Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-11-2015, 22:31   #3
psionik
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Gdyby nie brak kasy, Chass Miklagard nigdy nie przyjąłby zlecenia od kompanii kupieckiej. Nie jego konik. Mierząc ledwie metr siedzemdziesiąt pięć, mając wąskie barki, szczupłą sylwetke i smukłe dłonie nie wyglądał na ochroniarza.
Jeśli dodamy do tego modnie skrojoną lekką skórznię dobrze skomponowaną z koszulą w kolorze ecru, skórzanymi spodniami, wysokimi butami z holewami z krowiej skóry i burego płaszcza, otrzymamy bardziej obraz fircyka niż najemnika zaprawionego w boju. Był młody, zdecydowanie przed trzydziestką, z lekkim zatostem na kwadratowej szczęce.
Blond włosy postawione w niedbałym nieładzie również nie pomagały. Jedynie błękitne oczy zdradzały bolesne doświadczenie, zimno i bezwzględność.
Być może dlatego został najęty? A może po prostu dlatego, że był częścią grupy, a dziewczyny nie chciały najmować osób z ulicy?
Tak, czy inaczej, mieszek świecił pustką, a ostatnie monety smutno brzęczały niemą prośbą o znalezienie im towarzyszek.

Podróż mijała znośnie, bez większych ekscesów. Co prawda mężczyzna miał drobne problemy ze wierzchowcami, które z jakiegoś powodu nie polubiły go i każdy ranek zaczynał się tym samym rytuałem zmuszania ich, by poniosły go na swoim grzbiecie.
Dopiero teraz, gdy dojeżdżali do kolejnej wsi ogrodzonej palisadą, Chass czuł w kościach, że łatwa część drogi właśnie się kończyła.
Ścisnął mocniej stary miedziany medalion zawieszony na łańcuszku na szyi i ruszył przed siebie.
Chass z zawodu był okultystą, osobą zajmującą się magią, choć każdy szanujacy się czarodziej nazwie to jedynie amatorszczyzną.
Cóż, gdyby był młodszy i pochodził z bogadszej rodziny, gdyby spotkał na swojej drodze czarodzieja, pewnie trafiłby do szkoły magii i teraz praktykował w jakieś marmurowej wieży. Niestety, rzeczywistość była zgoła inna, a wszystko czego co potrafił zawdzięczał własnej pracy i księgom, do które udało mu się zdobyć.
Przycisnął jeszcze raz amulet w niemej modlitwie o bezpieczeństwo i szturchnął konia mocniej, by przyśpieszył.
Oprócz miedzianego medalionu wyglądającego jak misternie splątane ze sobą geometryczne figury poprzeplatane pustymi oczodołami po klejnotach, jakie kiedyś musiały zdobić przedmiot, Chass był prawidzym zbieraczem złomu. Miał na swoim podorędziu zepsutą, wgniecioną lunetę, która wcale nie powiększała obrazu - wręcz przeciwnie, rozmazywała go kompletnie, wybrakowane talie kart, a także lekko wykrzywiony rapier.

Zmierzchało, gdy podjeżdżali do bramy, jednakże mężczyzna wyłapał wgniecenia i ślady po cięciach. Niedawno musiała rozegrać się tu walka. Na szczęście zostali szybko przepuszczeni przez bramę, więc blondyn nie miał czasu przyjrzeć się przedpolu.
Zostali skierowani do jedynej karczmy we wsi - Dębowej Ostoi. Nazwa sugerowała lepszy standard, niż zastali wchodząc do środka.
Szczerze mówiąc, Chass oceniał miejsce raczej przeciętnie. Niczym szczególnym się nie wyróżniało, nawet miejscowi nie odstawali wyglądem i zachowaniem od innych miejscowych w innych wsiach.
Znaleźli stolik i gdy tylko zdążyli usiąść, znikąd wyłonił się korpulentny karczmarz.
