Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-11-2015, 21:38   #17
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Jednak to nie fizyczne zmęczenie było dla Morgana najgorsze.
Tylko nuda. Monotonia marszu która, po piątym dniu bez snu, zaczęła nabierać psychodelicznych odcieni. Magia magią. Umysł potrzebuje odpoczynku.
- Wyśpię się po śmierci - powtarzał sobie - Albo na łodzi, jeśli dobrze pójdzie. Tak, zdecydowanie na łodzi.
Ale twardo maszerował dalej, recytując znane wiersze, przypominając sobie opowiadania które zna, wymyślając plany na wymyślone sytuacje, wyobrażając sobie co zrobi z pierwszą kurtyzaną jaką zobaczy po dotarciu do cywilizacji, albo nowe teksty na podryw. Cokolwiek aby zająć umysł.

- Nie! - ryknął, jakby miał nadzieję, że rzeka, po usłyszeniu jego zdecydowanego sprzeciwu przemyśli swą decyzję i podniesie poziom swojej wody. Niestety… tym razem była nieugięta.
- Pieprzę to - syknął i pierwsze co zrobił to skierował się do gospody i wyszedł z niej dopiero dwanaście godzin później, przeciągając się, z wielkim kuflem piwa w ręku. Wtedy też ruszył w poszukiwaniu wiedzy. Co się, do stu diabłów, działo?
To akurat okazało się zaskakująco łatwe do ustalenia i trudne jednocześnie. Nie było suszy, więc każdy kupiec, każdy mieszczanin, każdy strażnik na rogatkach miał jedno wyjaśnienie… zator w górnym biegu rzeki. Zwykle takie problemy likwidowały się same. W końcu wody w rzece zbierało się tak dużo, że napór roznosił w pył każdą przeszkodę. Tak powinno być i tym razem. Woda powinna dużą falą popłynąć pół miesiąca temu. Najpierw czekano jeden dekadzień na ustąpienie, potem miasto wysłało swych Jeźdźców Archen, by rozwiązać problem. Nic to nie dało… Problem pozostał, jeźdźcy nie powrócili. Władze posłały umyślnych do Szpicy Miecza po kolejny oddział Jeźdźców i czekają na odpowiedź. Większość kupców korzysta z samego brodu, więc nie ma nacisku na szybkie rozwiązanie problemu. Miejscowi natomiast pomstują na samolubów z rady miejskiej i wymyślają co rusz to nowe teorie: od zawistnych sembijczyków, bo złowrogie kulty przez złe smoki, bo za każdą intrygą musi stać smok, prawda?
- Głupcy. Wszędzie głupcy - narzekał rozważając czy nie zająć się tym. Nie z dobrego serca. Na dobre serce mógłby sobie pozwolić gdyby nie opóźnił już zadania o dobre dwa-trzy tygodnie. Ale gdy tylko przysiadł przy mapie i policzył ile czasu by zaoszczędził… dzień drogi łodzią. Albo dwa dni marszu. Co prawda upierdliwe niesamowicie, ale po dwunastu godzinach snu mógł sobie na to pozwolić. A nie wiadomo ile zajęłoby naprawienie rzeki. Skoro już ktoś zaginął podczas tej pracy to należało przyjąć, że może być to problematyczna sprawa. Np. plemię niedźwieżuków. Po uzupełnieniu zapasów ruszył w dalszą drogę pieszo.
Dalsza podróż… była wzdłuż malowniczych klifów rzeki Arkhen. Malowniczych, bo stromych, ale też przez to niebezpiecznych. Jedna chwila nieuwagi i można było na zawsze spocząć w odmętach rzeki płynącej między nimi. Morgan miał tego świadomość, także i faktu że ciągła samotność i czujność nie jest dobrym wyborem. Jak długo umysł wytrzyma taki napór? Owszem ciało potrafiło dopiero po dziesiątkach lat rozsypać się pod niszczącym efektem nadużywania magii, umysł był znacznie bardziej wrażliwy. Toteż ulgą były dźwięki skocznej muzyki. Ulgą były odgłosy śmiechów i zabawy. Ulgą był widok obozu wędrownych niziołków.


