Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2015, 19:52   #55
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację



Barka wielkim była domem, zamieszkałym przez rodzinę kupca Madoca. Gospodarz starszy od Mikkela, lecz w przeciwieństwie do swego okrętu, który musiał dekadami służyć przodkom, sam nie widział jeszcze czterdziestu jesieni. Dwaj synowie, rok starszy czarnowłosy Geth i blondyn Cant, w wieku byli gotowym brania żon. Ich matka Modron, żona Madoca, jako jedyna na pokładzie nie odzywała się ani słowem, choć w jej oczach syn Thorlada nie zastał nieżyczliwości. Szpetna blizna prostego ciecia krzyżowała wargi ukosem i jak się później Dalijczyk dowiedział, dzieckiem będąc język straciła z rąk sług Nekromanty. Widać krzyki dziecka na śmierć jej rodziców drażniły uszy oprawców. Powinowaty Madoca znalazł Modron na wpół żywą w tatarakach Anduiny przy brodzie Leofra i odtąd, góralka z południa, była Ludem Rzeki. Pośród tych specyficznych nomadów, którym Anduina matką była, mieszkała się krew potomków Leśnych Ludzi oraz wielu klanów z wyżyn i gór zza Złotego Lasu, niebędących, ani Ludźmi Północy, ani Zachodu, lecz Dzikimi Ludźmi z Dunlandu.

Mikkel musiał odzyskać siły, więc zgodził się z wolą gospodarza, że gościem ich będzie przynajmniej tej nocy. Przy wieczerzy, bogatej w owoce rzeki jak i suchego lądu, Bardyjczyk dowiedział się, że kupiec spływa z Północy głównie ze skórami oraz bursztynami. Nie tylko te kamienie kierowały myśli rycerza do najwierniejszego przyjaciela. Pies Anduińczyka, choć typowy mieszaniec i znacznie mniejszy, wyglądem przypominał Bursztyna.

Syn Thorlada wiele krain zwiedził, kultur poznał, opowieści słyszał, lecz tej o Wyspie Duszących Drzew jeszcze nigdy. Podobno późną jesienią, gdy wierzby straciły liście i przed mrozami, nim lód skuwał wody, Ludzie Rzeki płynąc niebezpiecznie blisko tego skrawka lądu, opowiadali o prześwitujących między gałęziami w oddali, kamiennych ruinach, gdzie czekała śmierć. Jakiej tajemnicy strzegły duszące drzewa, nie widział nikt. Cóż, mogła to być kolejna ludowa gawęda, a raczej pieśń Canta, które rodziły się i nie umierały niesione ust do ust przy trzaskającym ogniu, przy szumie fal, świetle gwiazd.

Bardziej osobliwą jednak od mrocznej legendy o wyspie wiarą tych ludzi było autentyczne przekonanie, że ich dom nawiedzają Rzeczne Duchy. Istoty owe, rasa, których niewiadomego była pochodzenia, przywiązane były do rodzin służąc pokoleniami w zamian za opiekę oraz trybut. Taca z jedzeniem wraz z trzema butlami dobrego wina, wystawione na noc na pokładzie, były tego namacalnym dowodem. Owe duchy z wyglądu przypominać miały ludzkie dzieci i usposobienie miały dobre, aczkolwiek niekiedy psikuśne. Madoc całkiem poważnie opowiadał o nie jednym porannym odkryciu nieoczekiwanie zwiniętych lin na pokładzie, lśniących czyściutko butach, a nawet rozpalonym na brzegu ogniu z przygotowanym pysznym śniadaniem.

Następny poranek jednak nie przyniósł żadnych niespodzianek, a i z tego, co zauważył i podarek przygotowany przez Modron, przyjętym nie został. Gospodarze nie byli wcale tym zdziwieni wyjaśniając rycerzowi, że to z powodu gościa, którym był Mikkel, Rzeczne Duchy z pewnością pozostawały w ukryciu, choć często i na co dzień nie korzystały z poczęstunku, jak i nie każdej nocy się odwdzięczały.

Madoc, niewysoki i żylasty żeglarz, którego żyły i mięśnie wiły się niczym węże lub liny plecione na mocnych kościach, przy całej swej otwartości i gadulstwa, zdawał się być równie zagadkowy jak te Rzeczne Duchy. Renomę lud ten miał przewrotną, cwaną, wręcz lichwiarką, zwłaszcza pośród rzecznych kupców oraz wścibską. Żadnych jednak magicznych amuletów szemranego pochodzenia, ani innych świecidełek gospodarz nie starał się sprzedawać. Być może dlatego, że rozbitek na majętny okaz cudzoziemca raczej nie wyglądał. Nawet nie wypytywał syna Thoralda skąd i dokąd zmierza, dlaczego w gościnie zostać nie chce, o zapłatę za pomoc nie prosił, lecz jedynie stwierdził beztrosko, że może kiedyś wędrowiec okazję mieć będzie, aby się odwdzięczyć.