- Witajcie w „Ostoji”, mości państwo - grubasek skłonił się i strzelił w ich stronę uśmiechem. Znaczy, na tyle, na ile mógł; w tym pierwszym przeszkadzał brzuch, a w drugim - braki w uzębieniu. - Ronald, na usługi mości państwa.

- Mości Ronaldzie, kopsnij się po ciepłą kolację dla nas wszystkich i jakiś mocny trunek dla mnie. Czego się napijecie? - zaczął Chass wyjmując z kieszeni podłużną sakiewkę.
- Kufel piwa, krasnoludzkiego, jeśli jest - odpowiedział Lago Khaldalling. - Nooo, może dwa, ale to potem.
- Dobrze, się składa, panie, usługi właśnie potrzebujemy -
rzekł Goldor, nie wychylając się spod kaptura - co wiesz o tutejszych “zmarłych”?
- Zmarli jak zmarli -
radość w głosie Ronalda zdawała się zmaleć - leżą w ziemi.
Hroth rzucił Goldorowi krótkie pytające spojrzenie, po czym odwrócił się do karczmarza - Ja też nie pogardzę piwem, a to tak na zapowiedź mile spędzonego wieczoru - uśmiechnął się lekko i rzucił mu sztukę srebra, którą ten złapał i wsadził do kieszeni.
- Serio, liczysz na “miło spędzony wieczór” z Ronaldem? No proszę, nie znałem kolegi z tej strony - uśmiechnął się Chass wyciągając wymięte skręty. Zignorował fakt, że Goldor nie mógł dostrzec pytającego spojrzenia towarzysza, bo był ślepy.
- A co, masz coś przeciwko, czy może chcesz się dołączyć? - Hroth uniósł brwi, po czym uśmiechnął się pod nosem - Wiesz… wiecznie w drodze...
- Oh, nie. Wy chłopcy smyrajcie się jak chcecie, ja zadowolę się… innymi atrakcjami.
- odpowiedział Chass odpalając fajka od świecy stojącej na stole.
- Macie tu problemy, hmm? - Ritsuko zagadała nie zaszczycając karczmarza spojrzeniem, więcej uwagi poświęcała kotu, który znalazł się na jej kolanach. - Ostrzegę, jeśli nic nie powiesz, a potem zabłąkana strzała wpadnie przez okno do mojego pokoju, będziesz pierwszym, kogo źrenice bliżej się z nią poznają.
- Proszę się nie martwić, panienko -
Ronald spojrzał z ukosa na Ritsuko. - W “Ostoji” nic wam nie grozi. Poza tym, nasza palisada nie takie problemy przetrzymała.
- Skoro tak, oboje możemy czuć się bezpieczni. Szkoda…
- urwała.
- Ależ kto tu mówi o jakiś problemach, hm? - Hroth spojrzał na karczmarza uważnie - Jesteśmy tylko zmęczonymi podróżnymi poszukującymi ciepłej strawy i wygodnego łóżka... No chyba, że całkiem przypadkiem działo się tu ostatnio coś co mogło by nas zainteresować?
- Bandyci brzmią interesująco? -
odparł karczmarz. - Gdzieś we wzgórzach zaszyła się banda gówniarzy, która próbuje nas zastraszyć i atakuje wszystko, co przemierza gościniec. To jest - wszystko, co wydaje się być łatwym łupem.
- Jasne, że interesująco, bandyci to nasz ulubiony temat rozmów!
- z westchnięciem odparł Hroth - Długo już was tu męczą Ronaldzie?
- Będzie ze trzy, cztery dekadnie.
- Bliżej, coraz bliżej -
dziewczyna uniosła kąciki ust - Która teraz z przyjemności? Brzdęk złota, zaoferowanego za pomoc, czy patrzenie na błagalne prośby płaszczących się ludzi, gdyby jednak sakwy były puste? A może wciąż uważacie, że dacie radę sami? - W oku Ritsuko niemal zatańczyła łza. Chass tymczasem zaciągnął się dymem i odchylił na ławie patrząc na toczącą się rozmowę.