Który został rozłożony kilkanaście metrów od klifów rzeki w pobliskim malowniczym lasku.

- Kilka godzin - powiedział sam do siebie gdy zdecydował zostać u nich przez jakiś czas. Rzeczywiście potrzebował odpoczynku. Przed dojściem sięgnął do swojej sakiewki i z pasa przewiesił ją na szyję, jak amulet. Niziołki były znane nie tylko z zamiłowania do uśmiechu, ale też kradzieży. Wmaszerował do obozu i zaczął od znalezienia miejsca gdzie mógł się napić piwa.
Zanim zdążył wejść pojawiły się pierwsi osobnicy małego ludu. Szczupli, w pikowanych skórzniach, uzbrojeni w krótkie miecze i proce… najsłynniejszą broń teg ludu.
- Hola… zapytał jeden, podczas gdy drugi miał już owiniętą wokół dłoni procę.- Wybacz, że zatrzymujemy w drodze, ale… to niebezpieczne miejsce, a widok samotnego wędrowca w tych stronach.
-Jest podejrzany.- rzekł jego kompan, a pierwszy rozmówca się z nim zgodził.- Zaiste, bardzo podejrzany.
Juurgen się uśmiechnął, jakby zmieszany.
- Jestem zwykłym poszukiwaczem przygód. Drogan Baerdock. Miło poznać. Podróżuję samemu bo tak jest znacznie szybciej. Idę teraz do Ashebridge. Jeśli nie jestem tu mile widziany po prostu pójdę dalej, ale jestem zmęczony drogą i na prawdę przydałoby mi się kilka godzin odpoczynku i towarzystwa.
- Myślę, że go można wpuścić, prawda Brangwein?- zapytał gadatliwy kompan swego towarzysza. - Można mu zaufać?
- Magią czuć od niego.- odparł Brangwein, i gadatliwy niziołek podrapał się za uchem.- Magią czuć, przychodzisz sam… drogą której nikt nie wybiera… hmm… a niech stracę, można ci zaufać Droganie, ale... - uniósł palec w górę dodając.- Wypada odpłacić zaufaniem na zaufanie. Pozostaw broń z dala od obozowiska. Skoro idziesz tym szlakiem sam, to i bez niej się pewnie obronisz, a i nam będzie spokojniej na sercu, prawda Brangwein?
- Prawda wujaszku Orgutallu.- potwierdził Brangwein.
- Chętnie wam zaufam, ale wolałbym wiedzieć komu. Ten rapier jest magiczny i drogi. Mogę oddać konkretnej osobie, najlepiej waszemu przywódcy, jeśli macie kogoś takiego, na przechowanie. Komuś kto poręczy swoim imieniem, że zostanie mi on zwrócony gdy będziemy się żegnać. Czy to was zadowala?
- To jest obraźliwe.. nieprawdaż Brangwein?- westchnął z oburzeniem Ogrutall. Nieco teatralnie, acz jego krewniak pokiwał głową. Następnie Orgutall wskazał dłonią na obozowisko.- To rodzinny interes klanu Starhapów. Wszyscy się znamy po imieniu. Jeździmy po wioskach i miasta sprzedając nasze wyroby ze skóry, konie i kuce.
- Zwłaszcza kuce.- potwierdził Brangwein.
- Jesteśmy jak palce u jednej ręki.- wyjaśnił Orgutall. - Dasz coś w zaufaniu jednemu z nas, dajesz całemu klanowi. Nie jesteś chyba jednym z tych no…-
- Kłamliwych rasistów, co uważają naszą rasę za bandę oszustów i złodziei.- mruknął Brangwein.
- No właśnie…- rzekł Orgutall i spytał.- Nie jesteś jednym z nich prawda?
