To trwało zaledwie mgnienie oka...
Czubki motyk, wideł i siekier kilku wieśniaków spadły z łoskotem na ziemię zostawiając sterczące smutno trzonki w ich rękach. Elladris zaś stał przed jednym z krzykaczy trzymając ostrze na jego gardle. Oczy elfa płonęły nieludzkim gniewem, który promieniował praktycznie z całej jego postaci.
-
Najechaliście moją ojczyznę ze swoim barbarzyńskim stylem życia. Karczowaliście lasy starsze niż wasza nędzna "cywilizacja", zabijaliście zwierzęta mając za nic świętość ich życia i niszczyliście równowagę Kalimdoru swoją obecnością... - słychać było jak buzuje w nim wściekłość. Towarzysze mogli bez problemu domyślić się o co chodzi, jego duma została urażona, a to oznaczało że robi się niezbezpiecznie. -
I to mnie, bohatera spod Góry Hyjal przyrównujecie do bandyty?! Mnie, który walczył by tak bezwartościowe gnidy jak wy uniknęły śmierci z rąk Legionu?! - atmosfera robiła się tak gęsta, że można było ją kroić nożem. Elladris był wyraźnie na skraju wybuchu, jeszcze chwila a rozpęta się tu rzeź.