- Z tym to do sołtysa, panienko - odparł karczmarz, krzyżując ręce. - Enry Hagway się zwie i na pewno zaoferuje wam złoto za pomoc. Od jakiegoś czasu mruczy, żeby posłać kogoś do Derlusk lub Beldargan, żeby sprowadził najemników. Będzie wniebowzięty, gdy was zobaczy.
- Byle nie dosłownie... Kolacje i pokój proszę -
w ręku dziewczyny znikąd pojawiła się moneta. Przekazała karczmarzowi zapłatę. Z uwagą ważył pieniądz w dłoni. Chyba nie był pewny, czy na powrót nie rozpłynie się w powietrzu.
- Świetnie, pogadamy o tym jutro z burmistrzem, a tymczasem gdzie moje picie?! - wtrącił się okultysta zdradzając zniecierpliwienie.
- Już służę państwu! - Ronald jakby się ocknął i ruszył żwawo przez salę, podziwiając po drodze zebrane monety. Po chwili zniknął w kuchennych drzwiach.
- Ale powiedz, będą tam demony? Bez demonów to strata czasu - skośnooka dziewczyna spojrzała przymilnie na Chass’a.
- Znasz przypowieść o młotku, Kochanie? - odwzajemnił jej uśmiech pusczając powoli dym z ust - Jak jesteś młotkiem, wszędzie widzisz gwoździe. - Mężczyzna odczekał aż barman odejdzie i dodał:
- Fajnie, że mamy sporo roboty, ale w pierwszej kolejności musimy znaleźć zaginioną karawanę. Wątpię byśmy dostali tutaj więcej niż od naszych uroczych pracodawczyń, szczególnie, jeśli znajdziemy też ładunek.
- Dobrze mówi, ale powinniśmy uważać na to, czego słuchają inni. Karawanę mógł napaść ktoś stąd równie dobrze, jak bandyci
- zauważył półelf - Musimy obmyśleć plan działania.
- Prosta przypowieść dla prostego ludu. Mówisz do wdowy, Chass -
smutek przebił maskę makijażu - ostatni, który mnie tak nazywał, nie żyje. Widać miejsce moich ukochanych jest w zaświatach - pewność nieprzejednanego fatum uderzyła z jej głosu.
- Cóż Kochanie, chyba chciałaś powiedzieć przedostatni - magik uśmiechnął się szarmancko.

- No cóż, zastanówmy się. - zaczął Hroth - Szukamy zaginionej karawany i tak się akurat składa, że przeszkadza nam w tym zadaniu grupa bandytów napadających między innymi na karawany. Faktycznie głupio by było się w to angażować.
- Do Beldargan, gdzie ostatnio widziano karawanę mamy jeszcze dwa razy tyle co do Syrnt, koleś. -
odpowiedział Chass. Mężczyzna spędził dzieciństwo na Pograniczu, więc wiedział co nieco o okolicy - Jeżeli karawana miałaby zaginąć tutaj, to byłyby wieści z Syrnt, w to nie wątpię. Dodatkowo, nasz mały ładunek na kółkach był całkiem nieźle chroniony, skoro takie wydarzenie nie miało nigdy wcześniej miejsca. To oznacza, że mamy do czynienia z kimś dobrze przygotowanym, nie jakąś smarkaterią, która nie potrafi dobrze przymierzyć ponad parometrową palisadę.
Nie zrozumcie mnie źle, Max może gnać na pomoc niewiastom w potrzebie i przetrzebić skóry tym hultajom, ale stracimy czas, bo nie wygląda to na robotę naszych ludzi. Z drugiej strony, jeśli on skrzyknie chętnych do wyprawy na bandytów, to ktoś faktycznie będzie musiał strzec niewiast. - uśmiechnął się obserwując jednocześnie salę. Pomieszczenie nie imponowało rozmiarem, więc obserwacja nie trwała długo. Prędko dało się zauważyć, że większość stanowili miejscowi - o ponurych twarzach i w bogatych w łaty ubraniach. Na grupę nie zwracali większej uwagi, zajmując się rozmową między sobą. Trakt był w końcu popularnym szlakiem handlowym na Pograniczu, to i zdążyli przyzwyczaić się do widoku nieznajomych.