- Nie. Zdecydowanie nie. Przepraszam jeśli was uraziłem - Morgan złapał pięść w dłoń i pochylił głowę w znanym geście - Ufam wam w takim samym stopniu w jakim zaufałbym ludziom czy elfom spotkanym na drodze. Z pewną dozą ostrożności. Oferuję, że oddam wam moją broń na przechowanie. Czy to nie jest oznaką zaufania? I zwróćcie uwagę, że ja tu nie przyszedłem żebrać. Mam srebro którym chcę opłacić piwo i jedzenie. Mam opowieści którymi opłacę wasze. Gdybym coś kombinował, chciał was okraść, albo gorzej… wtedy nie wchodziłbym tak otwarcie do waszego obozu. Ten rapier to mój przyjaciel. Wiele razy bym zginął bez niego. Nie chcę go pozostawić bez opieki. To chyba jest rozsądne, nie sądzicie? Gdybyś miał zostawić gdzieś mieszek złota wolałbyś go oddać komuś konkretnemu, czy zostawić na środku runku?
-Nooo, ale my się przedstawiliśmy…- rzekł Orgutall, a Brangwein dodał.- Nooo prawie...
-No dobrze… prawie.- westchnął Orgutall i skłonił się. -Ja jestem Orgutall ,a to mój bratanek Brangwein. Jesteśmy Starhapami, co już zresztą wiesz.
Po tych słowach dodał.- Więc oddaj nam rapier i idż znami do Starszej naszego taboru. Tam go jej wręczysz na przechowanie.
- Poprzez nas.- uściślił Brangwein.
-Właśnie… poprzez nas. Cały czas będziesz go widział. Bo w końcu gdzie mały niziołek może wepchnąć sobie taki duży rożen?- zapytał retorycznie Orgutall, a Brangwein chciał coś rzec, niemniej wuj go zbeształ.- Nie sugeruj tu głupot, których się nasłuchałeś w miastach!
- Taki układ mi odpowiada - odpowiedział Morgan i odpiął pochwę z rapierem od pasa, po czym podał niziołkom. A potem ruszył za nimi, gadającymi miedzy sobą na temat wyższości potrawki z królika nad potrawką z zająca. Właściwie to Orgutall gadał, a Brangwein się od czasu do czasu odzywał. Sam obóz… cóż… nie miał żadnych sklepików. W końcu komu mieliby sprzedawać cokolwiek na bezdrożach?
Przy niektórych jednak gotowały się gulasze różnego rodzaju w dużych kociołkach i przy każdym z nich czuwała jakaś kobieta.
W końcu cała dwójka dotarła do starej niziołczycy w nieco wyblakłych szatach i z symbolem Yondalla zawieszonym na szyi.


Siwe włosy związała razem i przerzuciła na lewy bark i ćmiąc fajkę o długim cybuchu rzekła.- Witaj podróżniku, co cię sprowadza na te tereny?
- Podróż, moja pani, podróż - ukłonił się lekko acz elegancko choć kto wprawny w awanturniczym rzemiośle łatwo dostrzegał, że pewną dozę czujności cały czas zachowywał - Zmierzam do Ashenbridge, a ta trasa jest najszybsza. Choć męcząca i samotna, dlatego, jeśli to nie jest problemem, chciałem spędzić kilka godzin wśród was. Po jakimś czasie sercu brakuje gęby do której można by się odezwać i pośmiać. To tyle. Nic więcej, nic mniej. - Dziwne… bo to nie ma szlaku.- odparła podejrzliwie kapłanka, a Orgutall podał jej rapier mężczyzny.- Złożył broń na czas pobytu.
- Więc… niech będzie. Może się pokrzepić.- zadecydowała kapłanka wrzucając oręże Morgana do środka swego wozu.