Po nocy spędzonej na cumie przy zachodnim brzegu, Mikkel wyszedł z rzeki i pomachał barce oraz odpływającej szalupie, którą wiosłował milczek Geth, na podobieństwo i w odróżnieniu matuli, trzymający język za zębami.





Lagorhadron powrócił zdrów, choć głodny i bardzo zmęczony. Wędrować na północ nie bał się, lecz szans nie widział, ani dogonienia złodzieja, ani nawet przyjaciół. Poszedł na zachód ze wzgórza obserwować szlak doliny, który najczęściej był wybierany do podróży. Dotarł tam na drugi dzień i w krótce znalazł świeże ślady konnych wiodące na południe. Odciśnięte w ziemi łapy przekonały go ostatecznie, kto tędy przemierzał.

Niepokój ptaka udzielił się i człowiekowi. Nie potrafił strząchnąć z siebie nieprzyjemne wrażenia bycia obserwowanym z ukrycia. Do kogokolwiek oczy należały, mogły czekać nocy, aby wyjść z ukrycia. Niczego dobrego w Dzikich Krajach to zazwyczaj nie wróżyło. Rubieże ziem kontrolowanych przez ludzi Beorna uważane były na względnie bezpieczne, lecz granica niebezpieczeństwa każdemu była inna i raczej płynna. Nie tylko drapieżniki tu królowały, pośród których wilki wiodły nieprzejednany prym, lecz bliskość Gór Mglistych cieniem kładła się po dolinie, z którego coraz śmielej i dalej zapuszczały się orki wedle raportów strażników doliny, kupców i wędrowców.




Bestia w świetle gwiazd widziała człowieka i czuła jego zapach. Dalijczyk wraz z ptakiem wędrował na zachód, na co wskazywały ślady teraz siedzącego przy malutkim ogniu, tak dobrze znajomego mężczyzny. Górski niedźwiedź nie wyszedł z ukrycia, lecz ruszył na północ. Przed świtem, na drugim brzegu Śpiesznej Rzeki odkrył obecność watahy wargich jeźdźców. Orki posilały się ociekającymi krwią, surowymi kończynami ludzi, co dojrzał przed wschodem słońca nie niepokojony zmysłami wilków, które teraz bardziej skupiały się na rzucanych im ochłapach, szybko znikających z trzaskiem kości, w ich potężnych szczękach.




Wiedzieli gdzie jechać. Dom Osreda zostawili za sobą wraz ze wschodzącym znad jego dachu słońcem. Ratharowi i Eddzie towarzyszyło dwóch konnych z rodzinnego grodku. Irgun niechętnie przystała na pozostanie w gościnie i dopiero powierzone w jej opiekę szczątki Księżycowego Sierpu ostatecznie przekonały silną, słomianowłosą kobietę do wyrażenia ostatecznej zgody.
Jechali szybko cały dzień, z krótkim przystankiem na końskie łapanie oddechu. Słońce już przesunęło się za granie Gór Mglistych i wielki cień, zwiastujący nadchodzącą noc, zaciemnił dolinę. Jeźdźcy Osreda niemal równocześnie powstrzymali wodze rękoma dając znak reszcie do czynienia tego samego.

Zeskoczyli z siodeł kryjąc się za pniami bukowego lasu, który towarzyszył im od kilku godzin. Starszy z mężczyzn, zwany Folca, wskazał ręką przed siebie ku linii drzew na wzgórzu, które wyrastało ponad wierzchołki drzew. Korona jednego z nich u szczytu, sosny, bujała się na boki. Potem człowiek Osreda z palcem na ustach wskazał wolo jadącego orka na wargim grzbiecie na wprost przed nimi. Łucznik, którego krótki, czarny, rogowo-żelazny łuk umocowany na plecach, wystawał znał pochylonej ku ziemi głowy jeźdźca. Czarny, wielki basior nieproporcjonalnie zręcznie do masy swego umięśnionego cielska, stąpał na leśnej ściółce wymijając powalone starodrzewia.

Był w zasięgu łuczniczego strzału, a przemieszczał się kręcąc w lesie, u stóp porośniętego bukami i wysokimi sosnami. Całkiem silny, wieczorny wiosenny wiatr zawiewał z północy przewracając tu i ówdzie ściółkę z igliwiem. Folca Jeździec i Barac Dębowy Dzik obrócili twarze ku pozostałym Beorningom.

- Co robimy? - zapytał starszy Rathara i Łotrzycę.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 01-12-2015 o 00:47. Powód: niektóre literówki
Campo Viejo jest offline