- Masz sporo racji Chass -
Hroth skinął głową - Twoja argumentacja jest bardzo słuszna, niemniej jednak póki co na nic ciekawego nie natrafiliśmy, więc wypadałoby chociaż zbadać sprawę tutaj. Może w okolicy pojawiła się jakaś nowa siła, a te chłystki to tylko jakaś część problemu. No i pozostaje zasadnicze pytanie, czy karczmarz w ogóle powiedział nam całą prawdę. A no i wiesz… pomoc potrzebującym i takie tam - Hroth uśmiechnął się lekko.
- Nie szkodzi nam przecież sprawdzić tych bandytów - rzucił w końcu Maximilian, który do tej pory bardziej zaabsorbowany był urodziwą niewiastą, siedzącą po drugiej stronie karczmy. Jednak w dalszym ciągu słuchał towarzysz, a nawet półgębkiem zamówił sobie u karczmarza porządny kufel piwa. - Możemy pomóc, zarobić, a nawet się czegoś dowiedzieć… I to małym kosztem! Jeżeli się sprężymy, to powinniśmy szybko pozbyć się tych bandziorów, a potem ruszyć załatwić sprawę z tą karawaną.
- Nic zrobione naprędce dobrze nie wychodzi, zastanówmy się jeszcze na tym, takich małych spraw może być mnóstwo
- wtrącił Goldor.
- Popytać jutro, co i jak, nie zaszkodzi - odrzekł Lago. - Pogadamy z burmistrzem i wtedy można zobaczyć, co zrobimy. Ciekawe, ile płaci.
- A no właśnie! -
rzekł zaraz Maximilian. - Nie chce wam nic mówić, ale moja sakiewka już od dawien dawna nie ma problemów ze szwami. A czekać nas mają jeszcze dni długiej podróży. W dodatku w karczmach, pokoje warte króla są cholernie drogie…
Dwie dziewki służebne zjawiły się przy stole najemników, niosąc ze sobą naczynia z trunkami i tace z kolacją. Sam posiłek był skromny, co było do przewidzenia - pieczone mięso, parę warzyw i kasza. Dziewczęta uśmiechały się nieśmiało, stawiając zamówienia i śląc maślane spojrzenia w stronę, jakżeby inaczej, Maximiliana.
Angelopoulos odwzajemnił uśmiech młodym karczmarkom.
- Moje drogie, powiecie mi może ile kosztuje najlepszy pokój w tym przybytku? Po godzinach spędzonych w siodle, nie marzy mi się nic innego, jak porządna kąpiel i łóżko, które pomieści takie wielkie bydle jak ja.
- Dwie sztuki złota, mój panie
- odparła jedna z dziewcząt, podczas gdy druga spąsowiała i czmychnęła w stronę kuchni. - Tatko może zagotować wody na kąpiel, ale bierze za to sześć miedziaków.
- Niech więc tak będzie -
rzucił rycerz raźno i sięgnął do sakiewki, skąd wysupłał odpowiednią kwotę z dodatkową srebrną monetą w formie napiwku dla kelnerki.
- Dziękuję, mój panie - służka dygnęła z uśmiechem, zadowolona ze szczodrości Maximiliana. - Jeśli czegoś będzie panu brakowało, proszę wołać.
- Z pewnością zawoła, o to nie musicie się martwić. Dla kogoś z niższych sfer znajdzie się jakieś schludne miejsce?
- Hroth spojrzał na służkę - Na kąpiel też się skuszę. Tylko o zmianę wody po Maxie koniecznie proszę.