- Szlak, nie-szlak… wciąż dziesięć dni w kieszeni. Dziękuję, nie będę sprawiał problemów - zadeklarował i wyczekał, czy to koniec rozmowy, po czym poszedł się odprężyć choć… częściowo wbrew sobie pozostawał częściowo czujnym. Starsza miała rację. To nie szlak, a oni tutaj byli.
Sądząc po śladach taboru, które nawet ślepiec by odczytał...zboczyli ze szlaku w tym kierunku. Zapewne by założyć tymczasowe obozowisko. Bądź co bądź niziołki były mile widziane na ziemiach ludzkich tylko przez jakiś czas. Potem ich obozy były obkładane podatkami bądź przepędzane. Dłuższe stałe obozowiska zakładały na ziemiach, które nie miały właściciela. Tak jak to miejsce.
Wędrujący przez obóz Juurgen przyciągał ciekawskie spojrzenia, także (i przede wszystkim) dzieciarni. Niski ludek zajmował się w obecnej chwili przede wszystkim naprawami… zarówno wozów jak i uprzęży, oraz gotowaniem obiadu. Nic nie można było kupić, ale Morgana zaproszono do kilku kociołków, by zjeść coś dla pokrzepienia ciała.
Juurgen poczęstował się talerzem, obiecując, że go odda i pochodził po obozowisku nim nie uzbierał sobie pełnowartościowego, byczego obiadu, za każdy dodatek dając srebrnika i nie słuchając sprzeciwów. Potem rozejrzał się za jakimś towarzystwem. A rozglądając się sięgnął po moc i przesunął ręką nad swoim jedzeniem, prewencyjnie sprawdzając czy na pewno jest czyste, choć nie spodziewał się by czegokolwiek do niego dodali.
[right]Detect Poison[/spoiler]
Nie dodali, nic poza… ostrymi przyprawami. Jedzenie było zjadliwe i smaczne, gdy się lubiło taką kuchnię. Natomiast towarzystwo… było wszędzie. Przy każdym kociołku zawsze była grupka posilających się niziołków opowiadających sobie historie i rozmowy. Większość z tych pogaduszek była… nudna. Ot, kto i gdzie narozrabiał. Kto i co zrobił… a czasami nawet, z kim zrobił. Kto i jak się ubrał. Imiona nie mówiące nic Morganowi. Natomiast z paru rozmówek udało się wysnuć co niec interesujących spraw. Bowiem tabor przybył z Sembii, w której coś ważnego się wydarzyło… jakiś zgon czy coś w tym rodzaju. I ponoć w tym kraju zrobiło się nerwowo. Szczegóły jednak umykały Morganowi, bo najwyraźniej samych niziołków ludzka polityka nudziła. Ot, narzekali że przez to szybciej opuścili Sembię. Ale poza tym… raczej nie rozprawiali o tych sprawach.
- W mordę… na miesiąc opuszczam Sembię i już się wali? - zaśmiał się Morgan - Co tam się stało?
- No… ktoś kipnął. Ktoś ważny.- wzruszył jakiś niziołek.- I każda straż w każdym mieście nagle stoi na baczność. Każdy żołnierzyk na granicy też.
- Pewnie sztylet w serce… jak to zwykle bywa.- dodał inny.
- Wiecie kto może? - zapytał spoglądając po wszystkich obecnych po kolei.
Nie wiedziały… ich to nie obchodziło. Sprawy dużych ludzi i ich dużych państw, nie były sprawami niziołków.
I dziwicie się, że za wami nie przepadają - nie tyle mruknął, co pomyśladł Morgan. Trudno. Dowie się w przyszłości. Może nawet w Ashenbridge się dowie więcej. Potem sobie odpuścił. Pozwolił na wpółzapomnieć, że ma misję. Potrzebował odpoczynku i tyle. Więc zamierzał odpocząć. Kilka godzin jedynie, ale to dla niego nie pierwszyzna i takie kilka godzin potrafiło dać moc i podnieść morale dość by maszerować potem tydzień.
 
Arvelus jest offline