Mówić, że Malcolm Tumuliz był mężczyzną w sile wieku, to jak by opowiadać jakim ta Marchia jest kwitnącym krajem. Wianuszek siwych włosów z tyłu głowy otaczał łysinę, schludnie przycięte wąsy i broda także zaczęły się już bielić... z dekadę temu.
Czarne podróżne ubranie nosił z klasą i szykiem, jakiego nie powstydził by się szlachetnie urodzony, mimo, iż odzienie sporo przeszło podczas podróży.
Znużony siedział mając po lewicy podobnego do niego młodzieńca. Wydobył tykwę zza pazuchy i nalał do blaszanego kubka, zamieszał cynową łyżeczką i głośno siorbnął mało nie wydłubując sobie oka.
- Przepraszam - powiedział widząc spojrzenia innych. Wyjął łyżeczkę, popukał nią w kubek strącając kilka kropel drogocennego płynu do środka, odłożywszy łyżeczkę na stół ponownie głośno siorbnął.
- Chodźmy zobaczyć, młodzieńcze czy też nasze talenta mogą być użytecznie - rzekł do towarzysza i obaj podążyli na zewnątrz. - Klasyczny przypadek porwania - światle skomentował widziane zajście. |