- Skoro macie święto sypania groszem Kochanie, to ja również się dorzucę -
Chass dołączył do zamówienia sypiąc monetami, które podobnie jak w przypadku Hissori pojawiły się w dłoni “znikąd”. Młodzieniec uśmiechnął się do towarzyszki przelotnie - Pokój średni, ale czysty. Macie blaszaną wannę? Najlepiej kilkuosobową - uśmiechnął się zawadiacko - i nie żałujcie wrzątku. - rozłożył palce dłoni, z której potoczyło się pięć srebrnych monet w kierunku kelnerki, by zatańczyć na krawędzi stołu.
- Spójrzcie na tych biedaków - Chass wrócił do przerwanej rozmowy, gdy dziewczyny odeszły przygotować pokoje. - Mimo, że nasze sakiewki świecą pustkami, stać nas, by żyć tu jak królowie. Szczerze wątpię, byśmy byli w stanie zarobić tu więcej niż będziemy wydawać. - sceptycznie podsumował ich rachunek w barze. Sam dostał kubek samogonu. Mocny, kwaskowo-słodki. ~ W sam raz ~ pomyślał.
- Chyba nie widziałeś prawdziwego królewskiego życia, przyjacielu - rzucił wesoło Maximilian, z ustami napchanymi pieczonym mięsem. - Wątpię też, czy sołtys mógłby pozwolić sobie na utrzymanie bandy najemników. Bandytów w końcu też zabraknie, więc skoro jest okazja, trzeba brać póki ciepłe! Choć martwi mnie, że władca tych ziem się nimi sam nie zajął… Dobry król powinien wiedzieć, co się dzieje na jego podwórku, a wszystkimi szkodnikami zajmować się bezzwłocznie, nim zalęgnie się ich więcej.
- Eh, cały czas zapominam, że obca Ci jest ezoteryczna sztuka reotryki i pojęcie paraboli.
- magik westchnął udawanie wznosząc oczy do nieba. - Obawiam się, że bandytów i łotrów nigdy nie zabraknie, dopóki ktoś nie wybije tych niby władyków i nie zjednoczy ziem pod swoimi rządami.
- Ponoć wystarczy przemierzać gościniec i wydawać się łatwym łupem
- Ritsuko rozejrzała się po gospodzie. - To łatwe, wystarczy wyglądać bardziej jak oni. Potem złapać jednego - wbijała widelec w brzeg stołu - zapytać o kryjówkę - wyrwała kawał drzazgi. - Dobrej nocy - odłożyła sztućce, zarzuciła miecz przez plecy i niespiesznym krokiem ruszyła na kwatery.
- Przydatna i miła dla oka - rzucił Chass do wszystkich i w sumie do nikogo, gdy dziewczyna opuściła ich towarzystwo. - To tak na wypadek, jakbyście zastanawiali się, dlaczego razem z Lago zabraliśmy ją ze sobą. Uśmiechnął się. - Zanim nasz uroczy barman zagrzeje wodę również dla mnie, skorzystam z rady Ritsuko i sprawdzę co dzieje się na zewnątrz. - mówiąc to dopił samogon i wrzucił niedopałek do kubka.
Wstał, poprawił płaszcz stawiając kołnierz i wyszedł z karczmy.

Na zewnątrz panował miły chłód, który orzeźwił go troszkę po bimbrze. Jak zwykle w takich chwilach Chass chciał pobyć sam. Wziął głęboki oddech wdychając ostre, wieczorne powietrze i ruszył w kierunku palisady. Lewa ręka spoczywała na zepsutej lunecie, gdy mężczyzna przywoływał w myślach jej poprzedniego właściciela - jego ojca. Obraz dojrzałego, dobrze zbudowanego mężczyzny wychylającego się przez rufę z lunetą przy oku zawsze wyostrzał zmysły, sprawiał, że Chass stawał się czujniejszy.
Tym razem jednak magik chciał zbadać palisadę i przejść się zanim wróci na kąpiel i sen.
 

Ostatnio edytowane przez psionik : 25-11-2015 o 22:44. Powód: literówki
psionik jest offline