrobił żadnego wrażenia. Natomiast czwarty kompan… on już dawno dał dyla.
Kusza błyskawicznie wskoczyła w dłonie alchemiczki.
- Bogowie sprawdźcie bym trafiła.- jęknęła i wystrzeliła bełt prosto w klatkę piersiową cienistego demona. To.. było coś porażającego… bowiem zaskoczony potwór jęknął.- Niemożliwe.-
I zanurkował w cienie lasu, podczas gdy pożar leniwie się rozszerzał.
- Dasz radę zgasić ten pożar, zanim nas też spali? Bo coś mi się zdaje, że by się przydało. - Rzucił czarownik. - Ruszajmy za nim, może uda się go dobić, zanim znowu kogoś opęta. - Zaproponował jako plan zapasowy.
- Ach zapomniałem… was ogień się ima.- mruknął Elizerem i dotknął czoła Agnisa obdarzając go swym błogosławieństwem.
- Ja sobie poradzę… mam fiolkę.- wyjaśniła wypijając szybko eliksir.
- Uhm, dziękuję, bardziej mi chodziło o wszystkie tutejsze zwierzęta, ale to problem na później. Lepiej ruszajmy za nim. - Rzucił nieco niepewnie smoczy jeździec.
- Tylko że drań znowu się schował w cieniach.- burknał Elizerem próbując wypatrzyć potwora i nie przejmując się ogniem.
- On chyba się bardzo przeraził… gdy wspomniałeś o braku cienia.- zauważyła Cassaya.
- No bo przecież tak próbuje podejść… kryjąc się w nich.
- Światło. - Rzucił z uśmiechem rozlewającym się po całym obliczu Agnis. - Po krókim szepcie, przywołał światło i zaczął obkładać zaklęciem wszystko dookoła, zaczynając od swojego własnego odzienia.
- Dajcież spokój… czuję się niedoceniany.- demon wyłonił się z boku Agnisa i ostrymi jak noże pazurami przejechał po jego boku.. zimno przeniknęło do rany, nienaturalne zimno. Cassaya strzeliła, ale nie trafiła do celu. A Elizerem zaczął przyzywać żywiołaka ognia, potężny humanoid wielkości człowieka pojawił się zapalając przy okazji chaszcze.
- Bingo. - Wysyczał Aigam i postarał się skoncentrować na tyle, by posłać w demona kolejną porcję magicznych pocisków.
Zraniony demon ryknął z bólu, a potem z kolejnego, gdy fiolka z wodą chlusnęła na niego. Żywiołak już niewiele mógł zdziałać, poza zapalaniem obszaru dookoła niego biegając i zabierania mu w ten sposób kryjówek. Demon sięgnął po jeszcze kolejną sztuczkę zakrywając cały obszar magiczną ciemnością.
Agnis rzucił się w bok, przetoczył po poszyciu, mając nadzieję że na nic się nie nadzieje. By po chwili przyzwać ponownie archona. Niebieskiego światła, które roztoczyło się z jego palców, praktycznie nie było widać w tych magicznych ciemnościach, miał jednak nadzieję że niebianin będzie w stanie cokolwiek zaradzić.
Nie widział czy go przyzwał przez chwilę… a potem już widział wszystko. Bowiem Elizerem dokonał dość drastycznego kroku i sięgając po magię rozproszył ową ciemność odsłaniając demona nacierającego na alchemiczkę.
- Na demona! - Krzyknął w smoczym do archonta, samemu zaś sięgając ponownie po magiczne pociski. Ciskając nimi w cienistą bestię.Ów wspólny atak rozerwał cienistą materię bestii zabijając ją zanim jego pazury dosięgły gardła nieprzygotowanej na atak Cassayi.
- No, demon z głowy, teraz jeszcze tylko pożar i berserkerzy z szamanem. Zapowiada się na piękny dzień. - Rzucił Agnis stając powoli na równe nogi i oceniając rozmiar rany, o jaką przyprawiła go diabelska bestia.
- I nic nam nie zapłacą, bo nie ma śladów po tym demonie.- westchnął dramatycznie Elizerem wyraźne rozczarowany wynikiem walki, a Cassaya mruknęła tylko.- Dziękuję.
- Z drugiej strony, ciągle żyjemy, w przeciwieństwie do całkiem sporej części wyprawy po tej stronie. - Napomknął czarownik, przedstawiając ewidentny plus sytuacji. - Miejmy nadzieję że był tylko jeden. - Dodał po chwili.
- Miał jeszcze… a co zrobimy z ogniem?- zapytała alchemiczka. A Elizerem dodał.- Na mnie nie patrzcie. Ogień to mój żywioł. Woda moje przeciwieństwo… nie umiem gasić, a na pustyni nie ma takich problemów.
- Znasz się na żywiołach, żywiołak ziemi mógłby nieco pomóc tutaj, gdyby poprzewracał drzewa, przechodząc pod korzeniami, czy jego przejście zupełnie nie poruszy niczego pod powierzchnią? - Zapytał treściwie. Miał plan, ale głównie na tym się opierał.
- Miałem tylko jeden taki czar przygotowany.- zaśmiał się speszony mag.
- Mogę przyzwać jakiegoś małego jeśli trzeba, pytam o praktykę, nie teorię. - Uspokoił go czarownik.
- Zależy jak duży będzie to żywiołak.- ocenił Elizerem.- Olbrzymi z pewnością by załatwił sprawę.
- Ja mogę przygotować mrożące bomby… ale pewnie zużyję większość z nich.- westchnęła alchemiczka.
- Bomby mogą się przydać na później, zwłaszcza jeśli faktycznie znajdziemy Synów Plagi. - Powiedział łapiąc oddech Agnis i starając się ocenić, jak rozprzestrzenia się ogień, oraz czy podmuch wiatru w jakikolwiek sposób by tu pomógł zdmuchnąć go w stronę, gdzie już spalił cały swój pokarm. Podejrzewał jednak, że tylko by go rozbuchał. Wilgotna podściółka, liście i drzewa spowalniały nieco pożar dżungli, a trójka przebywająca w jego centrum była chroniona przez żarem ognia. Nie przez dymem, ale logicznym było się wydostać z tego inferna póki mogli. Elizerem może był i trwale odporny na ogień, ale Agnis z Cassayą z pewnością nie byli. Niestety… wiatr jeśliby jakoś wpłyną to raczej ułatwiłby rozniesienie się ognia niż jego ugaszenie.
- Powinniśmy coś zrobić… ten pożar to nasza wina.- przy czym spojrzenie alchemiczki skupiło się na głównym winowajcy.
Agnis ocenił jak duży krąg potrzebowałby oczyścić, żeby zatrzymać rozprzestrzenianie się pożaru. - Ostrzegam że jeśli trafimy na szamana, to może mi nie starczyć sił, ale… ten pożar faktycznie trzeba powstrzymać. Zbierajcie się na zewnątrz, trzeba stworzyć zaporę. - Rzucił i zabrał się do dzieła, wybiegł z koła płomieni. Następnie przymknął oczy, skupił się i sięgnął po drzemiącą w nim moc. Z ust ulatywały obco brzmiące zgłoski, zaś na ziemi przed Agnisem zaczęły się formować onyksowe kształty bobrów ze szmaragdowymi oczyma. Przerwał koncentrację jedynie na chwilę by wyjaśnić im czego od nich oczekuje, stworzenia pierścienia wolnego od roślin i drzew, by ogień nie miał jak przekroczyć. Potem przyzwał kolejne trzy, jeden po drugim.
Potwory zabrały się za niszczenie drzew i podkopywanie korzeni zabierając się za duszenie pożaru. Robiły to bez większego entuzjazmu. Ogień nie był bowiem żywiołem przeciwstawnym ziemi. Dawało to szansę na ugaszenie pożaru, ale z czasem… cóż, lepsze to niż nic.
- Proponuję odszukać resztę i naszego przywódcę.- rzekła Cassaya krztusząc się od dymu.- I jak najszybciej się oddalić się od pożaru.
- Ruszajmy, nie ma co zwlekać. - Zgodził się z alchemiczką zaklinacz i ruszył za nią.
Wydostali się z pierścienia ognia w samą porę. Rosnący żar świadczył o tym, że zabezpieczenia przed tym żywiołem zaczęły słabnąć. Niemniej cała trójka była brudna od sadzy i pyłu drzewnego.
- To była mało satysfakcjonująca walka, nieprawdaż?- westchnął Elizerem, a Cassaya tylko uśmiechnęła się kwaśno.
- Na swój sposób, a jaka jest dla was faktycznie satysfakcjonująca? - Zagadnął smoczy jeździec obydwoje chwilowych towarzyszy.
- Mi wystarczy zniszczenie Synów Plagi.- mruknęła alchemiczka, a Elizerem rzekł wprost.- Epicka walka z wymianą ciosów i kul ognia i… wybuchów. A nie zabawa w chowanego z jakimś bękartem z otchłani. I jeszcze się wybrudziłem.
- Ja wolę takie wygrane jeszcze przed bitwą. - Powiedział krótko Agnis, wybrudzenie, był tego prawie pewien, było w wypadku maga wyłącznie tymczasowym problemem. Jeśli w ogóle można było to tak nazwać. Czarownik skupił się na przedzieraniu przez dżunglę i wypatrywaniu zagrożenia.
Zagrożenie się jednak nie pojawiło… zamiast tego pojawili się inni najemnicy i wreszcie sam porucznik Veh. Ogień przyciągnął ich uwagę.
- Co tu się do wszystkich bogów wyprawia! -wrzasnął na powitanie.
- Przyzwali zawczasu demona cienia, nie wiem czy ktoś w tamtą stronę tyraliery jeszcze żyje, prawdopodobnie nie, ale demona wykończyliśmy. - Rzucił Agnis. - Cassayu, byłabyś tak miła przekazać porucznikowi głowę? - Zwrócił się do alchemiczki.
- O właśnie… głowa.- podała ze wstrętem worek Vehowi. Ten zajrzał podejrzliwie i przyjrzał się trójce wojowników. Ich nie zaleczone do końca rany świadczyły na ich korzyść. Westchnął w końcu.
- No dobra… kończymy robotę na dziś.-
- A zapłata?- odezwał się jeden z najemników.
- Dostaniecie zapłatę.- machnął ręką porucznik. - O to się nie martwcie.
Po czym spojrzał na Agnisa i jego pomocników.- A wy dostaniecie zapłatę za głowę. Co do demona jednakże. Jego głowę macie?
- Nie… rozpłynął się.- wyjaśnił Elizerem.
- No.. to będzie problem. Złożę raport u moich przełożonych i oni zadecydują czy wam coś wypłacić dodatkowo.- zadecydował Veh.
- Był stworzony z cienia, niematerialny, więc ciężko mówić o głowie, ale zdaje się że demon cienia to jego dokładna nazwa. - Rzucił czarownik, w zasadzie cieszył się, że połączyli się z większym oddziałem.
- No to wracamy do koszar.- mruknął mężczyzna i krzyknął.- Zbierać się ludzie!


W trakcie powrotu, udało mu się doprowadzić do jako takiego ładu, nawet częściowo pozbyć zapachu dymu, co nie było łatwym zadaniem. Dzień nie należał do najgorszych. Żył, był bogatszy o pełną sakiewkę, z szansą na coś więcej, zależnie czy przełożeni Veha zdecydują się sypnąć większą ilością za demona później. Sejmitarem z zimnego żelaza, którego co prawda używać nie potrafił, ale w okolicach był w cenie i co ważne, mógł służyć do desperackiej obrony przed jakimś stworem z piekła rodem. Nawet miał w końcu czas zająć się identyfikacją dwóch mikstur, które znalazł przy trupie. Co prawda żal mu było denatów, ale tylko przez chwilę. Ważne było, że pozbyli się demona i mógł zjeść jakiś solidny posiłek, co właśnie miał zamiar zrobić, ruszając ponownie do Hożej.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 04-01-2016, 17:59   #100
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Gniewomir w zasadzie nie odzywał się do nikogo przez większość nocy. Pochłonięty własnymi myślami i gryziony namolnie przez wszystko przed czym nie zdołał się opędzić popadał w ciężkie zamyślenie. Athos, czując, o czym myśli jego towarzysz, milczał również, to drzemiąc, to czuwając. Noc byłą zimna, mokra i pełna napięcia. Wszystko, co żywe, próbowało przeżyć. Zamiarów martwych ciężko było się domyślić, ale jak długo nie atakowali, Athos zamierzał pozwolić im żyć. Minęły już dekady, kiedy grzmiał oburzeniem na taką aberrację.
Kiedy nad ranem na niebie pojawił się metalowy kolos, Athos, który lwią część swojego życia spędził w Jaskini na dodatek jako jeden z największych, niemający sobie konkurencji, i nigdy czegoś takiego wcześniej nie widział, wpatrywał się w niego spomiędzy drzew w milczącym szacunku.
~ To ludzka maszyna a nie żywe zwierze… A jednak budzi we mnie podziw. Na co poluje ten metalowy łowca? ~ zapytał, zapominając na chwile o niepisanym, nocnym ślubie milczenia, jaki sobie narzucił w stosunku do swojego ludzkiego towarzysza.
~ Na całe państwa ~ odparł beznamiętnie Gniewomir, z niepokojem patrząc na giganta rzucającego na nich cień.
Athos półświadomie i bardzo powoli orał błoto pazurami, zaciskając i rozluźniając pięści wielkości małych automobili.
- Nawet on musi się strzec cienia z wysokości. – wydukał nagle na głos w odpowiedzi na słowa Godivy. Jego niespodziewany głos zabrzmiał nieznośnie głośno.
- Chciałbyś być jego ostatnim cieniem? – zapytał Gniewomir, tłumiąc ziewnięcie.
- Nie muszę chcieć. Ja nim będę – zahuczał spokojnie i poważnie granatowy olbrzym, składając powrotem swój monstrualny łeb na ubłocone przednie łapy. Gniewomir znał ten ton. Athos wokalizował nim zazwyczaj prawdę, która jeszcze nie nastąpiła. Fiołkowe oczy świeciły intensywnie pragnieniem rzucenia wyzwania metalowemu władcy przestworu.
 
Drahini jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172